13.11.2020STAN WAGI - 76 (-0,7kg)obstawiam, że jest to efekt czwartkowego treningu wieczornego.
Siła biegowastandardowy zestaw.
muszę powiedzieć, że jakoś uczciwie popracowałem. na wykrokach już czułem uda a po wcześniejszych skokach stopy i łydki były obolałe.
3x50m sprintu weszło na tempie maksymalnym: 2'20, 2'16 i 2'20/km.
trzecie chciałem jeszcze szybciej, ale za bardzo się spiąłem i nie pykło.
14.11wolneok 8h snu było ciut za mało. niby cały dzień na siedząco, ale odczuwałem skutki piątkowych podskoków. łydki i achillesy najbardziej dostały.
15.112km + abc + 8km po 4'00 + 2kmjak duże znaczenie ma tutaj forma dnia i lekkie nogi.

podchodziłem z dużym optymizmem do tego treningu mając w pamięci jak przyjemnie poszło ostatnio 6km.
sobota wieczór spędzone na spokojnie, bez grama alkoholu, bo jednak wiedziałem, że to nie będzie spacerek. prawie 9 godzin snu i tak było za mało, aby piątek wyszedł z nóg i łydki dalej bolały
podczas 2km rozgrzewki tętno dobiło do 170 - oho, czyli będzie wesoło mówiąc najogólniej.
10min truchtu, kolejne 10min abc, na koniec 3x60 i możemy ruszać.
pierwszy kilometr standardowo na kalibracje tempa i oddechu. po drugi, wydawało mi się, że będzie dosyć przyjemny trening. ale jak po trzecim zaczęły mnie boleć nogi to wiedziałem, że żarty się skończyły i zaczęło się oszukiwanie umysłu. jeszcze 1km, jeszcze trzy koła. dawaj dawaj, jeszcze koło i tak dalej.
mniej więcej do 6km wszystko wyglądało tak samo. jedna prosta pod wiatr czyli ciut mocniej, druga prosta z wiatrem więc oddychamy i odpoczywamy.
pod koniec 6km standardowo zaczęła się pojawiać kolka. nie mam pojęcia o co chodzi. oddech starałem się mieć równy, mocny, nieszarpany.
7km to było spokojne pilnowane tempa i pełna kontrola oddechu.
jak zostały mi trzy koła do końca, to wiedziałem, że spokojnie dowiozę. i tak jak w tamtym tygodniu ostatnie koło było najtrudniejsze, bo dosyć solidnie kolka mnie dopadła.
3 minuty przerwy na złapanie oddechu i rozbieganie.
reasumując: bardzo wymagający trening. po 6km było o wiele ciężej na tym samym dystansie niż w tamtym tygodniu, a do końca jeszcze 2km. co ciekawe - oddechowo było bardzo wymagająco, ale nie było zajezdni. starałem się oddychać na trzy i dosyć swobodnie to wychodziło.
bardziej byłem zaskoczony dosyć sztywnymi nogami i tym, że szybko zaczęły się męczyć. zwyczajnie bolały.
ale uczciwie muszę przyznać, że wykonałem dobrą robotę: wtorek podbiegi mocno zrobione, w piątek na sile biegowej też nie odpoczywałem. nogi poczuły.
co cieszy? w sumie tętno. bez żadnego dryfu, od 2km praktycznie linia ciągła.
dzisiaj był to dla mnie bardziej wymagający trening niż tydzień temu krótszy dystans. spodziewałem się ciut lżejszej przeprawy, ale wiem, że to wszystko zaprocentuje.