Sobota 19.09.2020
Zielonka Challenge 21+ 1. miejsce i rekord trasy
1,2km + 2x100 + GR6' +
24,1km 1:35:54 ~3:57/km ~HR172 + 1km
Do startu podchodziłem na spokojnie. Czasy poprzednich edycji pokazywały, że nie było tu jakiegoś kosmicznego ścigania. Na liście startowej kojarzyłem tylko Grzegorza Urbańczyka, który wygrał poprzednie 2 edycje, ale to było wszystko bieganie sporo powyżej 4 minut na kilometr. Zakładałem, że może pojawi się ktoś jeszcze, kogo nie znam z nazwiska, ale generalnie liczyłem, że nie będzie szaleńczo od startu. Mój plan zakładał spokojny początek, bez szarpania aż do najwyższej górki na 6 km a później to się zobaczy

Większość trasy znałem, bo początek i koniec są wspólne dla wszystkich dystansów, a ja mam tam na koncie zwycięstwa i rekordy na trasach 42+ oraz 75+.
O 7 rano kiedy zajechałem na miejsce- zimno! 4 stopnie, mgły. Marzłem idąc w kurtce po pakiet. Myślałem już nawet czy nie biec na długi rękaw... Wychodząc na rozgrzewkę, już tylko w bluzie, było mi sporo cieplej. Nie przesadzałem z tą rozgrzewką, zamierzałem się dogrzać na pierwszych kilometrach

Rozbierając się przed samym startem do krótkiego rękawka czułem już idealną temperaturę na bieganie. Już nie zimno, ale chłodno, rześko! Wschodzące słońce dodawało ciepła. Biegłem zupełnie na lekko, bez plecaka ani pasa, chowając wszystko co potrzebne (telefon, dowód, mały flask i 2 żele) w kieszenie leginnsów.
Ruszyliśmy całkiem żwawo, nie było czarowania. Oprócz mnie i Grzegorza stawkę ciągnął trzeci zawodnik i to on dyktował tempo od początku. Po ładnym kroku widziałem, że biegnie lekko i że jest to prawdopodobnie zawodnik 'z asfaltu'. Ustawiłem się jako trzeci i grzecznie biegłem za chłopakami. Początkowo dużo trasy pomiędzy polami, płasko. Tempo chwilowe migało mi w okolicach 3:50, więc wcale nie tak wolno. Czułem, że to chyba nie będzie takie spokojne bieganie jak w poprzednich edycjach, ale póki co dla mnie było ok, komfortowo.
W okolicach Dziewiczej Góry pojawiły się pierwsze podbiegi i zauważyłem, że kolega z przodu sporo na nich zwalnia, oszczędza siły. Ja też nie chciałem szaleć, ale i tak wychodziłem tam nieco do przodu. Grzegorz wciąż za nami, ale jakby powoli 'puszczał koło' i zostawał lekko z tyłu. Na zbiegu z Dziewiczej rozpędziliśmy się ponownie do słusznej prędkości. Następne 2 kilometry były płaskie. Lecieliśmy we dwójkę i równo to szło. Zakładałem już wspólne bieganie do końca i walkę w końcówce na wysokich prędkościach, co dla mnie nie było takie złe

Ogólnie trasa w Zielonce jest bardzo 'biegowa'. Większość przewyższeń robi się w kilku miejscach, a pomiędzy nimi długie, płaskie lub tylko lekko pofałdowane leśne dukty. Po 8 kilometrach czekał nas kolejny odcinek specjalny, seria kilku stromych górek. Na mnie nie robiło to jakiegoś wielkiego wrażenia, ale widziałem, że kolega ma większe problemy i zostaje za mną. Teraz to ja prowadziłem. Punkt z wodą na 10km celowo ominąłem. Miałem kilka łyków w swoim małym flasku schowanym w spodenkach a na 15km był wodopój nr 2. Przede wszystkim liczyłem, że rywale się zatrzymają i zyskam kilka sekund. Biegło mi się w tamtym momencie bardzo fajnie. Wszedłem w swoje dobre tempo i tego się trzymałem nie patrząc na rywali, których już nie słyszałem za sobą. Kolejne kilka kilometrów skupiłem się tylko na sobie nie oglądając się za plecy ani razu

Przyjemne, płaskie kilometry po lesie wpadały w dobrych czasach z zakresu 3:40-3:45 a ja czułem się całkiem swobodnie. W okolicach 14km wypatrywałem punktu odżywczego, ale go nie było. Kiedy grubo po 15km nadal nic nie było widać to zdałem sobie sprawę, że już go nie będzie i trzeba wytrzymać bez picia już do mety. Pogoda była na szczęście tego dnia łaskawa. Lekkie słońce pozwalało się spocić, ale w chłodzie lasu człowiek aż tak się nie odwadniał. Byłem pewny, że w tej kwestii nie będzie problemu. Skupiłem się na dobrym dobiegnięciu do 20km i to był główny cel. Wiedziałem, że jeśli dotrę tam z przewagą to już meta będzie moja. Czułem się nadal dobrze, tempo wciąż mocne. A wokół mnie piękne okoliczności przyrody Puszczy Zielonki. Gdzieś na 18-19km obejrzałem się w końcu za siebie i zgodnie z przewidywaniem nikogo nie było. Przynajmniej w zasięgu 100-150m, bo tyle wtedy las pozwalał stwierdzić. To były już rejony, które znałem z lat poprzednich. Czułem się pewnie, czułem się mocno. Biegłem dobrym tempem, ale mając jeszcze rezerwę. Kilometry mijały całkiem miło. Oczywiście zmęczenie było, nogi po 20tce już trochę ciążyły, ale to wszystko było pod pełną kontrolą. Oddechowo luz. Półmaraton wg GPS minąłem równo 1:24 czyli średnio po 3:59. Te szybkie kilometry miksowały się na dystansie z tymi pod górę i w trudniejszym terenie gdzie było momentami nawet sporo powyżej 4:00 na kilometr. Za 22km jest bardzo długa prosta, która pozwoliła ocenić sytuację. Widziałem, że za sobą nie mam nikogo co najmniej 300m. Z jednej strony chciałem celowo na chwilę zwolnić, odsapnąć, a z drugiej nogi gnały cały czas ostro do przodu. Chwilowe tempo 3:35. Nieźle. Dałem się nieść skoro tak fajnie szło. Te ostatnie kilometry już mnie zmęczyły, bo to było średnio po 3:40. Ale był uśmiech na twarzy

I tak dobiegłem do mety zamykając licznik na 24,3km z nowym rekordem trasy, solidnie pobitym na 1:35:54. Drugi zawodnik ze stratą 3 minut, a Grzegorz ze stratą 4 minut. Całą trójka pobiła stary rekord. Dobre bieganie było.
Dla mnie to znakomity przejaw formy, bo na mecie nie czułem się wypruty na maksa. Mała rezerwa jeszcze była. Oczywiście zmęczenie przyszło i po południu była niezła zmuła

Cieszy, że byłem w stanie sam pociągnąć mocno i uciec rywalom.