Aniad1312 Wciąż fun przed records
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
No tak.
Minęło parę lat.
Komunikat w starym blogu: "Not Found. The requested URL was not found on this server."
Czy to dobrze tak wracać, sama nie wiem.
Tak samo nie wiem, czy ten wpis nie pozostanie jedynym W końcu rekordów brak od dawna, a i fun na moment zniknął.
Ale, że impuls wpadł, to dopóki nie wypadnie, coś tam chyba napiszę. Może.
Co tu dużo mówić - zaniemogło biedactwo.
Żadnego maratonu od niemal 4 lat.
Zawodów innych takoż też.
Kilometraż drastycznie poszedł w dół.
Przestałam biegać skoro świt (ale tylko na trochę )
No ale co?
Taki czas był potrzebny.
Fun zniknął, ale ostatnio wraca, jak i odpowiedni poziom żelaza we krwi, który zdecydowanie przynosi endorfiny i inne takie. Przede wszystkim powoduje, że w końcu mogę biegać normalne tempa i nawet ubojnia stadionowa wczoraj się zadziała.
To znaczy umówmy się, że do tego co było długa droga powrotu, o ile w ogóle wracać będę chciała.
Bo rzeka niby ta-sama, a jednak nie-taka.
Minęło parę lat.
Komunikat w starym blogu: "Not Found. The requested URL was not found on this server."
Czy to dobrze tak wracać, sama nie wiem.
Tak samo nie wiem, czy ten wpis nie pozostanie jedynym W końcu rekordów brak od dawna, a i fun na moment zniknął.
Ale, że impuls wpadł, to dopóki nie wypadnie, coś tam chyba napiszę. Może.
Co tu dużo mówić - zaniemogło biedactwo.
Żadnego maratonu od niemal 4 lat.
Zawodów innych takoż też.
Kilometraż drastycznie poszedł w dół.
Przestałam biegać skoro świt (ale tylko na trochę )
No ale co?
Taki czas był potrzebny.
Fun zniknął, ale ostatnio wraca, jak i odpowiedni poziom żelaza we krwi, który zdecydowanie przynosi endorfiny i inne takie. Przede wszystkim powoduje, że w końcu mogę biegać normalne tempa i nawet ubojnia stadionowa wczoraj się zadziała.
To znaczy umówmy się, że do tego co było długa droga powrotu, o ile w ogóle wracać będę chciała.
Bo rzeka niby ta-sama, a jednak nie-taka.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27.02.2020
Ostatnie pół roku było marne. Zdarzały się miesiące bez przebiegu, albo z odstępami 2-3 tygodniowymi. Czyli kicha.
Maj 2019 było trochę bardziej aktywny, czerwiec też nie najgorszy.
Potem już kiepsko.
Dla szerszego poglądu mojego życia biegowego:
Pod koniec roku moje tempa sięgnęły dna (ok. 6:40/km, czasem nawet schodziłam do 6:50 i czułam się zmęczona - nawet przy początkach biegania tak nie było), na dodatek każde wyjście kończyłam przemielona i wypluta, co dało mi do myślenia i skierowało na morfologię. HB + Fe okazały się głównymi winowajcami.
Po miesiącu doładowania Fe okazało się, że jest lepiej i to o wiele.
Kiedy tydzień temu na stadionie zrobiłam 5 x 400m w śr. tempie 4:52, myślałam, że będę skakać z radości.
A kiedy zobaczyłam tempo ostatniego kilometra na tym treningu - 5:38... prawie niebo
Stadion był wieczorem.
Na drugi dzień z samego rana 9km i była to droga przez mękę
Ale umówmy się, rozsądek biegowy nigdy nie był moją mocną stroną
W poniedziałek stadion po raz kolejny. Tym razem 2x 800m i 2x 400m. 8-setki po 5:13 i 5:20, 4-setki po 4:39 i 4:33.
Dziś 10km z rana. 6 po 5:58 i kolejne 4 po 5:45.
Ostatni po 5:35.
Nogi dawały radę, góra gorzej.
Mimo wszystko...jest radość.
Jest i nadzieja, że może jeszcze będą ze mnie biegowe ludzie
Ostatnie pół roku było marne. Zdarzały się miesiące bez przebiegu, albo z odstępami 2-3 tygodniowymi. Czyli kicha.
Maj 2019 było trochę bardziej aktywny, czerwiec też nie najgorszy.
Potem już kiepsko.
Dla szerszego poglądu mojego życia biegowego:
Pod koniec roku moje tempa sięgnęły dna (ok. 6:40/km, czasem nawet schodziłam do 6:50 i czułam się zmęczona - nawet przy początkach biegania tak nie było), na dodatek każde wyjście kończyłam przemielona i wypluta, co dało mi do myślenia i skierowało na morfologię. HB + Fe okazały się głównymi winowajcami.
Po miesiącu doładowania Fe okazało się, że jest lepiej i to o wiele.
Kiedy tydzień temu na stadionie zrobiłam 5 x 400m w śr. tempie 4:52, myślałam, że będę skakać z radości.
A kiedy zobaczyłam tempo ostatniego kilometra na tym treningu - 5:38... prawie niebo
Stadion był wieczorem.
Na drugi dzień z samego rana 9km i była to droga przez mękę
Ale umówmy się, rozsądek biegowy nigdy nie był moją mocną stroną
W poniedziałek stadion po raz kolejny. Tym razem 2x 800m i 2x 400m. 8-setki po 5:13 i 5:20, 4-setki po 4:39 i 4:33.
Dziś 10km z rana. 6 po 5:58 i kolejne 4 po 5:45.
Ostatni po 5:35.
Nogi dawały radę, góra gorzej.
Mimo wszystko...jest radość.
Jest i nadzieja, że może jeszcze będą ze mnie biegowe ludzie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28.02.2020
Na swoje obecne bieganie patrzę (niestety?) przez pryzmat dawnego, kiedy na rocznym liczniku było 3tys. km. Jakby ta przerwa i mniejsza intensywność w ogóle nie zaistniała.
Rozsądek podpowiada, że tamto - było. Przeszłość. Teraźniejszość inna. Nie da rady być w formie z etapu 3 tysiaków/rok, skoro nawet jednego się nie nabiegało.
Tyle rozsądek.
Cała reszta mnie jest mocno zdziwiona, że biegam inaczej niż kiedyś
*******
Ostatnio mam dwa ulubione miejsca - zalew (niezmiennie) i stadion.
W związku z tym, że wieczorem nad zalewem ciemno i mało komfortowo, podreptałam pokręcić kółka.
Opcja kolejnych interwałów była zdecydowanie mało-rozsądkowa.
No i tak sobie pomyślałam, że może spróbuję zrobić choć 3km, w tempie ciut szybszym niż to w jakim przybiegłam. Nie chciałam przypalać, ale wlec się też nie. Ot tak, zobaczyć, sprawdzić...
Miłe zaskoczenie: 1-szy km wszedł po 5:47, 2-gi po 5:29, a 3-ci w 5:15. Przerwa w truchcie po każdym kaemie - 400m.
I nawet nie umierałam.
Ogółem 10km.
*******
Wczoraj przy sprzątaniu naszła mnie myśl, że w sumie życie biegowe ma pewne zbieżności z życiem duchowym.
Przypomniało mi się, jak zaczynałam biegać zawody, zwłaszcza maratony.
Pilnowanie nawadniania, odpowiednia dieta, ilość snu itd itp. A w miarę upływu czasu, folgowanie sobie itd. Bo przecież tyle razy biegłam, bo przecież wiem jak to jest, bo przecież znam trasę, bo coś tam coś tam.
A potem zdziwienie, wściekłość na siebie, marny wynik i podłoga.
No i tak samo z wnętrzem. Wydaje się, że przecież wiadomo, że przecież jest dobrze, że przecież nigdy więcej już. Czujność uśpiona. Aż tu nagle pach! Gliniane naczynie się rozpada, a skarb na ziemi leży.
Na swoje obecne bieganie patrzę (niestety?) przez pryzmat dawnego, kiedy na rocznym liczniku było 3tys. km. Jakby ta przerwa i mniejsza intensywność w ogóle nie zaistniała.
Rozsądek podpowiada, że tamto - było. Przeszłość. Teraźniejszość inna. Nie da rady być w formie z etapu 3 tysiaków/rok, skoro nawet jednego się nie nabiegało.
Tyle rozsądek.
Cała reszta mnie jest mocno zdziwiona, że biegam inaczej niż kiedyś
*******
Ostatnio mam dwa ulubione miejsca - zalew (niezmiennie) i stadion.
W związku z tym, że wieczorem nad zalewem ciemno i mało komfortowo, podreptałam pokręcić kółka.
Opcja kolejnych interwałów była zdecydowanie mało-rozsądkowa.
No i tak sobie pomyślałam, że może spróbuję zrobić choć 3km, w tempie ciut szybszym niż to w jakim przybiegłam. Nie chciałam przypalać, ale wlec się też nie. Ot tak, zobaczyć, sprawdzić...
Miłe zaskoczenie: 1-szy km wszedł po 5:47, 2-gi po 5:29, a 3-ci w 5:15. Przerwa w truchcie po każdym kaemie - 400m.
I nawet nie umierałam.
Ogółem 10km.
*******
Wczoraj przy sprzątaniu naszła mnie myśl, że w sumie życie biegowe ma pewne zbieżności z życiem duchowym.
Przypomniało mi się, jak zaczynałam biegać zawody, zwłaszcza maratony.
Pilnowanie nawadniania, odpowiednia dieta, ilość snu itd itp. A w miarę upływu czasu, folgowanie sobie itd. Bo przecież tyle razy biegłam, bo przecież wiem jak to jest, bo przecież znam trasę, bo coś tam coś tam.
A potem zdziwienie, wściekłość na siebie, marny wynik i podłoga.
No i tak samo z wnętrzem. Wydaje się, że przecież wiadomo, że przecież jest dobrze, że przecież nigdy więcej już. Czujność uśpiona. Aż tu nagle pach! Gliniane naczynie się rozpada, a skarb na ziemi leży.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1.03.2020
Piękny dzień. Słoneczny, lekki.
Pojawił się apetyt na 20-tkę.
Wyszłam z domu z założeniem przyjemności z biegania, niezależnie od dystansu i tempa.
Wcześniej przypomniało mi się, że przecież dzisiaj Bieg Wilczym Tropem, więc spodziewałam się towarzystwa nad zalewem.
Po drodze pomyślałam, że zajrzę do biura, może zobaczę znajomych z klubu. Tak też i było, pogadaliśmy chwilę. Zapisanych było chyba ok 300 osób. Lokalny świat biegowy zmienił się na tyle, że znajomych na palcach dwóch rąk mogłam policzyć
Pogoda cudna, biegło mi się dobrze, ale kilometry z tygodnia dawały momentami znać o sobie.
Zrobiłam 13.5 km, po czym pobiegłam do biura zobaczyć, czy są wolne miejsca na Bieg. Były, więc się zapisałam.
Wybrałam krótszą trasę, przebiegłam, napiłam się herbaty i pobiegłam do domu.
W sumie wyszło 18km.
Tydzień - prawie 60km.
Subiektywnie i obiektywnie - kilometrażowe przegięcie.
Ale już teraz wiem, że w kolejnym nie będę miała czasu, więc odpocznę.
Piękny dzień. Słoneczny, lekki.
Pojawił się apetyt na 20-tkę.
Wyszłam z domu z założeniem przyjemności z biegania, niezależnie od dystansu i tempa.
Wcześniej przypomniało mi się, że przecież dzisiaj Bieg Wilczym Tropem, więc spodziewałam się towarzystwa nad zalewem.
Po drodze pomyślałam, że zajrzę do biura, może zobaczę znajomych z klubu. Tak też i było, pogadaliśmy chwilę. Zapisanych było chyba ok 300 osób. Lokalny świat biegowy zmienił się na tyle, że znajomych na palcach dwóch rąk mogłam policzyć
Pogoda cudna, biegło mi się dobrze, ale kilometry z tygodnia dawały momentami znać o sobie.
Zrobiłam 13.5 km, po czym pobiegłam do biura zobaczyć, czy są wolne miejsca na Bieg. Były, więc się zapisałam.
Wybrałam krótszą trasę, przebiegłam, napiłam się herbaty i pobiegłam do domu.
W sumie wyszło 18km.
Tydzień - prawie 60km.
Subiektywnie i obiektywnie - kilometrażowe przegięcie.
Ale już teraz wiem, że w kolejnym nie będę miała czasu, więc odpocznę.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
7.03.2020
W życiu biegowym, jak i duchowym, potrzebna jest dyscyplina.
Nowość jakiej świat nie słyszał
Czasem będzie polegało to na wyłączeniu emocji typu chce się-nie chce się i po prostu zrobienie tego, co się założyło.
Taka myśl towarzyszyła mi dzisiaj podczas dwusetek.
Kilkadziesiąt minut wcześniej musiałam sobie tę zasadę przypomnieć i na bok odłożyć zniechęcenia i argumenty maści różnej, założyć buty i po prostu wyjść.
Co też uczyniłam.
Wte - 5.3km po 5:37. Cieszy mnie bardzo, że tę 5kę nabiegałam po 5:34, bez przystanków. Ostatnie 300m truchcikiem, coby przed dwusetkami lekko się wyciszyć.
Potem trochę rozciągania, trochę wymachów i poszło 5x200m po 3:46.
Przerwa w truchcie.
Wewte - relaks 2.7km po 6:12.
Dobre bieganie było dziś. Zadowolona jestem.
Jeszcze lepszy pączek, który na mnie czekał
Smakował bosko Szkoda, że dwóch nie kupiłam.
W życiu biegowym, jak i duchowym, potrzebna jest dyscyplina.
Nowość jakiej świat nie słyszał
Czasem będzie polegało to na wyłączeniu emocji typu chce się-nie chce się i po prostu zrobienie tego, co się założyło.
Taka myśl towarzyszyła mi dzisiaj podczas dwusetek.
Kilkadziesiąt minut wcześniej musiałam sobie tę zasadę przypomnieć i na bok odłożyć zniechęcenia i argumenty maści różnej, założyć buty i po prostu wyjść.
Co też uczyniłam.
Wte - 5.3km po 5:37. Cieszy mnie bardzo, że tę 5kę nabiegałam po 5:34, bez przystanków. Ostatnie 300m truchcikiem, coby przed dwusetkami lekko się wyciszyć.
Potem trochę rozciągania, trochę wymachów i poszło 5x200m po 3:46.
Przerwa w truchcie.
Wewte - relaks 2.7km po 6:12.
Dobre bieganie było dziś. Zadowolona jestem.
Jeszcze lepszy pączek, który na mnie czekał
Smakował bosko Szkoda, że dwóch nie kupiłam.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
8.03.2020
Dlaczego moi sąsiedzi nie rozumieją, że 7 rano w niedzielę nie jest odpowiednią porą na hałasowanie na klatce schodowej?
Chciała-nie chciała, obudziła się i wstać musiała - co prawda dopiero po 1.5 h, ale co się wkurzyła, to (niestety) jej.
*******
Plan dziś był na 15 km. Tym razem nie uległ zmianie.
Najpierw zrobiłam sobie dwie pętelki po przy-zalewowym lasku, a potem pobiegłam już na trasę. Miałam zamiar zrobić 2 kółka (po ok. 4,7km). Nie wiem dlaczego, ale bieganie kółek wokół zalewu w ilości więcej niż 1 jakoś mnie nuży, choć sam-on cudnym miejscem jest. I zachwyca
Ileż to ja nagadałam sobie:
- To może jednak tylko dzisiaj dyszkę zrobię.
- Hm, a jakbym zawróciła teraz i pobiegła to samo co już przebiegłam, to wyjdzie akurat 15.
- Miałaś w planach dwa kółka, to je zrób, a nie rezygnuj.
- Matko, jak mi się nie chce.
- Gorąco jest.
W końcu stwierdziłam, że skoro miały być dwa kółka, to będą dwa i koniec tych dyskusji.
Wyszło 16km, po 5:54, ostatni udał się po 5:19, no ale po drodze 3 zbiegi były
To było dobre bieganie
Dlaczego moi sąsiedzi nie rozumieją, że 7 rano w niedzielę nie jest odpowiednią porą na hałasowanie na klatce schodowej?
Chciała-nie chciała, obudziła się i wstać musiała - co prawda dopiero po 1.5 h, ale co się wkurzyła, to (niestety) jej.
*******
Plan dziś był na 15 km. Tym razem nie uległ zmianie.
Najpierw zrobiłam sobie dwie pętelki po przy-zalewowym lasku, a potem pobiegłam już na trasę. Miałam zamiar zrobić 2 kółka (po ok. 4,7km). Nie wiem dlaczego, ale bieganie kółek wokół zalewu w ilości więcej niż 1 jakoś mnie nuży, choć sam-on cudnym miejscem jest. I zachwyca
Ileż to ja nagadałam sobie:
- To może jednak tylko dzisiaj dyszkę zrobię.
- Hm, a jakbym zawróciła teraz i pobiegła to samo co już przebiegłam, to wyjdzie akurat 15.
- Miałaś w planach dwa kółka, to je zrób, a nie rezygnuj.
- Matko, jak mi się nie chce.
- Gorąco jest.
W końcu stwierdziłam, że skoro miały być dwa kółka, to będą dwa i koniec tych dyskusji.
Wyszło 16km, po 5:54, ostatni udał się po 5:19, no ale po drodze 3 zbiegi były
To było dobre bieganie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
22 marca 2020
9.03
Wte - 6km po 5.39 (w tym 2x wiadukt)
Stadion - 3x400m po 4:29 (ot tak, żeby nogi rozruszać), z przerwą w truchcie też 3x 400m.
Wewte - 3.6km po 6:07
15.03
6km po 5:39
6km po 5:31
4km po 5:43
16.03
9.6km po 5:42
Potem przez kilka kolejnych dni katar wisiał w powietrzu, więc wolałam nie biegać, żeby całkiem nie być uziemioną.
A poza tym jakoś nie miałam chęci na ranne z zorzami wstawanie.
Dziś
na oko 500m po nie-wiem-jakiemu bo Garmin nie mógł się załączyć, a czekać mi się nie chciało
12km po 5:37
2.5km po 6:01
Piękne słońce i prawie zero człowieka; biegaczy jednak trzech
*******
Czas jaki jest każdy widzi.
I że skłania do refleksji - też.
Nie odkładać na później - refleksja moja taka. Rzeczy, które wydawałoby się, można zrobić w każdej chwili, nagle okazuje się że...nie można.
Jeszcze będzie okazja?
Jak widać, może nie być.
Cieszyć się tym, co jest - bo jutro mogę tego nie mieć.
Żyć pełnią, do której zostaliśmy stworzeni.
Laetare - radość i wdzięczność za to, co się ma - zadanie domowe do nieustannego odrabiania.
*******
Będzie dobrze.
Jeszcze niejedne zawody przed mną.
Byle tylko nie zejść z Trasy.
9.03
Wte - 6km po 5.39 (w tym 2x wiadukt)
Stadion - 3x400m po 4:29 (ot tak, żeby nogi rozruszać), z przerwą w truchcie też 3x 400m.
Wewte - 3.6km po 6:07
15.03
6km po 5:39
6km po 5:31
4km po 5:43
16.03
9.6km po 5:42
Potem przez kilka kolejnych dni katar wisiał w powietrzu, więc wolałam nie biegać, żeby całkiem nie być uziemioną.
A poza tym jakoś nie miałam chęci na ranne z zorzami wstawanie.
Dziś
na oko 500m po nie-wiem-jakiemu bo Garmin nie mógł się załączyć, a czekać mi się nie chciało
12km po 5:37
2.5km po 6:01
Piękne słońce i prawie zero człowieka; biegaczy jednak trzech
*******
Czas jaki jest każdy widzi.
I że skłania do refleksji - też.
Nie odkładać na później - refleksja moja taka. Rzeczy, które wydawałoby się, można zrobić w każdej chwili, nagle okazuje się że...nie można.
Jeszcze będzie okazja?
Jak widać, może nie być.
Cieszyć się tym, co jest - bo jutro mogę tego nie mieć.
Żyć pełnią, do której zostaliśmy stworzeni.
Laetare - radość i wdzięczność za to, co się ma - zadanie domowe do nieustannego odrabiania.
*******
Będzie dobrze.
Jeszcze niejedne zawody przed mną.
Byle tylko nie zejść z Trasy.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 marca 2020
12km po 5:46
Można by powiedzieć - bieg bez historii (czy to określenie jeszcze tu funkcjonuje? .)
Ale przecież w każdym naszym działaniu jakaś historia jest.
Ślad zostawiony.
Krótka rozmowa
Napotkany wzrok, uśmiech.
Przepiękny widok na trasie biegowej.
Słońce.
Mroźne powietrze.
Ptaki, które wznoszą się nad taflą wody ku niebu, tuż nad moim ramieniem.
Lekkość.
Wdzięczność.
Życie. Radość z istnienia.
12km po 5:46
Można by powiedzieć - bieg bez historii (czy to określenie jeszcze tu funkcjonuje? .)
Ale przecież w każdym naszym działaniu jakaś historia jest.
Ślad zostawiony.
Krótka rozmowa
Napotkany wzrok, uśmiech.
Przepiękny widok na trasie biegowej.
Słońce.
Mroźne powietrze.
Ptaki, które wznoszą się nad taflą wody ku niebu, tuż nad moim ramieniem.
Lekkość.
Wdzięczność.
Życie. Radość z istnienia.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
25 marca 2020
Obudziłam się o 3:19, po jakimś durnym śnie.
Poleżałam, nie usnęłam już, co było robić...
Wstałam, budzik i tak był nastawiony na bieganie.
Fajnie rano jest.
Rześko, spokój.
Jeszcze spokój, bo potem to już różnie bywa...
Poziom poirytowania wzrasta czasem niemożebnie.
10km po 5:35, ostatni po 5:16 nawet ładnie wpadł.
I wschód słońca przepiękny.
Cieszył oko
Obudziłam się o 3:19, po jakimś durnym śnie.
Poleżałam, nie usnęłam już, co było robić...
Wstałam, budzik i tak był nastawiony na bieganie.
Fajnie rano jest.
Rześko, spokój.
Jeszcze spokój, bo potem to już różnie bywa...
Poziom poirytowania wzrasta czasem niemożebnie.
10km po 5:35, ostatni po 5:16 nawet ładnie wpadł.
I wschód słońca przepiękny.
Cieszył oko
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
27 marca 2020
Budzik zadzwonił, chciała-nie chciała, wstać musiała.
Tzn bardziej chciała, niż musiała.
No i słońce już wschodziło
Pomysłu na bieganie dzisiaj nie było.
Gdzieś świtało mi tak ok 12 km, ale stwierdziłam, że dawno szybszych odcinków nie robiłam, no i w sumie wypadałoby się ruszyć.
Było trochę dyskusji wewnętrznych typu: "ale może lepiej dłuższy dystans, ale to, tamto, owamto", ale równie wewnętrznie je uciszyłam.
Po 8.5km śr. 5:42 trochę się porozciągałam i poleciałam 5x200m: 3:42/ 4:11/ 3:38/ 3:38/ 3:25.
Końcówka godna
W przerwie trucht.
Trochę te międzyczasy nierówne, ale miszcz-równych-temp-Panucci jest tylko jeden
Powrót do domu 3km po 5:51.
Budzik zadzwonił, chciała-nie chciała, wstać musiała.
Tzn bardziej chciała, niż musiała.
No i słońce już wschodziło
Pomysłu na bieganie dzisiaj nie było.
Gdzieś świtało mi tak ok 12 km, ale stwierdziłam, że dawno szybszych odcinków nie robiłam, no i w sumie wypadałoby się ruszyć.
Było trochę dyskusji wewnętrznych typu: "ale może lepiej dłuższy dystans, ale to, tamto, owamto", ale równie wewnętrznie je uciszyłam.
Po 8.5km śr. 5:42 trochę się porozciągałam i poleciałam 5x200m: 3:42/ 4:11/ 3:38/ 3:38/ 3:25.
Końcówka godna
W przerwie trucht.
Trochę te międzyczasy nierówne, ale miszcz-równych-temp-Panucci jest tylko jeden
Powrót do domu 3km po 5:51.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
28 marca 2020
Niezamierzony Sosik-Challenge - obudziłam się o 4:29
Pomyślałam sobie, że fajnie, wstanę wcześniej, pobiegam o wschodzie słońca...No ale z drugiej strony, po wczorajszych dwusetkach nie bardzo miałam zapał. Z trzeciej - i to jest w tej chwili dla mnie najważniejszy argument - dopóki można, trzeba czerpać garściami.
Tak więc w końcu wstałam i pobiegałam.
Nogi lekko drewniane, ale jakoś dały radę.
10 km po 5:47.
Porozciągałam się, popatrzyłam na piękną wodę, trzcinę, słońce...
Do domu miałam 2km, tempo miało być spacerowe.
Biegnąc przypomniało mi się, że miałam w planach wbieg i zbieg z górki, którą mam po drodze, ot tak w ramach urozmaicenia.
Pierwszy zbieg lekko asekuracyjny, podeszwy mam zjechane, trawa lekko śliska, a poza tym dawno mnie na tej górce nie było to i technicznie - co tu dużo mówić - szału nie było. Za to radość i satysfakcja była
W sumie pokonałam górkę 3x plus 1 zbieg do drogi do domu.
Ogółem powrót 3km po 5:55.
Niezamierzony Sosik-Challenge - obudziłam się o 4:29
Pomyślałam sobie, że fajnie, wstanę wcześniej, pobiegam o wschodzie słońca...No ale z drugiej strony, po wczorajszych dwusetkach nie bardzo miałam zapał. Z trzeciej - i to jest w tej chwili dla mnie najważniejszy argument - dopóki można, trzeba czerpać garściami.
Tak więc w końcu wstałam i pobiegałam.
Nogi lekko drewniane, ale jakoś dały radę.
10 km po 5:47.
Porozciągałam się, popatrzyłam na piękną wodę, trzcinę, słońce...
Do domu miałam 2km, tempo miało być spacerowe.
Biegnąc przypomniało mi się, że miałam w planach wbieg i zbieg z górki, którą mam po drodze, ot tak w ramach urozmaicenia.
Pierwszy zbieg lekko asekuracyjny, podeszwy mam zjechane, trawa lekko śliska, a poza tym dawno mnie na tej górce nie było to i technicznie - co tu dużo mówić - szału nie było. Za to radość i satysfakcja była
W sumie pokonałam górkę 3x plus 1 zbieg do drogi do domu.
Ogółem powrót 3km po 5:55.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
29 marca 2020
Wstałam z jakimś odczuciem przygnębienia, czemu - nie wiem
Staram się żyć wg zasady, o kt mówił ks. Pawlukiewicz: "Jestem tym, na co się decyduję. A nie tym, co czuję", co czasem bywa trudne do pogodzenia z emocjonalnością kobiety ale na ogól się udaje.
W tym wszystkim co się dzieje dookoła staram się funkcjonować racjonalnie, wychodzę z domu kiedy istnieje konieczność, wszelkie kontakty towarzyskie face-to-face odstawiłam i to jest to na co realnie mam wpływ. Cała reszta jest poza mną i na nią nie mam wpływu, a zagrożenie widzieć wszędzie - do zdrowia nie prowadzi.
Cała sytuacja uświadamia mi najbardziej to, że nie doceniam wielu rzeczy, które do tej pory były na wyciągnięcie ręki, a teraz są w deficycie. I to właśnie najbardziej chciałabym zapamiętać.
Dziś w planie było dłuższe bieganie.
Wyszłam z domu parę minut po 7, z lekka późno, no ale przestawienie godziny ma swoje prawa.
Nad zalewem tłumów nie było.
Nie wybiegałam gdzieś daleko, czułam w nogach zmęczenie ubiegłym tygodniem i nie wiedziałam czy uda mi się nabiegać to, co zaplanowałam.
Na myśl o 3 kółkach wokół wody robiło mi się słabo, więc jakoś modyfikowałam trasę, żeby zmieścić się w planowanym dystansie.
Pod koniec 13km zaczęło mnie lekko biodro pobolewać, dziwne odczucie, jakby tarcia. Niestety, nie była to opcja, że spalił mi się cały tłuszcz i skóra o kości trze
Na moment przystanęłam i potem już było ok.
Plan był 20km, wykonany, pod koniec pojawiła się myśl, żeby dociągnąć do 21km. I tak też się stało.
Pod koniec 21km pojawiła się myśl, żeby może do 22km..., zdecydowanie jej podziękowałam.
Do domu wracałam pieszko, ale że zaczęło mi się zimno robić, to ostatnie 400m przetruchtałam.
Łącznie więc 21.5km
Pierwszy taki dystans w tym roku, a tak naprawdę od nie-pamiętam-jakiego czasu.
Tempo 5:55, a końcowe kilometry nawet szybsze, ostatni po 5:39.
Momentami lekko nie było - wiatr w twarz fajny nie był. Nie wiem ile uzyskałby w Zikowej skali ale męczył konkretnie.
Wstałam z jakimś odczuciem przygnębienia, czemu - nie wiem
Staram się żyć wg zasady, o kt mówił ks. Pawlukiewicz: "Jestem tym, na co się decyduję. A nie tym, co czuję", co czasem bywa trudne do pogodzenia z emocjonalnością kobiety ale na ogól się udaje.
W tym wszystkim co się dzieje dookoła staram się funkcjonować racjonalnie, wychodzę z domu kiedy istnieje konieczność, wszelkie kontakty towarzyskie face-to-face odstawiłam i to jest to na co realnie mam wpływ. Cała reszta jest poza mną i na nią nie mam wpływu, a zagrożenie widzieć wszędzie - do zdrowia nie prowadzi.
Cała sytuacja uświadamia mi najbardziej to, że nie doceniam wielu rzeczy, które do tej pory były na wyciągnięcie ręki, a teraz są w deficycie. I to właśnie najbardziej chciałabym zapamiętać.
Dziś w planie było dłuższe bieganie.
Wyszłam z domu parę minut po 7, z lekka późno, no ale przestawienie godziny ma swoje prawa.
Nad zalewem tłumów nie było.
Nie wybiegałam gdzieś daleko, czułam w nogach zmęczenie ubiegłym tygodniem i nie wiedziałam czy uda mi się nabiegać to, co zaplanowałam.
Na myśl o 3 kółkach wokół wody robiło mi się słabo, więc jakoś modyfikowałam trasę, żeby zmieścić się w planowanym dystansie.
Pod koniec 13km zaczęło mnie lekko biodro pobolewać, dziwne odczucie, jakby tarcia. Niestety, nie była to opcja, że spalił mi się cały tłuszcz i skóra o kości trze
Na moment przystanęłam i potem już było ok.
Plan był 20km, wykonany, pod koniec pojawiła się myśl, żeby dociągnąć do 21km. I tak też się stało.
Pod koniec 21km pojawiła się myśl, żeby może do 22km..., zdecydowanie jej podziękowałam.
Do domu wracałam pieszko, ale że zaczęło mi się zimno robić, to ostatnie 400m przetruchtałam.
Łącznie więc 21.5km
Pierwszy taki dystans w tym roku, a tak naprawdę od nie-pamiętam-jakiego czasu.
Tempo 5:55, a końcowe kilometry nawet szybsze, ostatni po 5:39.
Momentami lekko nie było - wiatr w twarz fajny nie był. Nie wiem ile uzyskałby w Zikowej skali ale męczył konkretnie.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
31 marca 2020
Wczoraj odpuściłam. Ostatni tydzień - 68km, poczułam zmęczenie.
Dzisiaj 12km po 5:45. Pierwsze 5km tempo ok 5:50, potem przyspieszyłam na niektórych odcinkach, więc ogólnie wyszło szybciej. Taki raczej spokojny bieg, bez napinki, relaksacyjny. Zalew pusty, cisza, spokój, nikogo na trasie, dopiero ok 1km od domu minęłam jednego biegacza.
Marzec kończę z kilometrażem 185km. To tyle samo ile nabiegałam od listopada do lutego a nawet jeszcze niecałe 20km z października by się załapało
Tak więc - jest endorfina
Wczoraj odpuściłam. Ostatni tydzień - 68km, poczułam zmęczenie.
Dzisiaj 12km po 5:45. Pierwsze 5km tempo ok 5:50, potem przyspieszyłam na niektórych odcinkach, więc ogólnie wyszło szybciej. Taki raczej spokojny bieg, bez napinki, relaksacyjny. Zalew pusty, cisza, spokój, nikogo na trasie, dopiero ok 1km od domu minęłam jednego biegacza.
Marzec kończę z kilometrażem 185km. To tyle samo ile nabiegałam od listopada do lutego a nawet jeszcze niecałe 20km z października by się załapało
Tak więc - jest endorfina
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
1 kwietnia 2020
Wczorajszy dzień był trudny, nie da się ukryć.
Całe to zamieszanie z ograniczeniami itd...jakoś negatywnie na mnie wpłynęło.
Do tego dochodzi fakt, że z racji sytuacji=pracy z domu cały czas niemal spędzam przy kompie. Te poranne wyjścia są dla mnie jedynym momentem, żeby po prostu odetchnąć.
Wiem, że takich osób jest mnóstwo i wiem, że tak naprawdę jestem w luksusowej sytuacji, w porównaniu z innymi.
Niemniej jednak jakoś taką mam refleksję, że pewnie istnieje grupa osób, która i tak będzie nadal świetnie się bawić, jak np podchmieleni panowie wczoraj późnym wieczorem głośno wykrzykujący sobie to i owo. I tak będą ludzie, którzy będą się spotykać na domówkach itd.
Czyje zachowanie stwarza większe zagrożenie?
No ale cóż...
Wczoraj wieczorem odebrałam nowe buty, zwykłe Kalenji, wydawałoby się sprawdzone.
A dzisiaj?
Dzisiaj...
Gdybym chciała pobiegać, to wyszłabym i (bez trenowania) zrobiłabym najpierw 9km po 5:29 i chciałabym wrócić spokojnie do domu przez pozostałe 3km, no ale schłodzenie udałoby mi się po 5:37.
I pewnie spotkałabym tak wcześnie rano rowerzystę-sportowca, który kciukiem uniesionym w górę dałby sygnał, że wszystko jest ok i super, że się nie poddaję.
No i niestety buty by mnie lekko obtarły.
I pozostałą część dnia spędziłabym w domu, bo swój rozum mam i nie trzeba mi mówić, że mam się z ludźmi nie spotykać.
Tak.
Myślę, że to wszystko wydarzyłoby się, gdybym wyszła dzisiaj wcześnie rano pobiegać.
Dla zdrowia psychicznego, które wczoraj było w stanie nie-lekkim.
Wczorajszy dzień był trudny, nie da się ukryć.
Całe to zamieszanie z ograniczeniami itd...jakoś negatywnie na mnie wpłynęło.
Do tego dochodzi fakt, że z racji sytuacji=pracy z domu cały czas niemal spędzam przy kompie. Te poranne wyjścia są dla mnie jedynym momentem, żeby po prostu odetchnąć.
Wiem, że takich osób jest mnóstwo i wiem, że tak naprawdę jestem w luksusowej sytuacji, w porównaniu z innymi.
Niemniej jednak jakoś taką mam refleksję, że pewnie istnieje grupa osób, która i tak będzie nadal świetnie się bawić, jak np podchmieleni panowie wczoraj późnym wieczorem głośno wykrzykujący sobie to i owo. I tak będą ludzie, którzy będą się spotykać na domówkach itd.
Czyje zachowanie stwarza większe zagrożenie?
No ale cóż...
Wczoraj wieczorem odebrałam nowe buty, zwykłe Kalenji, wydawałoby się sprawdzone.
A dzisiaj?
Dzisiaj...
Gdybym chciała pobiegać, to wyszłabym i (bez trenowania) zrobiłabym najpierw 9km po 5:29 i chciałabym wrócić spokojnie do domu przez pozostałe 3km, no ale schłodzenie udałoby mi się po 5:37.
I pewnie spotkałabym tak wcześnie rano rowerzystę-sportowca, który kciukiem uniesionym w górę dałby sygnał, że wszystko jest ok i super, że się nie poddaję.
No i niestety buty by mnie lekko obtarły.
I pozostałą część dnia spędziłabym w domu, bo swój rozum mam i nie trzeba mi mówić, że mam się z ludźmi nie spotykać.
Tak.
Myślę, że to wszystko wydarzyłoby się, gdybym wyszła dzisiaj wcześnie rano pobiegać.
Dla zdrowia psychicznego, które wczoraj było w stanie nie-lekkim.