Nabazgram szybko relacje i uciekam spać :D
Zaczne już od soboty. Męczący dzień... O 5:40 już wyjeżdzałem od siebie z miasta do Krakowa na samolot. 2h autobusu... gorąca czekolada i jak się później okazało ostatni normalny posiłek przed niedzielnym meczem i półmaratonem
![smutek :(](./images/smilies/icon_e_sad.gif)
, a do tego dupy nie urywał :D Frytki słabe, buraczki z chrzanem tragiczne :D Fasolka twarda po której bolał mnie brzuch, jedynie pierogi konkretne. Posiłek jadłem o 10, potem udałem się do pociągu na lotnisko. 12 odlatywałem. Ostatnio tak duzo musiałem latać, jeździć, że już zaczęła mnie dupa boleć od tego siedzenia ... :D I tyle z Polski
O 14 melduje sie w Holandii, od razu wsiadam do busa na centralny dworzec, 14:30 odjezdzam pociągiem z Eindhoven do Hagi po odbiór koszulki a czasu mało bo do 17 było otwarte biuro ;o Dalej nie rozumiem czemu nie mogli w sumie wysłać koszulki razem z numerem do domu mojej mamy ;o W Hadze melduje się 16:15 jakoś, kilka minut spaceru, szybko odbieram koszulke, rzucam okiem na rozstawienie pierwszej fali (mojej) i sprawdzam mape trasy. I z powrotem do pociągu, do Rotterdamu, potem metrem na obrzeża i odwiedzam mame przy okazji zabierając swój numer
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
Chwile wypadało posiedzieć więc całkowicie do swojego domu, w Tilburgu wracam przed 22... zjadając przez cały dzień jeden obiad, i 6 rogalików
Padam od razu do łóżka bo wiem, że o 6:30 pobudka na mecz już
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
ale jeszcze przed snem przygotowałem torbe na mecz i plecak na półmaraton
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
i akurat w tę noc moja kobieta wymyśliła sobie, że się pokłócimy :D Więc o 2 pobudka i jazda... :D z 40 min to trwało, niestety skończyło się kanapą a w salonie trochę zimno
Niedziela, 6:30 pobudka... Jako, że nie zdążyłem nic kupić to ratuje się jedynie dwoma kawałkami ciasta które było zrobione, pakuje jeszcze 2 banany które znalazłem, jeden zjadam przed meczem, drugi po meczu.
Jadąc na mecz, nic mi się nie chciało... Byłem tak zmęczony podróżą...
9:45 zaczynamy mecz. Gram 65 minut z liderem, niestety całość przegrywamy a ja schodzę z kontuzją kolana o której już pisałem wcześniej przy okazji treningów ale mimo to decyduje się wybrać do Hagi, chociażby pokibicować jeśli zdecyduje się wycofać. Mecz konczymy 11:35, 22 minuty do pociągu, 10km... Szybkie kąpiele i udaje się zdążyć, na stacji zakupuje 2 redbulle które od razu wypijam i batona jakiegoś którego zjadam ledwie pół.. Kilka wiadomości wymieniłem z bezusznym i pojechałem. Akurat kiedy ja się spieszyłem to nam pociąg zatrzymali i badali kogoś
![oczko ;)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)
pewnie na Korone <3
Dojeżdzam, dochodze do strefy, niestety nie udaje mi się złapać kontaktu z Bezusznym, zostawiam już plecak w namocie i idę jeszcze raz na spokojnie zobaczyć trase biegu. na 35 minut przed biegiem zaczynam rozgrzewke ale mi się tak nie chciało :D, tak do końca zadowolony nie jestem z rozgrzewki ale próbowałem cały czas złapać gdzieś bezusznego lecz niestety nie udało się. około 14:18 ustawiam się do strefy. Nie wiem na czym to polega więc się nie pcham na siłę, stoje sobie wypchnięty nawet bardziej na bok. Trochę stresik łapie mimo, że miałem sobie treningowo pobiec. Zauważam tych ludzików z czasami na plecach więc obmyślam sobie szybko nowy plan. Decyduje się na bieg za pacemakerem? (chyba jakoś tak się to pisze) przez pierwsze 10km a potem sobie zwalniam. Miałem nadzieje, że bezuszny podłączy się gdzieś do mnie jak mnie zauważy a miałem dość charakterystyczną koszulke ale dalej nie było kontaktu niestety.
Pierwsze 5 km szybkie a około 8 pierwszych km mój bieg wygląda raczej jak walka o trochę miejsca na ulicy. Tak jakby trochę jestem spychany i muszę uważać cały czas na lusterka od aut :D Także tracę mnóstwo sił tutaj ale mówie sobie, że jeszcze chwila i zwalniam po 10km więc nie przejmuje się tym. Co do brania wody :D To tragicznie mi to wychodzi, raczej wszystko rozlewam i pije zawsze może 1/4 wody. Biegne z dwoma żelami w kieszeni a dodatkowo jeden wziąłem przed biegiem. Dodatkowo biegne bez żadnego zegarka, pomiaru, po prostu za makerami leciałem. Pierwszy żel leci na 7 kilometrze. Po 10km czuje mocno łydki spięte, zaczyna dokuczać również bark ale się nie przejmuje i zmieniam strategie. Czuje się dobrze więc decyduje się biec jeszcze jeden kilometr za makerem i tak z 12 robię to samo, 13. Zostało 8km do mety, podejmuje decyzje o wzięciu drugiego żelu, mam lekki kryzys na tym 13 km ale na 14 ratuje mnie woda, może nie tyle co wypita ale wylana na siebie trochę mnie obudziła. Wracam więc na plecy makera i decyduje się biec za nim tyle ile będę mogł a jak siądą mi nogi to pójde w inną strategie, po prostu doczłapie do mety. Po 16km zaczyna się odzywać kolano, zaczynają się malutkie podbiegi ale to wystarczy żebym czuł te kolano, siada mi już trochę głowa i cały czas myślę o tym żeby już odpuścić ale nogi mimo spiętych łydek chciały biec dalej więc walczę na 16,17,18 mocno ze sobą, ratują mnie też małe zbiegi wtedy a na 19km maker zaczyna mobilizować grupę więc robi mi się lepiej i podrywam się jeszcze żeby dobiec do tej mety jednak w czasie >1:30 chociaz czuje się co raz gorzej, bóle klatki piersiowej, spięty brzuch, odruchy wymiotne ale walczę, wmawiam sobie że 19 przeżyje za nimi, 20 zepne się psychicznie a 21 ciało już samo pobiegnie i tak w zasadzie jest. na 500 m przed końcem nawet niezły finisz robie i zadowolony kończe bieg z czasem 1:29:17
![oczko ;-)](./images/smilies/icon_e_wink.gif)