Dream big: (20+40+90+180), cel: Łódź Maraton 2023 (3:30-3:45)
Moderator: infernal
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
8/2020 wtorek, 10 km wooooooolno jak nigdy, średnio po 6:12
Jakoś automat poranny nie chce zaskoczyć - za późno chodzę spać, 6h snu ostatnio przestało wystarczać, a ja i tak chcę spać min. 6,5h. No to wyszedłem o 20:50, podła pora na trening, nic się nie chce. Na termometrze 1 stopień, więc zarzuciłem na siebie bieliznę termiczną z Lidla (narciarkę, kiedyś takie rzucili, ale od 3 lat poluję i nie ma) i t-shirta. Kominiarka, rękawiczki i start. I pierwszy raz w życiu marzłem przez cały trening - bo odczuwalna na pewno była niższa przez wiatr, zwłaszcza na otwartej przestrzeni piździło zdrowo, korpus jeszcze jak cię mogę, ale ręce szczypało do wejścia do domu. Jakoś taki zmęczony byłem, więc postanowiłem lecieć BSa, ale najwolniej jak się da w granicach E Danielsa. I żeby nie przekraczać HR 150.
Nie licząc pierwszego, gdzie zawsze GPS ze Strydem zawsze pokazują głupoty, kilometry wpadały w okolicy 6:10 +- 5s. Bieeeeegłeeeem woooooolnoooo. HR w okolicy 145, jak bardziej zbliżałem się do granicy 6:00, to HR zbliżało się do 150, to samo na podbiegach. Dodatkowo dołożyłem sobie kaganiec - do oddychania nosem to jestem przyzwyczajony, ale 4-4 na całym, 10km treningu to mi się nie zdarzyło. Aż do tera. Da się. I się od tego nie umiera. Po treningu kwadrans jogi.
9/2020 piątek, 7 km BS, średnio po 5:57
Środa i czwartek nie dałem rady wstać. Nie wiem, czy mnie jakaś mała infekcja nie trzyma, może przemęczenie, albo jedno i drugie. W czwartek wieczorem zrobiłem dość wymagający jak dla mnie zestaw ćwiczeń jogi dla biegaczy. 25 minut, myślałem że mi ścięgna i mięśnie postrzelają, taki nieelastyczny jestem. Przynajmniej w pewnych partiach nóg. Niemniej dziś obudziłem się pierwszy raz od dawna bez sztywnych Achillesów. Dobry znak. Po 5,5h snu wyjście na trening było wymagające, ale się udało. Dziś dla odmiany, z racji tego że ruszyłem 5:21 krótka pętla, tak 5:50 na kilometr, ale dość wysokie tętno, 155 to już po 2 kilometrach widziałem. No cóż, organizmu nie oszukasz. Zrobiłem swoje, wróciłem do domu, rozciąganie znane z jogi i zaczynamy dzień.
------------------------------------
Jak już pisałem w dziale Trening, od przyszłego tygodnia zaczynam plan z książki Hudsona i Fitzgeralda na 10k dla 40-latków. Brakuje mi do tego 3,5 roku (do 40-tki,, nie do rozpoczęcia planu ), więc do 3 treningów jakie proponują dokładam czwarty, bieg spokojny. I to tyle w sumie, te ćwiczenia pokryją mi treningi jogi. Plan liczy 16 tygodni, dwunasty wypada w dniu DOZ maratonu gdzie biegnę dychę, a ostatni w dniu Biegu Piotrkowską. Jeśli mi zdrowie nie pokrzyżuje planów, zaatakuję sub44 - to jest plan na wiosnę, oczywiście zobaczymy jak będzie szła realizacja. Plan, tempa wrzuciłem w arkusz Google Docs, jest w podpisie dla chętnych - ma to mnie trzymać w ryzach, żebym nie dryfował w boki i wiedział kiedy co biegam - mi to pomaga. Wygląda nieźle, zobaczymy jak będzie w realizacji.
Teraz dodatkowo robię sobie Stryd-detoks. Skoro okazało się, że mój zegarek nie bierze dystansu ze Stryda, to znaczy, że mam zabawkę za pięć paczek która pokazuje tempo chwilowe. I postanowiłem sprawdzić, czy bez niego będę odczuwał jakąś różnicę. Na razie - odczuwam minimalną ze wskazaniem na żadną. Testy potrwają jeszcze kilka tygodni, pobiegnę też jakieś zawody bez Stryda, i zobaczymy wtedy czy go potrzebuję.
Jakoś automat poranny nie chce zaskoczyć - za późno chodzę spać, 6h snu ostatnio przestało wystarczać, a ja i tak chcę spać min. 6,5h. No to wyszedłem o 20:50, podła pora na trening, nic się nie chce. Na termometrze 1 stopień, więc zarzuciłem na siebie bieliznę termiczną z Lidla (narciarkę, kiedyś takie rzucili, ale od 3 lat poluję i nie ma) i t-shirta. Kominiarka, rękawiczki i start. I pierwszy raz w życiu marzłem przez cały trening - bo odczuwalna na pewno była niższa przez wiatr, zwłaszcza na otwartej przestrzeni piździło zdrowo, korpus jeszcze jak cię mogę, ale ręce szczypało do wejścia do domu. Jakoś taki zmęczony byłem, więc postanowiłem lecieć BSa, ale najwolniej jak się da w granicach E Danielsa. I żeby nie przekraczać HR 150.
Nie licząc pierwszego, gdzie zawsze GPS ze Strydem zawsze pokazują głupoty, kilometry wpadały w okolicy 6:10 +- 5s. Bieeeeegłeeeem woooooolnoooo. HR w okolicy 145, jak bardziej zbliżałem się do granicy 6:00, to HR zbliżało się do 150, to samo na podbiegach. Dodatkowo dołożyłem sobie kaganiec - do oddychania nosem to jestem przyzwyczajony, ale 4-4 na całym, 10km treningu to mi się nie zdarzyło. Aż do tera. Da się. I się od tego nie umiera. Po treningu kwadrans jogi.
9/2020 piątek, 7 km BS, średnio po 5:57
Środa i czwartek nie dałem rady wstać. Nie wiem, czy mnie jakaś mała infekcja nie trzyma, może przemęczenie, albo jedno i drugie. W czwartek wieczorem zrobiłem dość wymagający jak dla mnie zestaw ćwiczeń jogi dla biegaczy. 25 minut, myślałem że mi ścięgna i mięśnie postrzelają, taki nieelastyczny jestem. Przynajmniej w pewnych partiach nóg. Niemniej dziś obudziłem się pierwszy raz od dawna bez sztywnych Achillesów. Dobry znak. Po 5,5h snu wyjście na trening było wymagające, ale się udało. Dziś dla odmiany, z racji tego że ruszyłem 5:21 krótka pętla, tak 5:50 na kilometr, ale dość wysokie tętno, 155 to już po 2 kilometrach widziałem. No cóż, organizmu nie oszukasz. Zrobiłem swoje, wróciłem do domu, rozciąganie znane z jogi i zaczynamy dzień.
------------------------------------
Jak już pisałem w dziale Trening, od przyszłego tygodnia zaczynam plan z książki Hudsona i Fitzgeralda na 10k dla 40-latków. Brakuje mi do tego 3,5 roku (do 40-tki,, nie do rozpoczęcia planu ), więc do 3 treningów jakie proponują dokładam czwarty, bieg spokojny. I to tyle w sumie, te ćwiczenia pokryją mi treningi jogi. Plan liczy 16 tygodni, dwunasty wypada w dniu DOZ maratonu gdzie biegnę dychę, a ostatni w dniu Biegu Piotrkowską. Jeśli mi zdrowie nie pokrzyżuje planów, zaatakuję sub44 - to jest plan na wiosnę, oczywiście zobaczymy jak będzie szła realizacja. Plan, tempa wrzuciłem w arkusz Google Docs, jest w podpisie dla chętnych - ma to mnie trzymać w ryzach, żebym nie dryfował w boki i wiedział kiedy co biegam - mi to pomaga. Wygląda nieźle, zobaczymy jak będzie w realizacji.
Teraz dodatkowo robię sobie Stryd-detoks. Skoro okazało się, że mój zegarek nie bierze dystansu ze Stryda, to znaczy, że mam zabawkę za pięć paczek która pokazuje tempo chwilowe. I postanowiłem sprawdzić, czy bez niego będę odczuwał jakąś różnicę. Na razie - odczuwam minimalną ze wskazaniem na żadną. Testy potrwają jeszcze kilka tygodni, pobiegnę też jakieś zawody bez Stryda, i zobaczymy wtedy czy go potrzebuję.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
10/2020 sobota, 9,8 km po lesie, średnio po 5:54
Rano, ale już jasno bo po 7, to możliwość biegania w lesie i okolicach. Jakaś drobna infekcja mnie trzymała (chyba po tym wietrzeniu wtorkowym), biegło się ciut ciężej, tętno plus dziesięć w stosunku do standardu. Warunki dziś podłe, marznąca mżawka i ślizgawka... na szczęście w lesie albo po ubitych ścieżkach, albo po innej chropowatej nawierzchni.
========================
Podsumowanie tygodnia
Czyli 3x bieganie (28 km - mógłbym pocisnąć jakiś czwarty, lekki trening w niedzielę, ale oprócz satysfakcji z odhaczenia niewiele by to dało, a tak plan musiałbym zacząć we wtorek, a nie w poniedziałek), do tego 2x joga (ciut lepiej, ale chcę docelowo 4-5x ćwiczyć, tym bardziej, że widzę, że doskonale na mnie dział). Achilles daje żyć.
========================
11/2020 poniedziałek, 9 km BS w tym minipodbiegi
Plan na 10 km czas start.
5h50min snu to niewiele, ale w weekend wpadło trochę więcej, więc dałem radę wstać. 5:15 start, obrałem za cel 8 km pętlę, pobiegłem w przeciwnym kierunku niż zazwyczaj, bo wiedziałem, że będę potrzebował podbiegu na wiadukt. Infekcja z zeszłego tygodnia puściła, noga lżejsza, i po pierwszym zdupykilometrze poszło 5:50->5:40 na tętnie <150. Dobiegłem do wiaduktu, przeplatanka bokiem w jedną, w drugą stronę, skip ABC i w górę. Najpierw dwa szybkie, ale raczej standardowo odcinki po 18-20s., truchtem w dół i ostatni ogień, ale taki dość pod kontrolą. łącznie wyszło 9. Rolowanie, szybkie rozciąganko i poniedziałek można zacząć.
Rano, ale już jasno bo po 7, to możliwość biegania w lesie i okolicach. Jakaś drobna infekcja mnie trzymała (chyba po tym wietrzeniu wtorkowym), biegło się ciut ciężej, tętno plus dziesięć w stosunku do standardu. Warunki dziś podłe, marznąca mżawka i ślizgawka... na szczęście w lesie albo po ubitych ścieżkach, albo po innej chropowatej nawierzchni.
========================
Podsumowanie tygodnia
Czyli 3x bieganie (28 km - mógłbym pocisnąć jakiś czwarty, lekki trening w niedzielę, ale oprócz satysfakcji z odhaczenia niewiele by to dało, a tak plan musiałbym zacząć we wtorek, a nie w poniedziałek), do tego 2x joga (ciut lepiej, ale chcę docelowo 4-5x ćwiczyć, tym bardziej, że widzę, że doskonale na mnie dział). Achilles daje żyć.
========================
11/2020 poniedziałek, 9 km BS w tym minipodbiegi
Plan na 10 km czas start.
5h50min snu to niewiele, ale w weekend wpadło trochę więcej, więc dałem radę wstać. 5:15 start, obrałem za cel 8 km pętlę, pobiegłem w przeciwnym kierunku niż zazwyczaj, bo wiedziałem, że będę potrzebował podbiegu na wiadukt. Infekcja z zeszłego tygodnia puściła, noga lżejsza, i po pierwszym zdupykilometrze poszło 5:50->5:40 na tętnie <150. Dobiegłem do wiaduktu, przeplatanka bokiem w jedną, w drugą stronę, skip ABC i w górę. Najpierw dwa szybkie, ale raczej standardowo odcinki po 18-20s., truchtem w dół i ostatni ogień, ale taki dość pod kontrolą. łącznie wyszło 9. Rolowanie, szybkie rozciąganko i poniedziałek można zacząć.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
12/2020 środa, 10 km BS
Tydzień 1, planu dzień drugi, bieg spokojny. I było spokojnie i przyjemnie, tempomat się załącza powoli, starałem się trzymać tempo ~5:50, a tętno jednocześnie <150, ogólnie wychodziło dobrze, wychodziłem ponad jak trasa się lekko wznosiła lub mimowolnie oddech 3-4 zmieniał się w 4-3 i mnie zatykało (leciałem na autopilocie w trybie "pudełko nicości/nothing box" - polecam na YouTube), ale nie oznaczało to większej intensywności, tylko zmianę cyferki, więc luz. Wróciłem zanim zaczęło nakurwiać śniegiem luuuuuz
A pierwszy kilometr znów piknął w 6:30 - albo za wolno zbiera sygnał z GPS, mimo że sygnał gotowości zgłasza bardzo szybko, albo ja tak wolno zaczynam (mało prawdopodobne), niemniej wiem, że jak widzę tempo 6:30, to znaczy, że biegnę prawidłowo
Tydzień 1, planu dzień drugi, bieg spokojny. I było spokojnie i przyjemnie, tempomat się załącza powoli, starałem się trzymać tempo ~5:50, a tętno jednocześnie <150, ogólnie wychodziło dobrze, wychodziłem ponad jak trasa się lekko wznosiła lub mimowolnie oddech 3-4 zmieniał się w 4-3 i mnie zatykało (leciałem na autopilocie w trybie "pudełko nicości/nothing box" - polecam na YouTube), ale nie oznaczało to większej intensywności, tylko zmianę cyferki, więc luz. Wróciłem zanim zaczęło nakurwiać śniegiem luuuuuz
A pierwszy kilometr znów piknął w 6:30 - albo za wolno zbiera sygnał z GPS, mimo że sygnał gotowości zgłasza bardzo szybko, albo ja tak wolno zaczynam (mało prawdopodobne), niemniej wiem, że jak widzę tempo 6:30, to znaczy, że biegnę prawidłowo
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
13/2020 piątek, fartlek (?)
Tydzień 1 planu, trening trzeci, "fartlek". Miałem to biegać wczoraj, tylko moja żona, przyciśnięta projektem w pracy, który wisiał nad nią od jakiegoś czasu postanowiła pozbyć się wrzodu, i zawziąwszy się - skończyć go. No i skończyła, kładąc się spać o 3:40 dobra, 2% mojej świadomości zarejestrowały fakt i godzinę o której weszła do łóżka, i już miałem dalej kimać, to młoda przyszła ze swoim nieśmiertelnym "popjosię mjeczko". A że młoda wchodzi (ch wie po co) w trybie ducha, ze swoją kołdrą zarzuconą na głowę, więc się strzeliła o futrynę, więc płacz (3:40 przypominam - godzina, nie tempo ), na rączki, wynieść, pogłaskać, mleko i ostatecznie się wybiłem ze snu, jeszcze po 4 nie spałem. A budzik na 4:50. Więc wstanie nie wyszło. Wieczorem się przymierzałem, ale miałem umówioną na 19.30 zmianę oleju, zanim wróciłem - 21. Motywacja do wyjścia - brak. No to budzik na 4:55 i zabrałem się za hardware'ową miarkę wzrostu dzieci - przyciąłem do 2m i oszlifowałem kupioną jakiś czas temu listwę, pomalowałem, i będę przyklejał na ścianie, uzupełniając o wsteczne cm dzieciaków. Taka pamiątka.
Rano 5:15 na trasie. 3,5 stopnia, luz, ale leje. No dobra, lekko pada, moja żona mówi na to, że leje nie wziąłem czapki z daszkiem i bluźniłem, że mi na ryjek pada. Nic to. Starałem się omijać kałuże, co łatwe nie było i już po 2km miałem wilgotne stopy. I 2x wiązałem buty, raz lewy, raz prawy. WTF? Przez ten deszcz, który się wzmógł, już miałem wracać, ale stwierdziłem, że skoro ma padać do wtorku, to na lepszą pogodę nie ma co czekać. Ustawiłem trening w zegarku, rozgrzewka do zalapowania (nie byłem pewien, czy będzie pikać autolap co 1km - ale pikał), i potem 5x30s na przerwie kończonej lapem - w założeniu: 4:06-4:24. Nooo, wyszło "trochę" szybciej - 3:30 - 3:43. Nad tym muszę popracować - tragedii wielkiej nie ma, bo nie było to jakieś super wymagające tempo, ani długi odcinek. Trening zrobiony.
Tydzień 1 planu, trening trzeci, "fartlek". Miałem to biegać wczoraj, tylko moja żona, przyciśnięta projektem w pracy, który wisiał nad nią od jakiegoś czasu postanowiła pozbyć się wrzodu, i zawziąwszy się - skończyć go. No i skończyła, kładąc się spać o 3:40 dobra, 2% mojej świadomości zarejestrowały fakt i godzinę o której weszła do łóżka, i już miałem dalej kimać, to młoda przyszła ze swoim nieśmiertelnym "popjosię mjeczko". A że młoda wchodzi (ch wie po co) w trybie ducha, ze swoją kołdrą zarzuconą na głowę, więc się strzeliła o futrynę, więc płacz (3:40 przypominam - godzina, nie tempo ), na rączki, wynieść, pogłaskać, mleko i ostatecznie się wybiłem ze snu, jeszcze po 4 nie spałem. A budzik na 4:50. Więc wstanie nie wyszło. Wieczorem się przymierzałem, ale miałem umówioną na 19.30 zmianę oleju, zanim wróciłem - 21. Motywacja do wyjścia - brak. No to budzik na 4:55 i zabrałem się za hardware'ową miarkę wzrostu dzieci - przyciąłem do 2m i oszlifowałem kupioną jakiś czas temu listwę, pomalowałem, i będę przyklejał na ścianie, uzupełniając o wsteczne cm dzieciaków. Taka pamiątka.
Rano 5:15 na trasie. 3,5 stopnia, luz, ale leje. No dobra, lekko pada, moja żona mówi na to, że leje nie wziąłem czapki z daszkiem i bluźniłem, że mi na ryjek pada. Nic to. Starałem się omijać kałuże, co łatwe nie było i już po 2km miałem wilgotne stopy. I 2x wiązałem buty, raz lewy, raz prawy. WTF? Przez ten deszcz, który się wzmógł, już miałem wracać, ale stwierdziłem, że skoro ma padać do wtorku, to na lepszą pogodę nie ma co czekać. Ustawiłem trening w zegarku, rozgrzewka do zalapowania (nie byłem pewien, czy będzie pikać autolap co 1km - ale pikał), i potem 5x30s na przerwie kończonej lapem - w założeniu: 4:06-4:24. Nooo, wyszło "trochę" szybciej - 3:30 - 3:43. Nad tym muszę popracować - tragedii wielkiej nie ma, bo nie było to jakieś super wymagające tempo, ani długi odcinek. Trening zrobiony.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
14/2020 sobota, 8,5 km BS + 1,5 km umiarkowanie męcząco (4:55) (?)
Tydzień 1, trening 4/4
Dzień wcześniej krótko z przebieżkami (będę trzymał się terminologii autorów planu - fartlek), w sobotę miałem biegać rano, ale żona stwierdziła "nie ma szans, wysypiamy się, rano żadnego biegania". No to nie było biegania w sobotę rano po śniadaniu rzeczy okołodomowe, potem młodego na basen, więc wpadło wpływanie - zrobiłem 1,1 km - z czego 800 bodajże żabką, 100 próba kraula i reszta żabką. Mięśnie lepiej niż poprzednio, na triathlon się nie szykuję, ale dobrze wiedzieć, że trochę przepłynę.
Bieganie na drzemce młodej odpadło, bo zanim wyszedłem to wstała, i dopiero o 20:30 wyszedłem, choć byłem już bliski przeniesienia treningu na niedzielę rano. Ale wyszedłem. 11 stopni, więc w koszulce z długim rękawem. Wychodzę z klatki, brzydkie słowo z tytułu warunków, z powrotem na górę i przebierka w wiatrówkę - okazało się, że zaczęło wiać i padać Ruszyłem, początek trochę dziwnie,ale to chyba organizm nie spodziewał się drugiego treningu po pływaniu, zresztą jak to, bieganie wieczorem?! Nic to, tętno lekko podniesione, wychylało się lekko ponad 150, tempo ~5:50, w połowie coś zaskoczyło i tempo ciut wzrosło, tętno spadło i zaczęło się biec dużo luźniej, prawie tempomat.
Trasa jaką obrałem skutkowała tym, że ostatnie 1,5 km szło trochę pod górkę, ale do przeżycia. Stwierdziłem, że będzie wesoło, jak skręciłem w moją ulicę, odliczam do odpalenia tempa, a ja dostaję podły, ciągły wmordewind. I tak cały odcinek praktycznie. Mogę powiedzieć, że było to raczej męcząco niż umiarkowanie męcząco, ale piknął w 4:55, wesoło było jak wybiegłem na wypłaszczenie i przez chwilę nie wiało - 4:40 . Ogólnie trening bez problemu zrobiony, wiatr go zaburzył, powinno wejść łatwiej, ale z regeneracją nie było problemów. Co ciekawe, progowe biegane w środku treningu są dużo lżejsze niż takie na koniec (taaa, odkrywco?), więc ciekaw jestem ich wpływu na adaptację. Po treningu prysznic z zimno-gorącym masażem łydek i porcja jogowego rozciągania
========================
Podsumowanie tygodnia...
Czyli 4x bieganie (38 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, czuć zapas, ale widzę, że to wstępniaki), do tego 1x joga (biiiida) i 1x basen. Achilles spokojniej.
... i miesiąca:
14 treningów biegowych, 9 treningów jogi, 2 baseny. Zacząłem plan, wygląda ok, idzie ok, bo to co jest w planie w najbliższych 2-3 tygodniach to luz blues i żarcie ciastek. Achilles pod kontrolą, daje biegać i mam wrażenie, że objawy się zmniejszają. W styczniu przebiegnięte 115 km, najwięcej od 2017, więc nie zaczynam od zera, więcej przebiegłem tylko w 2014. Dajcie biegać, to będzie trenowane, a jak będzie trenowane, będą wyniki.
========================
15/2020 poniedziałek, 9 km BS w tym 2x 8s podbiegi sprintem.
Tydzień 2, trening 1/4
Tylko temu, że w weekend się wyspałem (7,5h snu+) zawdzięczam fakt, że idąc spać 23:20 wstałem 5:00. Don't try this at home. 5 stopni, "suit-up" i start. Mała, 8km pętla, po 6,5 km BSa rozgrzewka, przeplatanka, skipy ABC, defilada i cośtam, i pod górkę, start lotny. Pierwszy 13 s, powrót truchtem, drugi 8s, powrót tak samo, potem 2km BS do domu, całość 9 km. Muszę wstawać trochę wcześniej, wracanie 6:20 rozkłada nam poranek i wszystko się obsuwa po ścieżce krytycznej. Kto umie w projekty, wie o czym mowa
Dziś moja żona kończy 35 lat, więc wieczorem winko
W sumie tyle - miłego tygodnia
Tydzień 1, trening 4/4
Dzień wcześniej krótko z przebieżkami (będę trzymał się terminologii autorów planu - fartlek), w sobotę miałem biegać rano, ale żona stwierdziła "nie ma szans, wysypiamy się, rano żadnego biegania". No to nie było biegania w sobotę rano po śniadaniu rzeczy okołodomowe, potem młodego na basen, więc wpadło wpływanie - zrobiłem 1,1 km - z czego 800 bodajże żabką, 100 próba kraula i reszta żabką. Mięśnie lepiej niż poprzednio, na triathlon się nie szykuję, ale dobrze wiedzieć, że trochę przepłynę.
Bieganie na drzemce młodej odpadło, bo zanim wyszedłem to wstała, i dopiero o 20:30 wyszedłem, choć byłem już bliski przeniesienia treningu na niedzielę rano. Ale wyszedłem. 11 stopni, więc w koszulce z długim rękawem. Wychodzę z klatki, brzydkie słowo z tytułu warunków, z powrotem na górę i przebierka w wiatrówkę - okazało się, że zaczęło wiać i padać Ruszyłem, początek trochę dziwnie,ale to chyba organizm nie spodziewał się drugiego treningu po pływaniu, zresztą jak to, bieganie wieczorem?! Nic to, tętno lekko podniesione, wychylało się lekko ponad 150, tempo ~5:50, w połowie coś zaskoczyło i tempo ciut wzrosło, tętno spadło i zaczęło się biec dużo luźniej, prawie tempomat.
Trasa jaką obrałem skutkowała tym, że ostatnie 1,5 km szło trochę pod górkę, ale do przeżycia. Stwierdziłem, że będzie wesoło, jak skręciłem w moją ulicę, odliczam do odpalenia tempa, a ja dostaję podły, ciągły wmordewind. I tak cały odcinek praktycznie. Mogę powiedzieć, że było to raczej męcząco niż umiarkowanie męcząco, ale piknął w 4:55, wesoło było jak wybiegłem na wypłaszczenie i przez chwilę nie wiało - 4:40 . Ogólnie trening bez problemu zrobiony, wiatr go zaburzył, powinno wejść łatwiej, ale z regeneracją nie było problemów. Co ciekawe, progowe biegane w środku treningu są dużo lżejsze niż takie na koniec (taaa, odkrywco?), więc ciekaw jestem ich wpływu na adaptację. Po treningu prysznic z zimno-gorącym masażem łydek i porcja jogowego rozciągania
========================
Podsumowanie tygodnia...
Czyli 4x bieganie (38 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, czuć zapas, ale widzę, że to wstępniaki), do tego 1x joga (biiiida) i 1x basen. Achilles spokojniej.
... i miesiąca:
14 treningów biegowych, 9 treningów jogi, 2 baseny. Zacząłem plan, wygląda ok, idzie ok, bo to co jest w planie w najbliższych 2-3 tygodniach to luz blues i żarcie ciastek. Achilles pod kontrolą, daje biegać i mam wrażenie, że objawy się zmniejszają. W styczniu przebiegnięte 115 km, najwięcej od 2017, więc nie zaczynam od zera, więcej przebiegłem tylko w 2014. Dajcie biegać, to będzie trenowane, a jak będzie trenowane, będą wyniki.
========================
15/2020 poniedziałek, 9 km BS w tym 2x 8s podbiegi sprintem.
Tydzień 2, trening 1/4
Tylko temu, że w weekend się wyspałem (7,5h snu+) zawdzięczam fakt, że idąc spać 23:20 wstałem 5:00. Don't try this at home. 5 stopni, "suit-up" i start. Mała, 8km pętla, po 6,5 km BSa rozgrzewka, przeplatanka, skipy ABC, defilada i cośtam, i pod górkę, start lotny. Pierwszy 13 s, powrót truchtem, drugi 8s, powrót tak samo, potem 2km BS do domu, całość 9 km. Muszę wstawać trochę wcześniej, wracanie 6:20 rozkłada nam poranek i wszystko się obsuwa po ścieżce krytycznej. Kto umie w projekty, wie o czym mowa
Dziś moja żona kończy 35 lat, więc wieczorem winko
W sumie tyle - miłego tygodnia
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
16/2020 środa, 10 km BS+
Tydzień 2, trening 2/4
Wczoraj poszedłem spać 22:40, więc wcześniej, to i o 4:53 udało się wstać mleko młodej, siku, ważenie, ubieranie i 5:08 start. Na zewnątrz 1,5 stopnia, i przejmujący wiatr, więc na sobie termika z długim rękawem i wiatrówka, zestaw dał radę. Dziś spokojnie (to ten dodatkowy, ponadplanowy trening), ale trochę szybciej, jakoś chyba organizm poczuł, że może.
Jak zacząłem biec, szło jakoś opornie, wiatr nieprzyjemnie dawał się we znaki a jego podmuchy zauważalnie wpływały na tempo, ciężko było coś ustawić, bo jak zawiało, to mnie spowalniało, a jak przestawiało wiać, to nagle czułem jakby mi spadły ciężarki. No kicha. Ale załapało, pierwszy ~5:55, kolejny 5:50, następne wpadały bliżej 5:40, a w drodze powrotnej, 7 i reszta bliżej 5:30. Biegło mi się świetnie, ogólnie czułem pod stopą, że jak przycisnę, to bez problemu pójdzie bez dodatkowego wysiłku. Miłe uczucie taka rezerwa mocy. W pewnym momenie musiałem się hamować, bo 5:15 zobaczyłem. Biegło się fajnie, ale nie na takie tempo był plan, więc zaciągnąłem hamulec (fajne jest to, że 5:15 i tętno 155-157). Może to wolne bieganie nie takie złe jest na początek
Tydzień 2, trening 2/4
Wczoraj poszedłem spać 22:40, więc wcześniej, to i o 4:53 udało się wstać mleko młodej, siku, ważenie, ubieranie i 5:08 start. Na zewnątrz 1,5 stopnia, i przejmujący wiatr, więc na sobie termika z długim rękawem i wiatrówka, zestaw dał radę. Dziś spokojnie (to ten dodatkowy, ponadplanowy trening), ale trochę szybciej, jakoś chyba organizm poczuł, że może.
Jak zacząłem biec, szło jakoś opornie, wiatr nieprzyjemnie dawał się we znaki a jego podmuchy zauważalnie wpływały na tempo, ciężko było coś ustawić, bo jak zawiało, to mnie spowalniało, a jak przestawiało wiać, to nagle czułem jakby mi spadły ciężarki. No kicha. Ale załapało, pierwszy ~5:55, kolejny 5:50, następne wpadały bliżej 5:40, a w drodze powrotnej, 7 i reszta bliżej 5:30. Biegło mi się świetnie, ogólnie czułem pod stopą, że jak przycisnę, to bez problemu pójdzie bez dodatkowego wysiłku. Miłe uczucie taka rezerwa mocy. W pewnym momenie musiałem się hamować, bo 5:15 zobaczyłem. Biegło się fajnie, ale nie na takie tempo był plan, więc zaciągnąłem hamulec (fajne jest to, że 5:15 i tętno 155-157). Może to wolne bieganie nie takie złe jest na początek
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
17/2020 środa, 8 km bs + 6*40s przebieżki
Tydzień 2, trening 3/4
Wczoraj wieczorem trochę jogi, niewiele, bo z 15 minut, ale zawsze. Niewiele za to snu, bo 23 ->5:05 trochę grzebania się i 5:17 start. To muszę poprawić, żeby o tej 6-6:10 wracać. Na dworze temperatura pt. "i będziesz dziś skrobał szyby". na szczęście wczorajszy wiatr zamilkł, więc było przyjemniej. Wolę tak.
Szło dobrze - praktycznie od razu tempo poszło w okolice 5:50, potem 4:45, a tętno w okolicy 146-147, mogłem mocniej, ale po co? Stwierdziłem, że wolne będę starał się biegać blisko 145 bpm, nie tnąc prędkości za mocno - to się chyba nazywa praca tlenowa, tak? Do 150 dobijałem trzymając tempo na odcinkach pod delikatną górkę, na wypłaszczeniach i z górki ładnie spadało. Zero piłowania, automat coraz częściej się odpala, choć muszę się pilnować trochę, bo automat chciałby 5:20 a to nie ten etap.
Po 8 km, gdzie średnie tętno było w okolicach 147, weszły 40-sekundówki w tempie (jaaasne ) 4:06 - 4:24. No jakoś mi szybciej idą, tak 3:45-4:00, tak "samo" się ustawia. A że tempo i dystans wyzwaniem nie są, to jakoś niespecjalnie się pałuję, że wychodzą szybciej. Choć i tak jest postęp, ostatnio były szybsze, więc wbijam się w rytm.
Tydzień 2, trening 3/4
Wczoraj wieczorem trochę jogi, niewiele, bo z 15 minut, ale zawsze. Niewiele za to snu, bo 23 ->5:05 trochę grzebania się i 5:17 start. To muszę poprawić, żeby o tej 6-6:10 wracać. Na dworze temperatura pt. "i będziesz dziś skrobał szyby". na szczęście wczorajszy wiatr zamilkł, więc było przyjemniej. Wolę tak.
Szło dobrze - praktycznie od razu tempo poszło w okolice 5:50, potem 4:45, a tętno w okolicy 146-147, mogłem mocniej, ale po co? Stwierdziłem, że wolne będę starał się biegać blisko 145 bpm, nie tnąc prędkości za mocno - to się chyba nazywa praca tlenowa, tak? Do 150 dobijałem trzymając tempo na odcinkach pod delikatną górkę, na wypłaszczeniach i z górki ładnie spadało. Zero piłowania, automat coraz częściej się odpala, choć muszę się pilnować trochę, bo automat chciałby 5:20 a to nie ten etap.
Po 8 km, gdzie średnie tętno było w okolicach 147, weszły 40-sekundówki w tempie (jaaasne ) 4:06 - 4:24. No jakoś mi szybciej idą, tak 3:45-4:00, tak "samo" się ustawia. A że tempo i dystans wyzwaniem nie są, to jakoś niespecjalnie się pałuję, że wychodzą szybciej. Choć i tak jest postęp, ostatnio były szybsze, więc wbijam się w rytm.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
18/2020 niedziela, 8 km BS+ 3km ~4:55
Tydzień 2, trening 4/4
W piątek wyskoczyliśmy z żoną na randkę, trochę spontan, bo nam się opiekunki rozchorowały, ale się udało znaleźć zastępstwo jak ktoś lubi chińszczyznę (Dobrą!) to w Łodzi na Sienkiewicza jest doskonała knajpa Złoty Imbir. Polecam to tak a propos redukcji, piątkowa zupa pekińska, krewetki z warzywami i ostrym makaronem chińskim spowodowała w sobotę niepożądany wychył wskazówki na wadze ale warto było.
Postanowiłem pobiegać przed śniadaniem, ale wstanie z łóżka nam się opóźniło, i wskoczyło śniadanie przed treningiem, więc trening przeplanowałem na później. A później to młodego na basen (ja sobie na długim zrobiłem majestatyczne 1200 metrów żabką w niemalże równe 30 minut - coraz lepiej mi się pływa, a dodatkowo młodzian dumny z siebie pokazał mi, jak już pływa strzałką. Daje radę skubaniec ), jak wróciliśmy miałem iść biegać, ale najpierw obiad, potem młoda wstała, i w sumie do wieczora nie wyszło, więc postanowiłem odpuścić sobotę i wyjść rano w niedzielę, jak będzie jasno. 6:55 wyszedłem, mając w planie 11 km, z czego ostatnie 2,5 umiarkowanie trudno, co ustawiłem sobie na poziomie ~4:55. Poleciałem do lasu, fajnie się biegło, około 5:45-5:55 - na wyczucie, tak żeby trzymać się w widełkach przy jak najmniejszym nakładzie sił. Najpierw spotkałem trzy sarny, przebiegły mi drogę 10 metrów przede mną, potem czwartą, a następnie jeszcze cztery. Fajnie tak
Jak Garmin odpikał 8 km, ja już nabrałem prędkości w ramach "umiarkowanie męczącego biegania". Bez porównania z zeszłotygodniowym wmordewindem, miło i przyjemnie, nawet nie progowo. Zamiast 2,5 postanowiłem zrobić 3, bo to w sumie różnica niewielka, a i w głowie zostaje. Tempa pilnowałem, żeby było umiarkowanie męcząco, a nie poszło w okolice progowego, bo 4:45 ochoczo wskakiwało, wyszło prawie w punkt - 4:57, 4:55, 4:55. A wieczorem porządne rolowanie i sesja jogi oraz moje ostatnie odkrycie - (gorący/zimny)x6-8 prysznic na łydki.
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (41 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, idzie miło), do tego 2x joga (lepiej, ale do 4-5x wciąż daleko) i 1x basen. Achilles wychodzi chyba na prostą, ja wychodzę na prosta biegowo - ostatnie 4 tygodnie to dość sensowny kilometraż zbliżający mnie do poważniejszych jednostek.
========================
U mnie naszły zmiany w sprzęcie - powitałem z powrotem footpoda Adidas Speedcell (starego nie odzyskałem, bo kumpel któremu sprzedałem jest super zadowolony z tempa chwilowego, więc kupiłem na OLXie nówkę), a Stryd w tym tygodniu zmienia właściciela
Tydzień 2, trening 4/4
W piątek wyskoczyliśmy z żoną na randkę, trochę spontan, bo nam się opiekunki rozchorowały, ale się udało znaleźć zastępstwo jak ktoś lubi chińszczyznę (Dobrą!) to w Łodzi na Sienkiewicza jest doskonała knajpa Złoty Imbir. Polecam to tak a propos redukcji, piątkowa zupa pekińska, krewetki z warzywami i ostrym makaronem chińskim spowodowała w sobotę niepożądany wychył wskazówki na wadze ale warto było.
Postanowiłem pobiegać przed śniadaniem, ale wstanie z łóżka nam się opóźniło, i wskoczyło śniadanie przed treningiem, więc trening przeplanowałem na później. A później to młodego na basen (ja sobie na długim zrobiłem majestatyczne 1200 metrów żabką w niemalże równe 30 minut - coraz lepiej mi się pływa, a dodatkowo młodzian dumny z siebie pokazał mi, jak już pływa strzałką. Daje radę skubaniec ), jak wróciliśmy miałem iść biegać, ale najpierw obiad, potem młoda wstała, i w sumie do wieczora nie wyszło, więc postanowiłem odpuścić sobotę i wyjść rano w niedzielę, jak będzie jasno. 6:55 wyszedłem, mając w planie 11 km, z czego ostatnie 2,5 umiarkowanie trudno, co ustawiłem sobie na poziomie ~4:55. Poleciałem do lasu, fajnie się biegło, około 5:45-5:55 - na wyczucie, tak żeby trzymać się w widełkach przy jak najmniejszym nakładzie sił. Najpierw spotkałem trzy sarny, przebiegły mi drogę 10 metrów przede mną, potem czwartą, a następnie jeszcze cztery. Fajnie tak
Jak Garmin odpikał 8 km, ja już nabrałem prędkości w ramach "umiarkowanie męczącego biegania". Bez porównania z zeszłotygodniowym wmordewindem, miło i przyjemnie, nawet nie progowo. Zamiast 2,5 postanowiłem zrobić 3, bo to w sumie różnica niewielka, a i w głowie zostaje. Tempa pilnowałem, żeby było umiarkowanie męcząco, a nie poszło w okolice progowego, bo 4:45 ochoczo wskakiwało, wyszło prawie w punkt - 4:57, 4:55, 4:55. A wieczorem porządne rolowanie i sesja jogi oraz moje ostatnie odkrycie - (gorący/zimny)x6-8 prysznic na łydki.
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (41 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, idzie miło), do tego 2x joga (lepiej, ale do 4-5x wciąż daleko) i 1x basen. Achilles wychodzi chyba na prostą, ja wychodzę na prosta biegowo - ostatnie 4 tygodnie to dość sensowny kilometraż zbliżający mnie do poważniejszych jednostek.
========================
U mnie naszły zmiany w sprzęcie - powitałem z powrotem footpoda Adidas Speedcell (starego nie odzyskałem, bo kumpel któremu sprzedałem jest super zadowolony z tempa chwilowego, więc kupiłem na OLXie nówkę), a Stryd w tym tygodniu zmienia właściciela
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
19/2020 wtorek, 10 km BS
Tydzień 3, trening 1/4
Miało być wczoraj, choć ryzykowałem życiem mówiąc żonie czytającej mi niusy o oraknie i pokazującej wyginające się pod naporem wiatru drzewa, że rano będę biegał. No niestety, niedzielne wino ze znajomymi sprawiło, że w jakiś sobie tylko znany sposób wyszedłem z łóżka, wyłączyłem budzik będący 2 metry dalej i wróciłem do łóżka, a zorientowałem się o 5:25, gdzie czasu na trening już nie miałem. Szkoda, bo pogoda była spoko.
Dziś rano pierwszy zadzwonił budzik białkowy w postaci młodej - narastające jęczenie. Wchodzę do pokoiku i pytam grzecznie "czego?" "mjeczko chcę". Nie słyyyyyszę. "Mjeczko chcę". Nie słyyyszę. (...) "Popjoszę mjeczko"
5:07 uruchamiam zegarek. Na dworze breja, mokry deszcz ze śniegiem padający w poprzek (przezornie wziąłem czapkę z daszkiem), 1-2 cm tego gówna na chodnikach, super. Sprinty pod górę odpadły, skoro ślizgałem się przy biegu spokojnym, więc stwierdziłem, mam czas, dycha BSa. Wszystkie moje buty są z siateczki, lekkiej, przewiewnej i za cholerę nie chroniącej przed wodą "muszę uważać, żeby nie przemoczyć butów". Wytrwało w mocy 300 metrów, a potem resztę czasu radośnie (jak dla kogo) chlupało mi w butach, a jak tylko trochę podsychało, zaraz znalazła się jakaś kałuża chętna użyczyć mym butom wody. Po 3km dałem sobie luz i biegłem na azymut, omijając tylko te duże kałuże. Na koniec treningu oczywiście przestało padać, chodniki podeschły, a ja przemoczony w pytę wróciłem do domu. Mimo pogody, trening całkiem spoko.
Tydzień 3, trening 1/4
Miało być wczoraj, choć ryzykowałem życiem mówiąc żonie czytającej mi niusy o oraknie i pokazującej wyginające się pod naporem wiatru drzewa, że rano będę biegał. No niestety, niedzielne wino ze znajomymi sprawiło, że w jakiś sobie tylko znany sposób wyszedłem z łóżka, wyłączyłem budzik będący 2 metry dalej i wróciłem do łóżka, a zorientowałem się o 5:25, gdzie czasu na trening już nie miałem. Szkoda, bo pogoda była spoko.
Dziś rano pierwszy zadzwonił budzik białkowy w postaci młodej - narastające jęczenie. Wchodzę do pokoiku i pytam grzecznie "czego?" "mjeczko chcę". Nie słyyyyyszę. "Mjeczko chcę". Nie słyyyszę. (...) "Popjoszę mjeczko"
5:07 uruchamiam zegarek. Na dworze breja, mokry deszcz ze śniegiem padający w poprzek (przezornie wziąłem czapkę z daszkiem), 1-2 cm tego gówna na chodnikach, super. Sprinty pod górę odpadły, skoro ślizgałem się przy biegu spokojnym, więc stwierdziłem, mam czas, dycha BSa. Wszystkie moje buty są z siateczki, lekkiej, przewiewnej i za cholerę nie chroniącej przed wodą "muszę uważać, żeby nie przemoczyć butów". Wytrwało w mocy 300 metrów, a potem resztę czasu radośnie (jak dla kogo) chlupało mi w butach, a jak tylko trochę podsychało, zaraz znalazła się jakaś kałuża chętna użyczyć mym butom wody. Po 3km dałem sobie luz i biegłem na azymut, omijając tylko te duże kałuże. Na koniec treningu oczywiście przestało padać, chodniki podeschły, a ja przemoczony w pytę wróciłem do domu. Mimo pogody, trening całkiem spoko.
Ostatnio zmieniony 13 lut 2020, 09:20 przez sochers, łącznie zmieniany 1 raz.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
20/2020 czwartek, 8 km BS + 3x10s sprint pod górkę
Tydzień 3, trening 2/4
Wczoraj budzik zadzwonił o 4:50, ale quick check organizmu pokazał brak regeneracji. Więc do wyra na dodatkowe 80 minut snu. Pomogło.
Dziś 5:13 start, pogoda znacznie lepsza, ale mnie się biegło dość ciężko, jakość tempo <6 wymagało lekkiego wysiłku, to zwolniłem, skoro to ma być BS to po co piłować na siłę, ba być Easy, niech będzie easy. Dzięki temu podejściu leciałem swoje, spokojnie kontrolując oddech, na trzecim trochę złapałem rytm, i piknął 5:57, 4, 5 i 6 już poszło po staremu, w okolicy 5:50, dalej na pełnej kontroli. Dobieg do wiaduktu, mini-rozgrzewka (przeplatanka, skip ABC, wznosy i defilada) i pod górę. Jako że po raz kolejny nie odpaliłem ustawionego treningu (to tak a propos dyskusji w wątku zegarka Coros Cośtam), więc leciałem na czuja. Zamiast 3x8 wyszło 3x10. Przerwy w dół w truchcie, do doku 2km BSem, łącznie 9 km.
Tydzień 3, trening 2/4
Wczoraj budzik zadzwonił o 4:50, ale quick check organizmu pokazał brak regeneracji. Więc do wyra na dodatkowe 80 minut snu. Pomogło.
Dziś 5:13 start, pogoda znacznie lepsza, ale mnie się biegło dość ciężko, jakość tempo <6 wymagało lekkiego wysiłku, to zwolniłem, skoro to ma być BS to po co piłować na siłę, ba być Easy, niech będzie easy. Dzięki temu podejściu leciałem swoje, spokojnie kontrolując oddech, na trzecim trochę złapałem rytm, i piknął 5:57, 4, 5 i 6 już poszło po staremu, w okolicy 5:50, dalej na pełnej kontroli. Dobieg do wiaduktu, mini-rozgrzewka (przeplatanka, skip ABC, wznosy i defilada) i pod górę. Jako że po raz kolejny nie odpaliłem ustawionego treningu (to tak a propos dyskusji w wątku zegarka Coros Cośtam), więc leciałem na czuja. Zamiast 3x8 wyszło 3x10. Przerwy w dół w truchcie, do doku 2km BSem, łącznie 9 km.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
21/2020 piątek, 9 km BS + 6x40s 4:06-4:24
Tydzień 3, trening 3/4
Ćwiczenie głowy i tyranie ciała. Mało czasu na wszystko, mało snu. Słabo. Wczoraj trening po 5h20m snu, dziś po równej szóstce. Czuć było - rano 4:50 budzik. Drzemka, 5:00 wstałem, usiadłem na brzegu łóżka, jak na kacu, kminiąc, czy dziś iść, czy dołożyć siódmą godzinę snu i dokończyć plan w sobotę i niedzielę i kolejny tydzień zacząć we wtorek. Wygrała opcja dziś i niedziela (a potem poniedziałek). 5:15 start. W planie 11 km + 6x40 w tempie T3-T10, co ostatnio wchodziło mi znacznie za szybko.
Na początek po włączeniu Garmina (używam go tylko na treningach, a zapomniałem włączyć wieczorem) okazało się, ze Garmin żyje przeszłością i pokazuje czwartek 6:43, zamiast piątku 5:15. Reset, synchro z telefonem nie pomogło, więc staropolskim zwyczajem stwierdziłem "a idź w ch..." i wyszedłem. Przez okno widziałem, że mokro, ale nie widziałem deszczu, luz. Na dole okazało się, że siąpi jakieś takie śniego-z-deszczem-podobne-gówno. A ja bez czapki z daszkiem. Irytowało mnie przez pół treningu, potem się przyzwyczaiłem, a oczy przywykły do wpadających w nie kropelek. Garmin nie chciał złapać GPSa, więc po dwakroć kazałem mu iść w kierunku wiadomym, i ruszyłem. Pierwszy standardowo 6:3X, kolejne dość spokojnie ale odrobinę wymagająco w okolicy 5:50, około 3-4 się rozkręciłem, i szło stabilnie 5:45, czasem ciut szybciej. Po 9 km BSa wskoczyły odcinki, znacznie lepsze pilnowanie tempa (~4:00 +- kilka s.). Łącznie 10,5 km w godzinę.
Ostatnio uspokajają mi się Achillesy - co ciekawe przy mniejszej ilości rozciągania. Podejrzewam, że wpływ na to może mieć zmiana sposobu rozciągania się zaraz po treningu - zacząłem bardziej rozciągać łydkę, a mniej Achillesa. Druga sprawa - prysznic po treningu kończę naprzemiennym gorąco-zimno na łydki. Mogą pomagać oba, może jedno - nie będę sprawdzał, ain't broken, don't fix it
W sobotę pewnie wpadnie basen, a w niedzielę ostatni trening. I będzie jasno
Tydzień 3, trening 3/4
Ćwiczenie głowy i tyranie ciała. Mało czasu na wszystko, mało snu. Słabo. Wczoraj trening po 5h20m snu, dziś po równej szóstce. Czuć było - rano 4:50 budzik. Drzemka, 5:00 wstałem, usiadłem na brzegu łóżka, jak na kacu, kminiąc, czy dziś iść, czy dołożyć siódmą godzinę snu i dokończyć plan w sobotę i niedzielę i kolejny tydzień zacząć we wtorek. Wygrała opcja dziś i niedziela (a potem poniedziałek). 5:15 start. W planie 11 km + 6x40 w tempie T3-T10, co ostatnio wchodziło mi znacznie za szybko.
Na początek po włączeniu Garmina (używam go tylko na treningach, a zapomniałem włączyć wieczorem) okazało się, ze Garmin żyje przeszłością i pokazuje czwartek 6:43, zamiast piątku 5:15. Reset, synchro z telefonem nie pomogło, więc staropolskim zwyczajem stwierdziłem "a idź w ch..." i wyszedłem. Przez okno widziałem, że mokro, ale nie widziałem deszczu, luz. Na dole okazało się, że siąpi jakieś takie śniego-z-deszczem-podobne-gówno. A ja bez czapki z daszkiem. Irytowało mnie przez pół treningu, potem się przyzwyczaiłem, a oczy przywykły do wpadających w nie kropelek. Garmin nie chciał złapać GPSa, więc po dwakroć kazałem mu iść w kierunku wiadomym, i ruszyłem. Pierwszy standardowo 6:3X, kolejne dość spokojnie ale odrobinę wymagająco w okolicy 5:50, około 3-4 się rozkręciłem, i szło stabilnie 5:45, czasem ciut szybciej. Po 9 km BSa wskoczyły odcinki, znacznie lepsze pilnowanie tempa (~4:00 +- kilka s.). Łącznie 10,5 km w godzinę.
Ostatnio uspokajają mi się Achillesy - co ciekawe przy mniejszej ilości rozciągania. Podejrzewam, że wpływ na to może mieć zmiana sposobu rozciągania się zaraz po treningu - zacząłem bardziej rozciągać łydkę, a mniej Achillesa. Druga sprawa - prysznic po treningu kończę naprzemiennym gorąco-zimno na łydki. Mogą pomagać oba, może jedno - nie będę sprawdzał, ain't broken, don't fix it
W sobotę pewnie wpadnie basen, a w niedzielę ostatni trening. I będzie jasno
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
22/2020 niedziela, 7 km BS+ 3km ~4:55
Tydzień 3, trening 4/4
W sobotę na basenie, tym razem na 25m, bo w Zatoce Sportu jakieś mecze waterpolo, więc pływałem na 0,95 m głębokości. A oprócz mnie 5-6 innych osób, bo reszta torów zajęta przez szkółki. Wreszcie odpaliłem PoolSwim, apkę zliczającą baseny na podstawie wskazań akcelerometru i nie musiałem się martwić o ręczne klikanie. 52 baseny, 1300 metrów w 33:44. Całkiem spoko mi się pływa, za jakiś czas może kraula zacznę próbować ogarniać.
Dzień później trening niemalże bliźniaczy do zeszłotygodniowego. W tym tygodniu, jako że zacząłem od wtorku, czwarte bieganie wypadło w niedzielę. Nie lubię, bo nie mam bufora. Więc jak to w sobotę, relax z winem, to w niedzielę budzik na 7 rano. Ale o 6:50 wstał budzik młodszy i tyle z biegania przed śniadaniem. No to może po śniadaniu - ale był plan na basen na pluskanie się, młoda katarowato, młody pokasłuje - ban na basen. W międzyczasie telefon - chcecie 2 bilety na 12 do Teatru Arlekin? Żona postanowiła wziąć młodego - wliczając odbiór biletów i dojazd, 11:15 muszą wyjść. Ja mam 60-65 minut treningu. Jest 10:15. No to może nie, bo się nie zepnie. Jako, że jesteśmy umówieni na 15, a jedzie się godzinę, o 14:00 musimy wyjechać. Moi z teatru wrócą 13:30. Przestrzeni na trening nie ma. Więc wieczorem (jak jak kurczak nie cierpię biegać wieczorem!). Wróciliśmy o 19:50, ja szybka przemiana w biegowego superbohatera, 10 stopni więc bez termiki, tylko 2 koszulki jedna długi rękaw, jedna krótki - i start. Wiatr paskudny, więc lekko nie było. Footpoda zamontowałem na 1 sznurówce i latał, więc pokazywał tempo z tyłka, ale wiedziałem, że +- pokazuje o 25s/km szybciej niż w rzeczywistości. Dość szybko wszedłem w tempo 5:40, a tętno mimo wiatru trzymało się ładnie <150, widać efekty regularnego biegania.
Poleciałem standardową 10+ pętlę, bo równo, jasno i szeroko. Teraz jeszcze wietrznie. na ostatnich 100m siódmego kaema wszedłem na prędkość przelotową "umiarkowanie męcząco", ale pod wiatr, więc z tym umiarkowanie to było... umiarkowanie. Nie piłowałem, leciałem swoje - 5:00. Następny z wiatrem bocznym, przyjemniej, 4:55. Wkurwiał mnie Garmin "za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/". Tym bardziej, że odpaliłem zeszłotygodniowy trening, a tam miałem 8,5 km + 3 km, więc w połowie szybkiego odcinka zalapował i zaczął liczyć od nowa. Wspominałem, że dokładne programowanie prostych treningów jest o kant dupy? No niemniej zrobiłem i mimo tego, że wiatr przeszkadzał, a ja BSa leciałem na granicy spokojności, to mam świadomość, że miałem bufor zarówno jeśli chodzi o tempo, jak i dystans szybkiego odcinka. Gut. Tym bardziej, że średnie HR to 152, a max doszło do 172 (87%).
Polatałem kilka minut dronem, żeby sprawdzić jak nagrywa i jak zachowuje się na wietrze, ale szybko go schowałem, bo wiało ZA mocno, jak na moją odporność psychiczną
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (40,6 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, idzie miło), 1x basen ale niestety brak jogi. Za to matę do jogi kupiłem
========================
Tydzień 3, trening 4/4
W sobotę na basenie, tym razem na 25m, bo w Zatoce Sportu jakieś mecze waterpolo, więc pływałem na 0,95 m głębokości. A oprócz mnie 5-6 innych osób, bo reszta torów zajęta przez szkółki. Wreszcie odpaliłem PoolSwim, apkę zliczającą baseny na podstawie wskazań akcelerometru i nie musiałem się martwić o ręczne klikanie. 52 baseny, 1300 metrów w 33:44. Całkiem spoko mi się pływa, za jakiś czas może kraula zacznę próbować ogarniać.
Dzień później trening niemalże bliźniaczy do zeszłotygodniowego. W tym tygodniu, jako że zacząłem od wtorku, czwarte bieganie wypadło w niedzielę. Nie lubię, bo nie mam bufora. Więc jak to w sobotę, relax z winem, to w niedzielę budzik na 7 rano. Ale o 6:50 wstał budzik młodszy i tyle z biegania przed śniadaniem. No to może po śniadaniu - ale był plan na basen na pluskanie się, młoda katarowato, młody pokasłuje - ban na basen. W międzyczasie telefon - chcecie 2 bilety na 12 do Teatru Arlekin? Żona postanowiła wziąć młodego - wliczając odbiór biletów i dojazd, 11:15 muszą wyjść. Ja mam 60-65 minut treningu. Jest 10:15. No to może nie, bo się nie zepnie. Jako, że jesteśmy umówieni na 15, a jedzie się godzinę, o 14:00 musimy wyjechać. Moi z teatru wrócą 13:30. Przestrzeni na trening nie ma. Więc wieczorem (jak jak kurczak nie cierpię biegać wieczorem!). Wróciliśmy o 19:50, ja szybka przemiana w biegowego superbohatera, 10 stopni więc bez termiki, tylko 2 koszulki jedna długi rękaw, jedna krótki - i start. Wiatr paskudny, więc lekko nie było. Footpoda zamontowałem na 1 sznurówce i latał, więc pokazywał tempo z tyłka, ale wiedziałem, że +- pokazuje o 25s/km szybciej niż w rzeczywistości. Dość szybko wszedłem w tempo 5:40, a tętno mimo wiatru trzymało się ładnie <150, widać efekty regularnego biegania.
Poleciałem standardową 10+ pętlę, bo równo, jasno i szeroko. Teraz jeszcze wietrznie. na ostatnich 100m siódmego kaema wszedłem na prędkość przelotową "umiarkowanie męcząco", ale pod wiatr, więc z tym umiarkowanie to było... umiarkowanie. Nie piłowałem, leciałem swoje - 5:00. Następny z wiatrem bocznym, przyjemniej, 4:55. Wkurwiał mnie Garmin "za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/za szybko/w strefie/". Tym bardziej, że odpaliłem zeszłotygodniowy trening, a tam miałem 8,5 km + 3 km, więc w połowie szybkiego odcinka zalapował i zaczął liczyć od nowa. Wspominałem, że dokładne programowanie prostych treningów jest o kant dupy? No niemniej zrobiłem i mimo tego, że wiatr przeszkadzał, a ja BSa leciałem na granicy spokojności, to mam świadomość, że miałem bufor zarówno jeśli chodzi o tempo, jak i dystans szybkiego odcinka. Gut. Tym bardziej, że średnie HR to 152, a max doszło do 172 (87%).
Polatałem kilka minut dronem, żeby sprawdzić jak nagrywa i jak zachowuje się na wietrze, ale szybko go schowałem, bo wiało ZA mocno, jak na moją odporność psychiczną
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (40,6 km - wszystkie "jednostki" treningowe wykonane zgodnie z planem, idzie miło), 1x basen ale niestety brak jogi. Za to matę do jogi kupiłem
========================
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
23/2020 poniedziałek, 10 km BSa z plecakiem
Tydzień 4, trening 1/4
W niedzielę biegałem o 20, więc próba wstania i zrobienia treningu o 5 rano, żeby wrócić do rytmu pon.-śr.-czw.-sb. byłaby nie do końca mądra. A rozpoczęcie tygodnia od wtorku znów kasuje mi bufory na nieprzewidziane przesunięcia treningów. Więc poniedziałek. Nie chciałem poświęcać wieczora, więc zdecydowałem się na ruch jaki kilka lat temu testowałem jak mi się młody urodził - powrót z pracy biegiem. Wziąłem sobie ciuchy do pracy, na koniec dnia transformacja w biegowego superbohater i do domu. Z uwagi na fakt, że w linii "prostej" mam ~6km do domu, poleciałem takim łuczkiem, żeby te 10 km zrobić, więc zaliczam to jako T2 z tego tygodnia. W plecaku laptop, trochę ciuchów, więc bez dramatu.
10 stopni, więc czapka z daszkiem, 2 warstwy techniczne i wio.
Odzwyczaiłem się od biegania z plecakiem, tym bardziej, że plecak niebiegowy, a laptopowy, więc latał, 2x się rozpiął do tego ale tempo ~6:00 +-10s. trzymałem bez problemu, mimo lekko przyspieszonego tętna. Parę razy złapały mnie światła, ale miałem to wliczone. W środę podbiegi (4*8s) sprintem, w czwartek fatrleko-przebieżki.
Tydzień 4, trening 1/4
W niedzielę biegałem o 20, więc próba wstania i zrobienia treningu o 5 rano, żeby wrócić do rytmu pon.-śr.-czw.-sb. byłaby nie do końca mądra. A rozpoczęcie tygodnia od wtorku znów kasuje mi bufory na nieprzewidziane przesunięcia treningów. Więc poniedziałek. Nie chciałem poświęcać wieczora, więc zdecydowałem się na ruch jaki kilka lat temu testowałem jak mi się młody urodził - powrót z pracy biegiem. Wziąłem sobie ciuchy do pracy, na koniec dnia transformacja w biegowego superbohater i do domu. Z uwagi na fakt, że w linii "prostej" mam ~6km do domu, poleciałem takim łuczkiem, żeby te 10 km zrobić, więc zaliczam to jako T2 z tego tygodnia. W plecaku laptop, trochę ciuchów, więc bez dramatu.
10 stopni, więc czapka z daszkiem, 2 warstwy techniczne i wio.
Odzwyczaiłem się od biegania z plecakiem, tym bardziej, że plecak niebiegowy, a laptopowy, więc latał, 2x się rozpiął do tego ale tempo ~6:00 +-10s. trzymałem bez problemu, mimo lekko przyspieszonego tętna. Parę razy złapały mnie światła, ale miałem to wliczone. W środę podbiegi (4*8s) sprintem, w czwartek fatrleko-przebieżki.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
24/2020 środa, sprinty pod górkę - 4x8s./b]
Wtorek joga - najpierw dzień pierwszy z 30 day yoga with Adriene. Przewinąłem pierdzielenie na początku, dzięki temu wystarczyło czasu na dwa dodatkowe kilkuminutowe sety, bo ten dzień 1 taki lajtowy dość - dołożyłem yoga for runners i chyba coś z mobilnością bioder. Or whateva. Wyszło 40 minut. A ja po jodze miałem wrażenie, że mi biodra nie trzymają nóg
Tydzień 4, trening 2/4
6 g snu, idę po bandzie. Muszę się wyzbyć paskudnego nawyku wciskania drzemki - jak mam budzik na 4:50, żeby wyjść o 5:00, to odpalenie 10 minut drzemki mi w tym nie pomoże niemniej 5:13 start, 10 minut po wręczeniu młodej mleka. 6km spokojnie, szło jak krew z nosa, wolniej niż zwykle, ciężej niż zwykle, tętno wyższe niż zwykle. Nie zawsze jest kolorowo jak widać. Nie zawsze być musi Dobiegłem do wiaduktu, rozgrzewka ta co zawsze i sprinty. Nie ustawiłem treningu w zegarku, ale że już tu te sprinty biegałem, to wiem dokąd muszę biec, żeby było 8s. No i wchodziły prawie w punkt, największe odchylenie to 0,4s 2km BS do domu, łącznie 9,1 km po 6:17 średnio.
Wieczorem dzień drugi, ten secik znacznie mniej "gadany", a bardziej ćwiczony. W wielu momentach rzucam mięsem, bo ciągnie niemiłosiernie, po czym komentarz żony ćwiczącej ze mną "seeeerio? Ja tak mogę leżeć godzinę ". Ja też, jak zemdleję
25/2020 czwartek, sprinty pod górkę - 4x8s./b]
Tydzień 4, trening 3/4
Dziś dla odmiany 5h52 snu, 4:50 drzemka, 5:12 start. Ruszam, w planie fartlek, czyli przebieżki jakoś wbiło mi się w głowę, że mam dziś 11 km BS + 6x40s. Czyli jakoś 1h10. Ni uja, czasowo się nie zepnę. Skracam BSa, żeby zdążyć na 6:15. (Jak spojrzałem potem w plan, to miałem 8km BS + 6x30 - chyba jakiś "recovery week" zaplanowali, ale ja idę tak samo, czuję się znakomicie i parę km BSa mniej mnie jakoś nie zregeneruje kosmicznie. Tym bardziej, że nie ma z czego. Jakoś mi się dziś nie chciało - może po wczorajszym, może ta ograniczona ilość snu. Ale poszedłem, i dobrze. Od samego początku zaskoczyło i szło - sama przyjemność. średnie tętno z kilometrów 2-8 to między 144 a 148, max 155 na podbiegu, więc super, delektowałem się biegiem, fajna automatyka się załączyła. Po 9 km odpalam odcinki (tym razem miałem w zegarku ), poszczególne według Garmina wychodziły w tempie 3:45-4:14, ale to głównie ze względu na to, że nie biegałem po prostym, tylko kluczyłem. Niemniej - trening super, jestem zadowolony. 10,8 km na średnim tempie 5:49 i średnim tętnie 147. Miło
Wtorek joga - najpierw dzień pierwszy z 30 day yoga with Adriene. Przewinąłem pierdzielenie na początku, dzięki temu wystarczyło czasu na dwa dodatkowe kilkuminutowe sety, bo ten dzień 1 taki lajtowy dość - dołożyłem yoga for runners i chyba coś z mobilnością bioder. Or whateva. Wyszło 40 minut. A ja po jodze miałem wrażenie, że mi biodra nie trzymają nóg
Tydzień 4, trening 2/4
6 g snu, idę po bandzie. Muszę się wyzbyć paskudnego nawyku wciskania drzemki - jak mam budzik na 4:50, żeby wyjść o 5:00, to odpalenie 10 minut drzemki mi w tym nie pomoże niemniej 5:13 start, 10 minut po wręczeniu młodej mleka. 6km spokojnie, szło jak krew z nosa, wolniej niż zwykle, ciężej niż zwykle, tętno wyższe niż zwykle. Nie zawsze jest kolorowo jak widać. Nie zawsze być musi Dobiegłem do wiaduktu, rozgrzewka ta co zawsze i sprinty. Nie ustawiłem treningu w zegarku, ale że już tu te sprinty biegałem, to wiem dokąd muszę biec, żeby było 8s. No i wchodziły prawie w punkt, największe odchylenie to 0,4s 2km BS do domu, łącznie 9,1 km po 6:17 średnio.
Wieczorem dzień drugi, ten secik znacznie mniej "gadany", a bardziej ćwiczony. W wielu momentach rzucam mięsem, bo ciągnie niemiłosiernie, po czym komentarz żony ćwiczącej ze mną "seeeerio? Ja tak mogę leżeć godzinę ". Ja też, jak zemdleję
25/2020 czwartek, sprinty pod górkę - 4x8s./b]
Tydzień 4, trening 3/4
Dziś dla odmiany 5h52 snu, 4:50 drzemka, 5:12 start. Ruszam, w planie fartlek, czyli przebieżki jakoś wbiło mi się w głowę, że mam dziś 11 km BS + 6x40s. Czyli jakoś 1h10. Ni uja, czasowo się nie zepnę. Skracam BSa, żeby zdążyć na 6:15. (Jak spojrzałem potem w plan, to miałem 8km BS + 6x30 - chyba jakiś "recovery week" zaplanowali, ale ja idę tak samo, czuję się znakomicie i parę km BSa mniej mnie jakoś nie zregeneruje kosmicznie. Tym bardziej, że nie ma z czego. Jakoś mi się dziś nie chciało - może po wczorajszym, może ta ograniczona ilość snu. Ale poszedłem, i dobrze. Od samego początku zaskoczyło i szło - sama przyjemność. średnie tętno z kilometrów 2-8 to między 144 a 148, max 155 na podbiegu, więc super, delektowałem się biegiem, fajna automatyka się załączyła. Po 9 km odpalam odcinki (tym razem miałem w zegarku ), poszczególne według Garmina wychodziły w tempie 3:45-4:14, ale to głównie ze względu na to, że nie biegałem po prostym, tylko kluczyłem. Niemniej - trening super, jestem zadowolony. 10,8 km na średnim tempie 5:49 i średnim tętnie 147. Miło
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
- sochers
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 3431
- Rejestracja: 16 sty 2014, 10:35
- Życiówka na 10k: 44:15
- Życiówka w maratonie: 3:48:12
- Lokalizacja: Woodge aka Uć
26/2020 sobota, 9 km BS + 3km ~4:55
Piątek to chill, wino i szisza po długim tygodniu, w sobotę sporo rzeczy w planie, więc nie kombinowałem, tylko rano przed śniadaniem poszedłem pobiegać. No dobra, nie tak rano, prawie przedpołudnie już (7:54 ) Tętno trochę podniesione (z powodów o których pisałem wcześniej), ale ~5:45 wchodziło bardzo przyjemnie więc się nie pałowałem, żeby ciąć.
Tydzień 4, trening 3/47,8 i 9 trochę wolniej, ale w sumie nie wiem czy nie błąd pomiarowy potem 3km ~4:55. Pierwszy 4:48, otworzyłem nawet szybciej, ale stwierdziłem, że medalu nie dostanę za to, że zrobię szybciej, więc zwolniłem. Coś zauważam, że footpod przy szybkich odcinkach w Superlightach XIV pokazuje zaniżone tempo, muszę poobserwować tę ciekawostkę. Następny już w punkt, 4:56 a ostatnio trochę wolniej, ale jestem trochę usprawiedliwiony bo odebrałem w trakcie biegu telefon i połowę kilometra gadałem na koniec nogi złapały rytm i ciągnęło mnie żeby dokręcić coś jeszcze tak trochę szybciej, ale plan jest plan i i tak BSa zrobiłem o kilometr więcej.
12,2 km w 1:08 (5:37/km)
3h później z młodym na basen, na dużym znów zawody, to tłoczyliśmy się na małym. 1500 metrów żabencją w 36:14. Nie wiem czy to szybko czy nie, ale niektórych "kraulowiczów" wyprzedzam organizm już nawet nie odczuwa że pływam, więc testuję technikę. Za jakiś czas może spróbuję nauczyć się nawrotów.
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (43,4 km - wszystko zgodnie z planem, trzeci tydzień 40+), 1x basen 1500m, 2x joga. Wpływ jogi na mój organizm widzę jak jej nie ćwiczę - jest naprawdę duży.
========================
27/2020 poniedziałek, 2 km BS + 4x400 ~4:06 + 1,5 km BS + 5x8s sprint
Wreszcie jakaś konkretniejsza jednostka. Którą sobie spaliłem praktycznie do spółki z wiatrem. Ale o tym za chwilę. Wczoraj wyskoczyliśmy z żoną na randkę - do MEGA fajnej restauracji, Powidok - kuchnia autorska, fajne smaki, 5/5 - "sochers recommends!" dziś po <6h snu wstanie było wyczynem. Udało mi się ruszyć 5:18. Trasa zaplanowana, niecałe 2,5 km BSa, żeby rozpocząć szybki odcinek - te 400 metrów miało być w okolicy 4:06, czyli nie problem, ale najlepiej pod górkę. Mam kawałek taki, nie całe 400, ale lepsze to niż nic.
W połowie pierwszego kilometra zacząłem się zastanawiać jak ustawiłem pierwszy odcinek, do LAP czy na dystans i zjarzyłem, że do LAP, ale że nie odpaliłem treningu to po 1km zakończyłem, zapisałem i odpaliłem już przygotowany trening, dobrze, bo przy tym co mnie czekało to bym się chyba pogubił.
1 odcinek. Ruszam ze startu lotnego na wypłaszczeniu - tempo 3:45 lekki hamulec, 3:55, może być - jest w komforcie. Zaczyna się górka i pełny komfort się kończy, choć wiem, że zrobię bez problemu, bo biegałem takich 10x400, ale wchodzi taki podmuch wiatru i zaczynam się czuć jakbym miał kowadło na łańcuchu za sobą, zamiotło mną tak, że kończyłem tę 400-kę po 4:20... 400m w 1:36, słabo, następne trzeba poprawić.
2 odcinek. 2 minuty przerwy w truchcie w przeciwnym kierunku i druga 400. Ta też otwarta za szybko, ale już w granicach rozsądku, 3:55-4:00, ale po 300m znów pierdolnięcie wiatru i końcówka 4:35 na miękkich nogach. Nie powiem co do siebie mówiłem, możecie zgadywać. 1:39. A ja szok w oczach i mętlik w głowie.
3 odcinek. 2 min przerwy, 30s, marsz, 90s trucht i trzecie powtórzenie - początek pod górkę, nogi już nie takie ochocze, więc ostrożnie na dzień dobry 4:14, przyspieszam (przegiąłem i w połowie tempo poskoczyło <4:00) i mniej więcej na tym samym etapie co poprzednio poczułem wiatr. Ale taki, że to co określiłem jako pierdolnęcie przy poprzedniej próbie to wydało mi się zefirkiem ja DOSŁOWNIE czułem, jak w fazie lotu wytracam prędkość. Ciężko to opisać, ale wrażenie paskudne, jakbym w tunelu aerodynamicznym biegł. Obrazuje to tempo, które zjechało na kilkudziesięciu metrach (mimo walki) z 3:50 do 5:00 - czułem jakbym stał w miejscu. Pierwszy raz miałem taki wiatr, który jednym porywem ściąga minutę z tempa. Czas odcinka 1:45. Jeden. Czterdzieści. Pięć.
4 odcinek - przed nim minuta marszu i niedowierzanie jak tak można, druga minuta w truchcie i ruszam ostatni raz. Skalę mojego upodlenia na trzech pierwszych niech pokaże to, że czwarty bez wiatru zrobiłem równiutko po 3:50 (płasko, więc chciałem zasymulować podbieg) w 1:32.
No wiaterek zamiótł mną przepotężnie na trzech pierwszych. Po pierwszym byłem zły na siebie za zbyt szybkie otwarcie, ale z tym co dziś wiało to jakbym i po 4:15 otworzył to bym nie pofruwał.
Niemnie to dopiero część treningu, niecałe 1,5 km BSa, trochę przeplatanki i sprinty pod górę. 5 sztuk, organizm zaczyna łapać co to znaczy sprint i jeden zrobiłem średnim tempem 3:04. Do domu luźne 2km.
Łącznie 9km. Po biegu trochę mnie zaczęło pobolewać pol lewą kostką, dobrze, że jutro wolne, a w środę BS.
Piątek to chill, wino i szisza po długim tygodniu, w sobotę sporo rzeczy w planie, więc nie kombinowałem, tylko rano przed śniadaniem poszedłem pobiegać. No dobra, nie tak rano, prawie przedpołudnie już (7:54 ) Tętno trochę podniesione (z powodów o których pisałem wcześniej), ale ~5:45 wchodziło bardzo przyjemnie więc się nie pałowałem, żeby ciąć.
Tydzień 4, trening 3/47,8 i 9 trochę wolniej, ale w sumie nie wiem czy nie błąd pomiarowy potem 3km ~4:55. Pierwszy 4:48, otworzyłem nawet szybciej, ale stwierdziłem, że medalu nie dostanę za to, że zrobię szybciej, więc zwolniłem. Coś zauważam, że footpod przy szybkich odcinkach w Superlightach XIV pokazuje zaniżone tempo, muszę poobserwować tę ciekawostkę. Następny już w punkt, 4:56 a ostatnio trochę wolniej, ale jestem trochę usprawiedliwiony bo odebrałem w trakcie biegu telefon i połowę kilometra gadałem na koniec nogi złapały rytm i ciągnęło mnie żeby dokręcić coś jeszcze tak trochę szybciej, ale plan jest plan i i tak BSa zrobiłem o kilometr więcej.
12,2 km w 1:08 (5:37/km)
3h później z młodym na basen, na dużym znów zawody, to tłoczyliśmy się na małym. 1500 metrów żabencją w 36:14. Nie wiem czy to szybko czy nie, ale niektórych "kraulowiczów" wyprzedzam organizm już nawet nie odczuwa że pływam, więc testuję technikę. Za jakiś czas może spróbuję nauczyć się nawrotów.
========================
Podsumowanie tygodnia
4x bieganie (43,4 km - wszystko zgodnie z planem, trzeci tydzień 40+), 1x basen 1500m, 2x joga. Wpływ jogi na mój organizm widzę jak jej nie ćwiczę - jest naprawdę duży.
========================
27/2020 poniedziałek, 2 km BS + 4x400 ~4:06 + 1,5 km BS + 5x8s sprint
Wreszcie jakaś konkretniejsza jednostka. Którą sobie spaliłem praktycznie do spółki z wiatrem. Ale o tym za chwilę. Wczoraj wyskoczyliśmy z żoną na randkę - do MEGA fajnej restauracji, Powidok - kuchnia autorska, fajne smaki, 5/5 - "sochers recommends!" dziś po <6h snu wstanie było wyczynem. Udało mi się ruszyć 5:18. Trasa zaplanowana, niecałe 2,5 km BSa, żeby rozpocząć szybki odcinek - te 400 metrów miało być w okolicy 4:06, czyli nie problem, ale najlepiej pod górkę. Mam kawałek taki, nie całe 400, ale lepsze to niż nic.
W połowie pierwszego kilometra zacząłem się zastanawiać jak ustawiłem pierwszy odcinek, do LAP czy na dystans i zjarzyłem, że do LAP, ale że nie odpaliłem treningu to po 1km zakończyłem, zapisałem i odpaliłem już przygotowany trening, dobrze, bo przy tym co mnie czekało to bym się chyba pogubił.
1 odcinek. Ruszam ze startu lotnego na wypłaszczeniu - tempo 3:45 lekki hamulec, 3:55, może być - jest w komforcie. Zaczyna się górka i pełny komfort się kończy, choć wiem, że zrobię bez problemu, bo biegałem takich 10x400, ale wchodzi taki podmuch wiatru i zaczynam się czuć jakbym miał kowadło na łańcuchu za sobą, zamiotło mną tak, że kończyłem tę 400-kę po 4:20... 400m w 1:36, słabo, następne trzeba poprawić.
2 odcinek. 2 minuty przerwy w truchcie w przeciwnym kierunku i druga 400. Ta też otwarta za szybko, ale już w granicach rozsądku, 3:55-4:00, ale po 300m znów pierdolnięcie wiatru i końcówka 4:35 na miękkich nogach. Nie powiem co do siebie mówiłem, możecie zgadywać. 1:39. A ja szok w oczach i mętlik w głowie.
3 odcinek. 2 min przerwy, 30s, marsz, 90s trucht i trzecie powtórzenie - początek pod górkę, nogi już nie takie ochocze, więc ostrożnie na dzień dobry 4:14, przyspieszam (przegiąłem i w połowie tempo poskoczyło <4:00) i mniej więcej na tym samym etapie co poprzednio poczułem wiatr. Ale taki, że to co określiłem jako pierdolnęcie przy poprzedniej próbie to wydało mi się zefirkiem ja DOSŁOWNIE czułem, jak w fazie lotu wytracam prędkość. Ciężko to opisać, ale wrażenie paskudne, jakbym w tunelu aerodynamicznym biegł. Obrazuje to tempo, które zjechało na kilkudziesięciu metrach (mimo walki) z 3:50 do 5:00 - czułem jakbym stał w miejscu. Pierwszy raz miałem taki wiatr, który jednym porywem ściąga minutę z tempa. Czas odcinka 1:45. Jeden. Czterdzieści. Pięć.
4 odcinek - przed nim minuta marszu i niedowierzanie jak tak można, druga minuta w truchcie i ruszam ostatni raz. Skalę mojego upodlenia na trzech pierwszych niech pokaże to, że czwarty bez wiatru zrobiłem równiutko po 3:50 (płasko, więc chciałem zasymulować podbieg) w 1:32.
No wiaterek zamiótł mną przepotężnie na trzech pierwszych. Po pierwszym byłem zły na siebie za zbyt szybkie otwarcie, ale z tym co dziś wiało to jakbym i po 4:15 otworzył to bym nie pofruwał.
Niemnie to dopiero część treningu, niecałe 1,5 km BSa, trochę przeplatanki i sprinty pod górę. 5 sztuk, organizm zaczyna łapać co to znaczy sprint i jeden zrobiłem średnim tempem 3:04. Do domu luźne 2km.
Łącznie 9km. Po biegu trochę mnie zaczęło pobolewać pol lewą kostką, dobrze, że jutro wolne, a w środę BS.
BLOG: viewtopic.php?f=27&t=40946&start=435
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12
KOMENTARZE: viewtopic.php?f=28&t=40947&start=1680
PBs: 1M - 6'09, 3000 - 12'11, 5k - 20'35, 10k - 44'15, HM - 1:47'11, M - 3:48'12