Niestety poprzednia proba powrotu do bloga zakonczyla sie fiaskiem ze wzgledu na kompletny brak czasu...
Tak sobie nadrabiam czytanie blogowych zaleglosci, pozazdroscilem troche, zatesknilem i postanowilem sprobowac powrocic tutaj jeszcze raz.
Aby zachowac porzadek chronologiczny, na poczatek nadrobie i opisze krotko sezon jesienny 2019. Moje starty:
16.07.2019 - City Trail on Tour - 5 km - 20:38
27.07.2019 - Bieg Powstania Warszawskiego - 10 km - 43:02
03.08.2019 - Parkrun Ursynow - 5 km - 20:46
08.09.2019 - Warszawa Business Run ~ 4,2 km - 16:26
14.09.2019 - Bielanski Bieg Dzika - 10 km - 42:03
27.09.2019 - Sztafeta Maratonska ~ 18 km - 1:21:46
20.10.2019 - Poznan Maraton - 42,195 km - 3:38:02
11.11.2019 - Bieg Niepodleglosci - 10 km - 41:43
Moje przebiegi treningowe:
Lipiec: 227 km
Sierpien: 333 km
Wrzesien: 263 km
Pazdziernik: 218 km
Listopad: 85 km
Grudzien: 224 km
(Niezbyt) krotkie podsumowanie:
Po kwietniowym maratonie troche zmagalem sie z drobnymi urazami i brakiem motywacji. Od czerwca zaczalem powoli wracac do regularnego biegania i w lipcu zaczalem przygotowywac baze treningowa pod pazdziernikowy maraton. Pierwsze wyniki z zawodow lipcowych nie powalaly - 20:38 w City Trailu na 5 km (po sporym deszczu, ale przyjemnej jak na lipiec temperaturze) oraz 43:02 w Biegu Powstania Warszawskiego na dyche (co prawda przy ogromnej duchocie, a pod koniec burzy i deszczu) nie napawaly specjalnym optymizmem, ale wspomnienia z Biegu Powstania mam zawsze znakomite, szczegolnie w takiej otoczce. Jesli chodzi o wynik niby tragedii nie bylo, ale bylem mniej wiecej o minute/5 km i 2 minuty/10 km od zyciowej formy. Po drodze zaliczylem kilka dni na Islandii, gdzie swietnie mi sie trenowalo, moze z wyjatkiem sporego wiatru, ale temperatura idealna, a tereny do biegania bajeczne.
W sierpniu zaczalem zasadnicza faze treningow do maratonu, co odzwierciedla tez rekordowy dla mnie kilometraz - pierwszy raz przekroczylem 300 km w miesiacu. Bylo kilka biegow powyzej 25 km, niezliczone drugie zakresy po ok. 10-12 km, garsc BNP, a poza tym sporo treningow z moja firmowa grupa biegowa, ktora niestety byla na nizszym poziom ode mnie - ale i tak byla to dodatkowa dawka motywacja i zaliczylem wtedy wiele porcji cwiczen silowych, szybkosciowych, podbiegow, skipow, itd. Druga polowa miesiaca spedzilem na wakacjach w USA, glownie w Nowym Jorku. Bardzo utkwi mi w pamiec "drugi zakres" w Central Parku, 2 dni po przylocie, ktory szybko przerodzil sie w walke o przetrwanie. Duchota w miescie jest niesamowita, do tego piekna 10km petla jest dosc wymagajaca - podbiegi i zbiegi wlasciwie non stop, wiec musialem przerwac trening, a buty suszyly sie jeszcze przez ladnych kilka dni...

Pozniej, gdy pogoda juz troche ochlodzila sie, porankami wzdluz plaskiego nabrzeza czy nawet w pagorkowatym Central Parku biegalo sie dosc przyjemnie. To wciaz bylo okolo 20 stopni rano, ale tetno bylo juz w normie. Liczba biegaczy i infrastruktura robi wrazenie (widzialem ladna bieznie tartanowa dostepna dla wszystkich, ale w tym dusznym klimacie nie skusilem sie na trening).
We wrzesniu zaczalem powoli zbierac owoce ciezkiej pracy. Business Run na okolo 4 km w tempie 4:00 (wg zegarka) to byl pierwszy pozytywny sygnal. Pogoda bardzo deszczowa, co mi odpowiadalo w trakcie biegu, bo przynajmniej bylo relatywnie chlodno. Tydzien pozniej Bieg Dzika - 10 km w terenie nieasfaltowym (na podobnej trasie jak City Trail, dosc plasko, ubita sciezka). Wynik 42:03 z perspektywy czasu wydaje mi sie dosc dobrym jak na ten moment. Pamietam bardzo mocna koncowke biegu i wyprzedzanie kilku osob - taki mocny finisz zwiastuje u mnie niezla forme.

Pierwszy razy w moim biegowym zyciu udalo mi sie wyprzedzic na trasie najlepsza kobiete, niestety nie wystarczylo to nawet na pudlo w kategorii wiekowej. Na koniec wrzesnia ostatnie zawody sprawdzajace przed maratonem, czyli sztafeta maratonska w ramach Maratonu Warszawskiego - bieglem na ostatniej zmianie, ponad 18 km. Pogoda przyzwoita, choc moglo byc troche chlodniej. Bieglem mniej wiecej rownym tempem mojej zyciowki z polmaratonu, czyli 4:20 min/km. Bieglo sie dobrze wydolnosciowo na relatywnie niskim tetnie, psychicznie tez bylo latwiej, jako ze wyprzedzalem wielu maratonczykow (moje towarzyszki z pierwszej i drugiej zmiany biegly znacznie wolniej). Dosc mocno czulem za to nogi, szczegolnie miesnie czworoglowe. W koncowce tez oddychalem juz rekawami, ale dotrzymalem tempo do konca i na mecie musialem na chwile uwiesic sie na barierce...
Ostatnie trzy tygodnie to juz tapering. Do maratonu w Poznaniu przystapilem z lekkimi nogami i dosc pozytywnie nastawiony. Moim celem bylo zlamanie 3:25. Pogoda byla dosc ciepla jak na 20 pazdziernika, co troche mnie zmartwilo, ale ogolnie czulem sie dobrze przygotowany. Pierwsze 15 km wlasciwie bezproblemowo tempem ok. 4:50. Nastepnie zaczalem troche czuc moje nieszczesne miesnie dwuglowe, jak zwykle na maratonie, wiec troche zaczelo mnie to martwic, do tego robilo sie coraz cieplej. Za polmetkiem wzdluz Jeziora Maltanskiego czulem juz, ze bedzie bardzo trudno to dotrzymac. Po Malcie jeszcze podbieg, ktory przezylem przyzwoicie, ale do 30 km robilo sie coraz trudniej i marzylem o zakonczeniu tego piekla. Gdy po okolo 33 km powoli zaczalem tracic tempo, stracilem nadzieje, a za 35 km zatrzymalem sie w toi toiu, czulem sie zle, chyba odwodniony poznanskim sloncem, a nogi palily juz zywym ogniem. Mialem ochote usiasc na krawezniku i troche polamentowac, ale spialem dupe i... ruszylem w marsz...

Gdyby nie kibice, pewnie maszerowalbym tak do mety, ale zaczalem wplatac coraz dluzsze odcinki biegowe. Stracilem w ten sposob lacznie kilkanascie minut w porownaniu do docelowego tempa. Za 40 km ruszylem juz w szalenczy bieg do mety, atmosfera mnie poniosla, na szczescie uniknalem skurczy jak w Krakowie, ale bol byl dosc dojmujacy i myslalem wtedy: nigdy wiecej maratonow...

Atmosfera na mecie fantastyczna, ostateczny czas to 3:38:02, duzo gorzej niz oczekiwalem, trudno.
3 tygodnie po maratonie tradycyjnie wzialem udzial jeszcze w Biegu Niepodleglosci w Warszawie. Oczywiscie od maratonu zaczalem sobie folgowac z dieta, treningi tez byly luzniejsze, wiec wynik byl jedna wielka niewiadoma. Ostatecznie ukonczylem bieg ponizej 42 minut, liczylem po cichu na poprawe wzgledem 2018 roku, ale zabraklo 15 sekund.

To i tak niezly wynik z perspektywy czasu. Pamietam, ze nogi wytrzymaly bieg bez problemu, za to od polowy trasy sapalem juz jak pies po dlugim spacerze, dobrze, ze udalo sie utrzymac tempo do mety, a pod koniec troche przyspieszyc.
Druga polowa listopada to zupelne roztrenowanie, rozpasanie dietetyczne oraz brak sportu.
PS. Z gory przepraszam za brak polskich znakow w poscie, ale zycie tak potoczylo sie, ze skorzystalem z ciekawej okazji zawodowej i wyjechalem za granice. Ale o tym, jak rowniez o celach i planach na wiosne i o moich ostatnich treningach, wiecej napisze w kolejnym poscie, mam nadzieje.
