obudziłam się dziś, drugiego stycznia w latach dwudziestych o godzinie 8.40 i przez dobre 12 minut nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego obudziłam się i jest jasno, dlaczego mogłam spać tyle godzin i dlaczego moje dzieci mogą spać do czternastej
stojąc w kuchni w piżamie, składałam kawiarkę i ostatnie dni do kupy, kreśliłam sobie w głowie plan dnia
obiad był z wczoraj, lodówka jeszcze pełna, pranie zrobione, na podłodze jeszcze czysto
no żadnej, ale to żadnej wymówki na to, żeby wyjść z domu i po prostu pobiegać, jak ci ludzie z seriali, że tak fajnie zaczynają dzień, po prostu nakładają dres, buty, słuchawki i wychodzą z domu, lecą w takim wiecie, świeżym, styczniowym,kopnym śniegu przez miasto, potem do lasu, zatrzymują się nad jeziorem, stają na chwilę, wyciągają w górę ręce, uśmiechają się, a potem przypadkiem spojrzą w krzaki i z nich wyskakuje wilk, czy bandyta i oni uciekają do tych swoich ciepłych domów i przy sutym śniadaniu, takim z żółtym serem, chrupiącymi bułeczkami i szynką opowiadają partnerowi swoją przygodę
wczoraj, pierwszego stycznia wszyscy, ale to wszyscy, cały świat poszedł pobiegać
że dla zdrowia zaczną, że do wakacji zrzucą, że trenują pilnie i zawsze, ale to zawsze pierwszego stycznia biegowo zaczynają rok
a ja, z natury przekorna, mówię sobie-nie, nigdzie nie idę, ja nie będę taka jak reszta
nawet nie podsumuję roku biegowego, rowerowego, muzycznego, filmowego, książkowego i prywatnego, bo domyślam się, że już wszyscy tym rzygają
no dobra, tylko ja i serio, nie chciałabym o tym czytać na moim blogu, tzn antyblogu
bo te wszystkie cyfry, liczby, statystyki są mi w życiu totalnie niepotrzebne
nie żyję ze sportu, ani nie jestem jakimś znanym copywriterem, czy krytykiem, którego jarają oceny, recenzje i te wszystkie konkurencje, którym muszą sprostać
powiedzmy sobie szczerze
ja jestem zwykłym looserem (spolszczając)
owszem, mam wiele talentów, które z pasją rozwijam
i jest to na przykład * koncertowe przepierdalanie czasu na słuchaniu muzyki i gapieniu się w sufit
*fantastyczne spacery tylko na jednej trasie z odsłuchiwaniem wszystkich podcastów świata, od których wcale nie będę mądrzejsza, no może nałapię tylko świeżego powietrza
*jeżdżenie bez celu rowerem, albo pędzenie nim jak debil , żeby zdążyć na zachód słońca, co udało mi się może 6 razy w roku
*oglądanie seriali, nie po 2 odcinki dziennie, tylko od razu cały sezon jednego dnia
*hejtowanie samej siebie za siebie za lenistwo, za za dużą ilość słodyczy w diecie
*wmawianie sobie, że od jutra, za tydzień, w nowym roku, od nowego miesiąca kupię, zrobię, pójdę, zaliczę, poćwiczę
*unikanie jak ognia wychodzenia ze strefy komfortu(co sprawia mi z roku na rok coraz mniej trudności a coraz bardziej frustruje)-wystawianie ciała na zimne powietrze w leginsach, gubienie oddechu na przebieżkach, przezywanie jak debil mokrych skarpetek gdy pada deszcz, czy ciągłe pranie sportowych ciuchów
i pijąc to wspaniałe espresso o 9 rano podziękowałam całemu światu za to, że nic nie muszę i że jak mi się nie chce, to nie pójdę pobiegać, tylko pogadam z przyjacielem 3 godziny przez telefon, wyjadając tygodniowe zapasy czekolady, będę mu opowiadać, o czym marzę i do czego wrócę, a co zrobię nowego w tym roku, co może zmienić moje życie, ale znając swoją skłonność do prokrastynacji, to raczej nic nie zmieni
i o trzynastej z powodu zajebistych wyrzutów sumienia, założę moje przeciwwiatrowe spodnie i wyjdę na 3 godziny na spacer, a potem w przypływie tony endorfin, jakie dają mi ładne zachody słońca i możliwość oddychania ostrym, morskim powietrzem, kupię dla całej naszej trójki po 2 ciastka w cukierni, wmawiając sobie w duchu, że tym razem to bankowo od poniedziałku
a dziś?
dziś życzę wam i sobie dobrego roku
niech mnie i wam się wiedzie!
