Wczoraj paskudnie lalo, jednak wybralem sie na zaplanowany trening. Bieznia byla bardzo mokra, tartan na "moim" stadionie jest juz wysluzony, miejscami zalegaja na nim spore kaluze. Ogolnie, gdy jest mokry, biegnie sie po nim jak po budyniu. Po raz pierwszy w tym roku pobieglem wiec po parku. Co prawda tylko po rownych drozkach, glownie asfaltowych, mocno zwalniajac na wszelkich nierownosciach, ale wrazenie i tak zaparlo mi dech... Mamo, co za przyjemnosc, gdy zmienia sie krajobraz! Gdy trzeba podbiec, zbiec, mocno skrecic, przeskoczyc kaluze. Gdy mozna nawdychac sie rzeskiego wilgotnego powietrza. Gdy pod nogami zmienia sie rodzaj podloza i czuc jego fakture. Zwlaszcza teraz, gdy wyraznie poprawilem kondycje i moge tak biec i biec...
Czesto nie doceniamy tego, co mamy. Zwykle rzeczy najprostszych. To wspaniale uczucie, ze moge pobiec, gdzie zechce, cieszyc sie 'swobodnym biegiem', bylo tak silne, ze postanowilem sie nim z Wami podzielic.
Oby tylko Bog zachowal mnie od kontuzji, a moge tak biegac i biegac do konca moich dni
