27.10.2019 37 Toruń Maraton
Relacja tak trochę na krótko bo po pierwsze to chyba musiałbym napisać dwie relacje: jedną z pierwszej połówki maratonu gdzie biegło mi się naprawdę dobrze i drugą z pozostałej części gdzie zaliczyłem porządnego gonga (zresztą drugiego w przeciągu miesiąca - 13 minut wolniej od pierwszej!) a po drugie wszystko co najważniejsze napisałem w sumie wczoraj tak na szybko.
Nie miałem do końca pomysłu na ten bieg i to był mój pierwszy błąd. Ostatni miesiąc był dla mnie ciężki - nie mogłem doprowadzić do porządku prawego uda a jakby tego było mało w zeszłym tygodniu dopadło mnie jakieś choróbsko. Przez to wszystko nie wiedziałem jakie tempo dobrać i na ile mnie będzie stać po tak słabym biegowo miesiącu. Rozsądek podpowiadał mi, żeby zacząć spokojnie, tempem na 3:30 ale postanowiłem, że zobaczę jak się będę czuł na pierwszych kilometrach i wtedy zdecyduję.
I zacząłem ostrożnie - pierwszy kilometr 4:54. Kolejne 4:45, 4:43, 4:44, 4:42 dosyć spokojnie i bez problemów. Garmin pokazał mi prognozowany czas na mecie po pięciu km coś koło 3:21 więc postanowiłem się tego trzymać. Po 10 km - 3:20, po 15 - 3:19. Choć było dosyć ciepło i lekko pod górkę biegło mi się cały czas dobrze. 18 i 19 kilometr po około 4:40 i zaczyna się kalkulacja, że skoro w drugiej części ma być z górki i wiatr raczej z tyłu to pewnie uda się trochę przyspieszyć... nawet przez chwilę pojawia się myśl, że uda się powalczyć o coś w okolicach 3:15....
Owa myśl prysnęła wraz z minięciem znacznika na 20-tym kilometrze, gdzie po schłodzeniu głowy wodą na punkcie skręciłem w lewo... Dosyć brutalnie wybiła mi ją z głowy ściana wiatru prosto w gębę... Przede mną tylko pojedyncze osoby co kilka- kilkanaście metrów więc nie ma opcji, żeby się schować. 21 kilometr odpikuje w 1:30:xx więc nie jest źle, choć tempo lekko spada. Źle zaczyna być jakiś kilometr, może półtora dalej bo zaczyna mi się odzywać prawe udo. Wiem, że to zły znak. Jakby tego było mało niewiele dalej zaczyna mnie pokłuwać lekko od czasu do czasu zewnętrzna strona lewego kolana. Zaczynam lekko zwalniać. 4:57, 5:00. Udo ciągnie mocniej. Wyprzedza mnie jedna osoba, kawałek dalej jeszcze jedna i kolejna... Do tej pory to ja wyprzedzałem ale tempo spadło mi o o kilkanaście sekund więc w sumie nie mam czemu się dziwić. Zaczyna się pojawiać myśl o tym czy nie odpuścić. To jeszcze około 18 km biegu a już nie wygląda to fajnie. "Kur..., nie po to jechałem tyle kilometrów, żeby wrócić do domu bez głupiego medalu!" myślę sobie w duchu i biegnę dalej, choć z każdym krokiem robi się coraz ciężej. Kolano dalej się odzywa ale już mocniej, udo podobnie. Na 29 kilometrze ból w udzie przechodzi w nadchodzący skurcz i mimo, że zwalniam wiem, że nic to nie da. Muszę się w końcu zatrzymać, żeby rozciągnąć mięsień. Do tego odzywa się kolano. "No to kur... combo trafiłem!" - klnę w myślach. Próbuję rozciągać tył uda i w tym momencie skurcz z przodu... poprostu rewelacja. Dopiero po dłuższej chwili udaje mi się ruszyć powoli dalej. Nie na długo. Kilometr dalej powtórka z rozrywki. Zastanawiam się czy w ogóle dam radę ruszyć dalej. Wciągam żel który miałem wziąść po 30 kilometrze. To co jeszcze kilka kilometrów wcześniej wydawało mi się formalnością (dobiegnięcie poniżej 3:30)zaczyna się coraz bardziej oddalać. Takich postojów do końca mam jeszcze kilka. Na jednym z nich (bodaj koło 36 km) mija mnie biegnący samotnie zając na 3:30. Wtedy jest mi już wszystko jedno. Całą złość wyładowuję na ostatnich kilkuset metrach przed metą kiedy próbuje się ze mną ścigać jakiś gość. Mimo, że biegł kawałek przede mną zostawiam go bez problemów z tyłu i biegnę do mety.
Co ciekawe mimo, że zaliczyłem w drugiej części porządnego gonga to w klasyfikacji spadłem tylko o 11 miejsc - ze 116 na 127 (a nie jak napisałem na endomondo 120). To tylko świadczy o tym, jak warunki dały się w niedzielę we znaki i jakie powodowało to przetasowania wśród biegaczy. Jeden gość mijał mnie chyba z pięć razy i za każdym razem gdy go widziałem wciągał żela. Zastanawiałem się ile ich musiał wziąść na całej trasie
Mój trzeci start w maratonie i jak dotychczas najgorszy. Nawet w debiucie tak mnie nie poskładało. Cóż kolejna lekcja na przyszłość
Całość: 42,2 km; czas: 3:33:20; śr.tempo: 5:03 min/km, 127 miejsce open
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.