62. bieg ulicami Sieradza
jak mam takie coś biegać, to wolę iść sam pobiegać na bieżni. przynajmniej płasko będzie
od czego tu zacząć w sumie. od pogody. wstałem o 6:30, a tam na szybach szron. na dachu altanki zresztą też. o 7:30 zjadłem śniadanie (125g ryżu, dwa jajka i tuńczyk. czyli białko i węgle.) do startu 4h więc akurat powinno być bez rewolucji.
jak jadłem to mówię do żony: o, dzisiaj nie wieje. po czym zaczęło wiać.
na miejsce dojeżdżam na ok godzinę przed startem, żeby odebrać pakiet.
45min przed rozpoczęciem wrzucam dwa tabsy kofeiny i powoli zaczynam rozgrzewkę. temperatura w momencie startu wynosiła ok 4 stopni plus mroźny wiatr (ok 30km/h). co nam daje temperaturę odczuwalną ok 0 stopni.
5 min do startu zaczynam się rozbierać/przebierać/ubierać w ciuchy startowe. singlet, rękawki i rękawiczki na górze. dół lajkra do kolana i krótkie portki.
powoli wszyscy się szykują do startu. a pan starter na to: start się opóźni, ponieważ
- policja musi odebrać trasę
- salwa honorowa coś tam coś tam
- minuta ciszy z powodu daty wiadomej.
i start z 11:30 robi się 11:38 a wszyscy wkurwieni, bo zimno.
ostatecznie ruszamy!
1km to w sumie trochę mojej winy, bo się ustawiłem na głęboko. z drugiej strony może i lepiej, bo to była dosyć krótka prosta, w dodatku po kostce brukowej. udaje mi się mijać ludzi, wbić się w planowane 3:30/km. lecz zaraz kolejny zakręt. i zaczynamy dłuższą prostą, która jest pod wiatr. zresztą łatwiej powiedzieć gdzie nie wiało niż wiało. ostatecznie 1km odbija w
3:32.1
2km to w dalszym ciągu mijanie ludzi i nadzieja, że ktoś biegnie podobnym tempem do mojego. lecz niestety. zamiast złapać zająca sam stałem się zającem. ale to taki ogon miałem, że gościa ze dwa razy piętą kopnąłem w piszczel. kilometr dosyć płaski, sam bieg dosyć równy. wiatr zmienił się w bardziej boczny. wchodzę w taki fajny rytm. i w kroku i w oddechu. muszę przyznać, że mimo warunków - po tych dwóch km czułem się dobrze.
3:29
3km to początek zabawy

po wyjściu z zakrętu ukazał się zbieg. no to się ucieszyłem, bo będzie można puścić nogi luźno i trochę podgonić na zegarze. nawet się to udało, bo tempo przez chwilę zakręciło się ok 3:20. ale jak był zbieg, to co musi być następne? tak dokładnie! podbieg. i z tempa 3:20 robi się 3:45, dodatkowo z podmuchem w ryj. próbuję walczyć i nie odpuszczać. (zdecydowanie nie powtórzyłem błędu z listopada, gdzie chciałem przycwaniakować i odpuścić podbieg). ostatecznie co zyskałem na zbiegu to straciłem na podbiegu. zresztą z okładem. dlatego trzeci km odbija w
3:31.9
początek
4km to próba powrotu do jakiegoś rytmu po górce. i chyba najbardziej kryzysowy pod względem energetycznym. niby płasko ale ciągle pod wiatr. do tego nawrotka. typowa agrafka 180 stopni, za barierką drogową. spokojnie te dwie sekundy stracone. niby próbuję przyspieszyć ale nie ma za bardzo z czego. dodatkowo chyba zaczyna mnie kolka. staram się rozluźnić i biec dalej swoje. pojawiają się pierwsze myśli, żeby może zejść z trasy? ale od tego pomysłu skutecznie mnie odwioło to, że będę musiał maszerować na start w tym zimnie

lecz ku zdziwieniu jakbym zaczynał powoli przyspieszać. zdecydowanie najsłabszy kilometr.
3:31.7
ostatni kilometr polegał na tym, żeby spróbować coś podgonić i przyspieszyć. nawet za bardzo nie patrzyłem już na tempo. po prostu starałem się biec. w dodatku wpadł ten podbieg z trzeciego kilometra. poszło nawet ciut szybciej, bo chwilowo szło nawet po 3:15. i być może dlatego, że nie było tutaj czołowego wiatru to mnie podbieg aż tak bardzo nie wyhamował. cały czas chciałem biec mocno, na tyle ile mogłem. biorąc pod uwagę, że pod górę szło ok 3:30 to chyba tylko dlatego, że to była końcówka.
3:23.9
dodatkowe 100m ze stryda to już początki prostej start/meta, ponownie po kostce brukowej. dodatkowo jeszcze trzeba było przeskoczyć próg zwalniający dla samochodów. typowa "próba finiszu"
wyszło w
21.5sek.
co ostatecznie dało czas
17:53 brutto (netto 17:50, ale pierwsze 50 osób miało czas brutto mierzony). zajmuję 10 miejsce w kategorii open.
rodo srodo.
a tu cyferki tabelki itd.
_________________________________________________________________________________________
słowo na niedzielę.
w sumie nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. tzn. wiem, że dużą rolę odegrała tutaj pogoda. z drugiej strony - wszyscy biegli w takich samych warunkach. czy to pogodowych czy też "trasowych"
najwidoczniej nie jestem taki mocny jaki mógłbym się wydawać.

albo jestem zawodnikiem treningowym.
lecz tak jak napisałem na connect Cichemu, gdy zapytał co tak wolno:
1. "trochę wiało"
2. Trasa z dupy
3. Bieg solo
4. Ja tylko wyprzedzałem.
wiem, żadne tłumaczenie. trasę jak sobie sprawdziłem na mapie garmina, to pokazało ten drugi podbieg. tego pierwszego albo nie wyłapało, albo ja go nie zauważyłem.
caaaaaalutką trasę biegłem sam. jakiś kilometr robiłem za zająca ale klient odpadł. po jakimś czasie ponownie robiłem za zająca. tym razem jakieś dziewczynie. tak, kobitka ruszyła mocniej niż ja. dlatego w ogólnym rozrachunku wyszło na to, że ja tylko wyprzedzałem, ponieważ nikt mnie na trasie nie wyprzedził.
jak widać, miejsca w okolicach mojego były strasznie rozstrzelone. za mną kolejna osoba była ok 8sekund chyba.
dystans. nie wiem czy stryd nie zawyża dystansu w przypadku mocnego wiatru. bo przeglądałem na stravie z grubsza wyniki innych osób, to tak średnio dokładał gps od 40 do 80. mnie dołożył 100. więc bardzo podobnie. na pocieszenie dodam, że większość osób padało na pierwszym podbiegu i mieli czasy ok 5sek gorsze niż początkowe dwa. nawet zwycięzca. (dajcie mi się troszkę podbudować).
nazwijmy to umownie "lifestyle" ostatnie dwa tygodnie to raptem dwie lampki wina i piwo. zresztą w tamten weekend. waga po piątkowym ładowaniu węglami wczoraj pokazała 76kg. tak dobrze widzicie. 76. gdzie jak robiłem 17:46 to ważyłem 71. obecna waga to jest po prostu efekt yoyo. jak się można zdrowo odchudzać, jedząc 1300kcal? i w dodatku biegając 5-6 dni w tygodniu? ano nie można. więc w pewnym momencie to zwyczajnie odbiło.
obecnie jem ok 1800-2000 kcal i staram się "stopniowo" zrzucać. ale z drugiej strony mam siłę biegać, nie targa mnie tak bardzo na mocniejszych treningach.
i na koniec zaangażowanie w bieg. czy mogłem dać dzisiaj z siebie więcej? pewnie mogłem. ale ja niestety jestem ciepłolubny. zapewne łatwiej byłoby mi biegać gdyby było cieplej. zresztą widać to po tętnie, gdzie ja sobie biegłem w okolicy 190. ogólnie jak jest zimno, to mam problem żeby wejść w rytm.
w porównaniu do listopada wykrzesałem z siebie więcej. dzisiaj po finiszu musiałem się oprzeć o barierkę i nie byłem w stanie się normalnie ubrać.
czy jestem zadowolony? głupie pytanie. nie jestem. mimo warunków. bieganie 5x1km po 3:25 czy czterysetki po 72sek wskazywały na co innego. powoli zaczynam dochodzić do wniosku - pół żartem pół serio - żę to 17:30/5km jest dla mnie jak stówa wyciśnięta na płaskie ławce na siłowni. do stówki idzie dobrze, ale żeby jebnąć setkę to trzeba się namęczyć. albo zwyczajnie to jest mój maks?
niech najlepszym podsumowaniem będzie to, że nie chce mi się ani jeść ani piwa pić.