JA BRZOZA, JA BRZOZA, ZACIAGAMY SIEĆ.
nie było o czym pisać.
wydawałoby się, że tyle się dzieje biegowo,
a tak naprawdę co siadałem do meldunku to nie było o czym pisać.
nadrabiam jednak bo spraw się nazbierało i jestem w momencie,
albo będę kontynuował pisanie, albo będzie to mój ostatni wpis.
zobaczymy, mam nadzieję, że nie.
zmieniam też tytuł bloga bo i cele się zmieniły.
treningowo cały czas jako, że abonament został kupiony na rok, jestem z HumanGo.
nie namawiam nikogo, nie przekonuję, pisze tylko na podstawie jakich planów biegam.
generalnie wiadomo, najlepsze i najbadziej chwalone jest to co aktualnie mamy.
i ciężko z tym polemizować, ale naprawdę polubiłem się z HG i wyjątkowo mi podpasował.
poza paroma drobiazgami wkurzającymi mnie w layoucie programu,
to treningowo naprawdę nie ma się do czego przypierdolić.
nie dość, że konsekwentnie podchodzi do planowania to daje mocno zróżnicowane treningi.
niestety minusem jest, nie propaguje metody, że z 30km da się nabiegać sub 30/10
i ewidentnie zaczyna dobierać mi się do dupy,
tak pod względem intensywności jak i pod względem czasu spędzonego na treningach.
wyliczył, że optymalnie byłoby dla nie prawie 7:10godzin/7dni tydzień,
ale to na tą chwilę za dużo dla mnie i wybrałem opcję „jeżeli chcesz mniej” i utargowałem 6 treningów/tydzień
6:45h tygodniowo.
to jest dość płynne oczywiście, każdy trening zaproponowany w planie ma swoje alternatywy krótsze lub dłuższe,
I widzę że zaaplikowanie ich nie zmienia przeliczenia planu, więc zawsze coś można bez specjalnych konsekwencji
skrócić ( bardzo prawdopodobne ) lub wydłużyć - raczej nierealne w moim wypadku.
te niecałe 7 godzin na tydzień, wydaje się to mało,
ale wiem, że mało nie będzie, że będzie raczej problem, żeby się tego trzymać.
chce jednak zaryzykować bo mam cel.
5km fajny dystans i nie rezygnuję z niego, ale czas jednak nabiegać coś na 10km,
szczególnie, że „obiecałem” Pawłowi, że pokaże mu jak się to robi.
A, że mamy podoby poziom -tzn paweł na pewno jest lepszy na ta chwilę to będzie kogo gonić.
liczę też, że doradca treningowy wigi wygrzebie się ze zdrowotnego syfu i też zaraz zacznie gonić,
Więc motywacja będzie podwójna.
także piątki w przyszłym roku będą, ale jakoś tak po drodze.
na ta chwilę zapisałem się już, zapłaciłem i wprowadziłem w plan 2 starty
10km 8 marca Chester
12 kwietnia Kingsway Tunel.
obydwie starty maja swoją specyfikę, tzn nie są to łatwe trasy,
Chester dość płaska, ale kończy się mocny i długim podbiegiem pod sama metę
A tunel jak nazwa wskazuje duża część biegnie tunelem pod rzeką Mersey,
łącząca Liverpool z Wellasey i meta wypada na ujściu rzeki do morza.
Tunel ma ma kilometr w dół potem prawie 2km pod górę i jest duszno w cholerę jeden pas zamknięty,
drugim jadą samochody.
lubię je jednak biegać, są blisko domu,
Na pewno będzie paru znajomych i tą to dość „kultowe” biegi w mojej okolicy.
wiec jeżeli uda się złamać 40min tym bardziej będzie to wartościowy wynik,
a taki jest cel minimum.
nie wiem czy już na marzec, raczej nie ale kto wie.
taki jest ambitny, nie ukrywam plan ale myśle, że do zrealizowania.
a jak nie, to yebać biedę maczetami i siekiera prze łeb.
swoje trzeba i tak robić.
listopad był mocno wprowadzeniowy,
powrót do jakiejkolwiek regularności,
średnio 4 biegania /tydzień zdaje się wychodziło,
szczerze mówiąc przestałem nawet sprawdzać jakiekolwiek statystyki,
skupiając się na doprowadzeniu siebie do jakiejkolwiek regularności,
przemożenie niemożności i zafiksowaniu znów na motywacji,
bo z tym było już naprawdę ciężko ostatnio.
może to już starość, może taki czas, może to już leń,
może praca i pogoda a może wszystko naraz.
Tak czy inaczej miałem ogromne problemy motywacyjne,
gdzie jak zawsze największym problem i wysiłkiem była droga z fotela do ubrania butów.
potem już szło.
niesamowite to jak taka niemoc potrafi rozłożyć.
wydawałoby się jest nastawienie, jest chęć,
a potem człowiek patrzy na buty biegowe i żyć się odechciewa.
no, ulewne deszcze nawiedzające wyspy na pewno parę razy w tym nie pomogły,
ale też przełamałem się pare razy i mimo tego dziadostwa za oknem wychodziłem jednak.
mam nadzieję, że suma summarum zebrałem się w sobie
i liczę na to, że z tygodnia na tydzień będzie już lepiej.
chociaż pisząc te słowa,
siedzę i w głowie mam, że zaraz trzeba wychodzić na 55min easy
i za kurwiego syna mi się nie chce.
tym bardziej, że pada jak z cerbera
taka to motywacja właśnie.
trenuje na tempo, owszem używam stryda, żeby kontrolować moc,
ale to raczej tylko jak biegam po pofałdowanej pętli,
a chcę utrzymać jakaś równomierność wysiłku.
wiadomo też, że stryd najlepszy jeżeli chodzi o tempo chwilowe,
więc jest użyteczny, ale…
po naprawdę paru głębszych rozkminkach na ten temat,
zmian decyzji, nastawienia, próbach rożnych podczas treningów i wniosków po nich,
wniosek
bieganie na tempo ma na tą chwile w danej sytuacji nawiększy sens dla mnie.
nie będę już męczył wywodami dlaczego niemniej na tą chwilę priorytetem jest Tempo kontrolowane Tętnem a moc na ostatnim miejscu.
zakresy temp są zreszta mocno szerokie, LT np między 4:07-4:24 więc spokojnie można sobie dopasować pod dany dzień czy okoliczność.
Jedyny problem jaki z tym mam, to, że znów mam tendencje do biegania w dolnych granicach widełek, więc muszę zdecydowanie z tym walczyć, żeby znów za szybko nie przyszło zniechęcenie.
tu wchodzi kolejna sprawa, cała na biało
regeneracja.
zacząłem naprawdę serio o nią dbać,
nie może być tak, iż tyle wysiłku idzie psu w dupę,
tylko dlatego, że trening zrobiony a regeneracja leży i kwiczy,
bo alko wchodzi, bo nie dba się o sen o odżywiani i itd.
staram się wiec naprawdę mocno dbać teraz o te rzeczy.
odstawiłem piwo całkowicie, i to już pare tygodnie wstecz,
może sobie pozwolę w jeden dzień na święta jedno lub dwa a może trzy,
może,
żarcie mam ogarnięte od dawna można by powiedzieć,
tylko nie korelowało to wcale z ogarnięciem kilogramów, ale skoro jest cel,
jest i nowe podejście również do tego.
również w trenerze zrobiłem trochę inne ustawienie,
nie dawałem celu głównego i sub celu po drodze, ale dałem dwa główne.
od kopa HG zmienił podejście i zaczął dokładać do pieca.
jako, że zrobiłem to dopiero dzisiaj, to jeszcze nie miałem okazji tego posmakować,
ale już widzę, że będzie na bogato i wesoło.
kluczowym tutaj będzie ogarnięcie temp treningowych i mam zamiar nie biegać życzeniowo.
na sam początek roku mam zaplanowane dwa dni testów, które maja pozwolić na określenie temp i zakresów
i tego będę się trzymał do marca.
jakkolwiek słabo by to nie wyszło.
najwyżej na początku lutego znów je powtórzę.
nie ma sensu biegać wg planu, który jest mocny i jeszcze dokładać do tego swoje widzimisię z tempami, bo to będzie wtedy bardzo krótki plan, na dwa tygodnie- a potem- zawodnik do wora a wór do jeziora.
do testu więc staram się raczej wolniej niż szybciej,
z naciskiem na staram się, naprawdę.
potem zobaczymy, ale będziemy myśleć i patrzeć.
ten tydzień oceniam na dobry z jednym zastrzeżeniem,
nie dałem rady wyjść w poniedziałek.
jakieś kurestwo grasuje po wyspach,
i tym arzem nie jest to Kuba rozpruwacz, tylko zwykła grypa,
dla niepoznaki nazwana kolejny raz dawidem.
czy to Dawid czy Gerwazy nie ma znaczenie,
grypa jak to grypa, atakuje jak co jesień
więc i mi dostało się odłamkowym.
nie chwyciło mnie na 100% ale na parę dni wyłączyło
z biegania, wygrał rozsądek i poniedziałek zrobiłem wolny.
wtorek już było lekko lepiej, chociaż do dziś gil się ciągnie z nosa,
więc wtorek dostałem drabinkę LT
200/400/600/800/600/400/200m na 200m trucht.
byłem wypoczęty, więc weszło dość gładko,
całość w 4:11i myślę że to całkiem realne tempo LT przynajmniej dolna jego granica
środę po tym wtorku dołożył 6x800/200 metrów tempo,
gdzie w programie jednostka oznaczona jako „Tempo”
to takie nasze nasze Tempo Maraton.
tak ja to widzę, patrząc po tempach.
zaraz się zrzygam od tych temp btw.
w każdym razie, mimo pomęczonych nóg,
zrobione zgodnie z planem 4:33/km średnio i na dość niskim tętnie.
sobotę wylosowało mi się 75min Endurance i tu dopiero okazało się
w jakiej pigmentododatniej dupie jestem,
bo zrobiwszy 65 min po 5:02/km
dziś ledwo włóczyłem nogami po 5:30 10km.
dramat.
miłym akcentem było, że każdy, dosłownie każdy kierowca,
a jeździły po te drodze głownie cysterny, gdyż tam gdzie dziś biegałem
jest lub był największy zakład przetwórstwa paliwa w UK,
więc, każdy z samochodów zjeżdżał na drugą stronę jezdni,
coby wujka roberta nie pochlapać.
niektóre to myślałem, że będą zapierdalać po młodniku
rosnącym z drugiej strony drogi, takim szerokim łukiem mnie omijały.
niby nic, a cieszy.
tydzień 41km w tym akcent i dwa pół akcenty.
prawie jak burek peegeerowski, półkrwi łyżew można by powiedzieć.
wklejam zrzut z planu na ten tydzień,
chociaż pewnie coś sobie zmieni i przeliczy,
więc nie rozpisuje się z detalami, ale tak to wygląda na tą chwilę.
za tydzień się okaże czy piszę dalej, czy jednak walić to wszystko.
