14 stycznia 2021Dużo śniegu, tak jak lubię

po 2km żałowałam, że nie założyłam stuptutów. Tragedii nie było, w końcu w zaspach nie biegałam, no ale lekki dyskomfort jednak miałam. Nicto, następnym razem będę pamiętać, najpierw jednak muszę je znaleźć, bo przez ostatnie lata były
jakby nieprzydatne.
Generalnie marności ciąg dalszy, jadę na oparach pod wieloma względami, więc ten czas dzisiaj do najłatwiejszych też nie należał.
To, co mnie cieszyło, to fakt, że nie biegam według żadnego planu, więc tym samym nie muszę się borykać z tematem pt. "Mam 400setki/kilometrówki itede itepe do zrobienia", bo faktycznie kiepskawo byłoby z miejscem, gdzie można je pobiegać.
A tak, biegłam sobie, jak się zmęczyłam, to przystanęłam, a że po śniegu lekko się nie biega, to męczyłam się bardziej niż zazwyczaj i przystawałam takoż samo częściej. Jakby nie było, dyszka wpadła po 5:51, w dwóch częściach. Najpierw 7km po 5:51. Później był plan na piątkę na luzaku, ale kolejne 3km znów tak samo 5:51. No to myślę sobie: "Dobra, to te dwa km polecę naprawdę wolno", tym bardziej że zmęczona jednak byłam i coraz bardziej czułam czwórki (które już we wtorek dawały znać o sobie). Ale że słońce zaczęło nieśmiało wychodzić spoza chmur, to stwierdziłam, że co??? Teraz, jak mam kończyć??? Niedoczekanie! I poleciałam jeszcze kolejną piątkę. Niestety, gdzieś po ok 2km, po nawrotce, spotkałam się z pługiem odśnieżającym, który cały ukochany śnieg zgarnął

Plus dodatni taki, że dopiero pod koniec mojego biegania, no i mimo wszystko można było przyspieszyć. Wbiegłam jeszcze na teren nieodśnieżony, zmęczenie mocne, a już później poleciałam przez park. Na ostatnich dwustu metrach przyspieszyłam, coby ta piątka zmieściła się w tempie 6/km.
No i tyle na dziś.
ps. Z wczorajszych dialogów: "Ciocia, jak zjesz jeden kawałek mięsa, to naprawdę nie umrzesz".
No chyba nie.
