Ja również zaczynam znowu, po raz kolejny chyba 3 już... oby ostatni, bo osiągam formę od półtora roku, potem coś mnie wybije z rytmu - praca, kłopoty, dom i odpuszczam. Po 2 - 3 miesiącach jak czuję się ociężale i koszmarnie, brakuje mi siły wraca do kerningów, świat nabiera barw dni stają się dłuższe, bieganie daje mi powera, ale jak coś robię to robię na 200% więc szybko się spalam i w kółko to samo! Mam słomiany zapał!!! Walczę z tym i ze sobą, wyrabiam systematykę, ale idzie to mozolnie.
Każdorazowe wejście w treningi boli! Bolą pierwsze kilometry, boli bo tętno skacze, kolka łapie... oby tym razem to ostatni raz! Tak więc zaczynam od prawie nowa, bo w tym czasie nie siedziałam żyjemy aktywnie, więc plan na 10 tkę mam! W związku z tym 3 treningi w tygodniu
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=19&id=169 w dni nie biegowe siłownia, dieta redukcyjna przynajmniej na razie. 1 dzień odpoczywam błogo

na spacerach z psem pracy w ogrodzie lub rowerze ;p a czasami na kanapie!
Motywuje się w każdy wieczór poprzedzający poranny trening książką Chrissie Wellington Bez ograniczeń. Czytam wieczorem kilka stron i całą noc jak mantrę powtarzam sobie że jutro jest dzień i muszę dobrze wykorzystać czas na trening, rano wstaję ciuchy przygotowane przy łóżku i budzę się dopiero na następnej ulicy gdy tętno osiąga 150

Praktycznie zaczynam trening na śpiąco, poranne czynności i toaletę wykonuję jak w letargu, inaczej milion rzeczy przeszkodziłoby mi żeby założyć buty i pobiec.
Jak pisał Murakami każdy nawet najbardziej wytrawny biegacz ma ciężkie wyjścia i chwile, ale ten moment gdy zakładasz buty jest decydujący i kiedy to nastąpi to po prostu biegniesz!
Na razie siłę daje mi Chrissie, aż boję się co będzie jak skończę ją czytać...
"Ból jest nieunikniony, cierpienie jest wyborem." Tak więc cierpieć nie zamierzam!