Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Zwycięstwo Anny Wielgosz w biegu na 800 metrów podczas Halowych Mistrzostw Europy w Apeldoorn to ogromny sukces dla Polski. Po 45 latach czekania ponownie mamy złoty medal w tej prestiżowej konkurencji. Spotkaliśmy się z Anią dzień po jej triumfie na konferencji w Warszawie, by porozmawiać o jej drodze do mistrzostwa, zmianach w treningu i pracy nad psychiką, która – jak sama przyznaje – była kluczowym elementem układanki.
Pełna rozmowa wideo na końcu artykułu
Przede wszystkim gratulacje! Patrząc na Twoje wypowiedzi z ostatnich lat, widać dużą zmianę – spokój, pewność siebie, wdzięczność. Mówiłaś otwarcie o współpracy z psychologiem sportowym. Myślisz, że to był brakujący element, który doprowadził Cię do złota?
Dziękuję! Tak, bez wątpienia praca nad mentalem była kluczowa. Wydaje się, że człowiek sobie radzi, ale presja, oczekiwania i stres się kumulują. Ja byłam osobą bardzo emocjonalną, impulsywną, z dużymi wahaniami nastroju. Czasami tak bardzo chciałam coś osiągnąć, że sama sobie pompowałam ten balonik i nagle bieganie przestawało dawać mi radość. Pojawiło się zmęczenie, myśli o zakończeniu kariery, powrocie do normalnej pracy, założeniu rodziny. Ale dałam sobie jeszcze szansę. Kluczowa była współpraca z Gosią, moją psycholog, która pomogła mi uporządkować myśli. Nie było tam gotowych rozwiązań ani listy „zrób to i to”. To były rozmowy, które pozwoliły mi spojrzeć na siebie z dystansu i uporządkować emocje. Teraz czuję, że odżyłam!
Wspomniałaś, że w ostatnich tygodniach przed mistrzostwami coraz mniej rozmawiałaś z psychologiem. To oznacza, że mentalnie byłaś już gotowa na złoto?
Tak! Gosia sama to zauważyła – powiedziała mi, że już nic nie musi mi mówić, bo jestem gotowa. Pracowałyśmy wcześniej nad koncentracją i eliminowaniem negatywnych myśli. Zrozumiałam, że mój nastrój i nastawienie wpływają na wszystko – nie tylko na bieganie, ale i na całe życie. Wcześniej byłam przytłoczona niepowodzeniami, a teraz umiem nad tym panować. Oczywiście, zawsze będzie coś do poprawy, ale fundamenty są mocne!
Czy był jakiś moment, w którym poczułaś, że ta praca nad psychiką faktycznie działa?
Tak, ale to była długa droga. Współpracowałam wcześniej z różnymi specjalistami, m.in. z profesorem Janem Blecharzem. To działało przez jakiś czas, ale potem się wypaliło. Współpraca z Gosią miała inne podejście – bardziej życiowe, a nie tylko sportowe. Uświadomiłam sobie, jak bardzo przejmowałam się każdą drobnostką, jak bardzo analizowałam swoje samopoczucie. Kiedyś przeszkadzały mi nawet dźwięki – mam bardzo czuły słuch i na stadionach bywało to męczące. W Paryżu, kiedy przeżywałam trudny moment, huk na stadionie mnie wręcz bolał. Ale nauczyłam się nad tym panować. Najważniejsze było dla mnie to, że w końcu przestałam żyć w ciągłym napięciu i obawiać się każdego startu.
Przejdźmy do treningu. Wspominałaś, że mocno się zmienił. Twój trener mówił, że biegacie mniej. To wymagało dużego zaufania?
Zdecydowanie. W bieganiu często jest przekonanie, że im więcej kilometrów, tym lepsza forma. Ale obserwowaliśmy innych zawodników, rozmawialiśmy z trenerami zagranicznymi, m.in. z Trevorem Painterem, i zaczęliśmy inaczej podchodzić do obciążeń. Okazało się, że można biegać mniej i jednocześnie osiągać lepsze wyniki. Zamiast dodatkowych kilometrów wybieramy orbitrek, a treningi są bardziej precyzyjne. Nie muszę wychodzić na dodatkowe 8 czy 10 km wieczorem – czasami wystarczy 30 minut regeneracyjnego treningu. Kluczowe było to, by konsekwentnie powtarzać ten schemat tydzień po tygodniu. I to działa!
Czyli mniej kilometrów to lepsza regeneracja?
Tak, i to miało ogromne znaczenie. Sen stał się dla mnie kluczowy. Kiedyś zdarzało mi się trenować późnym wieczorem i nie mogłam zasnąć, co miało wpływ na kolejne jednostki. Teraz cięższy trening wykonuję rano, a popołudniowy jest lżejszy, bardziej regeneracyjny. To daje świetne efekty. Wcześniej zdarzało się, że ciężkie treningi wypadały w dni podróży i wtedy wszystko się rozsypywało. Teraz uczymy się na błędach i dopasowujemy plan do mojego samopoczucia. Trening to jeden wielki eksperyment, trzeba się dostosowywać na bieżąco!
To duża zmiana mentalna – przejście z myślenia „więcej znaczy lepiej” na „mniej, ale efektywniej”.
Dokładnie. Myślę, że to coś, co warto przekazać każdemu biegaczowi – zarówno profesjonalnemu, jak i amatorowi. Nie chodzi o to, żeby zawsze trenować na 100 procent. Czasem mniej znaczy więcej, a kluczowe jest słuchanie swojego organizmu. Ja w końcu się tego nauczyłam.
Dzięki za rozmowę! Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w naszym podcaście Bieganie.pl.
Z miłą chęcią! Do zobaczenia!