Biegacz na przymusowej przerwie – co robi, gdy biegać nie może?
Narzekamy, że nam się nie chce, że brakuje motywacji – tej, którą teraz podobno się neguje, wynosząc na piedestał „dyscyplinę”. Zdyscyplinowani więc, wykonujemy treningi, nierzadko marudząc pod nosem, szukając coraz to lepszych wymówek, nie doceniając samej możliwości biegania – aktywności, która przynosi nam tyle korzyści. A co, gdy dopadnie nas choroba lub niechciana kontuzja zmusi do przerwy? Jak wtedy wygląda życie biegacza, który nagle nie może biegać? Co wtedy robi? A może czego nie robi?
Na własnym przykładzie – i z Waszą pomocą – udało mi się zebrać kilka zabawnych, choć nie tylko, rzeczy, które biegacz robi, gdy nie biega. Bo przecież w życiu każdego biegacza zdarza się moment, dzień, a czasem nawet tydzień lub dłużej, gdy musi odpuścić. Nie jest to jednak całkiem beztroski odpoczynek od treningu. Zaplanowany, zasłużony okres roztrenowania po intensywnym sezonie startowym jeszcze jakoś można „ugryźć”. Ciężko, bo ciężko, ale przynajmniej wiemy, jaki jest tego cel.
Co jednak, gdy rozkłada nas choroba? Albo złapiemy kontuzję? Tymczasem wszyscy inni – wesoło lub mniej wesoło, z wymówką lub zapałem – robią trening za treningiem i… chwalą się tym wzdłuż i wszerz. No właśnie!
Grudzień był dla mnie miesiącem planowanego, delikatnego roztrenowania, który przerodził się jednak w kontuzyjny początek miesiąca z zakazem biegania. Końcówka grudnia już z bieganiem, ale finalnie przeistoczyła się w chorobę, która uziemiła mnie na dobry tydzień. Ile miałam w tym czasie myśli – tylko ja wiem. Jak ciężki jest powrót do „formy”, mogłabym pisać i pisać. W międzyczasie zakończyliśmy stary rok i rozpoczęliśmy nowy. A ja dostawałam białej gorączki na każdą relację na Instagramie pokazującą biegacza. Zacznijmy jednak od tego, co robi biegacz, gdy biegać nie może, bo ma zakaz…
Nie usiedzi w miejscu!
Nie ma takiej opcji. Biegacz, który może i narzeka na ciężkie treningi, bywa zmęczony, ale mimo to zdyscyplinowany, traktuje trening jak mycie zębów – nie zrobi sobie przerwy. Noga zacznie „świerzbić”, nadmiar energii buzować, więc… biegacz z kontuzją znajdzie inną aktywność, która pozwoli mu przetrwać ten czas bez biegania. W Waszych odpowiedziach najczęściej pojawiał się rower. To świetna opcja, by podtrzymać wydolność, zrobić trening tlenowy lub interwałowy, spocić się i zdobyć trochę protreningowych endorfin. Sama prawda! W okresie kontuzji prawie każdy biegacz staje się więc kolarzem. Prawie każdy, bo mamy zimę, a ja trenażera nie posiadam… Wtedy pozostaje siłownia.
Trening siłowy, o ile kontuzja pozwala, to doskonały wybór. Wiesz sam, że zazwyczaj nie poświęcasz mu zbyt wiele czasu, a przecież wszyscy powtarzają, że „szybki biegacz to silny biegacz”. Siłownia w okresie noworocznym bywa wyzwaniem – roi się tam od noworocznych postanowień (i super, nie mam nic przeciwko!), ale mimo to warto pójść na trening, żeby się poruszać i przygotować do powrotu. W Waszych odpowiedziach pojawiał się również intensywny spacer. Tu jednak warto uważać, żeby taki „spacer” nie przerodził się w marszobieg. Czasem, tłumiąc sygnały z ciała, pogłębiamy kontuzję biegając. Skąd to wiem? Raz wybrałam się na taki spacer i skończył się 6 km marszobiegiem. Głowa była zadowolona, ciało – już mniej.
Mamy więc rower, trening siłowy i spacery. Od siebie dodam jeszcze basen. Może nie każdy czuje się w wodzie jak ryba, ale okres przerwy od biegania to idealny czas na naukę pływania. Później można je włączyć do biegowego treningu. Pamiętaj – nigdy nie jest za późno na naukę! Sama uczyłam się pływać całkiem niedawno i nie idzie mi najgorzej.
Inne aktywności może i nie zastąpią nam biegania w 100%, ale pomogą przetrwać czas bezczynności, a nawet podtrzymać wydolność. Dzięki temu powrót do treningów nie będzie aż tak bolesny. Taki okres jestem w stanie jeszcze zaakceptować, bo wiele dyscyplin sportu sprawia mi radość, a ja zwyczajnie lubię być w ruchu.
Co jednak, gdy choroba uziemi nas na dobre?
A my nie możemy wystawić nosa poza cztery ściany mieszkania?
Tu Wasze odpowiedzi były różne – część z nich nie nadaje się do publikacji, ale oto jestem, by to zrobić. Otóż niektórzy z Was nadal trenują. W domu, poza nim, a zdarzało się, że nawet we śnie (haha). Trening w okresie choroby to nie jest jednak najlepszy pomysł. Nie mówię tu o lekkim przeziębieniu, ale o gorączce, bólach mięśni czy podczas antybiotykoterapii. Wtedy lepiej odpuścić i dać organizmowi czas na walkę z infekcją. On i tak mocno pracuje, by Cię „wyprowadzić na prostą” – nie utrudniaj mu zadania.
Moja noworoczna choroba była na tyle intensywna, że nawet nie myślałam o dodatkowej aktywności poza przewracaniem się z boku na bok. Cztery noce bez snu odbiły się na mojej kondycji i zmusiły mnie do oswojenia się z myślą o dłuższej przerwie. Okres chorobowy miał natomiast kilka etapów. Pierwsze dwa dni to odliczanie do powrotu do aktywności. Kolejne dwa – akceptacja, że jestem chora i muszę odpocząć. Następne dwa to już pełne poddanie się regeneracji i szukanie zalet tygodniowej przerwy. Jedną z nich było zaostrzenie apetytu na trening. Ale uwaga – głodny treningu biegacz często zaczyna za mocno, a przecież kluczem do sukcesu jest stopniowy powrót. Ale wracając…
Biegacz, który nie może biegać…
… najczęściej dostaje białej gorączki, bo nagle wszystko i wszyscy przypominają mu o bieganiu. Za oknem na biegową ścieżkę wyrusza niebiegający dotąd sąsiad. W ulubionym serialu bohater zakłada buty biegowe i rusza w głąb lasu, pokonując kolejne kilometry. Wszędzie tylko to bieganie!
Wyszczególniłam kilka rzeczy, które sama robiłam podczas przymusowej przerwy od biegania. Oto one. Biegacz, który nie może biegać:
Zostawia Garmina na szafce nocnej…
… i rozstaje się z nim na kilka kolejnych dni. Tak przynajmniej zrobiłam ja. Powód? Prosty. Liczba kroków na wyświetlaczu – a raczej jej brak – mogłaby niekorzystnie wpłynąć na moje samopoczucie. Tak już mam i jestem pewna, że nie tylko ja. Potwierdzony przez aplikację BRAK RUCHU wydaje się wtedy jakiś taki bardziej rzeczywisty. Powiadomienia o bezczynności i sama obecność zegarka, który z założenia ma monitorować aktywność, wcale nie poprawiały nastroju. Dlatego mój Garmin przez tydzień odpoczywał ode mnie, a ja – od niego i od biegania oczywiście.
Nie wchodzi na Stravę
No bo po co? Obserwować, jak własny tygodniowy kilometraż spada do zera, podczas gdy znajomi pokonują kolejne kilometry i zdobywają nowe korony, segmenty oraz kudosy? Po to, by wzdychać do niewybieganych kilometrów, które miały być zrealizowane zgodnie z planem? Żartuję, oczywiście – to kwestia indywidualna. Jednak uczucie zazdrości to naturalna sprawa. Owszem, inspirować się znajomymi biegaczami zawsze warto, ale odłączenie się od biegowej społeczności na tydzień nie jest niczym złym. To trochę jak z sytuacją, gdy nie chcemy oglądać zdjęć ze słonecznego urlopu, kiedy sami marzniemy za biurkiem w korporacji. Tak już mamy – a przynajmniej ja. Dla mnie Strava przez ten tydzień po prostu nie istniała. Ale spokojnie, już wróciłam i nadrabiam zaległości, spamując jak mogę.
Omija biegowe posty i stories na Instagramie
To znowu tylko mój przykład. Trafiłam na fatalny moment choroby – końcówka roku, pełno wpisów typu: „Ostatni bieg w 2024!”, „Pierwszy bieg w 2025!”, a co gorsza: „Jaki NOWY ROK, taki cały rok”. Serio? Mój rok miałby wyglądać tak, że leżę pod kołdrą bez biegania? Nie ma takiej opcji! Ciśnienie rosło z każdym postem. Walczyłam z sobą, żeby nie wykrzyczeć światu: „Halo, jestem chora, przenieście nowy rok o tydzień!” Tętno też nie pozostawało w tyle – co prawda nie było to 150 uderzeń na minutę jak podczas treningu, ale przypominało mi, że kiedyś, całkiem niedawno, było mnie na to stać. A tak na poważnie – instagramowe wpisy biegaczy potęgowały po prostu poczucie bezradności i niemocy. Chęci miałam ogromne, ale sił brakowało. Na szczęście zdrowy rozsądek wygrał i grawitacja łóżka konsekwentnie trzymała mnie w leżącej pozycji.
Planuje powrót z rozmachem
I nie mam tu na myśli jedynie mocnego powrotu po chorobie, choć to również się zdarza. Jak wrócę, to… będę biegać jak gazela! Codziennie, a może nawet dwa razy dziennie! Hola, hola – to nie jest najlepszy pomysł. Rozum podpowiada, że trzeba podejść do tego spokojnie, co nie oznacza, że nie można zacząć planować z rozmachem kolejnych startów. Szczególnie że wiosna już majaczy na horyzoncie (może trochę przesadzam, ale pozytywne myślenie to moje drugie imię). Niech podniesie rękę ten biegacz, który nie zapisał się na bieg podczas choroby! No właśnie. Trzeba mieć jakiś cel, kiedy w końcu wystawimy nos spod kołdry. To akurat polecam i sama praktykuję. Kolejny start? Już za kilkanaście dni, w słońcu. Dla zabawy, sprawdzenia formy, ale przede wszystkim – dla głowy.
Robi zakupy
I tutaj, drogi czytelniku, opieram się nie tylko na własnych doświadczeniach, ale również na doświadczeniach innych – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nic tak nie motywuje biegacza do powrotu na biegowe ścieżki jak nowa para butów, strój czy inny niezbędny gadżet, bez którego od teraz bieganie wydaje się niemożliwe. Nadmiar wolnego czasu sprzyja zakupom, a emocje związane z wyglądaniem przez okno w oczekiwaniu na kuriera – tuż po kliknięciu „dodaj do koszyka” – mogą choć odrobinę zastąpić potreningowe endorfiny. Wtedy przebieramy nogami w miejscu, ciesząc się zasłużoną nagrodą w postaci pachnącej bieganiem paczki. Przecież powrót do zdrowia bywa równie wymagający, jak najcięższy trening przygotowujący do startu!
Zakochuje się w sudoku, obrazkach logicznych lub puzzlach
Mogłabym dodać jeszcze zatopienie się w ulubionej książce lub serialu, który ktoś polecał już rok temu, ale jakoś nigdy nie było na to czasu. Jednak mam wrażenie, że zajęcie głowy logicznymi zadaniami jest bardziej sprawdzone. Jestem fanką takich aktywności, więc jeśli Ciebie wciąga Netflix, polecam spróbować mojego sposobu na zabijanie czasu. Pomaga!
Podsumowując
I chociaż ten artykuł pisałam z własnego doświadczenia, a część opisanych przeze mnie czynności nie jest godna naśladowania, to jednak jest prawdziwa. Psychicznie ciężko znieść przymusowy, nieplanowany urlop od aktywności, kiedy na co dzień jest się osobą aktywną, która czerpie mnóstwo radości z ruchu, który wypełnia większość dnia. A przecież pod tym względem my, biegacze, jesteśmy do siebie podobni i śmiało możemy przybić sobie piątkę!
Warto jednak pamiętać, że rok ma 52 tygodnie, a jeden czy dwa z nich, poświęcone na całkowity powrót do zdrowia, nie sprawią, że przestaniesz biegać. Wręcz przeciwnie – mogą przełożyć się na większy apetyt na bieganie i docenienie możliwości treningu. Kiedy następnym razem będziesz myśleć „nie chce mi się” – przypomnij sobie, co czułeś, gdy trening był niemożliwy do wykonania. Wtedy wstań i leć pobiegać. MÓC to niezwykły przywilej, który należy doceniać.
Dbajcie o siebie i do zobaczenia na ścieżkach biegowych! Jeśli macie coś do dodania, zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi sposobami na radzenie sobie z „chorobą biegacza”.
trenerka personalna, pasjonatka i trenerka biegania. Oprócz biegania trenuje również crossfit i pływanie. Kocha motywować i zarażać miłością do aktywności fizycznej. Założycielka projektu #piątkawpiątek zrzeszającego biegaczy z całej Polski. Pełna optymizmu i wiecznie uśmiechnięta prężnie działa na Instagramie.