Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Nowemu w biegowej branży może być trudno się odnaleźć. Dziwne zwyczaje, obco brzmiące słowa, pstrokata i obcisła odzież… Pierwsze tygodnie są jak droga przez Radom. Niestety nie da się tego ominąć. Z tym poradnikiem dowiesz się: jak pozdrowić biegacza, co to znaczy „wieźć się na plecach”, po której stronie mieć krawężnik i dlaczego „rozmienić” to „złamać”, „złamać” to „pobić” i co na to wszystko „życiówka”?
Wystroiłeś się jak komar na otwarcie okna. Buty na słoninie, legginsy opięte jak plandeka na żuku a na górze koszulka 100 procent poliester (żarówiasta rzecz jasna). Biegniesz. Pierwszy raz w życiu. Jeszcze nie wiesz jak i dlaczego, dokąd i jakim tempem, ale pochłaniasz dystans na entuzjazmie neofity, nie licząc kalorii i pulsu. Wtem. Zza zakrętu sprężystym krokiem wylatuje ktoś ewidentnie zaprawiony w bojach. Pędzi jak gepard, gna jak antylopa, leci niczym prywatna awionetka Roberta Lewandowskiego. A na dodatek wcale się nie poci, oddech ma miarowy, sylwetkę wyprostowaną, ręce prowadzi swobodnie.
– Cześć! – rzuca, podnosząc dłoń w geście pozdrowienia, jak stary, dobry znajomy.
Tymczasem – nie znasz człowieka. Pierwszy raz widzisz na oczy. Myślisz, że może jakiś wierzyciel, ale przecież od 2002 roku, kiedy pierwszy raz kupiłeś na raty chłodziarko-zamrażarkę, niczego już nie bierzesz na kreskę.
Spokojnie, to tylko biegacz. Nieznajomy o tym samym hobby. Od teraz będziesz przyjmował pozdrowienia od wielu jemu podobnych. Nie trzeba się tego bać. Wszelkich: „hej”, „cześć”, „no siema”. Nie są zaproszeniem do wspólnego życia, rodzinnych świąt i rewizyt. To tylko element biegowej kurtuazji, widocznego znaku solidarności i zrozumienia. Odwzajemnij, skiń głową, okryj twarz krótkim uśmiechem i biegnij dalej.
Najłatwiej jest, gdy ktoś nadaje tempo. Dlatego tak popularna na zawodach wyższej rangi jest rola pacemakera (inaczej: zająca). Można schować się za jego plecami i skupić na własnym kroku, zamiast marnować siły na pilnowanie, czy kolejne kilometry odhaczane są zgodnie z zakładanym planem.
W przypadku biegów ulicznych dla amatorów rzadko kiedy mamy możliwość wynajęcia osoby do „zającowania”. Dlatego biegacze zainteresowani konkretnym tempem radzą sobie we własnym zakresie i zmieniają się na prowadzeniu. Korzystanie z cudzej pomocy bez wkładu własnego, oceniane jest w biegowym środowisku jako nietakt i zaprzeczenie idei fair play. Zwłaszcza, jeśli jako rosły chłop skryłeś się za łopatkami drobnej kobiety.
„Wożenie się na plecach” nie zostało w żaden sposób skodyfikowane. Nie grozi za to dyskwalifikacja, odsiadka, ani wyjazd na roboty przymusowe do holenderskiej szklarni. Jednakowoż przyjęło się, że to „trochę siara” i czasem warto wyjść na czoło, żeby pomóc dla wspólnego dobra, jakim jest życiowy wynik na mecie.
Do tej pory biegałeś tylko po chodnikach. Wreszcie jednak nadszedł czas, żeby spróbować czegoś innego i wzlecieć na wyższy poziom treningu. Wybrałeś się na swój pierwszy trening na bieżnię lekkoatletyczną. Wchodzisz na stadion jak młody Bóg, pozdrawiasz trybuny, które – gdyby tylko ktoś je wypełnił – skandowałyby twoje imię. Zaczynasz rozgrzewkowy trucht, po pierwszym torze, zgodnie z ruchem wskazówek zegara… Błąd. Albo jakby powiedział Antoni Niemczak: „To nie jest już nawet błąd tylko wielbłąd”.
Jeśli nie chcesz zostać wybuczany przez doświadczonych użytkowników bieżni, zostaw pierwszy tor wolny. Miejsce przy samym krawężniku służy do wykonywania treningów specjalistycznych, najczęściej tempowych. Najbardziej wewnętrzny tor dedykowany jest wyższym prędkościom, kolcom i zmęczeniu zaciemniającemu obraz.
Na stadionie kręć w lewo. W przeciwnym razie możesz odbyć bliskie spotkanie z rozpędzonym sprinterem. W 9 na 10 przypadków długodystansowiec wychodzi z takiego „meetingu” ze szwankiem, rozbitym łukiem brwiowym i pękniętym obojczykiem. W 1 na 10 takich sytuacji – ginie.
Przysłuchujesz się rozmowie biegaczy i czujesz, że jesteś nie w temacie? Początki bywają trudne, ale po kilku tygodniach będziesz władał biegowym żargonem, jak Szekspir angielskim. Na początek proponujemy kilka słówek kluczowych, żeby z przytupem wejść w nowe środowisko i zaimponować wytrawnym znawcom „steady” i „tresholdów”.
Po pierwsze, biegacze: „łamią”, „biją” i „rozmieniają”, a na dodatek „wykręcają”, „cisną”, „targają” i „miażdżą”. Nie robią tym jednak nikomu krzywdy, bo chodzi o czasy, wyniki, rezultaty i życiówki, a nie naruszanie nietykalności cielesnej.
Jeśli chcesz powiedzieć o kimś, że szybko biega, powiedz, że jest harpaganem. Jeśli ktoś dał z siebie wszystko, skonstatuj, że poszedł „do porzygu”. Jeśli natomiast znacząco poprawił rekord życiowy, wyraź uznanie stwierdzeniem, że „zmiażdżył życiówkę” (możesz użyć angielskiego „smashed” a będzie jeszcze bardziej PRO).
Dołączając do biegowej społeczności, początkowo możemy czuć się nieswojo. Doświadczenie wielu osób, które przez lata z bieganiem nie miały nic wspólnego, a dziś są zapaleńcami o treningowej wiedzy zawstydzającej autorytety, pokazuje jednak, że biegania można się nauczyć. Niektórzy twierdzą nawet, że polubili rajtuzy, podkolanówki, seledynowe t-shirty, machanie obcym ludziom i „świński trucht”. O, właśnie! Jeśli chcesz powiedzieć komuś, że stawiasz na wolne bieganie, użycie zwrotu z tucznikiem, wystawi ci urzędowe zaświadczenie, że znasz się na rzeczy.