marta 423
19 grudnia 2019 Redakcja Bieganie.pl Sport

tu i teraz plus nadzieja


 „To jest taka amatorka ultrarunningu, która wkręciła się w bieganie późno, ale stanowczo. Wali prawdą między oczy, obnaża, się naigrywa i cholera jasna, pisze książki”, napisał o mnie kiedyś Naczelny. Teraz „ultra” mam tylko w tatuażu i taka ze mnie amatorka ultrarunningu, że wybiegałam w tym roku tyle km, co kiedyś szarpałam w miesiąc. Wciąż posiekana wspomnieniami tego, jak było kiedyś, chociaż nie lubię Murakamiego, przyznaję mu rację: „wspomnienia ogrzewają człowieka od środka, ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki”.

Noworoczny bieg na kawę przez opustoszałe posylwestrowe miasto (Wola-Wilanów 14 km); do rodziców na obiad (Wola-Łomianki 22km); rozgrzewkowo na Agrykolę, tam 12x400m podbiegów i powrót; luźne 14 km w lasku; pętla po Kampinosie 26 km; cholernie to kochałam. Kochałam 30 km wybiegania nad Wisłą. Teraz robię 2-3km po asfalcie i nie wchodząc w szczegóły, bo nieistotne, kaput.

Chciałabym w końcu normalnie biegać. Teraz nie jest normalnie. Nie wiem, w dodatku, czy będzie, a jeśli będzie, to kiedy. I szkoda mi i żal czasu, który mija. Bo życie mija, a ja czuję, że tracę czas. Czują tak pewnie wszyscy skazani na przestój w bieganiu przez straszliwą diagnozę doktora lub fizjoterapeuty. Mi trudno sobie wyobrazić, że już nie pobiegnę półmaratonu. Nie mówiąc o maratonie. A mogę nie. Chociaż nie wiadomo, ale nawet jeśli będę mogła za 3 lata, to uważam te lata za stracone. I co z ukochanymi długimi wybieganiami, co ze startami w ultra? Trudno mi się pogodzić, że już tego nie będzie. Nie bardzo umiem pogodzić się ze swoją niemocą, bo dla mnie, to, co jest, to niemoc. I udaję, że mnie cieszy wymęczone 8 km, ale mnie, psiamać, nie cieszy. Zmuszam się, żeby cieszyło, ale to jest wszystko udawanie. A potem zawsze jest cierpienie. No i nieustający wkurw; brak sugestii synonimu.

Co z tego wszystkiego wynika, bo przecież nie o to chodzi, aby się licytować kto ma gorzej, tak jak ojciec rywalizuje ze mną, kto miał gorszą operację i bardziej go siekło. Chodzi o to, że JUTRO oraz PÓŹNIEJ może nigdy nie nadejść a człowiek (tu ja) DZIŚ się męczy, cierpi, narzeka, jęczy i wkur…

I to jest złe. Bo tak, jak jest dziś, może być trochę dłużej, a może i na zawsze, chociaż kiedyś ustaliłam, że „zawsze” nie istnieje. U mnie odnosi się to akurat do niemocy biegania, ale generalnie można przełożyć to na każdy aspekt życia. Tymczasem, codzienność to codzienność, a nie egzaltacja i ekstaza i nawet „Niewolnica Isaura” miała tylko sto odcinków, a Leoncio, który wydawał się piękny, bogaty i dobry, okazał się wrednym skurczybykiem. Życie to nie bajka; generalnie jest szare, brzydkie i nijakie i cała umiejętność polega na tym, żeby znaleźć sobie jakieś w miarę dobre miejsce, zadowolić się tym co jest, przestać odkładać na jutro i powiedzieć sobie: ciesz się tym co masz. Trzeba umieć być w dzisiaj i z niego korzystać. Bo innego dzisiaj nie będzie. Oczywiście, można schrzanić je byciem nieszczęśliwym; narzekać, jęczeć, mędzić, nie biegam, jezuniuuu, już 4ty dzień. Tylko, czy należy?

Jest tylko jedno teraz i tutaj i kilka opcji, jak poradzić sobie z tą straszliwą prawdą dotyczącą nas wszystkich. Trzeba robić tak, żeby było naj. Owszem, to nie łatwe, nikt jednak nie obiecywał, że będzie łatwo. Nikt też za nas tego nie zrobi. Nie weźmie naszego życia w swoje ręce i nie przeżyje go za nas. A potem jest zwykle za późno i można już tylko pluć sobie w brodę, że się nie wykorzystało, nie zrobiło, nie spróbowało. Że się narzekało zamiast korzystać z tego co się ma, a teraz już pozamiatane (vide ja obrażona kiedyś na leśne siedmiokilometrówki, tymczasem chwilowo tylko to mam). Niestety, nie przeżyje się życia po raz drugi i dzisiaj nie wydarzy się dwa razy, o czym pisała nasza poetka noblistka, Szymborska w pięknym, zresztą, wierszu, polecam uwadze.

Być tu i teraz i mieć nadzieję i cel. I nawet, kiedy nie widzi się sensu w robieniu czegoś, nie znajduje się w tym radości, nie ma się chęci, powiedzieć sobie: to CEL JEST RADOŚCIĄ. Dochodzenie do niego może być przyjemniejsze lub mniej, a czasem i bolesne lub wydawać się bezsensowne. Ale nie można od dążenia do celu oczekiwać wyłącznie radości. Będzie momentami strasznie trudno, ale.

Po tym, jak dostałam mocnego kopa w tyłek i musiałam przemodelować w życiu wiele a przede wszystkim swój mózg, zrobiłam 7 nowych tatuaży i doszłam do wniosku, że życie jest zbyt krótkie, żeby być wciąż wkur… i narzekającym. Tak więc TU I TERAZ PLUS NADZIEJA oraz CEL JEST RADOŚCIĄ – na kolejny rok dla wszystkich. Dotyczy biegania i nie. Dla biegających i nie. I dla mnie, może na kolejny tatuaż, bo jutro się znów pewnie jednak wścieknę, że nie mogę biegać szybciej czy dłużej…

_____________________
Marta Kijańska–Bednarz; mówi o sobie „literatka”. Ur. w Warszawie w 1978 r., studiowała w Warszawie i Krakowie (ochrona środowiska, dziennikarstwo i pisarstwo). Mieszka w stolicy, chociaż wolałaby w górach. Ma na swoim koncie 4 tomiki poezji oraz 2 powieści: „(nie)winna” i „Jutro właśnie nadeszło”. Była felietonistką miesięcznika literackiego „Bluszcz”, portalu NaTemat.pl. i magazynu „Kingrunner Ultra”, pisuje do polskabiega.pl. Bieganie jest jej największą pasją (9 maratonów, 9 biegów górskich na dystansie ultra, w tym 3 powyżej 100 km).  Jej profile społecznościowe: Instagram i FB.

Fot. Gintare Grine, Trail Running Factory Mont Blanc camp

Możliwość komentowania została wyłączona.