Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Jeden kraj, dwóch doskonałych średniodystansowców, z czego jeden preferuje 800 a drugi 1500. Brzmi znajomo? Wyścig, który chcemy tym razem przypomnieć, nie będzie jednak dotyczył rywalizacji Kszczot-Lewandowski. Przeniesiemy się do roku 1980, żeby opowiedzieć o najbardziej pozbawionym logiki olimpijskim pojedynku w historii. Pojedynku, który w Moskwie stoczyli dwukrotnie: Steve Ovett i Sebastian Coe, brytyjscy mistrzowie bieżni.
Bohaterowie tej opowieści różnili się między sobą jak ogień i woda. Coe łatwo nawiązywał kontakty. Ovett był introwertykiem. Coe lubił szybko wyjść na prowadzenie. Ovett z kolei chętnie czaił się za plecami rywali, żeby dać zmianę dopiero na ostatnich metrach. Pierwszy – przyjazny i otwarty. Drugi – arogancki i stroniący od mediów. Obaj pod koniec lat 70-tych nie mieli sobie równych na średnim dystansie.
Coe nie dawał się ogrywać na 800, Ovett przez trzy lata nie zaznał porażki na 1500. Coe przyjechał do Moskwy jako rekordzista świata na dwa okrążenia, Ovett miał na koncie WR na milę i dwie mile (co ciekawe akurat ten rekord ustanowił w Londynie w roku 1978 w asyście Henryego Rono i naszego Bronisława Malinowskiego).
Mimo że byli najlepszymi średniodystansowcami globu i co chwilę odbierali sobie rekordy świat, rzadko można było ich spotkać na bieżni razem. Przed IO w Moskwie w wyścigu na 800 metrów stanęli przeciw sobie tylko raz – w roku 1978 podczas ME w Pradze. Faworyzowani Brytyjczycy niespodziewanie ulegli jednak reprezentantowi NRD Beyerowi, dobiegając do mety na drugiej (Ovett) i trzeciej (Coe) pozycji.
Oczekiwania względem ich olimpijskiego pojedynku były zatem ogromne. Szczególnie, że w związku z międzynarodowym bojkotem radzieckich igrzysk, Brytyjczyków miało w ZSRR nie być. Jednak w pewnym sensie obydwaj stali się ambasadorami olimpizmu ponad podziałami. Wynegocjowano możliwość ich startu, choć pod flagą olimpijską zamiast państwowej. Pojedynek „łobuza bieżni” jak nazywano Ovetta z zawsze eleganckim Coe elektryzował zwłaszcza wyspiarzy.
– Jeśli jesteś Brytyjczykiem musisz wybrać, albo wyznajesz Coe, albo Ovetta. Nie ma tutaj miejsca na agnostycyzm – napisał Pat Butcher w książce „The Perfect Distance”.
Jeszcze bardziej obrazowo opisał tamtą atmosferę doskonały amerykański miler Steve Scott:
– To nie były moskiewskie igrzyska. To były igrzyska Coe-Ovett.
Coe, rekordzista świata na 800 w zaplanowanym na 26 lipca finale na tym dystansie, miał zrobić to, co tak dobrze wychodziło mu we wcześniejszych 15 startach na 2 okrążenia – wygrać. Coś dziwnego działo się jednak z Brytyjczykiem już od wyjścia na stadion. Sprawiał wrażenie nieobecnego, nieswojego. Jakby zjadały go nerwy. Podczas samego biegu rozkojarzenie mistrza zaczęło rządzić. Schowany, wycofany, stawiał każdy krok z dużą niepewnością, jakby dopiero co uczył się biegać, jakby moskiewskie igrzyska były jego pierwszymi zawodami w życiu.
Ovett wydawał się z kolei nakręcony, jak bokser przed wejściem na ring. Taranował rywali, biegł jak po swoje bez chwili zawahania. Coe obiegał, Ovett pilnował bandy. Coe przespał finisz, Ovett był dokładnie tam, gdzie powinien. Na ostatniej setce z ogniem w oczach upokorzył rywali, niemal odlatując w kierunku mety.
– Pamiętam, że kiedy wyszedłem na ostatnią prostą pomyślałem – gdzie jest Seb? – wspomina Steve Ovett.
Zabłąkany w tłumie innych biegaczy rekordzista świata, swój atak zaczął za późno. Ruszył ze 150 metra, z odległej 5 pozycji i zupełnie nie był w stanie zagrozić rozpędzonej maszynie, w jaką zamienił się na końcówce Ovett (1:45.40). Coe ostatecznie sięgnął po srebro (1:45.9), na ostatnich metrach pokonując reprezentanta gospodarzy Kirova (1:46.0), który wspierany przez miejscowych prowadził jeszcze przy wyjściu na ostatnią prostą
– To był najgorszy bieg mojego życia – bez ogródek stwierdził Coe.
Już sześć dni później przyszła jednak okazja do rewanżu. Tym razem faworytem biegu na 1500 metrów był jednak Ovett.
Trzy lata bez porażki, ponad trzydzieści zwycięstw na 1500 i milę, rekord świata, wreszcie świetny występ w finale 800 metrów – nic nie miało prawa przeszkodzić Ovettowi w zdobyciu olimpijskiego dubletu.
1 sierpnia 1980 roku w finałowym wyścigu na 1500 metrów sprawy wróciły do normy. Tym razem Coe od samego początku zajął miejsce w czubie i pilnował go jak oka w głowie. Ovett również robił to, co lubił najbardziej – siedział głównemu rywalowi na plecach, wypatrując dogodnego momentu do zadania ciosu.
Był jeszcze w tym wszystkim reprezentant NRD, Jurgen Straub, który jako pierwszy stracił cierpliwość do stosunkowo wolno rozgrywanego biegu i mocno ruszył z osiemsetki. Na zryw Niemca natychmiast odpowiedzieli Brytyjczycy. Straub, Coe, Ovett i 700 metrów do mety.
Coe zaatakował ze 150-tki – podobnie jak w finale sprzed 6 dni – tym razem jednak był czujny, znajdował się blisko czoła i natychmiast wyprzedził Strauba. Jak cień podążał za rodakiem jednak Ovett, który już chciał włączać migacze w prawo i ponownie ograć kolegę z reprezentacji. Tym razem to jednak Coe odjechał jak samochód Formuły 1, co zupełnie odebrało Ovettowi ochotę do ścigania. Na końcówce najlepszy miler w stawce zupełnie odpuścił, oddając srebro Straubowi. Finalnie Coe osiągnął 3:38.4 wyprzedzając pozostałych medalistów o 0,4 i 0,6 sekundy.
W kolejnych latach obaj biegacze znowu prześcigali się w biciu rekordów świata. Ostatecznie w roku 1981 we Florencji Sebastian Coe ustalił WR na 800 na 1:41.73 (wynik przetrwał aż do czasów Wilsona Kipketera, do roku 1997).
Z kolei Ovett dalej szlifował 1500, w roku 1983 w Rieti windując swoją życiówkę a tym samym ówczesny rekord świata do poziomu 3:30.77. Jeśli natomiast chodzi o dystans klasycznej mili walka na linii Coe-Ovett trwała na całego. 19 sierpnia 1981 Coe zabrał WR Ovettowi, ale już 7 dni później rekord wrócił do właściciela. Na jak długo? Na 2 dni, bo 28 sierpnia Coe w Brukseli zatrzymał zegar na 3:47.33 i na ten wynik Ovett odpowiedzi już nie znalazł.