Coach mówił mi, że to nie jest już kwestia jednego biegu: „Black, chłopcze, tu chodzi o coś więcej. Mistrzostwo i złoto już mamy, teraz pora, by to utrzymać i się potwierdzić”. Nikomu tak nie ufałem, gdy patrzył na mnie, znając mnie na wylot, mówiąc moimi słowami, którymi myślałem i parłem w chwilach strachu. My wierzyliśmy w podstawy, nie skracaliśmy drogi, miało boleć i praca musiała być ciężka. To było dużo kilometrów, bo jak się biega dużo, jak się umie biegać czasem nawet wolno – to się potrafi też biegać szybko.
White i jego trener byli najgorszym możliwym rozwiązaniem. Wychodziło im wszystko, na treningach bez ładu i składu, przypadkiem, oni musieli ciąć wszystkie zakręty. Interwały, mocna beztlenówka, za młodu zniszczone zdrowie, tysiąc kontuzji. Tyle samo dokładnie medali, co u mnie, ale jakim kosztem, jakim to wszystko kosztem?! Powiedziałem, że wygrywali przypadkiem, a może zresztą była zależność między tym, kiedy i jak wygrywali. Kto wie, nie mówię, że to niemożliwe – może i wspomaganie wchodziło w grę.
W każdym razie niedługo nasz kolejny pojedynek. Inni praktycznie się nie będą liczyli. To nam się należy uwaga. Dwa okrążenia prawdy, Black i White pewnie na czele, będziemy się tasować. Potem się okaże, kto na kolejny rok będzie miał tytuł.
Co ja o nim wiem, w sumie niewiele, nie chcę więcej wiedzieć. „To ci niepotrzebne chłopcze. Ważne, byś wiedział, po co to robimy, dla kogo i byśmy nie schodzili z raz obranej drogi.” Słyszałem to już wiele razy. Coach przypominał zawsze oskarżenia co do ich nieczystych zagrań, chronił mnie na swój sposób przed tym wszystkim, nie pozwalał spać w tych samych hotelach, ze stadionu zawsze osobno, rozgrzewka i schłodzenie samemu.
Raz tylko na obozie kadry, na który już nie było wyjścia – trzeba było jechać, bo dostałem powołanie, spotkaliśmy się w lesie. Dziwne spotkanie. Ja już wracałem, bo trzeba było zrobić rano podbudowę pod tempo po południu. White pewnie spał do późna, dopiero wbiegał z ośrodka na ścieżkę, na moją trasę. Widziałem go z daleka i z każdym krokiem napinałem się coraz bardziej, gdy jego kontury się wyostrzały, nabierały treści i kolorów. Ja na lewo, by go ominąć, on w tym samym momencie też, potem na prawo i prawie byśmy się zderzyli. Popatrzyliśmy przelotnie na siebie i spuściliśmy wzrok. Zdążyłem zobaczyć zaczerwienione oczy White’a, nie wiem, czy płakał, czy to wiatr. Potem nie mogłem przez cały dzień przestać myśleć, czy widział, że utykałem na lewą nogę, czy to wykorzysta, czy i mnie coś nie zdradziło.
To był w ogóle dziwny dzień, gdy tak sobie teraz przypominam. Trener White’a miał podły charakter, tak słyszałem zawsze od mojego Coacha. A jednak wieczorem, gdy szedłem na przełożony ze środka dnia zabieg do fizjoterapeuty, zobaczyłem ich we dwójkę, na świetlicy, nad której przeszklonym sufitem był korytarz i gabinety odnowy. Mój Coach i tamten trener, razem. Nie myśleli, że ktoś ich spotka. Śmiali się, pili piwo i pochylali co chwila nad szachownicą. Jeśli dobrze widziałem figury były dziwnie rozstawione, co drugie pole. Chyba grali w warcaby.
Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć. Swoje frustracje i niespełnione ambicje prezentuje między innymi na Instagramie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.