Redakcja Bieganie.pl
Sir Mo Farah zapowiedział swój powrót na bieżnię w 2020 roku. Poczwórny mistrz olimpijski w biegach na 5000 i 10000 m, który 2 lata temu już raz żegnał się ze startami na stadionie – by poświęcić się maratonowi – ogłosił właśnie na swoim kanale Youtube, że w roku olimpijskim spróbuje ponownie sił na tartanie.
Brytyjczyk urodzony w Somalii, ale wychowujący się i trenujący od najmłodszych lat na wyspach, zdobył 4 medale IO (po dwa w Londynie w 2012 i w Rio de Janeiro w 2016 roku). Jego wielkie sukcesy na bieżni wiązały się ściśle z osobą Alberto Salazara – Farah był pierwszym zawodnikiem spoza USA włączonym do Nike Oregon Project. Jednak jesienią 2017 roku drogi kontrowersyjnego trenera i zawodnika się rozeszły, a długodystansowiec skupił się na startach ulicznych.
Sir Mo miał już wtedy na koncie nie tylko mistrzowskie tytuły, ale też rekordy Europy na stadionie, które potwierdzały, jak uniwersalnym jest biegaczem: na 1500 m (3:28.81) oraz 10000 m (26:46.57). Okazjonalnie startował też na ulicy, ale były to bardziej próbne strzały niż starty docelowe – choćby podczas Great North Run w 2013 roku, kiedy popisał się fantastyczną końcówką w starciu z Kenenisą Bekelem. Ostatnimi, jak deklarował, mistrzowskimi zawodami na bieżni były MŚ w Londynie (złoto na 10000 m i srebro na 5000 m). Ostatnim z kolei mityngiem miał być finał Diamentowej Ligi w sierpniu 2017, w którym po dramatycznym finiszu Farah zwyciężył na piątkę.
We współpracy z nowym trenerem, którym został w 2018 roku były znakomity średniodystansowiec i mąż Pauli Radcliffe Gary Lough, Farah „przerzucił" się całkowicie na asfalt. Jego atomowy finisz, którym wygrywał często na bieżni, okazał się mniej skuteczny na dystansach, gdzie liczyło się raczej utrzymanie mocnego tempa. Co prawda zawsze potrafił spektakularnie wygrywać z wielkimi biegaczami – np. na maratonie w Chicago, co prawda notował kolejne rekordy Europy na ulicy (półmaraton 59:32, maraton 2:05:11), ale trudno się oprzeć wrażeniu, że świat Brytyjczykowi odjechał. Jak też sam przyznawał, oglądając halowe zawody na bieżni czuł żal, tęsknotę i pytał sam siebie, czy byłby jeszcze w stanie rywalizować o medale dla swojego kraju na stadionie.
Wracając do kontrowersji wokół jego osoby… W toku postępowania przeciwko Albertowi Salazarowi prowadzonemu przez amerykańską agencję antydopingową wiele razy padało nazwisko Faraha. Kilka razy Sir Mo zabierał głos stanowczo zaprzeczając stosowaniu nielegalnych praktyk. Również po oficjalnym zawieszeniu Salazara na 4 lata w prawach trenera (październik 2019) – 36-letni biegacz stanowczo zaznaczył swój brak tolerancji dla jakichkolwiek form dopingu. Odnosiło się jednak wrażenie, że rzadsza obecność Faraha w mediach była spowodowana czarnym PR-em, którego narobił mu były szkoleniowiec.
O powrocie na bieżnię mistrza olimpijskiego krążyły już plotki wiosną tego roku. W filmiku z 29 listopada na swoim youtubowym kanale Sir Mo Farah obwieszcza jednak oficjalnie swój powrót do tartanowej gry.
Tłumaczy, że ostatni okres komunikacyjnej ciszy po maratonie w Chicago (zajął tam 8. miejsce z wynikiem 2:09:58) spowodowany był potrzebą spędzenia czasu z rodziną. Podkreśla, że mimo zebrania masy cennych doświadczeń i pobicia rekordów Europy na asfalcie, zamierza wrócić na bieżnię na 10000 m i sprawdzić, czy nie stracił szybkości. Na tym nagraniu wyraźna deklaracja walki o medale olimpijskie w Tokio nie pada, ale wniosek jest jednoznaczny…