Redakcja Bieganie.pl
Biegacz nie karateka. Jednak czasami podczas biegowego wyścigu dochodzi do stykowych sytuacji. „Ten się pcha, tamten się pcha (na osiemset też się pchają ale nie tak!)” – pisał o biegu na 1500 w jednym ze swoich felietonów Paweł Czapiewski. Wbrew pozorom w biegowym świecie sytuacji, gdy emocje biorą górę – nie brakuje. Przyjrzeliśmy się niektórym „rękoczynom”.
Biegacze lubią załatwiać sprawy na mecie, ostatniej prostej, jak też w środku dystansu. W grę wchodzą popularne klepnięcia z otwartej dłoni, klasyczne ciosy z pięści, jak też podcinki i kopnięcia godne najlepszych mistrzów Kung-fu.
O tym, że Haile Gebrselassie w początkowych latach kariery lubił „wozić się na plecach” rywali, żeby wyprowadzić ostateczny atak na finiszu, pisaliśmy przy okazji pojedynku Haile z Tanuim (Stuttgart 1993). Rok wcześniej podczas MŚ Juniorów na 10000 metrów, młody Gebrselassie przez 24 i pół okrążenia pilnował pleców Josephata Machuki. Swój męczący stalking zakończył dopiero na 200 metrów do mety, żeby wyprzedzić kenijskiego rywala na samej końcówce.
Zimna i wyrachowana taktyka Etiopczyka tak zdenerwowała Machukę, że ten tuż przed metą posłał rywalowi solidne klepnięcie w kark. Uderzenie było na tyle mocne, że drobny Haile aż dostał przyśpieszenia. Po latach w rozmowie z telewizją Kenya Citizen Machuka przyznał, że jego zachowanie było dziecinne, ale z drugiej strony zaznaczył, że styl biegania Gebrselassiego był wyjątkowo irytujący. Jednocześnie zarzucił swoim trenerom, że nie przygotowali go na radzenie sobie w podobnych sytuacjach.
Sam Haile o rywalizacji z Kenijczykami – którą toczył przez długie lata kariery – mówi tak:
– Kenijczycy są generalnie przyjaźni, ale przed biegiem i po biegu. W czasie wyścigu, nie są moimi braćmi. Każdy walczy przeciwko każdemu.
Wyścig na 1000 metrów podczas tegorocznego Memoriału im. Kamili Skolimowskiej w Chorzowie miał być ozdobą dnia. Na linii startu ustawili się bowiem – starzy wyjadacze – Kszczot i Lewandowski, wspierani przez młodego Michała Rozmysa, oraz zaciąg zawodników zza granicy. Do rozprowadzania biegu został natomiast desygnowany w roli „zająca” – były mistrz jednego okrążenia – Kacper Kozłowski.
Szybko okazało się jednak, że stawka nie jest zainteresowana usługami pacemakera, ciągnąc się w zbitej grupie kilkanaście metrów za Kacprem. Kozłowski zszedł po 600 metrze i dopiero wtedy wyścig naprawdę się zaczął. Ruszył Kszczot, ruszył Lewandowski, a na trzeciego wystartował Rozmys. I to właśnie Michał miał największą chrapkę, żeby mocno zaatakować z trzysetki. Kiedy kończyła się przeciwległa prosta podopieczny trenera Kostrzeby, próbował zejść do bandy jako pierwszy. Puścić kolegi nie chciał jednak doświadczony Kszczot… I zaczęła się „jatka".
Michał napierał, Adam kontrował, aż wreszcie to Rozmys tylko sobie wiadomym sposobem przy wejściu w wiraż znalazł się przed rywalem. Cała sytuacja zirytowała podwójnego wicemistrza świata, który pchnął zawodnika Barnima Goleniów, tak że ten stracił równowagę i ratując się przed upadkiem wbiegł na murawę.
Na mecie pomiędzy panami doszło do wymiany zdań, spuentowanej gestem Kszczota, który pukając się po głowie, złowrogo spoglądał w kierunku Rozmysa.
– Musi zmądrzeć, bo po prostu już drugi raz taki numer odwala… Daje się chłopak ponieść emocjom w trakcie biegu i potem robi takie rzeczy na dwa tygodnie do mistrzostw świata. To nie jest fajnie, jeśli się o mało człowiek nie wywraca, jeszcze z kolegą z drużyny. To jest głupota. – komentował na gorąco Kszczot.
Na pytanie dziennikarza, czy pomiędzy nim a Michałem są na co dzień jakieś niesnaski, Adam odpowiedział krótko:
– Ku.wa, proszę cię… Nie zadawaj głupich pytań – ja mam dzisiaj mało cierpliwości – a to jest durne pytanie.
Dużo spokojniej całe zdarzenie opisał Rozmys.
– Na 250 metrów do mety było mocne uderzenie i zająłem pierwszą pozycję na ostatniej dwusetce. Tam niestety doszło do jakiejś kolizji, Adam lekko na mnie wbiegł od tyłu i wydarzyło się to co się wydarzyło… Potem gestykulował, ale ja się za bardzo tym nie przejmuję. Miał do mnie pretensje, przeprosiłem go i według mnie nic poważnego się nie stało.
Było ciepłe wiosenne popołudnie roku 2013, kiedy kibice zgromadzeni na kultowym Hayward Field w Eugene obserwowali pojedynek najlepszych przeszkodowców w ramach mitingu Prefontaine Classic. Na ostatnią prostą pierwszy wyszedł mistrz świata Ezekiel Kemboi, ale za plecami miał rozpędzającego się Conselsusa Kipruto, ówczesnego mistrza świata juniorów. Kemboi z każdym krokiem tracił impet, a ostatnia przeszkoda zupełnie wybiła go z rytmu. Sytuację chciał wykorzystać Kipruto, tym bardziej że rywal zostawił mu sporo miejsca na pierwszym torze. Wtem…
Kemboi gdy tylko spostrzegł, że kolega z reprezentacji chce go wyprzedzić po wewnętrznej, zaczął zabiegać mu drogę, w konsekwencji spychając rywala za krawężnik. Pomimo tej zagrywki, Kipruto przeciął linię mety jako pierwszy, z kolei Kemboi został zdyskwalifikowany. Na mecie wielokrotny mistrz świata nie wyglądał na człowieka, który uznaje swoją winę.
Wszystko co pokazaliśmy do tej pory to zaledwie niewinne igraszki, w porównaniu z kolejnymi przykładami biegowych rękoczynów.
Mistrzostwa świata w biegach przełajowych w roku 2011 rozegrano w hiszpańskim Punta Umbria. Co ciekawe w wyścigu juniorów zwyciężył wówczas Geoffrey Kamworor, aktualny rekordzista świata w półmaratonie. Bardziej interesująca nas rzecz wydarzyła się jednak w seniorskiej rywalizacji na 12 kilometrów.
Na sto metrów do mety biegnący na dalszych pozycjach Samuel Tsegay i Abera Kuma zaczęli się bić. Jak powiedział Erytrejczyk, wszystko zaczęło się od tego, że biegnący za jego plecami Kuma miał mu nadepnąć na piętę. Etiopczyk nie udostępnił swojej wersji wydarzeń. W każdym razie Tsegay przytrzymał rywala, chwycił jego prawą nogę i próbował uderzyć. Cios nie dosięgnął jednak celu, a obaj po chwili zdali sobie najwidoczniej sprawę, że wszystko obserwują kibice i sędziowie, dlatego przerwali bitkę i dokończyli wyścig.
Etiopia i Erytrea nie należą do krajów, które żyją w szczególnie przyjaznych stosunkach. Sąsiedzi regularnie toczą ze sobą wojny, co mogło nie być bez wpływu na konflikt, który urodził się na ostatnich stu metrach przełajowej rywalizacji podczas tamtych mistrzostw świata. Niektórzy komentowali, że IAAF powinien wykorzystać sytuację do promocji przełajów i zorganizować galę Cross Country Boxing… Rzecz jasna jest to idea pełna ironii i podejście do całej sprawy z humorem. W każdym razie zarówno Tsegay jak i Kuma za swój występek zostali zdyskwalifikowani.
Mahiedine Mekhissi-Benabbad to prawdziwy „enfant terrible” światowej lekkiej atletyki. Finiszowanie bez koszulki, którego dopuścił się podczas ME w Zurychu (2014) to tylko kropelka w morzu jego przewinień. Dużo większe wrażenie robią popisy francuskiego przeszkodowca za linią mety, kiedy to chętnie popychał maskotki zawodów a nawet wziął udział w regularnej bijatyce.
W roku 2011 podczas mitingu Diamentowej Ligi w Monako, kibice po wyścigu na 1500 metrów mogli obejrzeć pojedynek mieszanych sztuk walki. Wszystko za sprawą wspomnianego Benabbada oraz jego krajana Mehdiego Baali. Panowie podczas samego biegu nie zachwycili, finiszując odpowiednio na 9 i 11 miejscu. Jednak to co wydarzyło się na mecie, zaskoczyło wszystkich, a pewnie najbardziej siedzącą na trybunach książęcą parę – księżną Charlene i księcia Alberta.
Mekhissi przywarł do rodaka z ewidentnymi pretensjami, na co Baala odpowiedział klasycznym uderzeniem główką z tak zwanego „barana”. To już zupełnie rozwścieczyło Benabbada, który począł okładać „kolegę” pięściami jak w tradycyjnej podwórkowej „solówce”. O co poszło?
– Nie powiedział mi dzień dobry. – tłumaczył Mekhissi.
Baala widział wszystko nieco inaczej.
– Widząc Mahiedine’a załamanego swoim rezultatem, podszedłem go pocieszyć. On by tego dla mnie nigdy nie zrobił. Chciałem go przyjacielsko poklepać po głowie, ale źle odebrał moje intencje.
Widocznie Mekhissi nie wierzył w szczere intencje pocieszającego. Generalnie Francuz zdaje się nie wierzyć w dobre zamiary innych osób. Zaledwie rok po wydarzeniach z Monako, Benabbad ponownie dał się poznać jako człowiek, który nie trzyma nerwów na wodzy. Zwyciężając w swoim koronnym wyścigu na 3000 z przeszkodami podczas ME w Helsinkach zaatakował maskotkę, która czekała z gratulacjami. Najgorsze, że pod kostiumem sympatycznej maskotki mistrzostw – „Appy” – znajdowała się zaledwie 14-letnia dziewczynka…
Sport to przede wszystkim emocje. Rozpalają kibiców na trybunach oraz przed telewizorami, ale też samych zawodników. Choć bieganie to dyscyplina wyjątkowo niekontaktowa, jak widać w powyższych przykładach, czasami trzeba niewiele, żeby jedna iskra rozpętała prawdziwy pożar. Należy jednak przyznać, że o ile na bieżni bywa różnie, o tyle kibice lekkiej atletyki zasiadający na trybunach imprez mistrzowskich lub mitingów zazwyczaj dopingują w sposób niezwykle kulturalny. Choć kto wie może to tylko kwestia czasu, że również na stadionach lekkoatletycznych usłyszymy przyśpiewki rodem z meczów piłkarskich a w ruch pójdą krzesełka.