Podczas INEOS 1:59 Challenge Eliud Kipchoge pokonał, jako pierwszy biegacz w historii, granicę 2 godzin na dystansie maratonu. Mimo że wynik wiedeńskiej próby nie może być uznany za oficjalny rekord, stanowi przełom w historii światowych biegów długich. W medialnym i sportowym przedsięwzięciu 12 października wszystko wydawało się przebiegać zgodnie z planem.
Start nastąpił nieco wcześniej od spodziewanej jeszcze kilka dni temu godziny decydującego wyścigu INEOS 1:59 Challenge. Było około 9 stopni Celsjusza, podmuchy wiatru mieściły się między 0,5 a 1,5 m/s. Sobotni poranek w Wiedniu był wystarczająco chłodny (choć nieco mglisty, a więc wilgotny), by próba mogła zacząć się o 8.15. Grupa 8 osób – 7 pacemakerów i Eliud Kipchoge – ruszyła z wiedeńskiego mostu Reichsbrücke w kierunku parku Prater, gdzie wytyczono główne pętle, w otoczeniu drzew i w szpalerze kibiców tłumnie dopingujących biegaczom.
Za plecami i na barkach Kipchogego
Kipchoge przystępował do historycznej próby na dystansie 42,195 km niecałe 2 i pół roku po #breaking2, projekcie Nike, w którym do złamania 2 godzin zabrakło mu 26 sekund. Był więc sportowcem bardziej dojrzałym, wiedział też, jak to jest być w obszarach, w których wcześniej nikt nie bywał. Miał przede wszystkim za sobą bardziej doświadczony zespół, technikę i, choć w wywiadach podkreślano, że nie o to w tym projekcie chodzi – również wsparcie finansowe, którego prawdopodobnie nie miał wcześniej żaden biegacz w historii. Wyglądało na to, że próba musi się udać.
Z drugiej strony Kipchoge startował do biegu jako sportowiec starszy (34 lata według oficjalnej metryki) i na wielu polach – choćby jako mistrz olimpijski i aktualny rekordzista świata – spełniony. Od braku motywacji gorsza mogła być presja.
O ile na torze Monza 2,5 roku temu nie był głównym bohaterem #breaking2, o tyle w Wiedniu całe medialne zamieszanie i uwaga były skupione na Kenijczyku. Kipchoge uważany jest za osobę spokojną i umiejącą zachować dystans do świata, jednak dodatkowym obciążeniem musiały być dla niego głosy krytyki wobec specjalnych warunków stworzonych na potrzeby historycznej próby, może również oskarżenia o doping, które obejmują całe kenijskie biegi długie. Zwykła dyspozycja dnia mogła również zniweczyć wszelkie wyliczenia i przeszkodzić w realizacji misternie skonstruowanego planu.
Wycinek logistyki na <2 h
Podobnie jak w trakcie #breaking2 wielką rolę odegrali prowadzący bieg pacemakerzy. Również w Wiedniu tworzyli formację trójkąta (diamentu) z dwoma zawodnikami lekko na zewnątrz, dwoma bliżej środka i centralnego, cofniętego nieco kapitana. Dodatkowo za Kipchogem biegli jednak dwaj dodatkowi zawodnicy, którzy mieli poprawiać aerodynamikę grupy, mogli włączyć się do pomocy np. w razie porywów wiatru, ale przede wszystkim stanowili coś w stylu psychologicznego wsparcia. W sumie 41 pacemakerów uformowało 9 zmian, większość z nich biegła po kilka razy w różnych konfiguracjach i na różnych przerwach, tylko kapitanowie nie porzucali swoich ról.
Zmiany ekip odbywały się płynnie – najpierw zmieniała się czwórka z przodu, potem dwójka z tyłu, na samym końcu kapitan. Jak wspomniał jeden z nich – Julien Wanders – ich zadaniem było zwolnienie Kipchogego od myślenia i umożliwienie mu jak najbardziej płynnego biegu. Trzymanie się planu pacemakerom ułatwiał wymalowany liniami na asfalcie korytarz. Jeszce bardziej wysyłany przez prowadzący samochód laser, który określał miejsce każdego w szyku i przede wszystkim nadawał tempo na docelowy wynik.
Miało ono wynosić 2:50/km. W internetowej realizacji LIVE z zawodów pokazywane były czasy poszczególnych kilometrów – na zielono te w limicie, na czerwono te wolniejsze niż zakładane. O tym, że tempo było trzymane idealnie świadczy fakt, że w trakcie całego maratonu pokazały się tylko dwa czy trzy czerwone alerty…
Pętla czasem tylko wychodziła poza aleję w parku Prater. Trasa była niemal idealnie płaska, osłonięta, a jedynym właściwie trudnym miejscem okazało się małe rondo, na którym laser w samochodzie prowadzącym był wyłączany, a zawodnicy musieli nieco zmienić rytm na zakręcie.
Rekordziście świata w maratonie bieg prowadzili czołowi zawodnicy globu. Pacemakerzy dobrani byli nie tyle kluczem sportowym czy sponsorskim (wszyscy występowali w różowych butach Nike), ile kluczem popularności – bo na dobrą sprawę sami zawodnicy z grupy biegowej Kipchogego, z którą trenuje na co dzień, pewnie poradziliby sobie z zadaniem.
Płynnie, za laserem
Na pierwszej zmianie kapitanem był podwójny mistrz świata na 1500 i 5000 m, teraz już prawie 45-letni maratończyk Bernard Lagat. Amerykanin pełnił również taką rolę w #breaking2. W siódemce biegnących był też m.in. srebrny medalista ostatnich MŚ na 5000 m Selemon Barega.
Zawodnikami z boku komenderował jeden z menadżerów Kipchogego – Valentijn Trouw (uczestniczył w projekcie Nike w 2017 roku). Jadąc na rowerze rozmawiał czasem przez telefon, kontrolował międzyczasy na stoperze, patrzył na rozpiskę przytwierdzoną do kierownicy, a co około 5 km podawał odżywki bohaterowi wydarzenia (głównie w bidonie, pierwszy raz po osiągnięciu 6 kilometra). Nota bene właśnie te dwa elementy – zmieniający się pacemakerzy oraz odżywki podawane z roweru, a nie brane ze stolika – są głównymi czynnikami wykluczającymi uznanie wiedeńskiej próby za oficjalny atak na rekord świata.
Już po kilku kilometrach widać było, że twórcy INEOS 1:59 Challenge zaprojektowali wyścig tak, by mieć małą rezerwę w stosunku do wyniku 2:00:00. Grupa meldowała się na kolejnych punktach pomiarowych z 9-10 sekundowym zapasem. Wszystko szło płynnie i swobodnie. Komentująca zawody Shalane Flanagan przypomniała nawet popularne powiedzenie: Trenują tak ciężko, by potem wyglądać tak lekko.
Kapitanem drugiej grupy pacemakerów był Eric Kiptanui 6. półmaratończyk w historii (PB 58:42) i to on w sobotni poranek wykonał chyba najwięcej pracy, prowadząc również zmianę nr 6 i nr 8. Na jego „szychcie” pierwszy raz pojawił się jeden kilometr na czerwono (2:52), ale tylko dlatego, że poprzedził go kilometr szybszy (2:48) – widać było więc, że na bieżąco tempo jest poddawane korekcie. Na trzeciej zmianie pojawiła się trójka braci Ingebrigtsenów, a najstarszy z nich – Henrik starał się nieco wyręczać kapitana, którym był wówczas Australijczyk Brett Robinson.
Kipchoge biegł spokojnie, prowadząc nisko środek ciężkości, zarazem luźno puszczając nogi, które niemal uderzały piętą o pośladki w końcowej fazie kroku. Pozostawał skupiony, nie wdawał się w rozmowy, czasem lekko schodził na bok, być może instruowany przez Trouwa do większego korzystania z osłony partnerów.
Na czwartej zmianie stery przejął Julien Wanders. Biegnący w czapeczce rekordzista Europy w półmaratonie dobrze wywiązał się z zadania i płynnie zmienił z mistrzem olimpijskim na 1500 m – Matthew Centrowitzem. Pod jego opieką Kipchogego wspomagali również: inny Amerykanin Hillary Bor, Kenijczyk Koech oraz Etiopczyk Regasa. I właśnie wtedy nastąpił praktycznie jeden niepokojący moment, kiedy po 58 minutach zmagań Kipchoge został na 2-3 kroki z tyłu, a później tempo kilometra spadło do 2:52. Jednak mikrokryzys szybko minął. Półmaraton zawodnicy mijali w około 59:48-59.53 (początkowo wyliczyliśmy to na lepsze 59.35-59.40 – brak jest bowiem oficjalnego międzyczasu akurat z tego miejsca rywalizacji), a więc nadal z wyraźnym zapasem.
Pierwszy uśmiech mistrza
Przy zmianie szóstej na siódmą nastąpiło małe zamieszanie. Kipchoge lekko potknął się o nogi kapitana (po Kiptanuim został nim ponownie Robinson). Schodzący z tyłu pacemakerzy niemal wpadli pod koła rowerów jadących obok grupy. Tempo lekko zafalowało. Zbliżał się newralgiczny moment maratonu.
Na torze Monza w maju 2017 roku Kipchoge miał na 30 km stratę 2 sekund w stosunku do czasu potrzebnego do złamania 2 godzin. Tym razem znajdował się kilkadziesiąt metrów z przodu. Jednak nadal za wcześnie było, by świętować sukces. Nagły skurcz, kolizja w peletonie, czy też drobny kryzys mogły obrócić całe przedsięwzięcie wniwecz.
Na ósmej zmianie „zającom” ponownie przewodził Kiptanui, z boku biegł też m.in. Lopez Lomong, podwójny mistrz USA z tego roku na 5000 i 10000 m. Zawodnicy trzymali szyk, spadające na ulicę liście dziarsko zamiatała ekipa sprzątająca, widzowie zaczęli cisnąc się przy barierkach, a nawet wchodzić na drzewa, by widzieć ostatnie kilometry historycznej próby.
Po 1 godzinie i 44 minutach nastąpiła ostatnia zmiana pacemakerów, którym, podobnie jak na Monzie, przewodził Lagat. Po 1 godzinie i 48 minutach Kipchoge bodajże po raz pierwszy się uśmiechnął, a może był to nadal lekki grymas? Po 1 godzinie i 53 minutach otarł sobie twarz koszulką, jakby czując, że teraz już wychodzi z cienia partnerów. Po 1 godzinie 53 minutach i 36 sekundach dobiegł do momentu, w którym nikt wcześniej nie był – zameldował się na 40. kilometrze.
Na długiej alei parku Prater, kilometr przed metą widać było już tylko sylwetki biegaczy i kilka rowerów. Samochody mediów i prowadzące auto z laserem zjechały na bok. Kipchoge prześlizgnął się pomiędzy luźniej zgrupowanymi pacemakerami. Zwycięzcy największych imprez biegowych na Ziemi tym razem nie ścigali się po triumf własny, ale rozstąpili się na boki – pozwalając Kenijczykowi świecić pełnym blaskiem na ostatnich 500 metrach wyścigu.
Kipchoge przyspieszył, jak się później okazało pokonując ostatni kilometr w okolicach 2:40. Pokazywał palcem na publiczność domagając się jeszcze bardziej żywiołowego dopingu, tuż przed przekroczeniem mety uderzył się w pierś i rozłożył ręce. Zatrzymał zegar na 1:59:40.2.
Rozpędzony Afrykańczyk padł najpierw w ramiona żony, która pierwszy raz oglądała jego zawody na żywo, potem uściskał trójkę dzieci. Zaraz podniósł go do góry długoletni trener i przyjaciel Patrick Sang, wreszcie znalazł się w centrum wiwatujących pacemakerów. W szale radości lekko zepchnięto na bok inicjatora całego przedsięwzięcia – szefa INEOS Jima Ratcliffe’a.
No human is limited
Przyjdzie jeszcze czas na głębsze analizy tego, co wydarzyło się w sobotę 12 października w Wiedniu. Nawet jeśli nie akceptować całej medialnej otoczki przedsięwzięcia albo warunków, w jakich została przeprowadzona próba – trudno jest zanegować historyczną wagę INEOS 1:59 Challenge. Po raz pierwszy w historii człowiek pokonał 42,195 km w czasie poniżej 2 godzin. Zrobił to w dodatku mistrz olimpijski i oficjalny rekordzista świata w maratonie, który stał się już biegową legendą za życia.
W wywiadzie za linią mety Eliud Kipchoge powiedział, że bardzo chciałby, aby do historii przeszedł pozytywny obraz sportu ukazany w parku Prater. Powtórzył motto przyświecające mu w trakcie przygotowań: No human is limited.
Jedni będą na pewno podziwiać Kenijczyka i inspirować się jeszcze długo dzisiejszym osiągnięciem. Inni być może będą pomstować na jakość współczesnego sportu oraz niezgodną z przepisami drogę do sukcesu. Jednak nawet w najmniej optymistycznym scenariuszu 1:59 Kipchogego stanie się katalizatorem kolejnych wypraw poza raz już przekroczoną granicę.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.