Paweł Machowski
Biegacz amator, o charakterystycznej, wyprostowanej sylwetce w trakcie biegu. Dumny posiadacz tytułu "Serockiego Championa" oraz portretu Karola Krawczyka na nodze. Miłośnik piwa bezalkoholowego i szparagów.
Jeśli biegasz i masz ciało, to znaczy, że masz ciało biegacza. Albo biegaczki. Proste? Przyglądając się osobom startującym na różnych dystansach, można dostrzec pełną gamę sylwetek – od „napakowanych” stumetrowców, po chudych jak tyczki maratończyków. Szczupłe ciało szczególnie pożądane jest w biegach długich – podczas biegu łatwiej dźwigać mniejszy ciężar, a mniej tłuszczu pozwala lepiej regulować temperaturę. Czy niski poziom tkanki tłuszczowej to gwarancja sukcesu w bieganiu? Czy na podstawie sylwetki można jeszcze przed startem ocenić, kto wygra w danym biegu? Porozmawiałem na ten temat z Mariolą Ślusarczyk – wielokrotną medalistką mistrzostw Polski w biegach przeszkodowych, która ze względu na swój wygląd miała tych wyników nigdy nie osiągnąć.
„Bieganie” i „chudnięcie” to 2 słowa, odmieniane przez różne przypadki, które niesamowicie często występują ze sobą w parze. Dla osób, które chcą schudnąć, bieganie stanowi atrakcyjną propozycję ze względu na swoją przystępność. Nie trzeba zapisywać się na siłownię ani na basen, nie trzeba pokazywać swojej niedoskonałej sylwetki innym ludziom, przy z którymi ćwiczy się w jednej sali czy przebiera obok nich we wspólnej szatni. Można założyć luźny dres, dla lepszego kamuflażu naciągnąć kaptur na głowę, zatkać uszy słuchawkami i ruszyć przed siebie, zostawiając z tyłu swoje kompleksy czy frustracje. Jeśli nie miało się wcześniej do czynienia z bieganiem, efekt może być porażający – po kilku minutach ubranie nasiąka potem, płuca palą przy każdym oddechu, twarz staje się purpurowa, a całe ciało błaga o litość. Po tak heroicznej próbie charakteru, ktoś może poczuć dumę ze zrobienia czegoś dla poprawy swojego zdrowia i pokonania własnych słabości, kto inny natomiast masochistyczną satysfakcję z poniesienia dotkliwej kary za grzech nadwagi.
Wbrew pozorom, osoby trenujące dla wyników sportowych – ambitni amatorzy i wyczynowcy, potrafią wpaść w bardzo podobny schemat myślenia. Odpowiednio niska masa ciała pozwala czerpać jeszcze więcej korzyści z wypracowanej w trudach formy. Szczupła sylwetka nie tylko dobrze prezentuje się w stroju startowym i przyciąga uwagę kibiców, ale także pokazuje rywalom, że jesteśmy dobrze przygotowani do zawodów i mają się czego obawiać.
Z drugiej strony, jeśli coś idzie nie tak, być może problem nie leży wcale w planie treningowym czy braku regeneracji, tylko w nadmiernej liczbie kilogramów, albo co gorsza, fałdce tłuszczu, przykrywającej idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha. Niska masa ciała jest ważnym czynnikiem formy, a w rywalizacji na najwyższym poziomie sportowym, gdzie liczą się najdrobniejsze detale, może mieć wpływ na finalny rezultat. Pisaliśmy niedawno o niezdrowej relacji sportowców z jedzeniem, powstającej w dużej mierze ze względu na obsesyjne poszukiwania biegowego Świętego Graala – wagi startowej. Historia Mary Cain, która wstrząsnęła amerykańską i światową lekkoatletyką, udowodniła, że nadmierna koncentracja na osiągnięciu konkretnej masy ciała może wyrządzić liczne szkody. W przypadku Amerykanki, praktyki stosowane przez sztab Nike Oregon Project nie tylko zahamowały jej rozwój sportowy, ale także przyczyniły się do poważnych uszczerbków na jej zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Mariola Ślusarczyk nie była tak utalentowana, aby w wieku 16 lat z powodzeniem rywalizować w mistrzostwach świata seniorów, jednak doskonale radziła sobie na krajowym podwórku, zdobywając co roku medale mistrzostw Polski w biegach przeszkodowych, przechodząc przez kolejne kategorie wiekowe – U18, U20, U23. Jako nastolatka bardzo szybko urosła, co na początku przygody ze sportem wskazywało na jej doskonałe predyspozycje do biegów długich i średnich – wysoka i chuda, jednocześnie była także naturalnie silna i sprawna dzięki dorastaniu w niewielkiej, świętokrzyskiej miejscowości. Wchodząc w okres dojrzewania, oprócz wzrostu, zaczęła także nabierać nieco masy, co nie miało jednak negatywnego wpływu na jej bieganie. Swoje rezultaty zawdzięczała przede wszystkim ciężkiej pracy, co zaowocowało przeprowadzką do Warszawy, pójściem do szkoły mistrzostwa sportowego i dołączeniem do kadry narodowej PZLA. Jeżdżąc na obozy wiedziałam, że nie jestem najchudsza – pozostałe dziewczyny były bardzo szczupłe, ja byłem od nich nieco większa i cięższa, ale nie widziałam w tym żadnego problemu. Temat nadwagi nie istniał.
W ostatnim roku trenowania jako juniorka, pokrywającym się także z ostatnim rokiem liceum, do mojej rozmówczyni zaczęło docierać coraz więcej komentarzy na temat jej wyglądu. Docinki ze strony rówieśników to nic fajnego, ale w pewnym wieku także nic nadzwyczajnego, w przypadku Marioli gorszym problemem było jednak to, że takie opinie na jej temat padały także z ust trenerów. Jak podkreśliła w trakcie naszej rozmowy, jej szkolny trener – Grzegorz Wrona, ani trenerzy kadrowi – Marek Jakubowski i Mirosław Barszcz, nigdy nie skrytykowali jej sylwetki wprost, na zasadzie „głuchego telefonu” docierały do niej jednak niepochlebne opinie z zewnątrz. Jako ambitna zawodniczka, ale także dojrzewająca kobieta, moja rozmówczyni mocno wzięła sobie do serca tę sytuację i wpadła w obsesję odchudzania się. Nie mając pojęcia o zdrowym żywieniu, zdecydowała się na metodę radykalnego głodzenia się, ograniczając nie tylko wielkość porcji, ale także unikając jak ognia węglowodanów. To była straszna głupota. Nie dość, że jadłam za mało, to przy moim ówczesnym budżecie, były to głównie produkty niskiej jakości, najtańsze. Chudłam i inni też to zauważali, ale było to przypłacone ogromnym kosztem. Robiłem wszystko, aby dostosować się do innych – mówi Mariola Ślusarczyk.
Swój ostatni sezon jako juniorka zakończyła srebrnym medalem mistrzostw Polski na dystansie 2000 m z przeszkodami. Mimo wszystko, pewnego dnia trener Barszcz, który zawsze wstawiał się za swoją zawodniczką, oświadczył jej, że zdaniem ważnego trenera z PZLA jest za gruba i nie nadaje się na dalszy udział w szkoleniu centralnym. To była straszna frustracja. Starasz się, robisz wszystko żeby się utrzymać w kadrze, są wyniki, a i tak zostałam wykreślona z listy zawodników wspieranych przez PZLA tylko i wyłącznie przez to, że odstawałam wizualnie od zawodniczek jednego trenera – wspomina moja rozmówczyni.
Historia Marioli potoczyła się dalej w iście hollywoodzkim stylu. Kolejny rok dał jej solidnie w kość – nie tylko straciła szkolenie PZLA, ale po skończeniu szkoły z internatem, musiała także poszukać mieszkania i pójść do pracy, która pozwoliłaby jej opłacić zaoczne studia. Zamieszkała u rodziny w podwarszawskiej miejscowości, położonej daleko od centrum miasta. Każdego dnia godziła ze sobą pracę, studia, trening i dojazdy, w efekcie czego zazwyczaj wychodziła z domu około 6 rano, aby wrócić do niego w okolicach 21. Przestała przejmować się odchudzaniem, co zaowocowało utyciem w trakcie czteromiesięcznej przerwy pomiędzy rokiem szkolnym a rozpoczęciem studiów. W roku akademickim, funkcjonując każdego dnia na niezwykle wysokich obrotach, zaczęła także wyraźnie chudnąć, mimo że tym razem nie patrzyła już na dietę. Nie miała sił na mocne treningi, a dodatkowo, tego roku zima była wyjątkowo surowa i do szybkiego biegania na zewnątrz nie było też za bardzo warunków. Wbrew wszelkim przeciwnościom, swój pierwszy start w mistrzostwach Polski U23 Mariola Ślusarczyk ukończyła na drugim miejscu, zaskakując doskonałą formą samą siebie i wszystkich dookoła. Sama nie wiem jak to się udało. Z przeciętnych treningów pobiegłam w sezonie super wynik i udało mi się wrócić do kadry narodowej jeszcze na rok, już w nowej kategorii wiekowej.
Porównując doświadczenia mojej rozmówczyni z historią Mary Cain, wyraźną różnicę stanowi z pewnością skala stawianych przed nimi oczekiwań, a także ilość czasu, przez jaki obie poddawały się drastycznemu odchudzaniu. U Amerykanki zdążył wykształcić się syndrom RDE-S, czyli zespół zaburzeń funkcji fizjologicznych organizmu w sytuacji względnego niedoboru energetycznego. Powoduje on zmniejszenie tempa metabolizmu, a także zaburzenie funkcji menstruacyjnych, obniżenie gęstości mineralnej kości, osłabienie układu odpornościowego czy sercowo-naczyniowego. Cain twierdzi, że nie miała miesiączki przez 3 lata. Doznała też pięciu zmęczeniowych złamań kości. Rygorystyczna dieta i mocny trening to potężne obciążenie dla każdego organizmu, w szczególności zagraża ono jednak przede wszystkim młodym, dojrzewającym kobietom, których ciało podlega wyraźnej przemianie. W wymiarze psychicznym, ciążąca na nich presja odnosić się może nie tylko do wyników sportowych, ale także postrzegania własnej atrakcyjności i poczucia wartości. Dziewczynie podczas dojrzewania wszystko rośnie, całe ciało się zmienia, pojawiają się piersi. Kiedy startowałam na zawodach, a długie dystanse rozgrywane były zazwyczaj na koniec, miałam wrażenie, że moim koledzy zostawali po to, aby zobaczyć jak mi podskakuje biust. Doszło do tego, że biegałam w 2 topach, aby możliwie spłaszczyć się na górze – wspomina Mariola Ślusarczyk.
Zdaniem mojej rozmówczyni, problem nadmiernej presji na odchudzanie zaczyna się już od najwcześniejszych lat trenowania. Pamięta jak podczas obozów wojewódzkich, przed pójściem do liceum, spożywanie i kupowanie słodyczy było zakazane, a grupowe wyjścia do sklepu wieńczone były kontrolą plecaków i kieszeni ubrań w policyjnym stylu. Trenerzy mówili wprost: „nie żryj, bo będziesz gruba”. Podejściu temu nie towarzyszyła żadna edukacja na temat zdrowego żywienia, słodycze były po prostu złe, stając się tym samym dla wielu młodych osób zakazanym owocem – przedmiotem kompulsywnego pożądania. W przypadku Marioli, po przeniesieniu do Warszawy ten problem zniknął, dodatkowo trenerzy Barszcz i Jakubowski nie wywierali na swoje zawodniczki silnej presji podczas obozów kadrowych, jednak w niektórych grupach było inaczej. Wspólne ważenie czy zaglądanie w talerz i złośliwe komentarze podczas posiłków, wielu młodych zawodników i zawodniczek potrafiły skutecznie zniechęcić do trenowania i skłonić do zakończenia przygody z lekkoatletyką. Czasy się jednak zmieniają i dziś podejście do żywienia w PZLA jest zupełnie inne. Kiedyś trenerzy mówili z pogardą „jesteś za gruba, zrób coś z tym”, dziś proponują konkretne rozwiązania. Dziś w związku pracuje Ula Somow (dietetyczka sportowa – przyp. PM), która bardzo wspiera zawodników i każdy może do niej zadzwonić samemu, lub za namową trenera. Zawodnicy i zawodniczki mają także możliwość konsultacji z psychologiem. Za moich czasów tego nie było – mówi Mariola.
Waga startowa to tylko i aż jedna ze składowych osiągnięcia wysokiej formy sportowej. Dobry plan treningowy dopasowany jest przede wszystkim do indywidualnych potrzeb i predyspozycji zawodnika. Ten sam zestaw bodźców nie tylko nie wydobędzie tyle samo potencjału z każdego zawodnika, ale w niektórych przypadkach może wręcz wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Analogicznie jest z sylwetką – dwie osoby wykonujące dokładnie ten sam trening, ze względu na własne, jednostkowe uwarunkowania, mogą wyglądać zupełnie inaczej. Przy mocnym treningu, poddającym organizm dużemu obciążeniu, kluczowa dla jego skuteczności jest odpowiednia regeneracja, natomiast łączenie go z deficytem kalorycznym stanowi bardzo duże ryzyko. Schodzenie z masy może być bardzo pomocne w osiąganiu lepszych rezultatów, ale trzeba podejść do niego z głową – dopasować je do okresu treningowego, zadbać o jakość posiłków i dostarczenie organizmowi niezbędnej ilości substancji odżywczych. W zrobieniu tego płynnie i zdrowo, wsparcie specjalisty może okazać się bezcenne – tłumaczy Mariola Ślusarczyk.
Problem atrakcyjności i spełniania standardów urody dotyczy i biegaczek i biegaczy. Mężczyźni mają czasem tendencję do popadania w nieco inną obsesję. Nie chcąc pogodzić się z utratą masy mięśniowej, potrafią zwrócić się w stronę dodatkowego treningu na siłowni, który miałby pozwolić na zachowanie atrybutów męskości – szerokich barków, rozbudowanej klatki piersiowej czy widocznych bicepsów. Z tych samych powodów kobiety, które nie chcą wyglądać „jak facet”, czy mężczyźni, chcący za wszelką cenę zredukować masę, omijają siłownię szerokim łukiem. Czy trening siłowy może hamować rozwój biegowy? Trener Jacek Kostrzeba, pod okiem którego moja rozmówczyni zdobyła w zeszłym roku srebrny medal MP na 3000 m z przeszkodami, jest zwolennikiem stosowania regularnego treningu siłowego u wszystkich swoich zawodników, w tym także u maratończyków. Mariola Ślusarczyk zwraca jednak uwagę na to, że taki bodziec musi być bardzo rozważnie zaplanowany: Siła pomaga w bieganiu, pozwala wydobyć więcej mocy, szczególnie podczas końcowych etapów biegu, a także w przeciwdziałaniu kontuzjom. Trening z dużymi ciężarami może przynieść znaczne korzyści, ale trzeba umieć go odpowiednio dopasować do planu treningowego. Muskulatura, jaką mogą poszczycić się sprinterzy, niekoniecznie przyda się na dystansie maratonu.
Czy bieganie to dobry sposób na to, aby osiągnąć wymarzoną sylwetkę? Wszystko zależy od tego, jak ją zdefiniujemy. Celem tego artykułu nie jest antagonizowanie sportów sylwetkowych, czy szerzej – branży fitness, ze środowiskiem lekkoatletycznym. Jeśli ktoś marzy o sylwetce modela czy modelki, istnieją jednak skuteczniejsze formy treningu niż bieganie, które pozwolą osiągnąć bardziej spektakularny efekt wizualny, prawdopodobnie także w krótszym czasie. W treningu biegowym, samodzielne eksperymenty z intensywnym odchudzaniem i/lub budowaniem masy mięśniowej mogą przełożyć się na pogorszenie wyników sportowych, a czasem stanu zdrowia. Presja psychiczna, jaką nakładamy na siebie w poszukiwaniu idealnej sylwetki, potrafi całkowicie zaburzyć nasze zdolności poznawcze. Mariola Ślusarczyk, która po zeszłym sezonie podjęła decyzję o zakończeniu kariery i od kilku miesięcy trenuje czysto rekreacyjnie, oglądając stare zdjęcia zastanawia się: Co ja wtedy od siebie chciałam? Przecież wyglądałam zarąbiście!
Zdjęcie tytułowe: Michał Laudy