Redakcja Bieganie.pl
Tytuł felietonu pozwoliłem sobie zapożyczyć od Ryszarda Ochuckiego, prezesa klubu Tęcza. Bo chciałbym podnieść tu kwestię z angielska zwaną generation gap.
W sporcie sprowadzało się to do powszechnego myślenia starych mistrzów, twierdzących powszechnie, że ich sport był lepszy, że oni to dla medali, kibiców i ojczyzny, a my to tylko piniondze i piniondze. Jakbyśmy my, motyla noga, dla kasy biegali. To oczywisty przykład mieszania myślowego dwóch różnych systemów walutowych (znowu Ochucki). Pieniądz jest pieniądz (to z kolei Hochwander) – można by pomyśleć. No tak, ale sami przyznacie, że za komuny był jednak mniej potrzebny i nie tak nieodzowny jak dziś.
Przy okazji jakiegoś zjazdu międzypokoleniowego, dobrze już po północy, wszedłem w spór z dwoma moimi starszymi kolegami. Wy macie lepiej, mówili. Odżywki, sprzęt, lepsze warunki do treningu itp. No tak, powiedziałem, ale przeciętny Kowalski też miał wtedy gorzej niż ten dzisiejszy. I stąd to wynika. Zaś różnica między Wami a Waszym Kowalskim była parę razy większa niż ta między nami i tym naszym. I to Wasza motywacja na pewno większa była niż nasza (przynajmniej na początku kariery).
Podstawowa różnica sprowadza się do jednego słowa PASZPORT. Ten jakże rzadki wtedy dokument nie tylko pozwalał zobaczyć inny świat (bo dzisiaj nawet jak wyjedziesz, to tam jest w sumie to samo co u nas), ale dawał też inne możliwości. Ile to ja się nasłuchałem historii, jak to roczną pensję można było z takiego wyjazdu w gaciach przywieźć. I nie trzeba było tak jak dziś mityngu Diamentowej Ligi wygrywać. Wiem, wspomniałem wyżej że pieniądz nie był wtedy tak ważny. Niemniej jednak na pewno się przydawał. Choć historia pewnego górnika przodkowego, który w kopalni w życiu był raz (na wycieczce w Wieliczce) i co roku po wielu ponagleniach księgowej jechał w końcu z Warszawy do tych Katowic po całoroczną pensję, trochę temu przeczy. A jeden trener to mi się nawet chwalił, że na trzech takich etatach był zatrudniony. I każdy się do emerytury liczył. Broń Boże nie zazdroszczę. Mówię, jak było.
A poza tym twardo twierdziłem – i trochę przyznali mi rację – że oni jednak mieli trochę łatwiej. Już na samej bieżni. Bo Krzyszkowiak czy Zatopek, podobnie jak ich o parę dekad młodsi koledzy, z pewnością toczyliby dziś zacięte boje z Ruskimi, Niemcami czy Brytyjczykami. Tylko kogo by to interesowało, skoro odbywałyby się te boje daleko za Afryką? Każda epoka ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne (to też za klasykiem).
I tak na koniec posłużę się myślą przez reżysera „Ostatniej paróweczki” sformułowaną. Tej o dwóch prawdach. Ekranu (choć tu akurat ostatnio mamy dwie) i czasu. Tę drugą rozumiem tak: Jak już się porównujesz, to z tymi, którzy w tych samych czasach ten swój wózek pchali. Bo wiecie, jak teraz te gówniarze mają dobrze? Jak, nie przymierzając, pączki w maśle. Ale mnie to akurat cieszy. Bo chodzi przecież o to, by tym co po nas, żyło się lepiej. Choć o medale pewnie będzie coraz trudniej.
____________________