22 kwietnia 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

jaki jest najlepszy trening do maratonu


Jest piąta rano, miasto i motywacje milionów biegaczy jeszcze śpią, kiedy X pojawia się w obrębie kadru smartfona. Pewnym głosem mówi, że trzeba walczyć o swoje marzenia i że już zaraz zrobi TEN trening. Z ust X unosi się para.

Wejście drugie, w trakcie TEGO treningu. Przypadkowo oparty o drzewo lub obsługiwany przez sprytne zwierzę telefon rejestruje kolejne z wielu powtórzeń, kolejny z coraz trudniejszych kilometrów. X krzyczy, że walka trwa, w kadrze ostaje się poruszony podmuchem liść, słychać oddalające się kroki.

Ostatnie nagranie typu selfie. Twarz X lekko spocona, ale uśmiechnięta, podaje międzyczasy oraz opisuje wszystkie komplikacje i przeciwności, które udało się dzisiaj na TYM treningu pokonać. Słychać też życzenia "Dobrego dnia Kochani!" i informację, że warto walczyć o swoje marzenia.

Przyznać się, kogo X inspiruje? Mnie na pewno, chociaż mniej o motywację mi chodzi. Intryguje mnie dużo bardziej dramatyzacja zdarzeń. Owo zagęszczenie, które w trzech instastories skupia cały przekaz, niczym 6 minut na schodach w Odessie. Wykonanie TEGO treningu urasta do symbolicznej rangi i pozwala wierzyć (stąd w tym dniu taki felieton) w cud.

Tymczasem, co wielu z nas wie, ale wstydzi się przyznać, przeciętny trening biegowy nie jest tak widowiskowy i efektowny. Może inaczej: bywa, ale przeważnie nie bardzo. Tu glut z nosa i lepiąca się koszulka, wlokące się kilometry, wsteczne odliczanie, tam bolące kolano i czerwone światło – nic godnego nagrania smartfonem. Nawet Eisenstein żadnych atrakcji by z tego nie ukręcił. Liczymy raczej na akcent, wykrzyknik, confetti albo gong. Nie ma co się zajmować duperelami, cegiełkami, podstarzali trenerzy i wyczynowcy bez followersów rysują jakieś piramidy, coś o budowaniu bazy i regeneracji… a to ma być upgrejd, na maksa na każdym biegu, tylko tak się wygrywa!

Zazdrościmy X, wierzymy na słowo i obiecujemy sobie solennie, że tak będzie i z nami. Kiedy X pokonuje jakiś odcinek w tempie 3.10/km, wierzymy, że cały trening był wykonany z tą prędkością. Kiedy słania się na nogach po sesji, wierzymy, że każda sesja X jest wyczerpująca, w każdej sesji jak w soczewce skupiać się musi cały los X oraz jego wola waki. Kiedy X potem jest na zawodach na podium klasyfikacji generalnej, mieszkańców powiatu, M40 lub K35 – umacniamy się w naszej wierze, że ten trening, co to go pamiętamy z trzykrotnego przekazu, doprowadził X na szczyt.

Przyjmowanie za prawdziwe udramatyzowanych zdarzeń pomaga nam szukać jednego treningu, jednego magicznego środka, dzięki któremu będzie się biegało szybciej i dalej. I pozwala wierzyć, że gdzieś, tam leży klucz i tylko go trzeba włożyć w odpowiedni zamek.

No tak, tak, my niby wiemy i rozumiemy, że to nie na tym polega. Że nic nie zastąpi codziennej systematycznej pracy, a w życiu wydarzenia nie są tak widowiskowe. Może i ten wózek w „Pancerniku Potiomkinie” tak się z tych schodów nie staczał. Ale warto przecież zawsze spytać X: „Hej, jaki jest najlepszy trening do maratonu?”.

 

 

____________________

Kuba Wiśniewski jest redaktorem naczelnym bieganie.pl. Na razie brak mu czasu na wypisanie pełnej listy swoich osiągnięć.

Możliwość komentowania została wyłączona.