Redakcja Bieganie.pl
W poprzednim odcinku wysłuchaliśmy opinii kilkorga zawodników na temat używania kijów podczas biegu. Pora na biegaczy amatorów.
Zdanie amatorów może być nieco inne, a to za sprawą kilku czynników:
Istnieją również specyficzne powody, które powstrzymują biegaczy przed użyciem kijów. Niektórzy po prostu nie potrafią się nimi posługiwać, nie bardzo mają gdzie i jak potrenować z ich użyciem i zwyczajnie nie nabrali wprawy w ich stosowaniu. Jest również przyczyna „etyczno-estetyczna”: dla niektórych osób użycie kijów przeczy idei biegania w ogóle – choć na przestrzeni ostatnich kilku lat myślenie o kijach zmieniło się i niejednemu amatorowi bolesna rzeczywistość długiego, trudnego technicznie ultra uświadomiła dobitnie, że względy estetyczne nie są decydujące.
Swoje obserwacje postanowiłem zweryfikować, pytając kilkorga znajomych o zdanie.
Mikołaj Kowalski-Barysznikow okrasza swoją wypowiedź dobrymi radami:
Biegam z kijami, ale tylko czasami. A właściwie to bardziej chodzę, niż biegam. Używam ich przede wszystkim na dłuższych zawodach (50 km+) z dużym przewyższeniem. Na krótkich biegach kije nie pomagają na tyle, by męczyć nimi siebie i innych na zatłoczonym szlaku. Mówiąc krótko, na BUGT kije to wyposażenie obowiązkowe, ale już na taki Bieg Marduły nie. Co innego długie, ponadstukilometrowe zawody w wysokich (albo zabłoconych) górach – tam mogą się okazać twoim najlepszym przyjacielem, szczególnie kiedy sił już brak, a droga do mety daleka. Na koniec najważniejsze. Zanim zabierzemy je ze sobą na zawody, obowiązkowo nauczmy się nimi posługiwać, żeby sobie pomóc, a nie zrobić krzywdę (innym przy okazji też). Bo wbrew pozorom bieg „na cztery łapy” wcale nie jest taki prosty, na jaki wygląda. Warto poobserwować np. Roberta Farona albo Iwonkę Januszyk, jak oni to robią. Bo w bieganiu z kijami, jak w bieganiu w ogóle, zawsze najważniejsza jest głowa! P.S. W tłoku nie zapominajcie o żelaznej zasadzie „grot do przodu”, dzięki której nie wbijecie go w oko komuś, kto akurat siedzi wam na plecach!
Podobnie czyni Aneta Ściuba:
Czasem używam kijów, ale tylko na górskich biegach ultra. Mam kije Black Diamond Distance Carbon Z, które służą mi od dwóch lat. Właściwie to pierwsze i jedyne kije, jakie miałam, bo kupiłam je, kiedy zaczęłam biegać ultra i jestem z nich bardzo zadowolona. Używam ich na na dłuższych dystansach, kiedy wiem, że będę miała do pokonania sporą liczbę podejść, czyli min. 3000 m. Na długich biegach, powyżej 100 km, są dla mnie niezwykłym ułatwieniem, zarówno na podejściach, jak i na zbiegach, ponieważ doskonale odciążają nogi. Co więcej w wymagającym terenie są pomocne przy pokonywaniu przeszkód w postaci np. kamieni, przez które można przeskakiwać, opierając się na kijach. Dla mnie idealnym dodatkiem do kijów jest kołczan Salomona, dzięki któremu można bardzo szybko schować kije i znów po nie sięgnąć.
Maciek Ners, który często biega razem z Mikołajem w charytatywnym duecie Batman i Robin, wtóruje opinii przyjaciela:
Kijem Wisły nie zawrócisz, ale dwoma kijami można zdziałać cuda na dłuższych zawodach, gdzie w grę wchodzą srogie przewyższenia. Na Wielką Prehybę kijaszków nie biorę, ale już na Bieg Granią Tatr owszem. Przydadzą się na podejściu z Hali Ornak na Ciemniak, gdzie jest do pokonania 1000 m w pionie. Pomogą trzymać tempo i odciążyć nogi, które i tak będą miały sporo roboty na przeszło 70-kilometrowej trasie. Ale żeby kije pomogły trzeba ich umieć używać. Warto przećwiczyć to na treningach, bo inaczej mogą okazać się zbędnym balastem na trasie…
Krzychu Małkowski dołącza się do chóru poprzedników
Zwykle wybieram zawody dłuższe – rozumiane jako imprezy rozgrywane na trasach o długości powyżej 100 km przy wyraźnym przewyższeniu – i potrafię docenić korzyści z wykorzystania kijów tam, gdzie liczy się raczej wytrzymałość, a nie szybkość. Nie jestem fanatykiem czy szalikowcem kijów i doskonale rozumiem zawodników ścigających się na bardziej „sprinterskich" dystansach. Zdaję sobie sprawę, że podczas krótszych zawodów kije mogą przeszkadzać. Z własnego doświadczenia jednak wiem, że kije czasem okazują się nieocenioną pomocą w końcowej fazie wyścigu, podczas której zmęczenie niebezpiecznie się pogłębia, nie mówiąc już o sytuacji, w której tylko dzięki kijom dowiozłem moje kontuzjowane ciało do mety długiego, alpejskiego wyścigu. Mam wrażenie, że korzystam z kijów w miarę poprawnie i czuję, że w trakcie podejść potrafię odpowiednią pracą rąk odciążyć nogi, co pozwala na dłuższe zachowanie sił. Uważam, że korzystanie z kijków nie podlega uniwersalnym zasadom i powinno być bardzo indywidualnym wyborem: każdy samodzielnie powinien stwierdzić, czy to rozwiązanie się sprawdza, a jeśli tak, to w jakich okolicznościach.
Fot. Przemka Sobczyka użyte w artykule: Jan Haręza, Jan Wierzejski Productions