Redakcja Bieganie.pl
Ostatnie tygodnie na Teneryfie to mocny trening, ciąg dalszy walki z urazem i start nieco z przypadku…
Teneryfa… Kolejne trzy obozowe tygodnie szybko minęły. Zrobiłem w tym czasie 555 km (w podziale na 170 /185 /200 km). Doszło do tego kilka wypadów rowerowych i spacery. Traf chciał, że pod koniec pobytu odbywały się zawody, a ja nie byłem do końca przekonany, czy startować. Chciałem skupić się na treningu, ale mój zawodnik Damian, który przyjechał ze mną na obóz, bardzo chciał się sprawdzić. W końcu zawody odbywały się w miejscowości, gdzie mieszkaliśmy cały miesiąc.
Jeszcze dzień wcześniej, zupełnie nie myśląc o starcie, zrobiłem 25 km wybiegania z narastającą prędkością na 2000 m n.p.m. Koziołek (Damian) jednak tak mnie przekonywał, że w końcu stanęliśmy na starcie razem: Damian pobiegł 20 km, a ja wybrałem dystans 30 km. Były jeszcze do wyboru biegi na 12 i 40 km, ale już byśmy nie zdążyli na samolot… Szkoda, bo na dystansie 40 km biegł nie lada "lokales" – wicemistrz świata Cristofer Clemente Mora. Byłaby rywalizacja i może rewanż za Penyagolosę :). Koniec końców wygraliśmy z Danielem na swoich dystansach, ale czas nas gonił i nie zostaliśmy nawet na dekorację. Pozostały za to piękne wspomnienia.
Ostatniego tygodnia na Teneryfie pogoda nam nie dopisała i przez kilka dni mieliśmy w Vilaflor chłodne dni. W Polsce było cieplej! No, ale w końcu byliśmy na 1500 m nad poziomem morza. W sumie w ciągu miesiąca na wyspie przebiegłem 800 kilometrów i pokonałem ponad 20 tysięcy metrów w górę. Jestem zadowolony, bo udało się dużo zrobić.
Żałuję jedynie, że nie było z nami fizjoterapeuty, bo sam siebie nie uleczę… Radziłem sobie wałkiem, Compexem i okładami z lodu na Achillesa. Noga zdrowieje – poprawa jest mała, ale jest.
W czasie pobytu wykończyłem dwie pary Columbia Variant i zostawiłem je na wyspie, żeby dokończyły żywota przy pracy w polu :). Pomimo tego, że jest to but asfaltowo- szutrowy, zabierałem go wszędzie i jego amortyzacja ratowała mi nogę. Podeszwa trzymała i świetnie spisały się na zawodach.
Cieszę się, że wracam bo w domu. Tam już czeka na sezon nowe „ogumienie”. W mega słoneczne dni testowałem też odzież z serii F.K.T.™, która sprawia, że promienie słoneczne odbijają się od materiału i słońce nie nagrzewa organizmu. Fajna technologia, bo trenując z innymi widziałem, że gdy ja miałem jeszcze suchą koszulkę, inni byli już zgrzani. Wygląda trochę jak panel słoneczny i gdyby tylko jeszcze ładowała telefon… No i opaliłem się, wiadomo, także rękawek został 🙂 Teraz już zaczynam kompletować sprzęt, który będę sprawdzał pod kątem całego roku i UTMB – sezon zaczyna się na dobre!
Co do szczegółów, trening w każdym tygodniu wyglądał podobnie: trzy razy długie wybiegania 30/33 km i pierwsze interwały, bo zostało 6 tygodni do pierwszego ważnego startu.
Nadchodzi czas na Bezpośrednie Przygotowanie Startowe, dlatego pierwsze treningi interwałowe robiłem z dłuższą przerwą, żeby na tej wysokości nie przesadzić. Kolejne będą już na dole (na nizinach). Postaram się zmniejszać przerwy i choć w pierwszym starcie w Meksyku może nie być jeszcze formy, mam nadzieje, że na Australię wystrzeli.
A teraz do domu! Stęskniłem się za Basią, za naszymi górami, miękkim terenem i zielonymi szlakami. Plany na najbliższą przyszłość – treningi w Wiśle, potem chwila w Kościelisku i rekonesans tras w Szczawnicy. Kolejny raport po świętach, przed wylotem do Meksyku. Wtedy napiszę więcej o moim BPS-ie.