Redakcja Bieganie.pl
Kijki weszły na dobre do arsenału wyposażenia biegaczy górskich. Czy warto jednak z nich korzystać? Czy stanowią istotną pomoc w pokonywaniu stromych odcinków. A może są raczej zbędnym balastem?
W pierwszej kolejności zapytaliśmy o to kilkoro doświadczonych górali.
Bartek Gorczyca, jeden z najbardziej utytułowanych biegaczy górskich w Polsce nie używa kijów:
– Bieganie z kijami w zawodach, mam tu na myśli poważne ściganie, jest mi obce. Raz czy dwa razy zdarzyło mi się zabrać kije na jakąś imprezę, ale tylko i wyłącznie na próbę, czy efekt będzie inny niż na treningach. I ten efekt nie jest inny… Przenoszę dodatkowy ciężar z punktu A do punktu B lub z powrotem do punktu A, nie wykorzystując możliwości sprzętu. Ja dobrze się czuję mając ze sobą mniej rzeczy. Nie muszę myśleć o składaniu i rozkładaniu kijów oraz o tym, żeby je przymocowywać co jakiś czas do plecaka lub pasa. Lubię strome podbiegi i podejścia i dobrze sobie na nich radzę, wykorzystując tylko siłę nóg. Może kiedyś się przekonam, ale póki co podczas biegania czuję się z kijami niekomfortowo i nie jestem w stanie skupić się w 100% na rywalizacji lub treningu.
Podobnie myśli Dominik „Słonik” Włodarkiewicz, zwycięzca Dzikiego Gronia z ubiegłego roku, który wiele lat jeździł wyczynowo na deskorolce:
– Nie używam kijów do biegania z jednego, dosyć istotnego powodu: nie potrafię się nimi posługiwać, więcej pewnie zrobiłbym sobie nimi więcej krzywdy niż pożytku. W życiu nie uprawiałem żadnego sportu, gdzie używa się kijów, jak choćby jazda na nartach. Jestem osobą, która w młodych latach jeździła na deskorolce i snowboardzie, gdzie styczność z kijami jest żadna. Poza tym nie wiem, czy chciałbym poświęcać czas na naukę biegania z kijami i czy miałyby one wpływ na lepszy wynik. Dodatkowo kije to też kolejny bagaż, który trzeba ze sobą zabrać na bieg, a ja najchętniej biegałbym bez niczego (oczywiście na zawodach jest wyposażenie obowiązkowe, które zawsze przy sobie mam i to mi wystarczy). Nie biegam i jak na razie nie planuję biegać bardzo długich dystansów, a na tych, które do tej pory pokonywałem, nie czułem potrzeby posiadania kijów.
Przykładowe zdjęcie sprzed kilku lat czołowych biegaczy ultra stosujących kijki
Zupełnie inne podejście prezentuje Iwonka Januszyk, czołowa polska skiturzystka i biegaczka górska (2. miejsce na Biegu Marduły 2018):
– Jako że moim głównym sportem jest skialpinizm, całą zimę mocno pracuję na kijach, gdyż odpowiadają one przynajmniej za 40% napędu, zarówno na płaskich trawersach – gdzie pozwalają poruszać się dużo szybciej – jak i stromych podejściach, w których zapobiegają poślizgom narty do tyłu. W ten sposób na wiosnę mam solidnie zrobioną „łapkę” i przy każdej możliwej okazji, szczególnie na ostrych verticalach, zabieram kije. Wiadomo, że „napęd na 4” jest efektywniejszy niż „napęd na 2”. W zeszłym roku, na Limone Skyrace kije praktycznie uratowały mi zawody, gdy już nie było mocy w nogach, pod górę mocno pracowałam rękami, przez co nawet w końcówce udawało mi się wyprzedzać kolejnych zawodników. Jesienne treningi biegowe w większości wykonuję w formie imitacji z kijami (bieganej, skakanej), żeby jak najlepiej przygotować się do zimowego napierania na nartach. Gdybym mogła, na Eliminatorze, który jest w listopadzie, na pewno wykorzystałabym również „napęd na 4”, ale niestety zabrania tego regulamin.
Aga Korpal, doświadczona w rajdach przygodowych nie należy do miłośniczek kijów:
– Biegam z kijami, ale rzadko, tylko wtedy, kiedy wiem, że naprawdę mogą się przydać. Jeśli dystans jest w miarę krótki i wiem, że przez większość czasu będą mi przeszkadzać, a nie pomagać, to ich nie biorę, nawet jeśli po drodze jest jakieś trudniejsze podejście. Jeżeli z kolei czeka mnie bieg, w którym występują długie i w miarę strome podejścia, to chętnie biorę kije i – jeśli to możliwe – zostawiam gdzieś na przepaku. Ale czasami zdarzają się też strome podejścia, na których wolę odbijać się rękami od nóg zamiast używać kijów, a czasem teren jest na tyle trudny, że kije bardziej przeszkadzają, niż pomagają. Z kijów trzeba umieć korzystać, pracować na nich, wybijać się z rąk, dodawać sobie dynamiki, bo jeśli tak nie robimy, to niepotrzebnie dźwigamy ciężar pod górę. Warto przećwiczyć to na treningach. Aha! Nigdy nie zbiegam z kijami w rękach…
Na koniec głos zabierze etatowy reprezentant Polski w ultratrailu, Kamil Leśniak:
– Mimo że promuję kijki Deadly Sins, to często nie mam okazji z nimi biegać, a to za sprawą specyfiki zawodów, w jakich startuję i mam zamiar startować w tym sezonie. Będą to krótkie ultra, o dosyć szybkiej, biegowej trasie. Wyjątek stanowi Bieg Granią Tatr. Używam kijków tylko do bardzo długich biegów górskich, gdzie prędkości są zdecydowanie spokojniejsze od takiego np. biegu w Szczawnicy. Tam akcja się rozgrywa dynamicznie, więc nie sądzę, aby kije odgrywały dużą rolę. Jeżeli już biorę kije na zawody, to używam na podbiegach, żeby wykorzystać siłę rąk. Zbiegi staram się robić dość żwawo, więc obawiam się, że niepraktyczne byłoby wykorzystanie ich w tym elemencie. Co wydaje mi się ważne? Warto chcąc wykorzystać kije, popracować wcześniej nad siłą rąk. Z autopsji wiem, że po 1-2 godzinach machania rękoma ruchy odepchnięcia kijkiem stają się mniej energiczne. Można się więc zastanowić „Po co nam kije? – czy chcemy mocniej się wybijać, czy jednak tylko stabilizować krok…
Z przytoczonych wypowiedzi wynika, że wśród doświadczonych zawodników nie ma zgodności. Kwestia wykorzystania kijów zależy po pierwsze od charakteru biegu (dystans i przewyższenia) oraz osobistych preferencji.
A jak sprawa wygląda wśród amatorów, bliżej środka i końca stawki? O tym w następnym odcinku…