Redakcja Bieganie.pl
IAAF wprowadza nowatorskie zasady kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w 2020 roku. Zastanawiamy się, czy innowacje są lekkiej atletyce potrzebne, czym jest właściwie ranking IAAF i czy ustalono właściwy poziom minimów kwalifikacyjnych.
Ostatnie dwie dekady nie były łaskawe dla lekkiej atletyki. Na obniżenie zainteresowania i spadającą oglądalność miało wpływ kilka czynników. Jednym z kluczowych były kolejne afery dopingowe. Ich rosnąca od mniej więcej 1999 roku skala, kiedy wpadki zaliczyli ówcześni wielcy – Marlene Ottey, Javier Sotomayor, czy Linford Christie, powodowały osłabienie wszystkich kół zamachowych królowej sportu. Żaden sponsor nie chce przecież wspierać brudnego interesu (osobną sprawą jest wielokrotnie udowodniona korupcja i nepotyzm w łonie IAAF).
Brak krwi na igrzyskach
Nawet najwierniejszy kibic znudzi się w końcu brakiem widowiska. No bo jeżeli w założeniach „lekkiej” przestaje funkcjonować kluczowe motto – „szybciej, wyżej, mocniej”, to dyscyplina traci sens. Po epoce lat 80 i 90-tych trudno było fascynować się „ledwo” 7-metrowymi skokami w dal kobiet, mając w pamięci wyniki pół metra lepsze. Żeńska czterysetka, wolniejsza o 2 sekundy od tej z epoki Koch i Kratochvilovej też przestała rozbudzać wyobraźnię. Nawet dyski i kule zaczęły latać bliżej. Jest mnóstwo wyników dziś uznawanych za zupełnie abstrakcyjne, do których zawodnicy od wielu lat w ogóle się nie zbliżają. I nawet mając wiedzę, że pchnięcia kulą na ponad 23 metry było wspomagane dopingiem, jakoś ciężko przestawić się na zachwyt z wyników znacznie słabszych.
O tym, że lekka potrzebuje nowego tchnienia wiadomo nie od dziś. Nie wiadomo jednak czym to tchnienie miałoby być. Sebastian Coe stojący na czele IAAF postawił sobie za cel uatrakcyjnienie widowisk lekkoatletycznych. Jednak i on wie, że coraz trudniejsze staje się kreowanie gwiazd. 2-3 dekady temu przeciętny kibic był w stanie wymienić co najmniej kilka nazwisk będących absolutnymi super stars nie tylko lekkiej, ale światowego sportu w ogóle. Dziś po odejściu na emeryturę Usaina Bolta, nie ma właściwie nikogo.
Zabiegi włodarzy światowej i europejskiej LA wydają się co najmniej nietrafione. Imprezy z założenia mające wpłynąć na rozwój i atrakcyjność dyscypliny, poprzez niejasne zasady współzawodnictwa, osiągają skutek odwrotny. Mistrzostwa świata juniorów młodszych, zwanych nie wiedzieć czemu kadetami, a obecnie grupą „U-18” trafiły po 10 edycjach do lekkoatletycznego muzeum. Puchar Interkontynentalny przypomina pobitewne pole – rozgrywany w końcówce sezonu, po zakończeniu najważniejszej imprezy mistrzowskiej i po finale Diamentowej Ligi. Widz otrzymuje danie złożone ze zdziesiątkowanej czołówki światowej, która w wielu przypadkach odbiega poziomem od tego, co prezentowała na przestrzeni sezonu.
Wprowadzane są do programów nowe konkurencje i kasowane konkurencje zbyt długie. Mimo wstępnych planów, w Tokio nie zobaczymy chodziarek na 50 km, za to będziemy po raz pierwszy świadkami rywalizacji mieszanych sztafet 4×400 m.
Mamy już całą litanię przedziwnych imprez, które pojawiły się w ostatnich latach. Szczyt pomysłowości osiągnęła jednak ostatnimi czasy EAA (Europejska Federacja Lekkiej Atletyki) fundując kibicom na tegorocznych Igrzyskach Europejskich w Mińsku twór, który ciężko sklasyfikować. Zawiera w sobie zupełnie nowe konkurencje, jak np. „trackathlon”, w którym zawodnik będzie między innymi – ciągnął oponę, targał spadochron i nie pchał, a rzucał kulą oburącz…
Czas mierzy widowisko
Jednym z największych atutów lekkiej atletyki jest jej wymierność. Wystarczy zmierzyć odległość w skokach i rzutach, określić wysokość zawieszonej nad ziemią poprzeczki, włączyć i wyłączyć stoper w czasie pokonywania danego odcinka przez zawodnika. Ot i cała filozofia. Wyłączając podejście techniczne do wspomnianych pomiarów, lekka od ponad stu lat opiera się wciąż o to samo. To przepisy są bardziej aptekarskie i restrykcyjne.
Poza tym wprowadzane zmiany dotyczą również ograniczenia czasu rozgrywania samego widowiska. Ograniczono liczbę falstartów, która w latach 90-tych nawet kilkukrotnie wydłużała czas przeprowadzania konkurencji sprinterskich. Forsowano również restrykcyjne ograniczenie kolejek i prób w rzutach i skokach, ale projekt nie wszedł w życie. Okrojono liczbę rund eliminacyjnych w konkurencjach biegowych. To akurat wydaje się całkiem zasadne, chociażby z punktu widzenia przesadnej eksploatacji zawodników podczas mistrzowskich zmagań. Bronek Malinowski w drodze po olimpijskie złoto na 3000 m z przeszkodami musiał zaliczyć w Moskwie eliminacje, półfinał i finał. Jeszcze na mistrzostwach świata w Atenach ‘97 zawodnicy stawali do eliminacji biegu na 10000 m. Wyłonienie finałowej 20-tki z 31 startujących było rzeczywiście dość absurdalne. Wystarczyło zaostrzyć minima kwalifikacyjne przed imprez.
Normy ostre jak brzytwa
No właśnie – minima. Do tej pory były to wskaźniki ustalane przez IAAF. Niektóre narodowe federacje tworzyły sobie sito dodatkowe w postaci zaostrzenia norm lub uzyskania wyniku dwukrotnie. Od igrzysk w Tokio formuła kwalifikacji ma częściowo ulec zmianie. Minima nadal pozostaną jedną z wiążących metod wyłaniania olimpijczyków.
IAAF postanowiła jednak otworzyć drugą ścieżkę zdobywania kwalifikacji – ranking zawodników oparty o jego wyniki i zbieranie punktów na określonych mitingach oraz krajowych mistrzostwach. Jego wprowadzenie odbywa się stopniowo, na natychmiastowe wdrożenie nie zgodziło się wiele federacji, krytycznie odnosili się do niego sami zawodnicy. Jest przy tym wiele zamieszania i po opublikowaniu przez Radę IAAF 10 marca b.r. dokumentu dotyczącego systemu kwalifikacyjnego do końca nie wiadomo, co autor ma na myśli.
Międzynarodowa federacja LA określiła liczbę dostępnych miejsc w danych konkurencjach. Na przykład w biegu na 100 metrów limit wynosi 56 zawodników, na 10000 metrów 27, a w maratonie 80. Połowę dostępnych miejsc będzie można wywalczyć poprzez uzyskanie minimów, kolejne 50% stawki będzie wyłaniane za pomocą rankingu.
Tzw. Entry stadnards wyznaczone przez IAAF na Igrzyska Olimpijskie 2020
Opublikowana lista minimów już na pierwszy rzut oka budzi grozę. W wielu przypadkach trzeba pobić rekord Polski, by polecieć do Tokio. W konkurencjach biegowych mężczyzn mamy przykładowo poziom 10.05 na 100 m, 13:13.50 na 5000 m, czy 27:28.00 na 10000 m. Gdyby kwalifikację można było zdobyć wyłącznie uzyskując minimum w 2018 roku, to na 5000 m wynik lepszy od 13:13.50 uzyskałoby na świecie 24 zawodników, w tym aż 11 Etiopczyków. Biorąc pod uwagę fakt, że w danej konkurencji może startować maksymalnie 3 zawodników z danego kraju, mielibyśmy na „piątkę” zaledwie 15 biegaczy.
Managerowie na start
No i w tym miejscu zaczyna się „dobieranie” zawodników z rankingu. IAAF weźmie pod uwagę od 2 do 5 najlepszych startów zawodnika w zależności od konkurencji. Oczywiście startów notowanych na mitingach określonej rangi. Wydarzenia, na których zawodnicy zbierają punkty mają być podzielone na szereg kategorii, od zawodów niższej rangi, po mitingi Diamentowej Ligi i według wielu ekspertów punktacja ma promować największe imprezy organizowane przez IAAF. Tak więc może zdarzyć się tak, że zawodnik startujący na 1500 m otrzyma mniej punktów za wynik 3.36.00 i wygraną w Międzynarodowym Mityngu Lekkoatletycznym w Łomży, niż za ten sam rezultat dający mu 12 miejsce na Diamentowej Lidze w Szanghaju.
Działanie to ma na celu motywowanie sportowców do brania udziału w prestiżowych mitingach. Ze względu na specyfikę konkurencji okres uzyskiwania kwalifikacji poprzez punkty rankingowe jest różny:
– w maratonie i chodzie na 50km – od 01.01.2019 do 31.05.2020 (2 starty)
– w biegu na 10000m, chodzie na 20km i wielobojach – od 01.01.2019 do 29.06.2020 (2 starty)
– w pozostałych konkurencjach – od 01.05.2019 do 29.06.2020 (5 startów z wyjątkiem biegu na 5000 m oraz na 3000 m prz, gdzie do rankingu brane będą pod uwagę 3 starty)
Planowanie polityki startowej zawodnika, który będzie walczył o kwalifikację olimpijską z list rankingowych będzie nie lada wyzwaniem. Pytanie – dla kogo? Zdaje się, że najwięcej do powiedzenia będzie miał w tej kwestii manager i w znacznym stopniu od jego zręczności będzie zależało, czy zawodnik w ogóle będzie miał możliwość walki o olimpijski paszport.
Głos na temat minimów w mediach społecznościowych zabrali olimpijczycy z Rio m.in. Marika Popowicz (100 m i 4×100 m) oraz Paul Chelimo
Na samych zainteresowanych ostre minima robią duże wrażenie. Wygląda na to że dla zawodników cały system kwalifikacji jest nie do końca jasny. W USA głos zabrał wicemistrz olimpijski z Rio de Janeiro na 5000 m Paul Chelimo. Zauważył, że stosując zaktualizowane kryteria wynikowe, nigdy nie pojechałby na igrzyska. Eksperci z portalu letsrun.com wyliczyli jednak, że jego „marne” 13.21 w połączeniu z punktami rankingowymi, uzyskanymi na prestiżowych zawodach, mogłyby mu jednak dać miejsce w składzie amerykańskiej reprezentacji.
Wróżenie z fusów
Na podstawie rankingu za rok 2018 można dokonać krótkiej symulacji, zwłaszcza w odniesieniu do zawodników z dalszych miejsc rankingowych. Przed trzema tygodniami na łamach portalu www.pzla.pl Janusz Rozum (przewodniczący Komisji Statystycznej PZLA) podał przykład Dominika Kopcia w biegu na 200 metrów. Sprinter Agrosu Zamość legitymuje się rekordem życiowym 20.59, odbiegającym od minimum o 0.35 sekundy. W rankingu zajmuje 105 pozycję, jednak po analizie uwzględniającej trzech zawodników z danego kraju, plasuje się na miejscu 55. Limit dostępnych miejsc w biegu na 200m wynosi 56. Zatem Kopeć spełniłby teoretycznie rankingową normę kwalifikacyjną. Czy jednak PZLA będzie zainteresowany wysłaniem zawodnika, który nie osiągnął minimum, z końcówki rankingu? Ostateczny wpływ na powołanie zawodnika będzie miała przecież federacja narodowa.
Wszelkie prognozy dotyczące dotychczasowych rankingów mogą zupełnie różnić się od tego przedolimpijskiego. Dziwne w tym wszystkim jest to, że IAAF nie przeprowadziło przykładowej symulacji i nie pokazało, jak przedstawiać się ma w praktyce ważenie wyników oraz miejsc na poszczególnych imprezach.
Tak czy inaczej świadomość wzrostu znaczenia rankingu może spowodować zupełnie inny układ sił i system przygotowań w perspektywie kwalifikacji do Tokio. Długi okres uzyskiwania minimów może pomóc przyzwyczaić się do nowego systemu, a niezwykle ostre minima kwalifikacyjne nie muszą decydować o występie zawodników na najważniejszej imprezie czterolecia. IAAF sprawia wrażenie, jakby liczyło, że wszystko „wyjdzie w praniu”. Dopiero oficjalne listy startowe zawodników z piątym kółkiem olimpijskim będą odpowiedzią, czy ten system kwalifikacji jest właściwy.