Redakcja Bieganie.pl
Co jest najlepsze w bieganiu? Życiówki?
Medale? Ładny wzór na koszulce dołączonej do pakietu startowego? W moim
przypadku są to podróże. Start w nowym miejscu jest idealnym pretekstem
do tego, aby je sobie dokładnie zwiedzić. Nie inaczej było w trakcie
kolejnego biegu zorganizowanego przez RunCzech. Tym razem padło na
półmaraton w Karlowych Warach – światowej sławy uzdrowisku o
zachwycającej architekturze i… ograniczonej liczbie miejsc parkingowych,
o czym wkrótce miałem się przekonać. Na swoim koncie mam już blisko sto
startów. W tak ładnym miejscu jednak chyba jeszcze się nie pojawiłem.
To
była jedna z tych rodzinnych wycieczek, na której do bagażnika pakujesz
tonę książek i zabawek, a jeżeli zostanie jeszcze trochę miejsca, to
wolne miejsce zapełniasz swoimi rzeczami. Oczywiście w wersji minimum:
szczoteczka i pasta do zębów. Na Śląsku od kilku dni padało. Podobnie
miało być w Karlowych Warach. W perspektywie miałem więc bieg w deszczu,
nici ze zwiedzania, a także zabawy z Magdą na niewielkiej przestrzeni. O
dziwo nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, a na miejscu nie spadła na
nas ani jedna kropla deszczu.
Do stolicy Kraju
Karlowawskiego ruszyliśmy w przeddzień biegu. Czekała nas blisko 600 km
podróż, która na szczęście minęła bez większych przeszkód. Nasze
mieszkanie znajdowało się w samym centrum miasta. Sen z powiek spędzało
mi – wspomniane już – znalezienie odpowiedniego miejsca parkingowego.
Wcześniej zrobiłem mały rekonesans i wyszło na to, że wszelkie okoliczne
ulice albo wymagały posiadania specjalnego pozwolenia, albo ograniczały
parkowanie jedynie do 4 h. Po chwili udało mi się namierzyć niewielki
parking miejski. Zawartość bagażnika przetransportowałem schodami na
trzecie piętro i ledwo żywy byłem gotowy, aby zaatakować Expo.
Biuro zawodów usytuowano
w recepcji Centrum Kongresowego hotelu Thermal. To właśnie tam odbywa
m.in. prestiżowy Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Karlowych Warach.
Do
hotelu dotarłem jednym z głównych deptaków. Z każdym krokiem byłem
coraz bardziej oczarowany architekturą tego miasta. Urokliwe, kolorowe
kamienice, fontanny i skwery. Na niebie ani jednej chmury. Było
idealnie.
Minąłem rzekę Teplá i
stanąłem przed hotelem. Zdziwiło mnie to, że przed wejściem znajdowało
się tylko jedno stoisko. Jeżeli ktoś chciał się zaopatrzyć w żele
energetyczne bądź jakieś biegowe akcesoria, mógł się nieco zaskoczyć.
Po wejściu do środka od
razu udałem się po odbiór numeru. W zasadzie nic innego nie dało się tam
zrobić. Niewielka sala i kilka stołów.
Przy jednym z nich odebrałem swój pakiet. Co w nim znalazłem?
Numer startowy, okolicznościową torbę i worek na depozyt, a także mapę trasy biegu i ulotkę.
Poprosiłem o zdjęcie na ściance i od razu udałem się do Eweliny i Magdy.
Nadszedł czas na zwiedzanie.
Ja wiem, że to ma być
relacja z półmaratonu, a nie ilustrowany przewodnik turystyczny, ale
kilka zdjęć po prostu muszę tutaj zostawić.
Karlowe Wary są po
prostu przepiękne. Serio! Są warte każdej przebytej drogi. Nie ważne jak
długa by ona nie była. Spoglądając na trasę, nie mogłem się doczekać
jutrzejszego biegu. Jej spora część przebiega właśnie przez najbardziej
reprezentacyjne ulice miasta.
Największe wrażenie
zrobiła na mnie okolica słynnej kolumnady Młyńskiej, w której można było
skosztować wody mineralnej. W Karlowych Warach znajduje się 79 gorących
źródeł. 13 z nich ujętych jest w kolumnadach, których w mieście jest
pięć. Tako rzecze Wikipedia.
Pod koniec dnia, do bólu
rąk, doszedł także ból nóg. Dobrze, że półmaraton zamierzałem pokonać
na zupełnym luzie. Życiówka nie wchodziła w grę. Fizycznie nie byłbym w
stanie pobiec ze średnim tempem w okolicy 4:10 min/km.
Start biegu zaplanowano
na godz. 17:30. Do tego czasu zdążyliśmy jeszcze pójść na szybki spacer w
okolicę mety, którą właśnie kończono instalować. Tym razem, obok biura
zawodów, pojawiło się o wiele więcej stoisk. W powietrzu czuć było
zbliżające się emocje.
Wiecie co? Nadal nie padało, chociaż wszystkie prognozy temu przeczyły.
O 16:00 odbył się bieg
rodzinny. Jest to stały element każdego biegu organizowanego przez
RunCzech. Dla mnie to nadal jest jakiś fenomen, że w biegach rodzinnych
bierze udział tak spora grupa biegaczy. Niejednokrotnie jest ich więcej,
niż na niektórych maratonach w Polsce. W tym roku w Karlowych Warach w
biegu rodzinnym wystartowało ponad 2 700 osób (!).
[zdj. runczech.com]
Ok. 17:00 pożegnałem
się z Eweliną i Magdą i udałem się do swojej strefy startowej. Na
etapie rejestracji podałem szybszy czas, niż ten, na który później
zdecydowałem się pobiec. Spowodowało to to, że trafiłem do strefy „A”,
która znajdowała się zaraz za elitą.
Pół godziny później padł strzał startera. Rozpoczęła się jedna z ładniejszych połówek w moim życiu.
Taktyka była już z góry
ustalona: pobiec w okolicy 4:50 min/km. Zrobić wiele zdjęć i poprzybijać
jeszcze większą liczbę piątek. Celebrować chwilę, a nie usilnie walczyć
o każdą sekundę, by później niczego nie pamiętać z trasy.
Pierwsze dwa kilometr to
był jakiś obłęd. W życiu nie rozpoczynałem biegu w tak fantastycznej
scenerii. Najpierw delikatny podbieg. Z lewej rzeka, a z prawej kolorowe
kamienice. Co jedna to ładniejsza.
Później krótki i stromy
zbieg. Skręt w lewo i w prawo. Przed oczami pojawiła się kolumnada
Młyńska i charakterystyczne palmy w ogromnych donicach. Dookoła kibice i
pierwszy punkt z muzyką. Bajka!
Postanowiłem nieco zwolnić. Pierwszy km zrobiłem w 4:17 min/km, a drugi zaledwie 10 sekund dłużej. O wiele za szybko.
Wynikało to z tego, że
początek był dosyć wąski. Zaczynałem z szybkiej grupy, więc nie chciałem
blokować szybszych biegaczy. W momencie, w którym tłum nieco się
przerzedził, wróciłem do założonego wcześniej tempa.
Nie ukrywam, że byłem
zdziwiony wysokością swojego tętna, które od samego początku oscylowało
wokół 180 unm. W trakcie biegu, wielokrotnie dobijało do 190 unm (!).
Wydaje mi się, że wpływ
miały na to dwa czynniki: ogólne zmęczenia, a także warunki
atmosferyczne. Burza wisiała w powietrzu. Było duszno i parno.
Po pokonaniu 3-go km
nastała chwila wytchnienia od nadmiaru wrażeń. Skręciliśmy w spokojną
ulicę Słoweńską, na której środku znajdował się nawrót. Po nim znowu
zmierzaliśmy w stronę centrum.
Za co kocham biegi
organizowane przez RunCzech? Już nawet nie chodzi o to, że wszystko jest
zawsze dopięte na ostatni guzik, a złote odznaki IAAF są tego jedynie
potwierdzeniem.
Kibice! Ci na każdym
biegu przechodzą samych siebie. Klaszczą, wiwatują i dają Ci odczuć, że
są tu po to, aby Cię wesprzeć. Tak było i tym razem.
Tam gdzie akurat kibice
nie mogli się pojawić, postawiono dodatkowe namioty z muzyką.
Wolontariusze co kilkadziesiąt metrów dopingowali wszystkich brawami,
bądź dźwiękiem gwizdków. Działo się!
Tablicę z oznaczeniem 5-ego km pokonałem w czasie 23:14 min. Właśnie wbiegaliśmy w ciąg kamienic. Emocje rozgorzały na nowo.
Przed nami pojawiła się długa prosta. Przy jej końcu znajdował się hotel Thermal, a pod nim tunel którym dotarliśmy do zakrętu.
Z lewej strony było już widać metę.
My biegliśmy prosto.
Trasa połówki w
Karlowych Warach składa się z dwóch części. Jest 7 km pętla, którą
pokonuje się dwukrotnie. Ta przebiega w ścisłym centrum, więc doping i
widoki są tam najlepsze.
Jest także 7 km, które poprowadzone są z centrum na obrzeża miasta. Właśnie na tym odcinku znajdowałem się obecnie.
Tabliczkę z oznaczeniem
10 km minąłem po 42:29 min. Choć tempo nie było zabójcze, bo wynosiło
ok. 4:40 min/km, tętno w dalszym ciągu było bardzo wysokie.
Zaczęliśmy wracać w kierunku centrum, aby ponownie pokonać drugą – 7 km pętle.
Znowu pojawili się kibicie i długi zbieg.
Na końcu skręciłem w
prawo i znalazłem się z powrotem w miejscu, w którym rozpoczęliśmy
półmaraton. Piękne kamienice, zbieg i po chwili kolumnada Młyńska. W
tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że mógłbym tu chyba biegać w
nieskończoność. Za każdym razem odkryłbym coś nowego i za każdym było by
równie spektakularnie.
Niestety – ponoć
wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak było i w tym przypadku.
Robiłem co mogłem, aby trwało to wszystko jak najdłużej.
Przybijałem piątki. Przystawałem, aby zrobić zdjęcia. Chcąc nie chcąc i tak zbliżałem się do mety.
Pojawiła się tabliczka z
napisem, że do końca pozostało 900 m. Szkoda, bo z chęcią na nielegalu
przebiegłbym jeszcze jedną pętlę.
Skręciłem w lewo i przed oczami pojawiła się ostatnia prosta. Zrobiłem poniższe zdjęcie
a potem w tempie poniżej 4:00 min/km wbiegłem na metę.
Odebrałem piękny medal i
udałem się do strefy, w której w spokoju się nawodniłem. Wolnym krokiem
zacząłem zmierzać w kierunku Magdy i Eweliny.
Jak oceniam półmaraton w Karlowych Warach?
Biegłem już w Pradze,
Ołomuńcu i Ujściu nad Łabą. Przede mną pozostał bieg w ostatnim mieście,
w którym RunCzech organizuje swoje biegi – w Czeskich Budziejowicach.
Wydaje mi się, że w swojej prywatnej klasyfikacji Karlowe Wary mogę postawić zaraz za Pragą. To niezwykle malownicze miasto.
Do organizacji nie mam
żadnych zastrzeżeń. Punkty z wodą były długie i dobrze zaopatrzone.
Kibice dopisali, a miejsca z muzyką idealnie zagrzewały do dalszej
walki.
To był perfekcyjny weekend, po którym po raz kolejny stwierdziłem, że chyba nie mogłem sobie wybrać lepszej pasji, niż bieganie.
Nic. Kończę i idę się zrobić na bóstwo przed kolejnym wyjazdem.
Do następnego!
Marek Bogdoł, http://drogadotokio.pl