Redakcja Bieganie.pl
Gdyby dobieranie butów porównać do kojarzenia par na całe życie, to zawsze było nam bliżej do biura matrymonialnego niż do dyskoteki lub do klubu nocnego. Mniejszy wybór kandydatów, ale za to mniej też rozczarowań. Nudne dopasowywanie każdego z nich pod względem psychologicznych preferencji, zamiast dreszczyku emocji związanego z randką w ciemno, bądź z kupowaniem kota w worku;) Mało efektowne, niemodne, ale przynajmniej do bólu skuteczne. Zatem sami rozumiecie, że w naszej selekcji mogło brakować produktów skrajnych w swoim typie.
Jeśli biegacze zaczynali się dzielić na zwolenników minimalizmu lub konstrukcji tradycyjnych, to nam zawsze było bliżej do tzw. „złotego środka”, niż do różnego rodzaju biegowych ekstremizmów. Dlatego z dużą ostrożnością podchodziłem do tego testu. Hoka, to firma młoda, a dodatkowo, z racji swoich mega grubych podeszew kojarzona z biegowym maksymalizmem. Zwyciężyła jednak ciekawość.
Do testu otrzymałem model Speed Goat, czyli typowego „górala”. Z przyczyn oczywistych nie mogłem sprawdzić go w górach w kamienistym środowisku, mieszkam bowiem w stolicy. I w sumie dobrze.
Hoka nie musi już nikomu udowadniać swojej klasy w takim terenie. To obecnie jedne z najbardziej poszukiwanych butów górskich, szczególnie na ultra dystansach. W zawodach BUGT (2017), aż 3 użytkowników Hoka (w tym zwycięzca:) znalazło się w pierwszej 10-tce. Będę się zatem skupiał bardziej na zrozumieniu fenomenu tej konstrukcji. Zastanawiam się również nad wszechstronnością i przydatnością tych butów w terenie mniej wymagającym. Test odbywał się w warunkach jesienno-zimowych na Kampinoskich wydmach, oraz w parkach leśnych Boernerowa i Kabat. Zatem po kolei.
Podeszwa w butach Hoka jest lekko zawinięta z obu stron na kształt rogala. Zawinięty jest nie tylko przód, jak w większości modeli, ale również tył. To dość rewolucyjne podejście do sposobu przetaczania stopy. Biegamy po czymś na kształt bieguna. Cały but przetacza się w sposób bardzo płynny i nie angażuje w to zbyt mocno mięśni stopy. Upraszczając, można nawet stwierdzić, że te buty biegają same. W sposób efektywny i oszczędny gospodarujemy energią, lecz dzieje się to kosztem dynamiki. Trudno tutaj o gwałtowne przyspieszenia, bo podeszwa prawie się nie zgina i nie wykorzystujemy w pełni efektu tzw. grzebnięcia.
Grubość podeszwy jest niespotykanie duża. W najwyższym punkcie dochodzi do 5 cm. Cały but przypomina kształtem wieloryba. Przekłada się to na niebotyczną amortyzację. Podeszwa „połyka” wszelkie drobne nierówności (kamyki, korzenie, drobne patyki). Zamienia nierówne i nieprzyjazne podłoże w komfortowy materac. Tylko co ze stabilnością? Im wyższa i im bardziej miękka podeszwa, tym większe rozchwianie stopy. A tutaj niespodzianka. Nic z tych rzeczy.
W moim odczuciu jest to fenomen. Na pewno nie bez znaczenia jest tutaj szerokość podeszwy i jej przekrój. Rozszerza się ona ku dołowi tworząc w przekroju wyraźny trapez. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na osadzenie stopy na platformie podeszwy. Do tej pory przyzwyczailiśmy się do tego, że stopa stała na podeszwie, tymczasem, w Speed Goat stopa schodzi o 1 cm w dół, w głąb podeszwy. Znajduje się w jej wnętrzu. To dość ciekawy trend obserwowany również u innych producentów. Do niedawna jedynym sposobem na stabilność stopy było różnicowanie gęstości pianki. Wystarczyło usztywnić strefę pięty od strony przyśrodkowej, aby ograniczyć np. nadpronację. Teraz podeszwa „rośnie” w górę, wchodzi w strefę cholewki i dodatkowa ingerencja staje się już zbędna. Nasze preferencje biomotoryczne przestają być ważne, bo ogranicznik znajduje się z obu stron i stabilność otrzymują wszyscy.
A kształt buta? Patrząc z góry, przypomina trochę kopyto łosia. To dobry znak w kontekście piachu, błota, kałuż itp. Za przyczepność odpowiada bieżnik od Vibram’a. Ten producent nigdy mnie nie przekonywał. Ceniłem ich podeszwy za trwałość i odporność na ścieranie, ale przyczepność na mokrym podłożu nie była ich mocną stroną. Tyle, że w tym wypadku miłe zaskoczenie. Rzecz nosi nazwę Vibram MegaGrip i po prostu wymiata. Błoto, śnieg, mokre korzenie, to żaden problem. Jedynie na lodzie brakowało trzymania.
Wrażenia? Niełatwo je opisać. Przygotujcie się na całkiem nową przygodę. Bieganie na „palcach” nie ma tutaj sensu. Biegać „z piety” też się nie da. Najlepiej poddać się tym butom i dać się im prowadzić. One działają trochę jak autopilot. Szczególnie dobrze czuć to na szybkich zbiegach w dół. W klasycznych terenówkach na cienkiej podeszwie trzeba uważać. Umiejętnie wybierać każdą nierówność i mocno zapierać piętami, aby kontrolować prędkość. A w Hoka leci się w dół niespecjalnie zwalniając. Wszelkie nierówności pochłania podeszwa i nawet nie do końca zdajemy sobie sprawę z powagi przeszkód. Moim zdaniem jest to efekt zaokrąglonej pięty, która przylega do podłoża znacznie większą powierzchnią, oraz grubej pianki podeszwowej, która wygasza rosnącą energię. Z kolei na płaskich odcinkach, idą jak czołg. Czołg wagi piórkowej (278 g). Wielokrotnie przyłapywałem się na tym, że zamiast omijać kałuże, bądź błotniste przeszkody, ciąłem środkiem skracając sobie drogę. Membrany brak, ale ta wysokość podeszwy! „Płynie” się kilka cm nad ziemią, a boki cholewki są w dolnej połowie laminowane. Zatem bardzo trudno przemoczyć w nich stopy.
Dniem prawdy okazało się pewne styczniowe niedzielne popołudnie. Biegałem wtedy w Lesie Kabackim. Zazwyczaj spotykam tam tłumy biegaczy. Tym razem, z powodu odwilży i mieszanki śnieżno-wodno-lodowej, na trasie nie było prawie nikogo.
Spodziewałem się walki z żywiołem, a tymczasem odczyty danych wskazywały, że był to trening jak każdy inny. Tempo biegu na tradycyjnym poziomie. Nie musiałem nawet znacząco skracać kroku. Jedynie skarpetki nieco wilgotniejsze niż zazwyczaj. Czułem się wyraźnie wspomagany przez technologiczny doping;) Mówię to trochę z przymrużeniem oka, bo w gruncie rzeczy Hoka nie odkrywa żadnej Ameryki. Użyte technologie wymyślono już wcześniej. Tutaj zwyciężyła idea. Nowy pomysł na nieco inne przetaczanie stopy. No i wyszła z tego dziwna mieszanka sprzeczności. Minimalizm technologii spotkał się z maksymalizmem ochrony biegających.
Hoka Speed Goat to buty nie tylko dla „górali”. Dawno nie spotkałem się z modelem tak komfortowym i tak uniwersalnym. Wszechstronność, to ich drugie imię. Co prawda mają dość płytkie wypustki bieżnika i w głębokim błocie nie wypadają tak dobrze jak Asics FujiRunnegade, czy Saucony Peregrin, ale dzięki temu znakomicie się sprawdzają zarówno na kamienistym podłożu w górach, jaki i na zaśnieżonym śliskim chodniku w mieście. Ubite leśne dukty to dla nich pestka nawet podczas wiosennych roztopów. Im gorsza pogoda, tym lepiej. Nie są tanie, ale zważywszy na jakość wykonania i trwałość, warto je wziąć pod uwagę.
Plusy
– Klasa mistrzowska w biegach górskich. Przewaga nad konkurentami szczególnie widoczna podczas szybkich zbiegów.
– Przetaczanie stopy automatyczne i niemal bezwysiłkowe. Oszczędność energii podczas długich wybiegań.
– Brak ograniczeń wagowych. Nawet najmocniej zbudowani biegacze znajdą w nich komfort.
– Uniwersalne pod względem pokonywania różnych nawierzchni. Sprawdzają się przede wszystkim w terenie, ale asfalt lub betonowe chodniki nie stanowią żadnego problemu dla kolan i kręgosłupa.
– Świetna trakcja. Brak trzymania jedynie na pochyłych i oblodzonych odcinkach.
– Niezła wodoodporność. Wysoka podeszwa sprawia, że „unosimy” się lekko nad ziemią,
a dodatkowo dolna połowa cholewki pokryta jest laminatem.
– Wysoka jakość materiałów i solidna konstrukcja. Przy przebiegu ponad 250 km, niemal nie widać jakiegokolwiek zużycia.
Minusy
– Brak dynamiki, przyspieszeń. Podeszwa słabo się zgina i nie pozwala stopie na optymalną pracę.