Redakcja Bieganie.pl
Salming to szwedzka marka obuwia sportowego, o której pewnie niewielu z was słyszało, chociaż już od kilku miesięcy próbują się przebić na polski rynek biegowy. Można wpaść na nie tu i ówdzie na trasach i w mediach społecznościowych. To właśnie w nich Piotr Biernawski i Piotr Huzior wygrali w tym roku Rzeźnika.
Efekt WOW. Po wyciągnięciu z pudełka pełne zaskoczenie, bo to buty jedyne w swoim rodzaju. W pierwszej kolejność uwagę zwraca cholewka wykonana w większości przyjemnego jednolitego materiału, który w dotyku przypomina odrobinę zamsz. Zdecydowanie wzmacnia on całą konstrukcję i zapobiega jej przecieraniu się, a panele z siateczki zapewniają odpowiednią oddychalność. Początkowo miałem pewne obawy co do przewiewności, ale nawet w upalne dni Salmingi nie gotowały stóp. Okolice kostki oraz język wykończone są bardziej miękkim materiałem, który fajnie leży na stopie i zapobiega otarciom, a zapiętek jest tylko lekko usztywniony, żeby lepiej trzymać piętę.
Buty wykończone są bardzo precyzyjnie, nie widać żadnych niedociągnięć ani niedoróbek. Materiał od początku sprawia wrażenie solidnego i rzeczywiście po kilku miesiącach użytkowania nie widać wyraźnych oznak zużycia.
Cholewka bardzo przyjemnie leży na stopie i ma formę typową dla obuwia minimalistycznego. Oznacza to dobre dopasowanie w śródstopiu, które zapewnia dobre trzymanie, a jednocześnie przód jest szerszy i pozostawia palcom wystarczająco dużo miejsca na swobodną pracę.
Jeżeli chodzi o podeszwę to już na pierwszy rzut oka widać, że jest minimalistycznie, ale byłem ciekaw jak da o sobie znać startowa natura tego modelu i jak sprawdzi się przy szybkim bieganiu. Od strony technicznej mamy tutaj 17 mm pod piętą i 12 mm pod palcami, czyli 5 mm drop. Jest lekko i minimalistycznie, ale bez popadania w ekstrema. Podeszwa zdecydowanie nie jest naleśnikiem, który da się zwinąć w rulonik, ale startówka taka być nie może. Mamy tutaj za to dokładnie wyznaczone strefy zgięć, wspomagające pracę stopy. Zostały one wyznaczone w ten sposób, aby odpowiadać naturalnym miejscom zgięcia stopy podczas wybicia, a więc jednocześnie wspomagają sprężystość, co ma sprzyjać szybkiemu bieganiu.
Race to model typowo szosowy, więc nie znajdziemy w nim agresywnego bieżnika, ale przodostopie oraz pięta zostały wzmocnione panelami z twardszej gumy odpornej na ścieranie. Co ważne, całość pozostaje bardzo lekka i w standardowym rozmiarze jeden but waży wyraźnie poniżej 200 gramów.
Salming Race sprawdziły się praktycznie na każdym rodzaju treningu, chociaż warto zwrócić uwagę na parę rzeczy. Przede wszystkim jest to but wymagający, który nie oferuje żadnego dodatkowego wsparcia ani zbyt wiele amortyzacji. Oznacza to, że mięśnie zmuszone są do mocnej pracy i jeżeli nie jesteśmy przyzwyczajeni do biegania naturalnego, to musimy dać sobie czas na adaptację. Trzeba zacząć od względnie krótkich dystansów i stopniowo wydłużać treningi, kierując się zdrowym rozsądkiem i sygnałami wysyłanymi przez organizm, aby uniknąć przeciążenia. Sprawa jest jednak warta zachodu, ponieważ bieganie w tego typu obuwiu świetnie wzmacnia cały aparat ruchu i pozytywnie wpływa na technikę biegu.
Kolejna sprawa to sprężystość. Od modeli startowych oczekujemy petardy, czyli konkretnego kopa, który będzie pomagał w utrzymaniu wysokiego tempa. Salming Race to swego rodzaju kompromis pomiędzy bieganiem naturalnym a właśnie startówką. Osobiście uważam, że w kwestii podeszwy równowaga została przesunięta bardziej w kierunku szybkiego biegania chociaż nie ma w niej aż takiej sprężyny jak w Nike Zoom Streak LT3. Model Race porównałbym do New Balance 1400 lub Saucony Type A6 – podeszwa jest dynamiczna, ale nie aż tak agresywnie, żeby przeszkadzać podczas wolniejszych treningów. Fajnie sprawdza się też na spokojniejszych wybieganiach.
Salming Race jest to model wszechstronny, który z powodzeniem wykorzystamy na wszelkiego typu treningach. Jeżeli chodzi zaś o starty, to myślę, że jest to bardzo dobry model na dyszki i połówki, chociaż u odpowiednio wytrenowanego zawodnika sprawdzi się również na maratonie.
Cenowo Salming to wysoka półka, która może skutecznie odstraszać. Niemniej warto przyjrzeć się tym butom i nie wykluczać ich. Jeżeli cena mimo wszystko jest zaporowa, to warto zapolować na okazję, ponieważ można ustrzelić naprawdę atrakcyjne przeceny. Opisywany model w standardowej cenie kosztuje 499 zł, co na aktualne standardy nie jest ceną szokującą, ale w moim odczuciu jest to mimo wszystko sporo. W promocji można za to złapać je za niecałe trzy stówki, co jest już całkiem przyzwoitą ceną.