Redakcja Bieganie.pl
Imprezę mistrzowską sprzed dwóch lat można określić jako pierwszy poważny czempionat w trailowym światku. Górskie ultramaratony jako dyscyplina sportu mają krótką historię, a ich dotychczasowy rozwój inspirowany był oddolnie, spontanicznie, w różnych zakątkach świata (choć trzeba przyznać, że głównie w Europie oraz USA). W 2015 po raz pierwszy zgromadzono na starcie „mistrzostw świata” (w cudzysłowie, bo nadal biegów mistrzowskich jest kilka każdego roku) wielu spośród najlepszych ultrasów na świecie. Wielu, a jednak nie wszystkich, ponieważ wokół mistrzostw było nieco kontrowersji.
Grupie krytyków przewodzili najlepsi zawodnicy na świecie, Francois d’Haene i Anna Frost. Istotą zarzutów było przekonanie, że chęć nadania dyscyplinie sportowych ram, odpowiadających zasadom światowej federacji lekkoatletycznej powoduje, iż biegi górskie tracą część ze swoich wartości. Krytykowano m.in. oddzielenie startu elity od reszty zawodników, modyfikacje trasy ułatwiające jej przebieg oraz brak możliwości startu w stroju sponsora.
Od tamtej pory minęło sporo czasu i spory poszły w niepamięć. Dość powiedzieć, że D’Haene stanął w tym roku na starcie jako główny faworyt i ulubieniec publiczności – i wygrał najdłuższy bieg – 110 km. W rywalizacji kobiet także zwyciężyła faworytka miejscowej publiczności – Caroline Chaverot. Zanim napiszę o szczegółach walki o zwycięstwo, warto jednak w kilku słowach opisać festiwal.
Nie da się ukryć, że organizatorzy wybrali fenomenalne miejsce na bazę zawodów. Miasto Annecy w Górnej Sabaudii to raj na ziemi – położone nad jeziorem przecudnej urody i otoczone wspaniałymi górami. Nie są one zbyt wysokie – szczyty wzniesień górujących nad jeziorem nie sięgają 2 tysięcy metrów i nie przytłaczają swym ogromem, jak chociażby ściany masywu Mont Blanc w odległym o zaledwie sto kilometrów Chamonix. Starówka jest wspaniała, pełna kanałów, mostków, kamieniczek i wąskich zaułków. Nad samym jeziorem znajdują się spore tereny parkowe, gromadzące rzesze turystów i mieszkańców, a wielu z nich z chęcią zażywa kąpieli w bardzo czystej wodzie. Po jeziorze pływają dziesiątki, jeśli nie setki łódek, łódeczek i rowerów wodnych. Naprawdę trudno sobie wyobrazić atrakcyjniejsze miejsce.
W tym roku organizatorzy nawiązali współpracę z firmą Salomon, która notabene związana jest z Annecy właśnie – jej prezes Jean-Marc Pambet mieszka tu od trzydziestu lat. Jak wyjaśnił mi Ciril z ekipy organizacyjnej, zainwestowali też sporo pieniędzy w promocję i wszelkiego rodzaju działania „dookoła” samej imprezy. Dzięki temu właśnie ja sam mogłem wziąć w niej udział i widać, że podjęte kroki pozwoliły przenieść wydarzenie na nowy poziom, który dość łatwo opisać liczbą uczestników. 8 tysięcy.
Tak, nie pomyliłem się. Na wszystkich biegach festiwalu w Annecy wzięło udział ok. 8 tysięcy biegaczy. Oprócz klasycznego dystansu 83 km dołożono również jeszcze dłuższy, 110-kilometrowy bieg, który zresztą zgromadził na starcie największe gwiazdy. Oba biegi można też było pokonać w formule dwudniowej, a krótszy z dystansów ultra – w 4-osobowej sztafecie. Do tego maraton, bieg dla kobiet, dla młodzieży, biegi dla dzieci, a nawet bieg w formule Vertical Kilometer… Sporo tego.
W tym całym zamieszaniu jednak istniał porządek. Świetne, spore miasteczko zawodów zlokalizowane przy samej plaży, duże expo, dobra obsługa uczestników i – co rzucało się mocno w oczy – wielkie zaangażowanie lokalnej społeczności, w tym wielu osób w starszym wieku. Wolontariuszy było kilkuset i fantastycznie dbali o biegaczy. Trasa oznaczona bardzo dobrze, na prawie każdym wątpliwym zakręcie stał wolontariusz wskazujący właściwy kierunek, taśmy wisiały gęsto i były dobrze widoczne. Co mnie zaskoczyło, organizatorzy użyli mnóstwo, naprawdę mnóstwo farby w spreju, którą doznakowali trasę, szczególnie w miejscach wątpliwych.
W pakiecie startowym – numer startowy, torba na przepak i piwo. I to wszystko. Jedna mała ulotka, żadnych gadżetów, żadnych dupereli. Na polskich biegach uczestnicy są naprawdę rozpieszczani… Tymczasem na „zachodzie” najczęściej jest właśnie tak… skromnie? Owszem – dla finiszerów była przewidziana nagroda: dla maratończyków koszulka, dla ultrasów kamizelka. Rzecz jasna medali nie było.
Ośmiu tysiącom biegaczy chyba to jednak nie przeszkadzało, bo bawiliśmy się znakomicie. Zdjęcia doskonale oddają piękno scenerii okolic jeziora Annecy i nie trzeba nic pisać, żeby zachęcić do spróbowania swych sił w kolejnych edycjach. Należy jednak wspomnieć, że choć krajobrazy wyglądają idyllicznie, a góry nie są specjalnie wysokie, to biegi Maxi-Race nie są łatwe. Dystans 83 km – można przyrównać do Rzeźnika lub Chudego Wawrzyńca – obfitował w ponad 5000 metrów przewyższenia, czyli o ok. 30% więcej niż w przypadku przywołanych polskich imprez. Co więcej, na naszych biegach 500-600 metrów w górę czy w dół na raz traktuje się jako „sporo”. Na Maxi-Race mamy dwie góry z 1500 metrów przewyższenia – poza Tatrami takich „sztajch” u nas nie uświadczysz.
Na dodatek okazało się, że tegoroczny ostatni weekend maja był najgorętszym od kilkudziesięciu lat – temperatura sięgała 30 stopni w cieniu. Efektem upału ponad połowa uczestników dystansu klasycznego (83 km) nie dotarła do mety, a to bardzo duży odsetek.
Choć festiwal w Annecy zdecydowanie mogę polecić, to nie sposób nie wspomnieć o dwóch sprawach, które mnie osobiście mniej przypadły do gustu: po pierwsze, podczas biegu na trasie znajdują się uczestnicy kilku konkurencji jednocześnie, co oznacza, że zawodnicy różnych dystansów tasują się nieustannie – mnie to denerwowało, nie wiedziałem, czy wyprzedza mnie „mój” konkurent, czy uczestnik innych, równoległych zawodów; po drugie, góry dookoła Annecy poniżej linii lasu bardzo przypominają Beskidy, i gdyby mnie teleportowano z domu na trasę, to często nie potrafiłbym zgadnąć, czy jestem we Francji, czy może jednak w Polszcze.
Oczywiście należy wspomnieć o wynikach najważniejszego biegu festiwalu, którym był w tym roku nowy, najdłuższy dystans – 110km. Ku uciesze widzów wygrali miejscowi faworyci – D’Haene i Chaverot. Francois wyprzedził o 40 minut Maxa Kinga z USA, wygrywając w czasie 12:55. Caroline zajęła fantastyczne, piąte miejsce w klasyfikacji generalnej, uzyskując na mecie rezultat 15:09. Druga była Andrea Huser, która dobiegła na metę ponad godzinę po rewelacyjnej Francuzce.
W specjalnym wywiadzie dla bieganie.pl zwycięzcy podzielili się swoimi wrażeniami:
Opowiedzcie proszę, jak wam minął bieg.
Caroline: Na początku biegło mi się ciężko, stopy mnie bolały i zrobił mi się pęcherz. Zimą nie mogłam zbyt wiele trenować ze względu na dolegliwości związane z tarczycą i moje mięśnie nie były przygotowane na strome zbiegi. W drugiej części wyścigu jednak poczułam się lepiej na podbiegach, tym niemniej zbiegi wciąż sprawiały mi trudności – szczególnie ostatni, który był prawdziwą udręką. Jestem zadowolona z wyniku, ale z przebiegu i z przygotowania – mniej.
Francois: Pierwszy raz biegłem wokół jeziora Annecy. Noc minęła w miłej atmosferze, biegliśmy w grupie, przy blasku księżyca, rozmawialiśmy ze sobą, sporo ludzi wyszło na trasę nas dopingować. Potem zrobiło się cieplej, ale była to jednocześnie najładniejsza część trasy, za Doussard, i wtedy już zająłem się odpowiednim rozegraniem biegu.
Podczas prezentacji elity dało się odczuć, że przez miejscową publiczność jesteście traktowani jak superbohaterowie. Czy w trakcie biegu również czuliście szczególne wsparcie kibiców?
Caroline: To było niesamowite, byłam zaskoczona dopingiem. Na całej trasie ludzie mnie pozdrawiali, krzyczeli: „Powodzenia, Caroline!” Myślałam sobie: wow, jestem sławna (śmiech). W tym roku było o wiele więcej kibiców niż dwa lata temu podczas Mistrzostw Świata.
Francois: To naprawdę wspaniałe, kiedy wbiega się na punkt kontrolny i wszyscy wiedzą, jak masz na imię, znają cię dobrze… Doświadczyłem niesamowitego wsparcia, a na mecie było rewelacyjnie.
Jakie macie plany na resztę sezonu?
Caroline: Jadę teraz na Lavaredo, potem na Hardrock – poszczęściło mi się w loterii, potem w planach jest UTMB i Templiers we Francji w październiku.
Francois: Mam w planach Lavaredo Ultra Trail, następnie Eiger oraz UTMB.