Piłkarze powiedzieliby, że to „stadiony świata”, łowcy tornad, że to było F-6, skoczkowie narciarscy uznaliby, że przeskoczyła skocznie. Swoim rekordem (139,5 km) w biegu 12-godzinnym Aleksandra Niwińska nadała bieg nowej historii tej dyscypliny w Polsce. Od 2000 roku tylko dwie kobiety na świecie pobiegły lepiej! Jak tego dokonać? Gdzie tkwi sekret i dlaczego jest to takie niezwykłe?
„Urodzeni Biegacze”- kto czytał wnikliwie tę książkę wie, kim jest Ann Trason i może przejść do następnego akapitu. Dla tych co nie czytali powiem, że jest rekordzistką świata z 1994 roku w biegu 12-godzinnym z rezultatem 144 km i 800 metrów i aby zrobić taki wynik należy biec średnim tempem 5:00 min/km (daje równe 144 km). Ann Trason była również rekordzistką globu na 100 km z czasem 7 godzin i 47 sekund! Wygrywała najstarszy, prestiżowy, górski i legendarny Western States aż 14 razy. Jak równa z równymi prowadziła walkę z mężczyznami na trasie Leadville Trail 100 minimalnie przegrywając z jednym biegaczem Tarahumara.
Ruda Śląska. 24 kwietnia. Cieszę się, że to się zaraz zacznie, bo łagodna, spokojna Ola od trzech dni jest nieznośna. Pluszowy miś stał się tygrysem zamkniętym w klatce pośród świeżego mięsa. Każde słowo, najmniejszy sprzeciw może wywołać erupcję wulkanu, zatem lepiej milczeć, gdy chce się przeżyć. Ola nie lubi biegać, ale jeszcze bardziej lubi wygrywać, zatem wychodzi na to, że biegać musi. Na pętli o długości 1309,5 metrów w 2011 roku wynikiem 127 km ustanowiła swój rekord Polski. Od tamtej pory zmieniło się jednak wszystko. W 2015 roku w Turynie na MŚ i ME w biegu 24-godzinnym nasze panie cieszyły się z medalu w drużynowej rywalizacji i poprzeczka powędrowała bardzo wysoko. Patrycja Bereznowska pobiła rekord Polski , który wcześniej należał do Oli. Był kwiecień, zatem żadna z kadrowiczek nie mogła startować w Rudzie i rekord się ostał. Tego dystansu tak często się nie biega, to jak kilometr na stadionie. Wynik wiele nam mówi, ale liczy się 800 lub 1500 metrów. Tak samo w ultra. Liczą się 100 km lub 24 godziny, bowiem na tych dystansach rozgrywane są imprezy rangi światowej. Jednak rekord to rekord. Przed biegiem w Rudzie wiadomo było, że to jego ostatni dzień. W końcu to już 5 lat i teraz rzeczywistość jest nowa, nie wystarczy pojawić się na zawodach, aby je wygrać. Teraz inni naciskają, na papierze są lepsi. Lepsi w półmaratonie, maratonie oraz na 100 km i 24 godziny. Wiadomo, że aby spełnić potrzebę wygrywania trzeba będzie zrobić coś spektakularnego, że trzeba będzie zmienić rzeczywistość.
7:00. Wreszcie otworzyli klatkę. I od startu wysunęła się na czoło kobiecej stawki. Z kolegą Patrykiem Sołtysem rozstawiamy czerwony stoliczek piknikowy, wyjmujemy skrzyneczkę z jedzeniem i piciem, termosy i bioniki. Zaraz zacznie się lekcja eliksirów tylko zamiast uczniów z Hogwartu w kolejce ustawią się biegacze. Z każdym okrążeniem przewaga rośnie. Plan zakładał tempo oscylujące w przedziale pomiędzy 5:00-5:20 jak najdłużej się da. Biegnie jak zaprogramowana. Maraton w tempie 3:34 jakby biegła z kartką. Pierwszy dubel. Pozostałe kadrowiczki zdały sobie sprawę, że przewaga jest już dość spora i nieco przyspieszają. Trzymają równe wysokie tempo. Kolejne godziny przynoszą nieznaczne wahania. Kiedy cukru we krwi jest mniej tempo spada do 5:20, kiedy jest poziom idealny wraca do 5:00. My serwisanci musimy zachować równowagę pomiędzy przekarmieniem, które spowoduje rozstrój żołądka, wzdęcia i wymioty oraz zagłodzeniem, które spowoduje biegowy zgon. Żonglujemy smakami i ilościami. Słodkim, gorzkim, kwaśnym, słonym, ciepłym i orzeźwiającym. Żołądek musi pracować na wolnym biegu, aby zachować w nim resztki krwi. Nasza praca nie ma sensu teraz, po 60 czy 80 kilometrach czy nawet 100 km. Można to przebiec na kilku żelach i pić colę oraz izotoniki raz na kilka kilometrów. Po 2 godzinach wysiłku zaczynamy już jednak full serwis, co pętlę – rzadko jest inaczej. W dawkach takich jak serwuje się wodę ognistą. W sumie efekty mają być podobne. Po kieliszeczku można się bawić długo, pijąc łapczywie impreza kończy się przedwcześnie. Podobnie postępujemy z jedzeniem, racje głodowe. Ola narzeka, że jest niedożywiona, ale granica pomiędzy głodem a przejedzeniem jest w tym sporcie cienka jak bibuła. Wszystko funkcjonuje prawidłowo. Po 8 godzinach rywalki nieco zwalniają i pojawia się drugi dubel nad Patrycją Bereznowską i Agatą Matejczuk, bo taka jest kolejność. One trzymają tempo zwiastujące rekord Polski, Ola trzyma tempo zwiastujące kosmos, ale my musimy trzymać nerwy na wodzy.
Mija 100 kilometrów w czasie 8:34. W listopadowej Kaliskiej Setce było u Oli 8:53 (rekord życiowy poprawiony o 50 minut). Dominika Stelmach zrobiła wówczas 8:01, a dzień później Patrycja na stadionie w Holandii wykręciła równe 8 godzin – rekord Polski. Przed biegiem zakładałem, że będzie 8:45 może 8:40… Jest bardzo dobrze, ale wszystko jeszcze można stracić. Powiedziało się A, ale tutaj na literę B czeka się do ostatniej godziny. Ona się już nie liczy – o tym później.
Tempo znów spada na chwilę do 5:20, rywalki biegną wolniej lub tak samo, ale zdajemy sobie sprawę, że prąd może odciąć w każdej chwili. Żele są wciągane do połowy, rozcieńczamy je w ciepłej wodzie a na „zagrychę” idzie gorzka herbata z cytryną a potem płukanie wodą. Działa! 10 godzin i 3 dubel. Patrzę jaki jest rekord świata, ostatnie dwie godziny musiałyby być po 4:45. Informuję, ale to był kiepski pomysł, bo ból ogarnia już nawet włosy maleńkiej biegaczki. Mimo to jest niezłomna i Patryk oznajmia ze zdziwieniem, że znów wróciła do tempa z początku biegu. W sumie można powiedzieć, że ona rzadko od tego tempa odchodziła… To były bardzo krótkie rozstania.
Tymczasem na trasie lider wśród panów, Tomek Kuliński zaczął przeżywać katusze. W 8 godzin zrobił nieco ponad 100 km i wydawało się, że poprawi rekord kraju. Żołądek jednak tego nie wytrzymał. Nie przypadkowo Yannis Kouros zawsze podkreślał, że bieg ultra to dopiero bieg 12 godzinny, bo na 100 km decyduje jeszcze wytrenowanie. Można pobiec to z treningu maratońskiego i ta szybkość jeszcze się przekłada. Potem ten wysiłek trzeba już znosić, trzeba go zaakceptować, trzeba znieść wszystkie protesty organizmu i znaleźć w sobie pokłady czystej motywacji silniejszej niż pieniądze, bo próżno ich tutaj szukać.
Ostatnia godzina. Ola podbiega do strefy serwisu i mówi jak zawsze cichutkim głosem: „mam rekord Polski”. Czas na godzinę chwały – tak ją nazwijmy. To czas, w którym nieważne w jakim stanie byłeś, dostajesz niewidzialnych mocny, bo wiesz, że już zaraz to cierpienie się kończy. Ci co szli biegną, ci co biegli, zaczynają latać i wykręcają najszybsze okrążenia. W ostatniej godzinie kilka kilometrów było poniżej 5:00… 4 dubel. Ostatnie 15 minut i Ola wyprzedza Ireneusza Czapigę aktualnego lidera wśród mężczyzn! Doświadczony ultras z mistrzowską klasą sportową na 24 godziny, wielokrotny reprezentant Polski nie podejmuje walki, bije brawo. Aleksandra Niwińska wygrała z mężczyznami, dokonała czegoś, co wymknęło się na ostatniej prostej Ann Trason. Wygrała w stawce, w której byli zawodnicy biegający 100 km grubo poniżej 8 godzin… Od niektórych dostałaby na tym dystansie prawdziwe lanie o niemal 1,5 godziny… Ale po upływie tych 8 godzin ona dalej potrafi biec tym samym tempem! Potrafi zmieniać rzeczywistość.
Krzesełko, kurteczka, uśmiech i łzy. Oczekiwanie na domiar okrążenia. 705 metrów do 106 pętli daje łączny wynik 139,512 metrów. Ktoś potem to źle sumuje i na dyplomie oraz w wynikach jest 412, ale otrzymujemy zapewnienie, że zostanie to zmienione. Ważne, że my wiemy. Na sali dekoracja i główny organizator August Jakubik najpierw żartobliwie gani wszystkich mężczyzn, potem gratulacjom nie ma końca. Kilka osób dopytuje jak Ola trenuje, że zrobiła taki progres. Odpowiedź jest dosyć prosta. Talentom po prostu nie wolno przeszkadzać. Ultra w dużej mierze można wytrenować, ale głównie chodzi o to, aby zwiększyć prędkość przelotową, którą jedni potrafią utrzymać przez 6-7-8 godzin, a nieliczni za sprawą swoich magicznych zdolności potrafią utrzymać dłużej i człowiek patrzy na to z boku i nie może się nadziwić, nie próbuje zrozumieć. Ola urodziła się w Złotoryi, ale nie zdziwiłbym się, gdyby urodziła się w rejonie o równie pierwiastkowej nazwie, Miedzianym Kanionie zasilając wioskę Indian Tarahumara. Wówczas pewnie w książce „Urodzeni Biegacze” miałaby swój rozdział, bo bez wątpienia urodzoną biegaczką jest.