Maraton w Paryżu – bieg na przekór lękom
Miasto piękne, miasto bogate, miasto ustalające trendy, miasto luksusu, miasto dla zakochanych – tak kojarzona była zawsze stolica Francji. Od niedawna kojarzy się ją niestety także z islamistami i terroryzmem. Jak w tym wszystkim odnalazł się jubileuszowy 40. Schneider Electric Marathon de Paris z perspektywy uczestnika?
Decyzja była spontaniczna, druga fala zapisów we wrześniu, 99 euro opłaty startowej, żadnego losowania i procedur – kto pierwszy ten lepszy. Udało się. Chwila podniecenia, a potem czas było rozpocząć przygotowania. Przez myśli mi nie przeszło, że będę się tego pięknego miejsca obawiać, że z tyłu głowy będę myślał o czymś więcej niż o wysiłku. Listopadowe zamachy zmieniły jednak sielankową zachodnioeuropejską rzeczywistość czy tego chcemy czy też nie. Kiedy dołożymy do tego zamachy w Brukseli na dwa tygodnie przed imprezą i nieustanne aresztowania, stan wyjątkowy, fale uchodźców wychodzi emocjonalny granat złych emocji. Czy biegacze mogli przebiec wobec tego obojętnie czy też dostali rykoszetem?
Podchodzę do okienka, aby wyrobić sobie Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego. – Miejsce wyjazdu – słyszę pytanie i odpowiadam, że Paryż. Wówczas chwila milczenia, pani podnosi wzrok znad okularów i mówi: a to nie boi się pan?
Dzieci z podstawówki, z którymi mam zajęcia ogólnorozwojowe pytają się, gdzie ten mój maraton (i na ile kilometrów) biegnę i odpowiadam, że w Paryżu. Wówczas niemal chórem słyszę pytanie: nie boi się pan zamachów?
Trzeba przyznać, że siedziało to w podświadomości, ta atmosfera strachu, ten wewnętrzny lęk, te pytania czy aby na pewno… Tak olbrzymia impreza masowa, to przecież potencjalne zagrożenie, świetna okazja dla szaleńców, z drugiej strony przecież to generalna próba przed Euro 2016 i środki bezpieczeństwa z pewnością powinny być nadzwyczajne – tego typu myśli krążyły po orbicie.
Po przylocie do stolicy Francji spodziewałem się armii na ulicach, dworcach, lotniskach, ale tak nie było. Sześciu żołnierzy na jednej stacji kolejki oraz dwóch policjantów na jednej stacji metra – to wszystko, co widziałem pierwszego dnia. Jednak nie było też do końca zwyczajnie. Kiedy odbieram pakiet startowy w Warszawie nie muszę pokazywać zawartości plecaka, nie muszę rozstawiać szeroko rąk i nóg, dawać się przeszukać, aby wejść na EXPO, a w Paryżu robić to musiałem.
Wreszcie przyszedł czas na start. Dojazd metrem. Na każdej stacji „dobija” idących na próbę sił. Jest nas coraz więcej, ani policji ani żołnierzy jednak nie widać. Każdy wchodzi do swoich stref. Od elity przez 3:00, aż pod Łuk Triumfalny. Całe Pola Elizejskie w biegaczach! Patrzę za siebie, widzę rzekę. Ma nas być 57 tysięcy. Tyle pakietów startowych było do odebrania. Średnie polskie miasto na jednej ulicy. Rzeka zaczyna płynąć przez Paryż a na jej brzegach mnóstwo kibiców z transparentami, flagami, mnóstwo orkiestr, zakręconych ludzi i zwykłych przechodniów. Nie widać „szczególnych środków bezpieczeństwa”. Wydaje się, że wszystko jest normalnie, że nie ma psychozy, że nikt się tym niby zagrożeniem nie przejmuje.
Po skończeniu tej nierównej walki z dystansem i czasem słyszę polskie rozmowy, bo trzeba przyznać, że sporo nas tam było zarówno na trasie, jaki i wśród kibiców. Mężczyzna relacjonuje przez telefon bieg, ale szybko przechodzi do incydentu, który miał miejsce rano, gdy jadł śniadanie przed biegiem w kawiarni w centrum. „Raban, zleciało się w jednej chwili mnóstwo tajniaków, bo leżała jakaś paczka bez opieki, chcieli już wszystkich ewakuować, wywieźli w moment paczkę wraz ze skuterem” – taką relację usłyszałem. Jednak czuwali, byli w tłumie kibiców, pewnie też biegli i chcieli, abyśmy czuli się normalnie, abyśmy o tym nie myśleli, abyśmy martwili się jedynie jak pokonać kryzys i jakim tempem biec. I trzeba przyznać, że się im to udało, bo przecież nic się nie stało, choć pewnie w każdym z nas, gdzieś to siedziało…
Niektórzy jednak przerazili się mocniej i zrezygnowali. Ponad 10 tysięcy pakietów nie zostało odebranych i przez to nie było rekordu wszech czasów, choć 42 tysiące finiszerów to liczba i tak przyprawiająca o zawrót głowy jak na polskie, a nawet europejskie realia. Zdecydowana większość nie uległa, nie przestraszyła się pobiegła na przekór lękom i bieganie zwyciężyło.
PS. w obronie biegów polskich
Opłaty wielu naszych biegów idą w górę i pojawiają się głosy, że organizatorzy już czasem przesadzają. Niejednokrotnie byłem podobnego zdania, jednak porównując, jakość do ceny to jesteśmy rozpieszczani! Wyobraźcie sobie nasz duży maraton z atestem i wyłącznie wodą do picia na punktach odżywczych? Fora zapełniłyby się negatywnymi komentarzami. W Paryżu się tym nie przejmowali izotonicznego napoju nie było w pakiecie, na trasie z wyjątkiem 30. kilometra była wyłącznie woda, a na mecie dawali (i tu zaskoczenie)… wodę. Oczywiście ktoś powie „Paryż to brzmi”, ale Kraków też jest piękny, Poznań jest na P, a Warszawa ma niemal tyle samo edycji na swoim koncie. Cudze chwalimy, ale sami naprawdę mamy się czym pochwalić.