Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Lista oszustw do jakich są w stanie posunąć się biegacze amatorzy, aby uzyskać jak najlepszy wynik na mecie biegu ulicznego, jest długa. Znane są przypadki podjeżdżania na rowerze albo miejskim autobusem, skracania trasy czy też startu z cudzym numerkiem na klacie. Do ostatniego wykroczenia doszło podczas niedzielnego maratonu w Dreźnie. Camilo Santiago został sklasyfikowany, jako Ivan Zarco. Najciekawsze jest jednak to, że w nielegalnym występie pobił rekord kraju swojego honduraskiego kolegi, co – jak na razie – pozostaje odnotowane w tabelach.
O maratonie w niemieckim Dreźnie pisaliśmy przy okazji dobrego startu Anny Bańkowskiej, która w niedzielę (21.03) ustanowiła maratońską życiówkę, zatrzymując zegar na 2:31:16. W mieście nad Łabą działy się jednak również inne interesujące rzeczy. Hiszpan Camilo Santiago, ukończył maraton z numerem startowym swojego dobrego kumpla z Hondurasu – Ivana Zarco.
Choć obu panów łączy koleżeństwo, dzieli poziom sportowy. Santiago złamał już w swojej karierze 2:10, natomiast Zarco może pochwalić się życiówką niemal 10 minut słabszą (2:18:19). Po niedzielnym występie Santiago, który ukończył zmagania na 7 miejscu z czasem 2:17:46, oficjalna strona worldathletics.org utrzymuje, że życiówka Zarco (i tym samym rekord Hondurasu) wynosi właśnie 2:17:46.
Z pozoru sprawa wygląda na jasną, ale też zaskakującą. Jasne jest przewinienie Santiago, który nie powinien wystartować z cudzym numerem startowym. Zaskakujące jest to, że do takiego przekrętu doszło na poziomie wyczynowców. Podobne „numery” do tej pory znane były głównie w świecie amatorów biegania. Jak tłumaczą się przyłapani na szwindlu panowie? Szczegółową relację z całego wydarzenia spisał na swoim Twitterze główny winowajca, czyli Camilo Santiago.
Hiszpan zaznacza, że pierwotnie planował „pejsować” honduraskiemu koledze. Taki był wstępny plan, choć na ostatniej prostej miał stanąć pod znakiem zapytania, ponieważ Zarco zaczął zgłaszać problemy zdrowotne. Konkretnie – zapalenie powięzi podeszwowej. Jako, że obaj mieli już wszystko zaklepane (hotele, podróż itd.) zdecydowali się przybyć do Drezna. Wtem. Podczas rozgrzewki pozostawiona na łaskę losu w pobliskim parku torba, w której Santiago miał numer startowy, zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Co dzieje się dalej? Zarco oddaje koledze swój numerek, twierdząc, że problemy ze stopą i tak przeszkodziłyby mu w walce o dobry rezultat. Następnie panowie zgłaszają wszystko obsłudze zawodów. Hiszpan biegnie i finiszuje z czasem 2:17:46. Koniec historii.
Ogólnie cała ta opowieść ma ręce i nogi. Kilka rzeczy poddaje jednak pod wątpliwość szczerość hiszpańsko-honduraskiej grupy podmieniającej numerek. Przede wszystkim, Santiago wystroił się na bieg, jak na napad na bank. Czapeczka, okularki słoneczne… Trochę jak celebryta, który chce wyjść po flaszkę do Żabki, ale tak, żeby zachować anonimowość. Po drugie – dlaczego ukończył bieg? Przecież wedle własnych zeznań, miał jedynie „zającować” Zarco. Po co dobiegł do samej mety? Jest to o tyle zastanawiające, że jak sam przyznaje – 11 kwietnia i tak ma w planach start w maratonie (domyślamy się, że chodzi o Hamburg).
Oszukiwanie w biegach masowych jest częstym zjawiskiem. Temat doczekał się nawet swojego bloga. Wyłapywaniem nieuczciwych biegaczy zajmuje się tutaj Amerykanin Derek Murphy. Na co dzień jest analitykiem biznesowym. W wolnych chwilach analizuje jednak biegi, sprawdzając, kto pojawił się na mecie, jako pasażer na gapę.