31 marca 2014 Redakcja Bieganie.pl Sport

9. PZU Półmaraton Warszawski nogami redaktora Bieganie.pl


Dziennikarze relacjonują dla nas wydarzenia sportowe na całym świecie. Obserwują to, co dzieje się na arenie, aby później wiernie przekazać to odbiorcom. Sami jednak w nich nie uczestniczą. Ja postanowiłem nie patrzeć się biernie na to, co dzieło się w stolicy podczas 9. PZU Półmaratonu Warszawskiego, tylko przebiec go jak ponad 11 tysięcy ludzi.

ccccc.jpg

Z reguły jest tak, że są wyniki, że są miejsca i klasyfikacje. Najważniejszy jest zwycięzca i rekordowy czas. W przypadku tego biegu, rzeczywiście czas Victora Kipchirchira robi wrażenie. 1:00,48 to najlepszy rezultat uzyskany na polskiej ziemi na dystansie półmaratonu. Aby uzyskać taki czas… trzeba jechać na łyżworolkach lub rowerze inaczej się nie da. Wypadałoby już relację zakończyć, bo jest zwycięzca i jest czas, ale biegi uliczne mają tysiące zwycięzców. Tysiące przełamanych kryzysów, tysiące motywacji, tysiące uśmiechów na mecie. To jest piękne i właśnie dlatego biegamy, żeby to w pełni poczuć.

DSC_4383.jpg

Twoja kolej
Z ulicą jestem związany dopiero od roku, bowiem wcześniej hasałem z dużą prędkością po tartanowej bieżni. Nigdy dłużej niż 400 metrów, nigdy w tłumie zawsze po swoim torze. Zawsze przeciw rywalom, nigdy wspólnie dla zabawy. Zawsze także dla siebie… i to się nie zmieniło. Czas zatem przejść do samego biegu. Mój półmaraton zaczął się już w sobotę, gdy odbierałem pakiet. Wracając ze Stadionu Narodowego do domu (30km) podróż koleją zajęła mi 2 godziny i 20 minut…, a chciałem zjeść solidną kolację i wcześniej się położyć, bo przecież godzinę trzeba było przestawić. Takie są już jednak koleje losu. Dobrze, że następnego dnia, dowiozły mnie na czas.

DSC_4342.jpg

Zdecydowałem, że pobiegnę bez muzycznego akompaniamentu, ponieważ chciałem w pełni poczuć sam bieg, poza tym na profesjonalnych zawodach lekkoatletycznych nie można biegać ze słuchawkami, chciałem się poczuć jak dawniej. Zamiast tego pobiegłem z przyjacielem ze szkolnej ławki, Igorem. Dla niego był to debiut i mimo że potencjał ma niesamowity (w 2008 roku był drugi na listach światowych IAAF w wieloboju juniorów młodszych), to twierdził, że mojego tempa nie wytrzyma. Fałszywa skromność. Piękna pogoda, z głośników poleciał Czesław Niemen i uśmiechnięty tłum biegaczy pobiegł Mostem Poniatowskiego. Emocje czuć było w powietrzu, ale nie chciałem dać się im ponieść, bo to kosztuje później dużo cierpienia. Plan był prosty – 10 km na kontroli, potem lekkie przyspieszenie. 5.,6., 7. kilometr i wszystko jak w zegarku. Utrzymywałem tempo 4:30-4:20 dostając brawa od zgromadzonych na chodnikach Warszawiaków oraz słuchając orkiestr, raperów, chórów i DJ’ów .

Krępująca sprawa

Niczym niezmącony spokój zakłócił mi… pęcherz. Było zbyt pięknie. Wcześniej nawodniłem swój organizm, rozgrzałem się, opróżniłem nadmiar, ale organizm spłatał mi figla. To był dziwny ból nasilający się od 9. kilometra. Wbiegłem do tunelu, (kiedyś zalanego) a tam naprawdę pięknie śpiewał chór. Chciałem się w tę pieśń wsłuchać, ale pęcherz atakował mnie przeszywającym bólem. Pomyślałem, że to trochę za szybko żeby zacisnąć zęby. Wówczas podbiegł do mnie kolega – co słychać? – zapytał, odparłem że boli. On też cierpiał, bo za dużo zjadł na śniadanie. Dobiegliśmy wspólnie do znacznika na 10. kilometrze z czasem 43:40. Wówczas pomyślałem, że nie będę się spieszyć, bo przecież to tylko zabawa, co to za różnica ile będzie na tej mecie. Zawsze tylko gnam zamiast pozdrawiać ludzi i się nie męczyć… Zły duch jednak opuścił moje myśli, kusił, namawiał, ale wraz z minięciem 13. km zniknął i już nie wrócił, nie dał rady mnie dogonić.

 

 

DSC_4435.jpg

Kroczek za kroczkiem

Czas było się przełamać i przyspieszyć, bo coraz więcej osób zaczynało mnie wyprzedzać, a to niepokojąca oznaka. Natchnęły mnie do tego Łazienki Królewskie, stwierdziłem że już niedaleko, ból jakimś cudem minął, najwyższy czas docisnąć. Nie było wymówki, usprawiedliwienia. Zacząłem wybierać wzrokiem ludzi i ich doganiać. To dobra taktyka, bowiem nie skupiasz się na dystansie tylko na małym zadaniu, które jest na wyciągnięcie ręki. Tuż przed znienawidzonym przez biegaczy podbiegiem wiedziałem, że to moja chwila. Na obozach w górach zawsze byłem mocny, a to zaledwie zmarszczka… inni stali, a ja biegłem. Ludzie wydłużali krok, chcąc zagarnąć możliwie jak najwięcej metrów. To podstawowy błąd, kosztuje zdecydowanie więcej energii, mięśnie bardzo bolą, bo trzeba podnosić wysoko kolana. Ja zawsze skracam krok, zwiększam kadencję i tym razem również się opłaciło. W moim otoczeniu nie było osoby, która pokonała podbieg szybciej. Na szczycie podkręciłem tempo, bo przecież było już z górki.

DSC_4589.jpg

Rozkaz

Rozpędzałem się z każdym kilometrem a to bardzo motywuje. Wyprzedza się wówczas większość biegnących, którzy przesadzili na początku. Inni cierpią, ty łapiesz wiatr w żagle i rozkoszujesz się endorfinami. Przy słynnej palmie usłyszałem od kibicującego brata – „ma być życiówka” – zabrzmiało jak rozkaz, zatem nie miałem wyboru. 4:10, 4:08… przebiegłem Most Poniatowskiego i chciałem już tylko utrzymać tempo. Na ostatnim kilometrze doping był niesamowity, za co dziękuję wszystkim, którzy z własnej woli zdzierali gardła. Tego brakowało mi na kilometrach, gdy dopadł mnie kryzys. Doping daje niesamowitą moc, wyzwala silne emocje. W uniesieniu przypominałem sobie sprinterskie czasy i pozwoliłem sobie na szybszą przebieżkę na ostatnich 200 metrach. 1:31.54 – to od dziś moja nowa poprzeczka do przeskoczenia, mój króliczek, którego będę ścigać. Urwałem niemal 5 minut, ale najbardziej jestem zadowolony, że ostatnie 2 kilometry pokonałem najszybciej. Wreszcie tak, jak należało. Medal, woda i zdziwienie… kolega bardzo szybko wyłonił się z tłumu. Przegrał 4 sekundy… trochę mnie zatkało, bo przecież przyspieszyłem na ostatnich 5 km. Twarda bestia, ale czego można było się spodziewać po byłym wieloboiście szykującym się do ½ Ironmena?

DSC_4877.jpg

Byłem, zobaczyłem i zwyciężyłem z samym sobą jak wszyscy Ci, co ukończyli. Patrząc na ten radosny, zmęczony tłum pod Stadionem Narodowym serce się radowało. Zrozumiałem, że to już nie moda, nie pozytywny trend, to prawdziwa pasja. Ludzie naprawdę złapali bakcyla, a z tego uzależnienia się już nie wychodzi. Piłkarze, koszykarze, siatkarze kończą kariery i później rzadko bawią się piłką, biegacze zawsze zakładają buty i ruszają ku przygodzie, ku nowym doznaniom. Biegną po nowe wspomnienia, wciąż głodni emocji.

***

9. PZU Półmaraton Warszawski był rekordowy pod dwoma względami. Ukończyła go największa liczba osób w historii polskich półmaratonów – 11124 osób. Padły też nowe rekordy trasy wśród kobiet i mężczyzn. Wśród mężczyzn zwyciężył Victor Kipchirchir w czasie 1:00:48, najszybszą z pań była Poline Wanjiku Njeru – 1:09.06. Czasy pary kenijskiej są najlepszymi w historii na terenie Polski. Najszybszym z Polaków był Artur Kern (MKS Unia Hrubieszów), 10. na mecie z wynikiem 1:05.40. Najwyższą lokatę z Polek – ósmą – zajęła Dominika Nowakowska (LKB im. Braci Petk Lębork) 1:15:37, druga przed rokiem.

Możliwość komentowania została wyłączona.