Redakcja Bieganie.pl
Kto będzie reprezentował Polskę podczas olimpijskiego maratonu w Sapporo? Jest to pytanie, które przy 9 osobach z minimum w kieszeni oraz 6 miejscach do obsadzenia, dręczy zarówno kibiców, jak i samych zawodników. Między innymi o powołaniach na sierpniowe igrzyska porozmawialiśmy z szefem bloku wytrzymałości PZLA, trenerem Zbigniewem Rolbieckim.
Do ostatniego weekendu sympatycy polskiego maratonu mogli mieć obawy, o to czy nasi zawodnicy wypełnią olimpijskie minima. Sytuacja zmieniła się jednak o sto osiemdziesiąt stopni. Czy możemy mówić o klęsce urodzaju? Czemu zawdzięczamy taki zwrot?
Zbieniew Rolbiecki: Dla mnie nie jest to klęska urodzaju, tylko w końcu nasi zawodnicy potwierdzili to, na co się od dłuższego czasu przygotowywali. Jest to wynik dobrej pracy, tego, że po drodze nie było startów komercyjnych. Przygotowywali się na dany dzień i to spowodowało bardzo dobre wyniki.
Kryteria kwalifikacji olimpijskich są zawiłe i nie ograniczają się jedynie do najlepszych rezultatów. Czy można już dziś odpowiedzieć na pytanie kto pojedzie na igrzyska?
Do ogłoszenia kwalifikacji olimpijskich pozostało jeszcze trochę czasu. Walka o minima jeszcze się oficjalnie nie zakończyła. Trudno na ten moment coś wyrokować. Jest pięciu zawodników i cztery zawodniczki, które na dzisiaj mają wskaźnik olimpijski. Jeśli chodzi o panów nie ma większego problemu, bo cała piątka biegała dzisiaj (rozmowa odbyła się 18 kwietnia – red.) i wyniki są różne. Natomiast w przypadku kobiet, pierwsze dwie zawodniczki mistrzostw Polski nie podlegają dyskusji, bo nabiegały najlepsze rezultaty. Trzecia Izabela Paszkiewicz uzyskała 2:28:12, czyli wynik niewiele słabszy do czasu Karoliny Nadolskiej (2:27:43 – red.). Z tym zastrzeżeniem, że Nadolska osiągnęła swój rezultat dwa lata temu. Będzie decydował zespół szkoleniowy, a ostateczną decyzję podejmie zarząd, który nominacje przekaże następnie do PKOL-u.
W polskim środowisku biegowym dało się wyczuć wielkie nadzieje związane z maratońskim debiutem Krystiana Zalewskiego. Wyobraźnię kibiców dodatkowo rozpalił rekord Polski na dystansie półmaratonu, osiągnięty przez byłego przeszkodowca, w drodze do tego celu. Dziś wszystkie karty są już na stole. Jak Pan oceni jego start?
Jak na debiut to 2:10:58 trzeba ocenić, jako dobry wynik. Piotr Gładki debiutował w 2:11:06. Na pewno apetyty zarówno Krystiana jak i trenera były zdecydowanie większe. Póki co nie rozmawiałem ani z zawodnikiem, ani z trenerem, więc nie umiem powiedzieć co dokładnie się wydarzyło na trasie. Wiem tylko, że po 35 kilometrze Krystian objął prowadzenie. Gdy jednak chłopaki dowiedzieli się o wynikach, które padły w Enschede, Arek stwierdził, że musi zaatakować, by wygrać i zapewnić sobie bezpośrednią kwalifikację na igrzyska.
Czy patrząc na ostatnie rezultaty możemy już mówić o zmianie pokoleniowej w polskim maratonie? Wiele z wiodących nazwisk kojarzymy od lat, ale na horyzoncie pojawili się też młodzi, głodni sukcesu następcy.
Jest to na pewno obiecujące, że bardzo dobrze zaprezentował się Kamil Karbowiak, który jest jeszcze młodym zawodnikiem. To samo można powiedzieć o Angelice Mach i Oli Lisowskiej. Jest to dobry prognostyk nie tylko w kontekście najbliższych igrzysk, ale też startu za kolejne cztery lata.
W związku z przedłużającą się pandemią, na świecie wciąż obserwujemy spore problemy logistyczne, co w przypadku sportowców utrudnia podróże i wyjazdy klimatyczne. Jak w świetle tego będą wyglądały przygotowania naszych biegaczy do igrzysk?
Przez koronawirusa niektóre wyjazdy zagraniczne są rzeczywiście utrudnione. Mamy zaplanowane zgrupowanie w Font-Romeu na 26 kwietnia, ale w tej chwili nie ma zgody na wyjazd, bo Francja się zamknęła. Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o Szwajcarię. Zobaczymy co się wydarzy w najbliższym czasie. Wiadomo, że nasi maratończycy przez najbliższe dwa tygodnie będą – jak to się mówi – dochodzili do siebie. Potem będziemy szukać rozwiązań. Generalnie wiadomo, że „wytrzymałość” musi pojechać w góry i tutaj nie ma o czym dyskutować. Sytuacja na świecie się zmienia, cała Europa się szczepi i miejmy nadzieję, że szczepienia przyniosą pożądany efekt. Póki co, jedną rzecz mogę potwierdzić. Ostatnie zgrupowanie aklimatyzacyjne maratończycy będą mieli w Sapporo – potwierdzenie zgody otrzymaliśmy od Japończyków.
W czym upatruje Pan szansy na dobry wynik podczas igrzysk i jaki rezultat moglibyśmy tym mianem określić?
To trudne pytanie, bo jak wiadomo specyfika biegania w tych warunkach, przy dużej wilgotności i wysokiej temperaturze, sprawia, że każdy zawodnik inaczej to znosi. To trudno przewidzieć. Jeśli ktoś tam dobrze rozłoży siły, będzie się odpowiednio nawadniał i schładzał organizm, to ma szansę być bardzo wysoko. Czasy na poziomie 2:04-2:05 będą nierealne w tych warunkach. Dlatego sądzę, że bieg z pomyślunkiem może przynieść dobre miejsce.
Myślę, że trzeba pobiec podobnie jak Heniu Szost w Londynie (H.Sz. zajął w stolicy Wielkiej Brytanii 9 miejsce z czasem 2:12:28 – red.). Biegł swoje, nie podpalał się… Wiadomo, że pierwsza grupa idzie mocno i jak ktoś się do niej załapie, to może nie dobiec do mety. Dzisiaj nasi chłopacy w Enschede pobiegli bardzo spokojnie pierwszą część dystansu, co pozwoliło dużo szybciej polecieć drugą. Mieli doświadczenie i potrafili z niego skorzystać.