13 stycznia 2013 Redakcja Bieganie.pl Zdrowie

Ku przestrodze pięknych Pań


Lato. Dostaję niepokojącą informację na fejsie od pewnej dwudziestolatki, która medialnie ogłosiła, że po 10 latach udało jej się zakończyć walkę z anoreksją i bulimią. Ogłoszenia ogłoszeniami, ale te choroby to rodzaj uzależnienia – dzisiaj uznaje się, że nie można z nimi wygrać. Są jak alkoholizm (z tym, że jedzenia nie można rzucić) i trzeba nauczyć się z nimi żyć. Dziewczyna jest zdesperowana – nagle choroba uderzyła powtórne, a ona nie jest w stanie jej "zaćwiczyć" – bo dokładnie to próbowała robić – zaćwiczyć każdą kalorię, każdy wyimaginowany, czy też prawdziwy skrawek niepotrzebnego ciała. A gdy przekroczyła pewną granicę, robiła się coraz słabsza. Ile można ćwiczyć? Nie była w stanie wytrzymać w żadnej pracy, bo przy tej chorobie, na tym jej etapie, 8 godzin „niezajmowania się swoim ciałem” nie wchodziło w grę. Miała dość. Oficjalnie jednak to dzięki aktywności fizycznej wygrała z chorobą.

przeczytaj także: Bulimia w sporcie

Koleżanka zamieszcza na fejsie zdjęcia, na których z tygodnia na tydzień jest coraz chudsza. Niezdrowo i patologicznie. Chwali się tym. Ale jak oglądać takie fotki? Jak pogodzić podpisy 

dominika_stelmach.jpg

pod nimi, że to dzięki bieganiu tak „zdrowo” wygląda… ja dziękuję za takie zdrowie. Lecz znajdują się liczni „lajkujący” i chwalący jej postępowanie. W końcu naukowcy ogłosili, że zdrowsze jest wychudzenie niż nadwaga. Tylko, że wyniki badań nie uwzględniają zdrowia psychicznego…
Na portalu bieganie.pl pojawia się kolejny artykuł o tym, jaka powinna być idealna waga maratończyka. Z przerażeniem łapie się za głowę, bo kierując się wskazówkami dobrze byłoby schudnąć 3 kilogramy. Tylko, że już ciuchy XXS zaczynają ze mnie spadać, mąż prosi być nabrała trochę ciała. Owszem, mam trochę tłuszczu, ale jestem kobietą. Nie powinnam w wieku trzydziestu lat zamienić się w „chłopczyka”. 
Sportowcy są niezwykle silnie narażeni na problemy związane z zaburzeniami odżywiania. Często wymaga się od nich redukcji masy ciała, ale czasami… Koleżanka na wyjeździe nie jadła śniadania, bo przed treningiem nie je; nie jadła obiadu, bo zaraz drugi trening… a na kolacje wmuszała w siebie dziecięcą porcję makaronu, bo „trener powiedział, że dzięki takiemu odżywianiu spowolni przemianę materii i organizm lepiej poradzi sobie z maratonem”… Komentarz chyba zbędny. Pozostaje tylko pytanie, czy rzeczywiście były to słowa trenera, czy tłumaczenie dla zachowania anorektycznego? Dodam tylko, że nie była to nastolatka. I nie jest to jedyna kobieta u której na talerzu możemy zaobserwować jedynie „maziajkę” symulującą, że coś zjadła. 
Problem jest bardzo głęboki i delikatny. Do Polski przywędrował dawno, ale jego kulminacja miała miejsce w latach dziewięćdziesiątych – kobiety z tej części Europy chciały za wszelką cenę dorównać tym z zachodu. Coraz niższy wiek chorujących na zaburzenia odżywania w Polsce notuje się od momentu powstania szkół gimnazjalnych – ale nie tylko gimnazjalistki podatne są na anoreksję i bulimię, choć to w tej grupie notuje się najwięcej zachorowań, co w dużej mierze spowodowane jest faktem, że szpitale psychiatryczne na leczenie przyjmują właściwie tylko osoby niepełnoletnie. Dorosłym znacznie ciężej jest uzyskać pomoc, szczególnie, gdy nie stać ich na prywatne wizyty u psychiatry. Do tego dochodzi jeszcze problem przyznania się przed sobą i przed obcym człowiekiem, że jest się dotkniętym zaburzeniami odżywiania.
Anoreksji i bulimia często dotykają kobiety na wysokich stanowiskach, żyjące w poukładanym świecie. Często sport, zamiast im pomagać, staje się cichym sprzymierzeńcem choroby. Aby jeść kobiety ćwiczą (bieganie jest oczywiście najefektywniejsze). Gdy zjedzą więcej ćwiczą więcej. Część z nich przekracza jednak cienką granicę, za którą jest już choroba. Choroba, której efekty negatywne mogą nie być obserwowalne przez kilka lat. Bo bulimia, czy anoreksja nie musi oznaczać dążenia do wagi 35 kg. Mogą objawiać się panicznym lękiem przed przytyciem – nie koniecznie chora musi być nastawiona na chudnięcie. Ale może po prostu zagubić się w trwaniu przy „swojej wadze”. Każda niezaplanowana przerwa w treningu, czy odstępstwo w przyjmowaniu posiłków mogą zaciągać pętle choroby…
Otoczenie zazwyczaj nie pomaga. Osoba chora nie słucha i nie przyjmuje do wiadomości „dobrych rad”. Cieszy się, gdy ktoś zarzuca jej chudość. Potrafi doskonale wytłumaczyć, dlaczego nie je (albo pokazać atak obżarstwa świadczący o dobrym apetycie i rewelacyjnej przemianie materii – tylko otoczenie nie będzie wiedziało, że posiłek wylądował potem w muszli klozetowej). Takich kobiet jest w otoczeniu każdego z nas naprawdę dużo. Ciężko jednak zaproponować jedną receptę na postępowanie w takich przypadkach. 

Choć czasami patrzy się z naprawdę szeroko otwartymi oczyma, szczególnie gdy kobieta niszczy nie tylko siebie, ale potrafi zagrozić także swojemu dziecku. Ostatnio koleżanka znana mi z fitness klubu urodziła dziecko. W ciąży przytyła 2,5 kg – po 4-6 godzin dziennie spędzała na ćwiczeniach. Dlaczego? Bo przecież trzeba być aktywnym w ciąży, bo z podziwem mówiono jej że w dziewiątym miesiącu wygląda jak w czwartym. A nie przytyła, bo jeść jej się nie chciało… 

Możliwość komentowania została wyłączona.