Redakcja Bieganie.pl
Wyjmując z kartonika buty Salomon S-Lab Sense czułem się trochę jak Stanley Ipkiss… But stworzony dla Kiliana Jorneta – te słowa, w przeciwieństwie do samego buta, dużo ważą. Z drugiej strony ja – zwykły udeptywacz trawników. Co wyszło z tego dziwnego połączenia, dowiecie się w poniższym teście.
Kiedy w 2010 roku Katalończyk Kilian Jornet Burgada – najlepszy bez wątpienia górski biegacz Europy przypuścił desant na Nowy Świat, startując w Western States 100, skończyło się połowicznym sukcesem: Kilian był trzeci, musiał jednak uznać wyższość Geoffa Roesa i Antona Krupicki. Kilian postanowił jednak spróbować znowu, mając okrągły rok na analizę tego co można by poprawić.
Jednym z takich elementów było obuwie. Kilian poprosił swojego sponsora, firmę Salomon, by ta skonstruowała dla niego nowy but. Miał być lekki, ułatwiać lądowanie na śródstopiu, szybko schnąć, z drugiej strony miał dawać ochronę stopie i być na tyle wszechstronny by sprawdzić się w zróżnicowanym terenie wyścigu Western States – od szutrowych dróg przez leśne szlaki, błoto, skały aż po śnieżne pola. Nie da się ukryć, że postawił przed Salomonem nie lada wyzwanie – firma ta do tej pory znana była z ciężkich, sztywnych, „pancernych” butów. Miesiące wytężonej pracy dały jednak efekt w postaci nowego modelu – S-Lab Sense, który Kilian wziął ze sobą na Western States 2011. Wygrał.
Niedługo potem Sense wszedł do masowej produkcji, a od września będzie dostępny w Polsce. Ja miałem możliwość testowania najnowszego modelu Salomona od kwietnia. Do dzisiaj przebiegłem w nich 340km, w tym Maraton Gór Stołowych.
Pierwsze, nie tylko namacalne, wrażenia
Jako pierwsza w oczy rzuca się – dosłownie – nietypowa jak na buty biegowe kolorystyka. Sense są w dużej części jaskrawoczerwone, pięta jest biała – dotyczy to zarówno cholewki jak i podeszwy. Być może części biegaczy narzuci to skojarzenia z naszymi barwami narodowymi, trzeba jednak przyznać, że design butów jest dość odważny i z pewnością są one bardzo zauważalne na biegowych ścieżkach. Po założeniu wydają się „małe” i „płytkie”. Wrażenie to z czasem zmniejsza się, jednak należy pamiętać, że S-Lab Sense to but, w którym z założenia biega się bez skarpet i jeśli chcemy je zakładać, trzeba dobrze wybrać rozmiar, bo Sense bardzo dokładnie opinają stopę – w takim przypadku być może lepiej byłoby kupić buty pół rozmiaru większe. Są bardzo lekkie – w moim rozmiarze (42 i 2/3, długość wkładki 27cm) ważą ok. 205-210 gramów. Ponieważ mam dość grubą stopę, bez wahania pozbyłem się wkładek. Dla porządku należy wspomnieć, iż wkładki są płaskie, nie dodają dodatkowej amortyzacji, ważą zaledwie kilka gramów – tym niemniej po ich usunięciu odczułem różnicę jeśli chodzi o ilość miejsca w bucie.
Mini czy nie?
W świetle trendów panujących obecnie na rynku obuwia biegowego nasuwa się pytanie, czy Sense to but minimalistyczny? I tak, i nie. Pod to określenie podpada bowiem wiele modeli, które jednak różnią się między sobą, również dlatego, że powstały pod wpływem różnych założeń. Dla przykładu, pierwsze modele z serii New Balance Minimus – MT10, MR10, MT00, MR00 – miały dawać wrażenie biegu boso, bardzo dobre czucie podłoża, nie oferowały zbyt wiele ochrony stopom. Do podobnych butów należą Vibram Five Fingers czy Merrell Trail Glove. Z drugiej strony, część producentów oferuje modele, które są lekkie, dość elastyczne, z niewielką różnicą grubości podeszwy między piętą a palcami, a jednak „dbające” o użytkownika – takie są Nike Free, Puma Faas poniżej modelu 500, czy np. Saucony Kinvara. Salomon S-Lab Sense na pewno nie należy do pierwszej kategorii, nie do końca również do drugiej. To but, który pomyślany jest jako startówka do biegów górskich, w tym ultra. Rodzi to konieczność pewnych ustępstw z minimalistycznej drogi.
Po pierwsze, Sense ma 4mm spadku, dropu, różnicy pięta-palce. Nie 0mm, ponieważ Kilian chciał mieć trochę amortyzacji w pięcie na końcowe kilometry biegów ultra, przydaje się ona również podczas ostrych zbiegów, kiedy lądowanie na śródstopiu staje się bardzo trudne jeśli nie niemożliwe. W związku z powyższym Sense oferują pewną dozę amortyzacji. Nie jest ona zbyt miękka, nie zachęca do lądowania na pięcie, ale jest. Podeszwa ma grubość 13mm w pięcie i 9mm w śródstopiu.
Po drugie, pod śródstopiem umieszczono warstwę twardszego materiału mającego dać ochronę przed ostrymi kamieniami. Zmniejsza on czucie podłoża.
Po trzecie, podeszwa w śródstopiu jest dość szeroka i ma wyczuwalną krawędź. Poprawia to stabilność w terenie, jednak zawodnicy mający doświadczenie w bieganiu w butach minimalistycznych bądź kolcach, mocno supinujący w pierwszej fazie lądowania, mogą to odczuwać jako dyskomfort. Większość biegaczy zapewne w ogóle tego nie poczuje.
Po czwarte, zapiętek jest dość gruby i lekko usztywniony. Ma to zapewnić lepsze trzymanie stopy w trudnym terenie.
Zanim jednak „minimalistyczni fundamentaliści” zaczną kręcić nosem, warto przypomnieć, że jest to but do biegów górskich, także ultra. Zważywszy na to przeznaczenie, są wystarczająco „minimalistyczne”, a dla wielu aż nadto.
Budowa i zastosowane technologie
Cholewka
Cholewka Sense w znacznej części (część czerwona, z wyłączeniem pięty) wykonana jest z cieniutkiej siateczki. We fragmencie, na którym są białe linie, zastosowano technologię Endofit. Ma ona dokładnie opinać stopę niczym rękaw bądź skarpeta. Ta część cholewki zintegrowana jest z cieniutkim, elastycznym językiem. W praktyce działa to dokładnie tak jak ma działać. Stopa trzymana jest mocno, noga nie przesuwa się w bucie, nie wychodzi również poza jego obrys przy mocnej pracy na boki, przez cały czas ma się uczucie naprawdę dużej stabilności. Z początku but trzyma tak mocno, że wydaje się płytki aż ciasny (moja gruba stopa), z czasem dopasowanie poprawia się znacznie a trzymanie nie słabnie i jest nadal znakomite.
Okolice palców są nagumowane by zwiększyć ochronę. W części „białej” cholewka jest grubsza, wyściełana. Delikatnie usztywniony zapiętek otula piętę ale nie na tyle mocno by powodować dyskomfort czy przeszkadzać w swobodnej pracy ścięgna Achillesa.
Zamiast tradycyjnych sznurówek mamy pojedynczą żyłkę z systemem Quicklace – zaciągamy jednych ruchem a specjalny klips zapobiega „rozwiązaniu”. Zaciągnięty koniec można włożyć w specjalną kieszonkę. System póki co działa bardzo dobrze, sznurowadła nigdy nie „puściły”. Jedyny minus to brak możliwości zamocowania chipa na sznurówkach – w jednym z biegów GP Poznania zapomniałem o tym, biegłem z chipem w ręce, przez co maty mnie nie złapały… Słów kilka o odczuwalnym komforcie: but jest bardzo wygodny, szczególnie po kilkunastu godzinach treningów, kiedy już ułoży się do stopy. Tym niemniej nie jest to komfort Minimusów, w których stopa czuje się jak w raju – w Sense biegam raczej w skarpetkach. Wnętrze buta jest wykończone starannie, w bezszwowej technologii Sensifit, tym niemniej nie jest to – przynajmniej dla mnie – najwyższy komfort.
Podeszwa
Jak już napisałem, podeszwa ma grubość 13mm w pięcie i 9mm w śródstopiu, co daje 4mm spadku. Sense nie utrudniają lądowania na śródstopiu. Od biedy da się lądować na pięcie ale nie polecałbym tych butów dla biegaczy ciężkich, którzy stale lądują na pięcie. Amortyzacja śródstopia jest bardzo niewielka, w pięcie jest jej trochę więcej, ale to „więcej” czuć z pozycji kogoś kto na codzień biega w obuwiu minimalistycznym. Porównując do butów tradycyjnych Sense amortyzują bardzo mało. Ochronę przed ostrymi elementami podłoża zapewnia wkładka Profeel. Jest to warstwa twardego a jednak elastycznego materiału umieszczona pod śródstopiem, widoczna przez prześwity w podeszwie zewnętrznej. Wkładka ta zmniejsza czucie podłoża ale daje ochronę – coś za coś. Zastrzegam – nadal czuć kamienie, szyszki i ostre korzenie, tyle że nieco mniej. I znowu – dla kogoś przyzwyczajonego do tradycyjnego obuwia trailowego ochrona ta będzie niewielka. Na piance podeszwy zewnętrznej naklejone są warstwy gumy z kołkami bieżnika. Bieżnik nie jest agresywny jak na but terenowy, można w Sense pokonywać odcinki asfaltowe bez uczucia dyskomfortu. Sense został zaprojektowany jako but, który ma sobie poradzić w różnorodnym terenie i tak jest w rzeczywistości. Delikatny wydawałoby się bieżnik trzyma się podłoża świetnie, więcej o zachowaniu na różnego rodzaju terenie w kolejnych akapitach.
Podeszwa nie ma żadnego elementu stabilizującego, usztywniającego, jest bardzo elastyczna.
Wrażenia z użytkowania
Jak już wspomniałem, szczególnie na początku but był dość ciasny, miałem wrażenie, że jest płytki. Wyjęcie wkładki dało mi trochę więcej przestrzeni, tym niemniej żeby Sense założyć potrzebowałem dłuższej chwili. Sznurówek na początku prawie nie zaciągałem. Materiał cholewki po jakichś 100km nieco się rozciągnął, w tej chwili w bucie mam dokładnie tyle miejsca ile potrzebuję. Co istotne, but nie stracił swoich właściwości jeśli chodzi o trzymanie stopy. Pierwsze kroki w Sense dają poczucie, że jest to but startowy pełną gębą. Stopa choć mocno trzymana przez cholewkę pracuje swobodnie, niewielka różnica pięta-palce pozwala na bieg ze śródstopia. But jest lekki i dynamiczny, aż chce się w nim biegać szybko. I tak też wyglądały moje pierwsze treningi w Sense – były to najczęściej interwały po lesie. W szybkim biegu po szyszkach i korzeniach miałem uczucie ochrony – nie musiałem się zastanawiać nad każdym krokiem, a jednocześnie czułem się blisko ziemi, bezpiecznie, w kontakcie z podłożem. Z każdym kolejnym treningiem Sense lepiej leżały i w weekend majowy pozwoliłem sobie na wybieganie 30km bez skarpet. Czułem się świetnie, poza lekkimi otarciami pięt, które przy biegu w skarpetach nigdy się nie pojawiły. Przy okazji tego długiego wybiegania objawiła się wada Sense, jak dotąd największa z tych, które udało mi się znaleźć: przy mocnym i długim użytkowaniu buty zaczynają bardzo śmierdzieć. Pranie usuwa nieprzyjemny zapach na jakiś czas, tym niemniej po wybieganiach buty ze skarpetami lądowały natychmiast na balkonie. Ponieważ dotychczasowe treningi w Sense odbywały się w Poznaniu, gdzie trudno o wymagający teren, postanowiłem zabrać je ze sobą na Maraton Gór Stołowych.
Wielki test
Obaw miałem kilka- czy delikatny bieżnik sprawdzi się w błocie, czy Sense będą wystarczająco mocno trzymały stopę na nierównych kamieniach, czy nie będą się ślizgały na mokrej skale i korzeniach, czy dadzą radę w błocie, czy będą szybko schły, czy stopa nie będzie się przesuwać do przodu na zbiegach i czy ochrona przed nierównościami będzie wystarczająca. Uff… cała litania obaw. Ponad 42 km i w moim przypadku ponad 6 godzin biegu w Górach Stołowych miało przynieść odpowiedzi na te pytania. Paweł Krawczyk, notabene zwycięzca tegorocznego MGS, zrobił wielkie oczy kiedy się ubierałem na start. „Ty chcesz w nich biec?”, spytał, sugerując, że to niezły hardcore. Co się okazało?
Po pierwsze, trzymanie stopy było rewelacyjne. W żadnym momencie stopa nie wyjeżdżała poza but, nie przesuwała się ani odrobinę, co na bardzo nierównym terenie było nieocenione. Pierwsze 10km biegło się w mokrym i błotnistym terenie, gdzie but wielokrotnie nabierał wody. Wysychał jednak momentalnie, po biegu nie miałem żadnych otarć, żadnych pęcherzy i żadnych kalafiorów – test zdany celująco. Na każdym rodzaju terenu – szutrowa droga, leśna ścieżka, trawa sucha i mokra, szyszki, korzenie suche i mokre, mokra i sucha skała, błoto – przyczepność była bardzo dobra. Oczywiście w błocie większe zęby dawałyby lepsze trzymanie, tym niemniej ja nie miałem problemów na trasie. Być może szybsi zawodnicy mieliby w tym względzie inną opinię, tego jednak nie wiem. MGS odbywał się w wysokiej temperaturze, podchodzącej w najgorętszym momencie do 30 stopni Celsjusza w odsłoniętym terenie. W Sense nie było mi gorąco, stopa utrzymywała termiczny komfort. Minimalizm Salomonów dawało się jednak odczuć – na zbiegach musiałem być nieco ostrożniejszy od innych; Ci, których pod górę i na płaskim wyprzedzałem, na zbiegach mnie dochodzili. Po biegu stopy były jedyną częścią ciała, która mnie naprawdę bolała – były mocno obite przez nierówności. Kilka razy na trasie nadepnąłem na wyjątkowo ostry kamień i poczułem ból – przez chwilę musiałem wtedy biec wolniej aż stopa trochę odpoczęła.
Po 340km, w tym jednym górskim maratonie, buty nie przejawiają oznak zużycia. Nic się nie rozerwało, nie przetarło, po MGS lekko odkleiła się guma na czubku buta, ale pomimo że jej nie zakleiłem nie odkleja się dalej. Zmian amortyzacji nie odczuwam, ponieważ nie zwracam na to uwagi. Bieżnik nie jest starty. Materiał cholewki nieco się rozciągnął ale właściwości nie stracił.
Podsumowanie
Jestem z tych butów bardzo zadowolony. Pomogły mi przetrwać górski maraton, nic się z nimi nie dzieje, w użytkowaniu nie napotkałem na żadne problemy. Co ważne, można w nich robić nie tylko krótkie, dynamiczne treningi ale również bardzo długie, nawet starty ultra – Sense są bardzo wygodne i komfort nie znika nawet po kilku godzinach biegu. Na pewno jednak nie jest to but dla kogoś, kto wcześniej nie miał styczności z butami minimalistycznymi/do naturalnego biegania. Dla takiej osoby będzie za mało amortyzacji i za mało ochrony przed nierównościami terenu. Sense świetnie się sprawdzą u kogoś, kto zamierza się ścigać po górach lub robić szybkie treningi w trudnym terenie; są bowiem lekkie, dynamiczne, zachęcają do hasania do upadłego. Biegacz taki musi jednak mieć mocny aparat ruchu zdolny udźwignąć obciążenia, których ten but, w przeciwieństwie do tradycyjnych, z niego nie zdejmuje. Do tego przydałyby się stalowe stopy, niewrażliwe na ostre podłoże.
Na koniec jednak bardzo ważna kwestia – przydatność buta, jego wartość użytkową należy moim zdaniem odnieść do ceny. Ta jest, szczególnie jak na warunki polskie, bardzo wysoka – 749 złotych. Na naszym rynku biegowym jest zaledwie kilka modeli, które tyle kosztują, zatem Sense jest jednym z najdroższych butów biegowych. Co otrzymujemy za tę cenę? Dobry, lekki but w teren? To za mało… Dobrze więc, drążymy dalej: bardzo lekki, dynamiczny a jednak nie pozbawiony amortyzacji i ochrony; ze świetną trakcją; szybkoschnący i przewiewny; komfortowy i wygodny nawet po wielu godzinach biegu… Jestem przekonany, że zawodowcy są gotowi wydać większą kwotę by urwać jeszcze te kilka minut z końcowego wyniku, co może przesądzić o zwycięstwie i dla nich kupno tak drogich butów mogło by być wydatkiem uzasadnionym. Co jednak w przypadku szarego biegacza ze środka stawki? Cóż, na to każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Salomon S-Lab Sense, abstrahując od ceny, to świetny but.