Redakcja Bieganie.pl
Jest gwiazdą we Francji i europejską nadzieją na przełamanie amerykańsko-jamajskiej hegemonii sprintu. W Londynie w mityngu Diamentowej Ligi Christophe Lemaitre pokazał, że jest w stanie powalczyć o medal olimpijski w zdominowanym przez czarnoskórych zawodników sprincie.
Lemaitre zabłysnął już przed dwoma laty, gdy przebiegł 100 m poniżej 10 sekund i został najszybszym białym człowiekiem w historii. Pozostał skromny i małomówny. Nie chce komentować swoich biegów i woli pozostawać w cieniu. Jego odpowiedzią są zawsze wyniki.
To, że powinni się go bać największe gwiazdy światowego sprintu udowodnił w Londynie na mityngu Diamentowej Ligi. Przebiegł 200 m w 19,91, co jest trzecim tegorocznym wynikiem na świecie. Szybsi byli jedynie Jamajczycy Yohan Blake (19,80) i rekordzista świata Usain Bolt (19,83).
22-letni Lemaitre pozostaje bardzo powściągliwy i uważa, że w Londynie po medal olimpijski będzie trzeba trochę szybciej pobiec. „Muszę poprawić rekord Francji, bo inaczej o podium będę mógł tylko pomarzyć. Myślę, że 19,80 może nie dać nawet brązu” – przyznał.
Jego skromność bierze się również z jego wyglądu. Nie ma budowy typowego sprintera. Jest szczupły, mało umięśniony, wysoki i… o białej karnacji. Wśród rywali jest egzotyczny. Nie brakuje mu elokwencji, ale namówić go do wypowiedzi, potrafi niewielu.
„Zdecydowanie bardziej wolę biegać” – przyznał. Na pytanie jak rozwija taką prędkość, skoro nie ma tak rozwiniętych mięśni jak jego koledzy z Jamajki czy USA, odpowiada: „sam nie wiem”.
Wszystko to znakomicie wykorzystali organizatorzy mityngu w Rzymie pod koniec maja. Na plakatach promujących imprezę Lemaitre znalazł się w towarzystwie Kima Collinsa i Asafy Powella. Francuz umieszczony był w środku na tle olbrzymiej panoramy miasta. Wyglądał przy nich na skoczka wzwyż.
Nic dziwnego. I jego parametry wskazują na to, że bez problemu poradziłby sobie na skoczni. 189 cm wzrostu i 74 kg mówią same za siebie.
Z czym kojarzy nam się sprinter? Z pozerstwem. Taka najczęściej pada odpowiedź. Wystarczy przypomnieć sobie Bena Johnsona, Maurice’a Greena czy obecnie biegającego Usaina Bolta. Lemaitre i tej cechy nie ma. Przed startem nie robi show, nie skupia na sobie oczu publiczności. Zapatrzony w dal, przed wejściem w bloki głęboko wzdycha. Brak teatralnych gestów. Ani na starcie, ani na mecie. Ma jeden cel – szybko pobiec, pomachać publiczności i w samotności cieszyć się z sukcesu. To jest właśnie Lemaitre.
Gdy w wieku 20 lat zadziwił świat i jako pierwszy biały człowiek pokonał 100 m poniżej 10 sekund, przyznał, że chyba faktycznie właśnie tworzy się historia, ale sukces w sprincie to nie jest kwestia koloru skóry albo kontynentu.
Może ma i rację, ale to właśnie Lemaitre może być jedynym białym człowiekiem, który w igrzyska w Londynie stanie na podium. I bez znaczenia czy chodzi tutaj o sprint, biegi średnie czy długie. Nie mam wątpliwości, że zostaną one zdominowane przez czarnoskórych zawodników.
„On jest talentem na miarę stulecia” – powiedział kiedyś o nim trener Pierre Carraz. Jak podkreślił nie chodzi tutaj wcale tylko o fizyczność, budowę mięśni, ale może przede wszystkim o psychikę.
„On nie ma w głowie żadnych barier. Dla niego wszystko jest zawsze możliwe” – dodał.
Nic więc dziwnego, że media kreują go jako „europejską odpowiedź na Bolta” czy jest wizerunkiem „białego sprintera”. „Trudno z takim brzemieniem trenować, startować i spełniać oczekiwania milionów, ale on sobie radzi” – przyznał trener.
Lekką atletyką zajął się późno. Po raz pierwszy na stadion trafił w wieku 15 lat. Od tego momentu wygrywał wszystko. Najpierw wśród juniorów, później seniorów. Zrobił coś, co wydawało się niemożliwe – stanął na podium mistrzostw świata. Przed rokiem w Daegu był trzeci na 200 m. Mistrzem Europy jest na dwóch sprinterskich dystansach. Czy w Londynie odważy się na start na 100 i 200 m? Tego sam jeszcze nie wie.
Znacznie bardziej lubi rywalizację na 100 m. „To na tym dystansie rodzą się prawdziwe gwiazdy. To o nich najczęściej się mówi. To oni stoją w świetle reflektorów. Może dlatego wolę 100 m?” – zastanawiał się.
To jednak na 200 m ma zdecydowanie większe szanse. Ma trzeci wynik na świecie, na dwa razy krótszym dystansie nie złamał jeszcze w tym roku 10 sekund. Igrzyskom w Londynie podporządkował wszystko. Przerwał nawet studia. Mimo wszystko kocha wracać w rodzinne strony do Aix-les-Baines.
„Nigdy nie zamienię tego miejsca na żadne inne. Tam jest mój dom, tam najlepiej się czuję” – podkreślił.
„Nie jestem osobą, która robi pierwszy krok. Wstydzę się kamer, nie umiem rozmawiać z dziennikarzami. I co z tego, że zainteresowanie mną nie spada, a prawie na każdym kroku towarzyszą mi fotoreporterzy? Ja już się nie zmienię. Wstyd mnie czasami przerasta i rozumiem, że czasami ludzie mówią o mnie, że jestem dziwakiem. Tak chyba też trochę jest” – przyznał.
Jedno jest pewne – cały świat, nie tylko Europa, będzie czekać na to, co zrobi Lemaitre w Londynie. I czy po zdobyciu medalu olimpijskiego nadal pozostanie skromnym, wstydliwym i nieśmiałym chłopcem?