29 sierpnia 2011 Redakcja Bieganie.pl Sport

Łukasz Parszczyński zawiedziony i nie zna przyczyny słabego występu.


Marzył o finale, przyjechał na mistrzostwa świata do Daegu dobrze przygotowany i nic nie wskazywało na późniejszą porażkę. Swoją przygodę w Korei jednak szybko zakończył. Łukasz Parszczyński był ostatni w swoim biegu eliminacyjnym na 3000 m z przeszkodami i z trybun obejrzy czwartkowy finał.

Parszczunski540

Co się stało w trakcie biegu?

Łukasz Parszczyński: Właśnie nie wiem. Na pewno to nie był mój dzień. Przygotowania wskazywały na to, że jestem w życiowej formie. Mi się wydaje, że głównym powodem mojego słabego występu tutaj była pogoda. Z drugiej strony w takich warunkach jeszcze nigdy nie trenowałem. Liczyłem na to, że będzie lekkie zachmurzenie i słońce się trochę schowa, ale niestety świeciło niemiłosiernie.

W Twoim biegu eliminacyjnym wielkich nazwisk nie było.

Ł.P.: Patrząc na listy startowe też wydawało mi się, że finał jest w zasięgu. Patrząc na wyniki z tego sezonu, to spokojnie mogłem być w czwórce. Nie wiem, czegoś brakowało, trzeba się teraz zastanowić.

Może przyczyną była długa przerwa w biegach z przeszkodami?

Ł.P.: Trwała prawie trzy lata i na pewno są jeszcze braki. Nie wiem czy to w technice, czy trzeba jeszcze obiegać się na tym dystansie. Muszę się zapytać trenera. On mnie przygotowywał, naprawdę dałem z siebie dużo, choć nie wszystko. Miałem jakąś blokadę. A co przyczyniło się do niej, nie wiem. Od początku mi się ciężko biegło.

Z trybun wyglądało, jakbyś od początku nie podjął walki.

Ł.P.: Nieraz tak jest w biegach, leci się od początku dobrze, a nieraz nie. Na rozgrzewce, na treningach wszystko wskazywało na to, że jestem dobrze przygotowany. W trakcie biegu po prostu nie mogłem. Psychicznie się nie wypaliłem, bo już rywalizowałem na imprezach podobnej rangi. Może za dużo startów było, przecież to już jest końcówka sezonu. Nigdy wcześniej o tej porze nie biegałem na wysokich obrotach. To mój pierwszy sezon rozbity na dwa cykle. Widać, że ten drugi etap nie był taki dobry.

Może było za dużo biegów w mistrzostwach Polski w Bydgoszczy?

Ł.P.: Taki był  plan trenera, żeby przygotować się właśnie pod mistrzostwa na dwa biegi. Na mistrzostwach Polski nie biegło mi się dobrze, ale z tego względu, że byłem prosto po zgrupowaniu w górach. Cztery dni po obozie wysokogórskim, a w tych dniach ciężko mi się biega. Tutaj byłem w trzecim tygodniu po zejściu z gór, gdzie normalnie świetnie się czuję.

A presja nie była za duża?

Ł.P.: Presji żadnej nie było.

Czasami ta forma po górach przychodzi wcześniej, czasami później, może tutaj tak było?

Ł.P.: Możliwe, że ten trzeci tydzień to jeszcze za wcześnie na szybkie bieganie. Taki wynik to ja nawet w samotnym biegu na treningu bym zrobił. Zrobię badania jak wrócę  do Polski, może będę wtedy więcej wiedział.

To już koniec sezonu dla Ciebie?

Ł.P.: Jeszcze 8 września mityng Diamentowej Ligi w Zurychu. Zobaczymy tam, co pokażę. Będę się starał maksymalnie wykorzystać przygotowania, które zrobiłem w St. Moritz. Szkoda ich.

Masz jeszcze jakieś refleksje po poniedziałkowym biegu?

Ł.P.: Liczyłem, że jestem na 8.15, więc powinienem był spokojnie wytrzymać tempo. Energię i siłę mogłem stracić na ostatnich dwóch okrążeniach, ale nie na początku. Pod koniec już nawet z tymi najsłabszymi nie miałem możliwości walczyć. Już wtedy naprawdę było mi wszystko jedno. Nie mogłem nawet przyśpieszyć na końcu, gdzie ja nigdy nie odpuszczam. Zastanawiałem się nawet, czy nie zejść z bieżni. Wychodzę jednak z założenia, że trzeba każdy bieg ukończyć, nawet na ostatniej pozycji.

Możliwość komentowania została wyłączona.