Redakcja Bieganie.pl
Dojechaliśmy do Iten, oddalonego od Nairobi pięć godzin samochodem na północny zachód, królestwa biegaczy. A właściwie I-ten, bo Kenijczycy nazwę miejscowości wymawiają z akcentem na pierwsza sylabę I–ten. To między innymi stąd, pochodzą kenijskie biegowe gwiazdy. Znajdujemy się na wysokości ok. 2400 m.n.m.p, czyli prawie tak wysoko jak na polskich Rysach. Nieźle. Mieszkamy w bardzo przyjemnym i kameralnym ośrodku – Too Guesthouse. Jest tu wszystko, co biegacz potrzebuje: wygodne łóżka, taras, ciepły prysznic i dobre jedzenie.
Mieszkają z nami także średniodystansowcy z Estonii, maratończyk z Hiszpanii oraz włoski mistrz Europy U23, siódmy zawodnik ME w Barcelonie na 10000 m – Andrea Lalli.
W pobliżu znajduje się słynna szkoła St. Patrick Highschool, do której uczęszczał min. Wilson Kipketer. Ale o niej napiszę więcej w innej relacji. Niedaleko też mamy do szpitala, ale mam nadzieję, że będę go omijać szerokim łukiem. Centrum Iten to targi z owocami, używaną odzieżą i butami, boiskiem piłkarskim, na którym bez przerwy coś się dzieje. Odnalazłam też bardzo ciekawy sklep – Run Point. Pan sprzedawca może dla zainteresowanych sprowadzić oryginalne stroje reprezentacji Kenii. Ciekawe… Przy sklepie, oferującym używane, ale markowe rzeczy dla biegaczy, często kręcą się chłopcy, którzy na co dzień trenują. Ciekawe, czy któryś z nich ma szansę zostać kiedyś mistrzem?
Targ
Ogólnie Iten można niestety scharakteryzować słowami: małe i brudne. Wszędzie walają się śmieci, bo ludzie, bez skrupułów wyrzucają odpadki, gdzie popadnie. Atrakcją turystyczną miejscowości jest punkt widokowy na Dolinę Kerio, gdzie można usiąść na ławeczce lub głazie i wypić colę.
W miasteczku jest bank, trzy większe i około stu malutkich sklepów, poczta, jedna główna i dwadzieścia jednodystrybutorowych stacji benzynowych, sześć kościołów różnych wyznań, plus meczet, ze trzysta motorów, tyle samo matatu i starych samochodów, z dziesięć zakładów fryzjerskich, umiejscowionych w budce 2×2 metry, trzech rzeźników, jeden jednogwiazdkowy Hotel Jumbo oraz z tuzin mikro hoteli z podejrzaną reputacją, trzydzieści trzy osły, trzysta krów i pięćset owiec. A to wszystko na obszarze około dwóch kilometrów kwadratowych.
Iten
Na treningu najlepiej jak najszybciej wybiec z miasta. Kuba i Mariusz, którzy byli tu na obozie rok temu, ostrzegali mnie, że trasy biegowe nie są tu łatwe. Górzyste, pagórkowate, miejscami tylko płaskie. Pokryte czerwoną ziemią, która, gdy przejeżdża jakiś pojazd, kurzy się. Buty i skarpetki nie mają żadnych szans, aby zachować naturalny kolor.
Pierwszy trening robiliśmy w porze, gdy biegacze z Iten są już dawno po dwóch treningach. Towarzyszyły nam więc tylko dzieci, wracające akurat ze szkoły. Co chwilę słychać było głośne „How are you?”, radosny pisk „Mzungu!”. Niektóre dzieci w zielonych i bordowych mundurkach szkolnych podłączały się i biegły kawałek razem z nami. Ich nóżki, chude jak patyki, spokojnie dawały radę utrzymać nasze tempo. W Kenii większość społeczeństwa jest bardzo szczupła. Chłopcy w moim wieku mają naprawdę bardzo chude łydki, przynajmniej dwa razy chudsze od moich. Można się nabawić kompleksów. Na pierwszym treningu miałam na sobie koszulkę Nike z napisem FAST (szybki), śmiałam się, że pasowałby raczej wyraz FAT (gruby). Spytałam też dzieciaków, czy sądzą, że jestem gruba. Opowiedziały wesoło „Yes, yes!”. Załamałam się, ale Kuba pocieszył mnie. Ponoć dzieci mają już tu taką manierę odpowiadania na wszystko „Yes!”, bo nie wypada im inaczej. W każdym bądź razie – czuję się tu grubo.
Drugi trening był przyjemniejszy. Pobiegliśmy na miejscowy stadion, wyjątkowo pusty, gdyż treningi tempowe biega się tu we wtorki. Obiekt ma swój urok, choć nie ma tartanu, ani dużych trybun. Pasą się za to owce, które dbają o równe przystrzyżenie murawy. Ku uciesze Kuby, przeszkodowca, poza modernizacją nawierzchni w ubiegłym roku, dobudowano także rów z wodą.
Bieżnia nosi znamiona setek śladów stóp biegaczy. Pierwszy tor jest po prostu wyżłobionym rowkiem. Dłuższe treningi przy krawężniku przypominają raczej crossy niż tempo, zresztą długość jednego okrążenia to około 404 m. Opłaca się więc biegać po „drugim torze” – tak jak robili to Giża i Kuba podczas biegania 400-setek.
W okolicy stadionu mieści się szkoła, podczas przerwy dzieci ciekawsko na nas wyglądały i krzyczały „Give me money!”. W Iten zauważyliśmy bez satysfakcji, że miejscowi myślą, że skoro jesteś biały, to masz na pewno dużo w portfelu…
Czasem dzieci i dorośli krzyczą coś do nas w swoim języku i potem się głośno śmieją. Ciekawe co… Nasz włoski przyjaciel Andrea Lalli, ma sposób na te niekomfortowe zagrywki. Mówi „Don’t play with me, my friend”. Wtedy dzieciaki truchleją, ale ogólnie wszyscy są przyjacielscy i pozytywnie nastawieni do „bladych twarzy”.
Zresztą Andrea to ciekawa postać. Ma 24 lata i biega na 10000 m 28:17.64. Potrafi także na crossie pokonać 9-krotnego mistrza Europy, Sergieja Lebieda. Gianni Demadonna, znany włoski menager, w rozmowie ze mną wspomniał, że Lalli to jeden z trzech najzdolniejszych biegaczy włoskich. Wróży mu świetlaną przyszłość na ulicy, co biegacza raczej irytuje, bo woli starty na bieżni. Andrea zna się z polskimi zawodnikami: Sylwią Ejdys, Marcinem Chabowskim i Bartkiem Nowickim. Chwali też dobre warunki do biegania w Międzyzdrojach i wspomina „Bogo” Mamińskiego, od którego chyba przejął powiedzenie „Spokojnie, spokojnie” – którym żartobliwie komentuje niemal każdy rodzaj treningu, od rozbiegania z Kenijczykami po 3.20, do treningu tempowego. A to, uwierzcie mi, wcale nie jest spokojnie.
W następnej relacji zdam foto-raport z treningu Kenijczyków na stadionie w Iten oraz zapraszam na, uwaga, ekskluzywne rozmowy z rekordzistą świata na 3000 m pprz i Giannim Demadonną.
Sklep Runners Point
Bazar
Stadion