Redakcja Bieganie.pl
Krzysztof Piszczatowski, dla
wtajemniczonych "Szaman", pochodzi z niewielkiej miejscowości Śniadowo pod
Łomżą, Na co dzień mąż i ojciec oraz nauczyciel wychowania
fizycznego. To jednak nie wszystko. Gdy kończy zajęcia w szkole, przeistacza się w jednego z najlepszych masażystów sportowych w kraju – tego "Pana Krzysia", który stawia na nogi naszą eksportową
grupę 400-metrowców, Lisowczyków. Nieobecny w świetle
jupiterów, jednak zawsze gotowy do pomocy w chwilach, gdy
zawodzi ciało sportowca, a do medalu może zabraknąć setnych
części sekundy. Jego ręce już nie raz wyciągały z opresji nasze
gwiazdy. Sam się o tym przekonałem na… własnym ciele.
Jest wtorek 4 marca, Szklarska Poręba.
Jestem na obozie razem z moim trenerem. Minęło już kilka dni
obozu, a po niedawnej kontuzji kolana nie ma u mnie śladu. Kładę
się spać około 23, bez żadnych dolegliwości. Wstaję o 8
i schodzę po schodach na śniadanie. Nagle czuję, że coś nie tak jest z
moim ścięgnem achillesa. Odczuwam ból na samym środku
ścięgna. Pomimo „wcierek” z maści i chłodzenia śniegiem ból
był coraz większy, odczuwalny nawet podczas chodzenia. Mój trener, znając wcześniej Pana Krzysia i
wiedząc, że właśnie w piątek przyjeżdża do Szklarskiej na
zgrupowanie, zadzwonił do niego z prośbą, aby mnie obejrzał. Pan
Krzysiu zgodził się, pomimo wcześniejszej 8-godzinnej podróży.
Umówiłem się z Szamanem na
godzinę 19.30. Po godzinie masowania, nastawiania i zabiegów –
mogłem skakać! Okazało się, że problem nie tkwił w
„achillesie” lecz w kręgosłupie… Właśnie wtedy udało mi
się namówić pana Krzysia na krótką rozmowę.
Maciej Janicki: Na początek może trzy słowa o
sobie.
Krzysztof Piszczatowski: Będzie krótko: urodziłem i wychowałem się w
Wałbrzychu. W pobliskim Dzierżoniowie ukończyłem bardzo zacną
szkołę – Technikum Zespołu Szkół Radiotechnicznych.
Następnie życiowe wybory wyrzuciły mnie do Łomży. Ukończyłem
Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Olsztynie, Uniwersytet w
Białymstoku, jestem również absolwentem Uniwersytetu
Rzeszowskiego na kierunku zdrowie i wychowanie fizyczne.
Jak to się stało, że zajmuje
się Pan kadrą narodową naszych 400-metrowców?
Zdecydował o tym przypadek. Przed
Igrzyskami w Atenach współpracowałem z jednym z polskich maratończyków.
Byłem z nim na obozie w Szklarskiej Porębie. W tym samym czasie na
obozie w Szklarskiej przebywała grupa polskich 400-metrowców.
Potrzebowali oni masażysty, więc mój podopieczny dał im mój
numer telefonu. Okazało się, że jestem tym, kogo potrzebują. No i tak zostałem do dnia dzisiejszego.
Skąd wzięła się u pana pasja do tego
zajęcia?
Dawno temu, gdy grałem w piłkę nożną,
samemu leczyło się kontuzje. Nikt wtedy nie wiedział, jak je
leczyć i czym je leczyć. Zaczęło mnie to interesować.
Wyjeżdżałem na szkolenia, kursy i wychodzi na to, że się
opłacało.
Czy mógłby Pan podać
jeden lub dwa drastyczne przypadki, które przydarzyły się
Pana podopiecznym podczas imprez czy obozów, a z którymi
dał Pan sobie radę?
Jest takie zdarzenie. Było to przebicie
Romana Serble, wielobojowego rekordzisty świata, oszczepem podczas obozu w RPA. Jego całe ramię, ręka rzutowa
została przebita na moich oczach. Ja byłem tym, który się nim zająłem od razu na boisku. Może dzięki temu, iż zostało
to szybko zrobione, został założony kompres, Romek po 4 dniach
wrócił na bieżnię. Zaczął normalnie trenować i podczas
marcowych Halowych Mistrzostw Europy w Birmingham zdobył złoty
medal.
Z jakimi najczęściej urazami
czy przypadłościami spotyka się Pan w swojej pracy ze sportowcami?
Przede wszystkim nieprawidłowa
struktura mięśni nóg oraz uszkodzenia kręgosłupa. Te dwie
kontuzje dominują w dzisiejszym sporcie przy tak dużych
obciążeniach jakim poddawani są zawodnicy. Nieprawidłowa struktura mięśni nóg bierze się z nadmiernych napięć, sztywności oraz braku odnowy biologicznej. To jest spowodowane nadmiernym, monotonnym treningiem – pewne grupy mięśniowe są w rezultacie bardziej napięte niż inne. Jest kilka sposobów radzenia sobie z tym problemem, a najprostszym – jest masaż. Nie musi być robiony przez wielkiego fachowca, choć jest to najbardziej wskazane. Równie dobrze może pomóc mini zabieg robiony przez żonę czy chłopaka. Inne zabiegi odnowy – takie jak solanki czy jacuzzi – mają na celu właśnie poprawę struktury mięśnia. Bo mięsień musi być elastyczny, gdy coś jest z nim nie tak, na przykład jest wciąż napięty – bardzo łatwo o kontuzję.
Urazy kręgosłupa to też sprawa treningu – wystarczy, że coś nam "przeskoczy" w plecach i zaczynają sie bóle. Co ciekawe, niekoniecznie w samym kręgosłupie, a np. w mięśniu dwugłowym. Wystarczy, że jeden z kręgów uciska na nerw. Zawodowcy maja specjalistów, którzy pomagają im sobie z tym radzić, gorzej z amatorami. Oni nie mają takiej opieki i próbują radzić sobie sami. Polecam więc raz na jakiś czas pójście do fachowca, który odpowiednio ponastawia i zlikwiduje blokady w kręgosłupie.
Jak często podczas zgrupowania
musi się Pan zajmować jednym zawodnikiem? Na poziomie odnowa biologiczna odgrywa
przecież olbrzymia rolę.
Nie ma na to reguły. W okresie
przygotowawczym mamy dwa popołudnia w tygodniu poświęcone odnowie
biologicznej. Jest to sauna, jacuzzi, solanki itp. Mają na celu
poprawienie sprawności układu kostno-mięśniowego. Najważniejsze
jest jednak bycie z zawodnikami, obserwowanie ich. Dzięki obserwacji
chłopaków podczas treningu mogę dokonywać zabiegów
na bieżąco, dzięki temu unikają poważniejszych urazów.
Jakie według Pana są najczęstsze
przyczyny urazów czy kontuzji wśród amatorów
i zawodowców?
Wśród amatorów to
głównie ambicja, która niestety najczęściej bierze
górę nad rozsądkiem. Wtedy o kontuzję bardzo łatwo.
Natomiast u zawodowców zdarzają sie przypadki o których ciężko cokolwiek powiedzieć. Czasami wszystkie warunki
skutecznej odnowy zostają spełnione, a jednak materiał nie
wytrzymuje. Być może decyduje o tym predyspozycja danego dnia,
jednak nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.
Może jakieś porady dla naszych
czytelników, odnośnie zapobiegania kontuzji?
Zasada jest bardzo prosta. Należy
liczyć siły na zamiary. Druga ważna sprawa to słuchanie własnego ciała. Jeśli już coś nas
boli, lepiej odpuścić dzień lub dwa. Myślę, że lepiej mieć
wolne dwa dni niż miesiąc z powodu poważnej kontuzji.
Czy do odnowy po ciężkim
treningu konieczny jest specjalistyczny sprzęt, czy może można
pomóc w regeneracji organizmu w domowym zaciszu?
Najprostsze sposoby są zawsze
najskuteczniejsze. Bardzo wiele rzeczy można robić sposobem
domowym. Ja staram się wykonywać zabiegi tym, co mam pod ręką,
nie wykorzystując specjalistycznego
sprzętu. Organizm jest tak zbudowany, że wykorzystuje to, co dała
nam przyroda. Należy jednak pamiętać, że odnowa biologiczna to
nie tylko zabiegi. Odnowa biologiczna trwa przez 24 godziny na dobę.
Odnowa to odpowiedni wypoczynek, prawidłowe odżywianie itp. Należy
pamiętać, aby po ciężkiej pracy wypocząć. W innym wypadku o
uraz nietrudno. Odnowa to po prostu higieniczny tryb życia.
Jak często sportowiec amator,
biegający średnio 70 – 90 km w tygodniu, powinien poddawać się
masażom?
Mną zajmował się pan godzinę
w piątek, pół godziny w sobotę, oraz godzinę w niedzielę.
Ile czasu potrzeba poświęcić zawodnikowi, aby go „ponastawiać”,
no i doprowadzić, go do stanu używalności w 100%?
Nie ma żadnej reguły. Jednemu
zawodnikowi wystarczy 5 minut, innemu 2 godziny. Wszystko zależy od
tego, jak organizm się poddaje temu, co robię,
Czy był jakiś przypadek z
którym nie dał Pan sobie rady?
Może nie do końca, lecz był taki
przypadek, że i ja, i zawodnik nie wiedzieliśmy dlaczego dolegliwość
nie ustępuje. W końcu zawodnik wystartował w zawodach mimo problemów zdrowotnych,
zdobywając… brązowy medal! A próbowaliśmy wcześniej wszystkiego, zabiegów fizykalnych i manualnych. Muszę powiedzieć, że do
dzisiaj ten przypadek nie daje mi spać.
Najzabawniejsza sytuacja jaka
przydarzyła się Panu podczas pracy ze sportowcami?
Był taki zawodnik, na którego
nie działały żadne zabiegi. Nie mógł zrobić treningu
przez dwa tygodnie. Wpadłem jednak na pomysł, że może powinien
„wykąpać się” w pokrzywach. Zawodnik tak zrobił po czym…
dolegliwość odeszła na dobre…