Redakcja Bieganie.pl
Adam Klein: Był Pan kiedyś
zawodnikiem?
Grzegorz Stefanko: Tak, byłem
zawodnikiem. Swoją karierę rozpocząłem w Zespole Szkół Zawodowych w Toruniu,
wcześniej byłem kolarzem, ale to krótko. Po sprawdzianie z WF-u, gdzie pobiegłem
chyba 11.05 na 100m i skoczyłem w dal przeszło 6m, zainteresował się
mną trener Polakowski z klubu SKS z Torunia – to jest ten sam trener, który
trenował Mariana Gęsickiego, Leszka Balcerowicza. Tak mnie namówił, że zostawiłem
kolarstwo i przeszedłem do lekkiej atletyki. Zacząłem od sprintu, ale później na
zawodach ligowych sprinterów było sporo, a brakowało jakiegoś biegacza na
średnich dystansach. Trener zapytał, kto pobiegnie na 1500m, odpowiedziałem, że
ja mogę spróbować. W Bydgoszczy wygrałem te 1500m bez żadnych specjalnych
treningów pod kątem biegów średnich. Po tej wygranej trener powiedział: „nie, Ty
nie będziesz sprinterem, będziesz średniodystansowcem". I tak w tych
biegach średnich zostałem do wojska. W wojsku jakaś kontuzja się przypętała,
głównie achillesy, później miałem niewydolność nerek i musiałem jako zawodnik zakończyć karierę.
Zaproponowano mi pracę szkoleniowca grup młodzieżowych
w Zawiszy. Dosyć wcześnie, bo już w wieku 23 lat, zostałem szkoleniowcem.
Pracowałem aż tam do upadku klubu. Potem zaczęły powstawać różne nowe klubiki, ale
ja i moi zawodnicy nie mogliśmy się z niektórymi członkami dogadać. W
2006 r. założyłem własny klub na bazie gimnazjum, gdzie jednym z głównych celów
jest wychowywanie trudnej młodzieży. To jest bardzo trudna, naprawdę trudna
młodzież z rodzin patologicznych i wielodzietnych. W ubiegłym roku na obozie
zimowym gospodyni pensjonatu, w którym mieszkaliśmy, myślała na początku, że nie
wytrzyma do końca obozu, a później chwaliła, aż płakała jak wyjeżdżaliśmy, bo
tak się chłopcy zmienili.
AK: To też są trenujący
zawodnicy?
GS. Tak, tak, chociaż ciężko było
ich namówić, bo prawie każdy z nich coś tam wąchał albo coś palił. Tu ważnym
elementem jest to, że sport to nie tylko wyczyn, ale przede wszystkim wychowanie,
jakiś reżim. Na przykład, gdy o 7 jest pobudka, to wszyscy wstają o 7, jak
jest śniadanie, to wszyscy jedzą śniadanie, kultura jedzenia itd. Tego trzeba
ich nauczyć. No i w tym roku już wydzwaniają, czy będzie jakieś zgrupowanie.
Naprawdę dużo młodzieży zaczęło się garnąć, chcą czynnie brać udział w tych
zajęciach.
AK: Gdzie Pan uczył się treningu, jest Pan głównie trenerem długodystansowców?
GS. Moja kariera trenerska w lekkiej atletyce to, powiem Panu nieskromnie,
różnorodna sprawa, miałem nawet medalistkę w rzucie młotem. Taka Ania Koźlakowska na Memoriale
Kusocińskiego zdobyła medal, a później przekazałem ją do trenera od rzutów, bo
to nie sposób się wszystkimi zajmować. Trenowała też u mnie sprinterka, która
miała medal na ME na 100m, taka Ewa Klawecka, co prawda w sztafecie, ale też taka
niezła zawodniczka z niej była. Poza tym mam także medalistów na 100m i na 10000 m.
Paweł Ochal: Jeśli mogę coś dorzucić,
to trener ma na swoim koncie także medalistów MP na 100m, 200m, na 400m i w sztafecie.
AK: Czy jest taka część trenerki, którą lubi pan najbardziej, w której czuje się
najlepiej?
GS. Najbardziej lubi się to, jak się ma zawodnika na jakimś poziomie, z którym
się czuje i stawia się cele i ten zawodnik widzi ten cel i tak się do tego
razem zmierza, i to wszystko się zaczyna układać. Jak z Ewą jakiś cel sobie
postawiliśmy, ona dopiero rozpoczynała
karierę i trzeba się było pokazać do sztafety, to zaczęliśmy robić treningi na
siłę i szybkość. Jak wygrała w hali 60 metrów w 7.60, a druga miała prawie
8sek – no to była przepaść. Serce się cieszyło. Jak z jednym zawodnikiem robi
się taki monolit, gdzie się czuje tego zawodnika i to, co on robi, jak oddycha, to
wtedy wszystko zaczyna wychodzić. Dobrze jest na każdym treningu być i
obserwować. Bo sam trening to na karteczce możemy sobie wszystko rozpisać, gdzieś coś poczytamy,
ale najważniejsze jest czucie treningu, czucie zawodnika, czego ten zawodnik
potrzebuje. Bo jeden potrzebuje krótszego treningu, drugi dłuższego.
AK: W tym momencie oprócz Pawła jakich ma Pan zawodników?
GS. Jest taki dobrze
zapowiadający się Błażej Brzeziński, 87 rocznik. Uważam, że w niedalekiej
przyszłości może wskoczyć do czołówki biegaczy w Polsce. Dużo się o nim
nie mówi, ale jest to chłopak z dużym potencjałem. Jest jeszcze grupa młodych zawodników z naboru z gimnazjum, ale na razie to trudno coś mówić.
AK: Teraz najbardziej Pan się
koncentruje na Pawle i na Błażeju?
GS: Tak, zdecydowanie tak.
AK. Rozumiem, że Błażej jeszcze
długich dystansów nie biega?
GS. Biega trójkę, ma pierwszą klasę,
biega 5km, dychę, pobiegł już półmaraton. Generalnie w niedalekiej
przyszłości będzie biegał półmaraton na MP. I tak jak z Pawłem,
nie będziemy się zastanawiali i czekali z maratonem do tego optymalnego wieku.
Niektórzy mówią, że w Polsce najlepiej jak zawodnik przejdzie wszystkie
szczeble, niech biega 3km, 5km, 10km, a dopiero później maraton gdzieś w wieku
26, 27 lat. A ja uważam, że przy naszych warunkach i naszej niemocy na bieżni, to
maraton trzeba biegać jak najszybciej, bo w maratonie można naprawdę dużo
zwojować. A każda trasa jest inna, klimat też inny, stąd ja osobiście uważam,
że dużo niespodzianek może być na igrzyskach w Pekinie, bo tam trzeba się
przygotować naprawdę super i tam wcale nie muszą brylować zawodnicy z Etiopii
czy z Kenii. W Chinach jest zupełnie inny klimat, jest duża wilgotność. Azjaci mogą
nieźle pobiegać. Uważam również, że jak tutaj Europejczycy podejdą do tego bardziej
naukowo i przygotują się do tych warunków klimatycznych, to też mogą zawalczyć.
AK: Cały czas chciałbym się dowiedzieć, gdzie się Pan uczył treningów, jak
wyglądała Pana droga edukacyjna?
GS: Przede wszystkim własne doświadczenie. Człowiek sam biegał i w
Zawiszy, i na obozach. Miało się do czynienia z różnymi kolegami, różnymi
zawodnikami, a to się szło na trening z maratończykami np. z Wiesiem Perszke i
z Górnym, Misiewiczem i Marczakiem. Generalnie własne doświadczenie. Skończyłem AWF
we Wrocławiu, to też coś daje. Uważam, że zrobiłem dobrą drogę, bo skończyłem
studia zaocznie, a więc miałem jakieś doświadczenie praktyczne, a później teoretyczne i
to naprawdę dużo daje.
AK: Czy wie Pan, co spowodowało że Paweł przesunął się z poziomu biegacza
biegającego maraton w 2:15 na 2:12? Czy jest jakiś sekret? Czy trenował jakoś
inaczej?
GS: Przygotowania do Osaki były
dosyć intensywne, no ale rzeczywiście robiliśmy pewne treningi, które były inne
niż przedtem.
AK: To znaczy jakie?
Paweł: No nie wiem trenerze czy
powinniśmy mówić jakie, bo jeszcze wszyscy zaczną tego masowo próbować, stosować
i będą do nas pretensje (śmiech)?
GS: Nie, dlaczego? Możemy
powiedzieć. Organizm trzeba bodźcować różnymi środkami. I szukałem czegoś
takiego, co miało by sens, czego Paweł nie robił. Spróbowaliśmy takiej
kombinacji 10km ciągłego w II zakresie, 10 razy po 1 km po 3min/km i potem znowu
10km ciągłego. Chciałem, żeby Paweł był gotów na rwanie tempa a potem
kontynuowanie wyścigu.
Paweł: To ja się teraz dowiaduję,
że trener to wymyślił ? (śmiech) To wtedy się pytałem – trenerze, ale skąd trener
wie, że tak trzeba a trener – czytałem.
GS: (śmiech)
AK: Uważacie, że to był taki
najmocniejszy element tych przygotowań?
GS: Cały trening był mocny, ale
to według mnie miało kluczowe znaczenie. Potem Paweł był gotowy do tego, żeby nie
odpuszczać. Przecież w Warszawie, na 28 km kiedy ten Hombo chciał się zerwać i
przyspieszył, Paweł miał chwilę zawahania, co robić. Ale ja wiedziałem, że jest
na to gotowy i krzyknąłem: "Idź!". No i poszedł i wygrał.
AK: Jak teraz wygląda wasz
trening do Tokio?
GS: Nic nie zmieniamy. Teraz w
Portugalii będzie najważniejszy okres, czasem po trzy treningi dziennie, do 250
km tygodniowo. Pierwszy trening, lekkie rozbieganie, będziemy biegali jeszcze
przed śniadaniem, do 10-12 km, drugi główny – około 10:00, i trzeci pod wieczór
– 16 – 17. Siłowy, siła biegowa, przebieżki.
AK: Będziemy biegali? Pan też
biega z Pawłem? Jakie jest to tempo tych lekkich rozbiegań?
GS: Tak gdzieś po 4:40.
AK: No to całkiem żwawo, Pan
oprócz tego sam trenuje czy biega tylko z Pawłem?
GS: Tylko z Pawłem.
AK: Dlaczego jedziecie akurat do
Monte Gordo w Portugalii?
Stadion w Monte Gordo
GS: Zależało nam na tym, żeby mieć
gwarantowaną pogodę do treningu, poza tym słyszeliśmy wiele dobrego o tamtejszych
doskonałych warunkach, jest dobry stadion, siłownia.
AK: Kto płaci za wasz wyjazd do
Portugalii?
GS: PZLA.
AK: O?! Co się stało?
GS: No, Paweł jest objęty jednak
szkoleniem PZLA. Kiedy byłem na spotkaniu trenerów z Zarządem, to już chciałem
się kłócić o to, że przecież zrobił minimum. Jeszcze na chwilę przed Warszawą na
starcie był przedstawiciel PZLA, rozmawiałem z nim i się pytam jakie jest to
minimum? A on mi wyjmuje tabelę i pokazuje: "- Zobacz, 2:12:30" Więc
jak pobiegł 2:12:20, byłem spokojny. Gdybym wiedział, że to ma być 2:12:00, to na tych
ostatnich dziesięciu kilometrach bym go przycisnął o te 2 sekundy na kilometrze,
były rezerwy, przecież jechałem obok i widziałem, ale byłem spokojny, że w tym
tempie minimum jest. No i na tym spotkaniu chciałem się kłócić, ale mi kolega mówi: Grzesiek,
spokojnie, zobacz – jest w regulaminie, że jeśli zawodnik pobiegł o 0,25% gorzej
niż minimum, to jest objęty szkoleniem. A te 20 sekund to jest akurat 0,25%. No
więc jedziemy na koszt PZLA. Dostaliśmy mnóstwo odżywek. Jedynie z przelotem
były problemy. Przecież do Portugalii się leci ze 3 godziny a my z trzema
przesiadkami przez Mediolan lecimy, prawie cały dzień.
AK: A dlaczego start akurat w Tokio ?
Paweł: Już nie mogłem biegać w Dębnie,
miałem dosyć, ile razy można biegać w tym samym miejscu.
GS: Chciałem żeby Paweł pobiegł
gdzieś w podobnych warunkach klimatycznych i czasowych, na podobnej długości geograficznej,
jak to będzie w Pekinie, zobaczymy jak się jego organizm zaadoptuje.
AK: Będą jeszcze jakieś testy, starty?
Paweł: Tak, biegnę półmaraton w
Hiszpanii, w Almerii. Szukaliśmy jakiegoś półmaratonu, który byłby stosunkowo
niedaleko od Monte Gordo, tak, żeby było w miarę łatwo dojechać
AK: Będziesz to biegł na maksa?
Paweł: Nie, to ma być taki bieg
sprawdzający, mam pobiec tak na 1:06, zobaczymy na ile się zakwaszę.
AK: Teraz jest Japonia, potem Pekin, ale dalej w przód pan już nie wybiega myślą?
GS: Wybiegam, przecież mamy w
2009 r. Mistrzostwa Świata w Berlinie, to już bardzo blisko. To jest szansa. Byłoby grzechem, gdybyśmy nie wysłali drużyny maratońskiej, tym bardziej, że jest kilku młodych
zawodników, których się wspomoże jednym starszym, czy samych młodych wyśle i
drużyna jest jak znalazł. W kobietach to samo.
Paweł. A w drużynie wiadomo –
dużo łatwiej. To jest tak, że biegnie nas trzech czy czterech i jednemu się nie
chce, ale zobaczy, że trzem się chce, no to lecimy wszyscy i jest super, i on
wtedy zapomina i nie zostaje. I wejść w szóstkę na takiej imprezie, nie jest
ciężko, bo to grupa, bo to siła. No, a już jak się wejdzie w szóstkę czy weźmie
się medal na takiej imprezie, to jest się już medalistą MŚ czy Europy i to jest
już się inaczej na świecie traktowanym. Oni, w PZLA tego jakoś nie mogą
zrozumieć, może się tego boją?
GS. W PZLA sztafetami – tymi krótkimi, to się naprawdę tak podniecają, że aż
przykro patrzeć, a zapominają, że na mistrzostwach Europy czy świata też jest
drużyna – drużynowy bieg maratoński.
AK: To życzę wam powodzenia w Portugalii, niskiego zakwaszenia się w czasie
poniżej 1:06 na
półmaratonie i do zobaczenia, mam nadzieję – jeszcze przed Tokio.
Paweł: Nie dziękujemy 🙂