Zaczynając od zera
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Do przodu"
W niedzielę przeczłapałam 10km, we wtorek 8, w czwartek trochę ponad 9. Parkrun na razie odłożyłam na bok. Tempo wolne, bardzo wolne, lecz taki jest mój cel. Codziennie rano faszeruję się zestawem witamin, bo być może przez te wszystkie choroby, które zimą mnie rozłożyły, pozbyłam się jakiegoś składnika ( mimo wszystko nie do końca doleczona jednak biegałam).
Znajoma, która od lat biega, poleciła mi zestaw witamin dla kobiet w ciąży. Podobno mają najbardziej optymalny skład i ładnie się wchłaniają.
Do tego nie wychodzę biegać, kiedy ewidentnie jestem głodna. Zjadam choć jeden kawałek chleba z dżemem, żeby nie lecieć na całkowicie pusty żołądek.
Nie wiem co pomaga i co zadziałało, ale mdłości zniknęły.
Trochę gorzej zaczyna mi iść dogadywanie się z moim zegarkiem. Buntuje się i czasem nie chce przerzucić danych treningowych do telefonu, do tego nie mogę udostępnić danych treningowych z własnym zdjęciem, a nie zawsze i wszędzie chcę pokazywać mapę i miejsce w którym biegam. Pisałam do działu technicznego, rozmawiałam na FB. Sprawa jest dość dziwna. To, że platforma ma błąd, to jest niezaprzeczalne, ale jak zapytałam kiedy będzie naprawiony, odpowiedziano mi, że nie wiadomo, bo technicy nie wiedzą ... a z resztą, chyba mogę wkleić wiadomości...
Wiadomość 1
Witam,
dziękuję za kontakt.
Kilku użytkowników zgłaszało nam podobne uwagi. Przekazaliśmy już informację do naszego działu technicznego, który pracuje nad rozwiązaniem tego problemu.
Proszę o cierpliwość, zostały już podjęte działania mające na celu przywrócenie tej funkcjonalności aplikacji.
Wiadomość 2
Witam,
tak jak wspomniałem w pierwszej wiadomości, jest to kwestia aplikacji Polar Flow. Nasz dział techniczny został już o tym poinformowany i pracuje nad rozwiązaniem.
Proszę zatem o cierpliwość.
Wiadomość 3
... dział techniczny nie znając przyczyny problemu nie jest w stanie podać kiedy zostanie on rozwiązany. Niestety producenci urządzeń mobilnych wraz z aktualizacjami systemu wprowadzają często zmiany, które uniemożliwiają działanie pewnych funkcji. W ten sposób nasz dział techniczny stale musi dopasowywać ustawienia aplikacji Polar Flow do nowych konfiguracji. Przepraszamy za utrudnienia, mamy nadzieję, że wkrótce wszystkie funkcje będą działały prawidłowo."
Co mam o tym wszystkim myśleć? Liczyć na to, że coś się poprawi, czy raczej spodziewać się kolejnych nie działających funkcji?
Ewentualnie jeśli nie Polar M430, to który z zegarków?
W niedzielę przeczłapałam 10km, we wtorek 8, w czwartek trochę ponad 9. Parkrun na razie odłożyłam na bok. Tempo wolne, bardzo wolne, lecz taki jest mój cel. Codziennie rano faszeruję się zestawem witamin, bo być może przez te wszystkie choroby, które zimą mnie rozłożyły, pozbyłam się jakiegoś składnika ( mimo wszystko nie do końca doleczona jednak biegałam).
Znajoma, która od lat biega, poleciła mi zestaw witamin dla kobiet w ciąży. Podobno mają najbardziej optymalny skład i ładnie się wchłaniają.
Do tego nie wychodzę biegać, kiedy ewidentnie jestem głodna. Zjadam choć jeden kawałek chleba z dżemem, żeby nie lecieć na całkowicie pusty żołądek.
Nie wiem co pomaga i co zadziałało, ale mdłości zniknęły.
Trochę gorzej zaczyna mi iść dogadywanie się z moim zegarkiem. Buntuje się i czasem nie chce przerzucić danych treningowych do telefonu, do tego nie mogę udostępnić danych treningowych z własnym zdjęciem, a nie zawsze i wszędzie chcę pokazywać mapę i miejsce w którym biegam. Pisałam do działu technicznego, rozmawiałam na FB. Sprawa jest dość dziwna. To, że platforma ma błąd, to jest niezaprzeczalne, ale jak zapytałam kiedy będzie naprawiony, odpowiedziano mi, że nie wiadomo, bo technicy nie wiedzą ... a z resztą, chyba mogę wkleić wiadomości...
Wiadomość 1
Witam,
dziękuję za kontakt.
Kilku użytkowników zgłaszało nam podobne uwagi. Przekazaliśmy już informację do naszego działu technicznego, który pracuje nad rozwiązaniem tego problemu.
Proszę o cierpliwość, zostały już podjęte działania mające na celu przywrócenie tej funkcjonalności aplikacji.
Wiadomość 2
Witam,
tak jak wspomniałem w pierwszej wiadomości, jest to kwestia aplikacji Polar Flow. Nasz dział techniczny został już o tym poinformowany i pracuje nad rozwiązaniem.
Proszę zatem o cierpliwość.
Wiadomość 3
... dział techniczny nie znając przyczyny problemu nie jest w stanie podać kiedy zostanie on rozwiązany. Niestety producenci urządzeń mobilnych wraz z aktualizacjami systemu wprowadzają często zmiany, które uniemożliwiają działanie pewnych funkcji. W ten sposób nasz dział techniczny stale musi dopasowywać ustawienia aplikacji Polar Flow do nowych konfiguracji. Przepraszamy za utrudnienia, mamy nadzieję, że wkrótce wszystkie funkcje będą działały prawidłowo."
Co mam o tym wszystkim myśleć? Liczyć na to, że coś się poprawi, czy raczej spodziewać się kolejnych nie działających funkcji?
Ewentualnie jeśli nie Polar M430, to który z zegarków?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Niedziela"
Wczorajszy dzień był dość intensywny i wcale nie chodzi o bieganie, to też odbiło się w nocy. Przewracałam się z boku na bok i w sumie nie wiem ile przespałam, gdy jednak budzik wydzwonił ustaloną do wstania godzinę, zegarek poinformował mnie, że nie da się podsumować snu. Nie pierwsze i pewnie nie ostatnie. Ta sfera mojego istnienia leży totalnie. Śpię na raty i za krótko. Nie dlatego, że mam jakieś problemy, hmmm, chociaż jak się zastanowić to mam - notoryczny brak czasu.
Jakie było moje zdziwienie, gdy jednak apka w telefonie to podsumowanie pokazała. Nie ma ikonki snu, ale pod dziennym wykresem są dane i to takie, jakich wcześniej nie było.
Czas snu 4h42min. w tym sen głęboki 3h44min. (79%)
Płytki sen 58 minut.
W planie " z platformy" dzisiaj 55minut biegania ... a ja mam cichą nadzieję, że uda mi się przedreptać 10km bez względu na czas, ale z 55 minut też będę zadowolona. Jestem dokładnie na tym samym poziomie na którym byłam równo rok temu. Przynajmniej znów mam nad czym pracować a i perspektywa poprawy wyników jest realna.
Wpisałam się na jedną z facebookowych grup na której ludki też tak człapią jak ja. To naprawdę motywujące. Na Endomondo mam kilku znajomych. Kiedy widzę, że oni wychodzą na trening, to i mnie się łatwiej na swój zebrać. Tutaj za to na portalu mam skarbnicę wiedzy i dobrych rad.
Ale wróćmy do dzisiejszego biegania. Staram się, żeby ostatnio jak najwięcej było biegania po lesie. Wczoraj nie byłam na parkrunie, więc miałam siły na dzisiaj, żeby spróbować pobiec wolniej, ale dalej. Pogoda idealna, jacyś kijkowcy, kilku spacerowiczów, ale nie ma tłumów na ścieżce.
Ku mojej rozpaczy od 3 km tętno poszło na 173, przy czym tempo naprawdę nie było szybkie. Starałam się wręcz "stanąć na głowie", żeby je obniżyć, ale musiałabym chyba przejść w marsz. Na moment spadło do 167, po czym pojawiał się lekki podbieg i znów szło w górę. Tak przebiegłam 10km ze średnim tętnem 168, średnie tempo wyszło - 7:29 ( ech....).
Gdy wróciłam do samochodu, otworzyłam aplikację w telefonie położonym na kolanie i wrzuciłam synchronizację. Przy takim ustawieniu jest największe prawdopodobieństwo, że uda się z zegarkiem połączyć za pierwszym razem i ... udało się.
Do tej pory chcąc wstawić dane z "treningnu" w moje zdjęcie, żeby móc wrzucić je na grupę, używałam Endomondo. Jak nie da się z Polara, to można przecież inaczej. Polar i tak za każdym razem przesyła dane do Endomondo ... albo raczej przesyłał. Ostatnim razem czekałam ok 3 godzin, ale jednak przesłał ... dzisiaj, do tej pory tego nie zrobił
Poczekam jeszcze, może jednak ruszy.
Nie ruszył.
Coś mnie za to ruszyło, żeby sprawdzić, czy przypadkiem Polar znów czegoś nie zmienił i ... rzeczywiście, nie ma funkcji połączenia z ENDOMONDO !!! Jest za to z MyFitnessPal, Strava, TrainingPeaks, Nike+Run Club i Google Fit.
Zostaje mi bieganie z włączonym Endomondo i zegarkiem.
Wczorajszy dzień był dość intensywny i wcale nie chodzi o bieganie, to też odbiło się w nocy. Przewracałam się z boku na bok i w sumie nie wiem ile przespałam, gdy jednak budzik wydzwonił ustaloną do wstania godzinę, zegarek poinformował mnie, że nie da się podsumować snu. Nie pierwsze i pewnie nie ostatnie. Ta sfera mojego istnienia leży totalnie. Śpię na raty i za krótko. Nie dlatego, że mam jakieś problemy, hmmm, chociaż jak się zastanowić to mam - notoryczny brak czasu.
Jakie było moje zdziwienie, gdy jednak apka w telefonie to podsumowanie pokazała. Nie ma ikonki snu, ale pod dziennym wykresem są dane i to takie, jakich wcześniej nie było.
Czas snu 4h42min. w tym sen głęboki 3h44min. (79%)
Płytki sen 58 minut.
W planie " z platformy" dzisiaj 55minut biegania ... a ja mam cichą nadzieję, że uda mi się przedreptać 10km bez względu na czas, ale z 55 minut też będę zadowolona. Jestem dokładnie na tym samym poziomie na którym byłam równo rok temu. Przynajmniej znów mam nad czym pracować a i perspektywa poprawy wyników jest realna.
Wpisałam się na jedną z facebookowych grup na której ludki też tak człapią jak ja. To naprawdę motywujące. Na Endomondo mam kilku znajomych. Kiedy widzę, że oni wychodzą na trening, to i mnie się łatwiej na swój zebrać. Tutaj za to na portalu mam skarbnicę wiedzy i dobrych rad.
Ale wróćmy do dzisiejszego biegania. Staram się, żeby ostatnio jak najwięcej było biegania po lesie. Wczoraj nie byłam na parkrunie, więc miałam siły na dzisiaj, żeby spróbować pobiec wolniej, ale dalej. Pogoda idealna, jacyś kijkowcy, kilku spacerowiczów, ale nie ma tłumów na ścieżce.
Ku mojej rozpaczy od 3 km tętno poszło na 173, przy czym tempo naprawdę nie było szybkie. Starałam się wręcz "stanąć na głowie", żeby je obniżyć, ale musiałabym chyba przejść w marsz. Na moment spadło do 167, po czym pojawiał się lekki podbieg i znów szło w górę. Tak przebiegłam 10km ze średnim tętnem 168, średnie tempo wyszło - 7:29 ( ech....).
Gdy wróciłam do samochodu, otworzyłam aplikację w telefonie położonym na kolanie i wrzuciłam synchronizację. Przy takim ustawieniu jest największe prawdopodobieństwo, że uda się z zegarkiem połączyć za pierwszym razem i ... udało się.
Do tej pory chcąc wstawić dane z "treningnu" w moje zdjęcie, żeby móc wrzucić je na grupę, używałam Endomondo. Jak nie da się z Polara, to można przecież inaczej. Polar i tak za każdym razem przesyła dane do Endomondo ... albo raczej przesyłał. Ostatnim razem czekałam ok 3 godzin, ale jednak przesłał ... dzisiaj, do tej pory tego nie zrobił
Poczekam jeszcze, może jednak ruszy.
Nie ruszył.
Coś mnie za to ruszyło, żeby sprawdzić, czy przypadkiem Polar znów czegoś nie zmienił i ... rzeczywiście, nie ma funkcji połączenia z ENDOMONDO !!! Jest za to z MyFitnessPal, Strava, TrainingPeaks, Nike+Run Club i Google Fit.
Zostaje mi bieganie z włączonym Endomondo i zegarkiem.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"O tej porze rok temu"
W tym tygodniu pogoda była paskudna. W nocy przymrozki, w dzień wiatr, czasem deszcz i zimno, bardzo zimno. Wtorek sobie odpuściłam. Z resztą po niedzielnym wybieganiu zegarek pokazał mi, że powinnam 3 dni odpocząć, wiec posłusznym być trzeba...
Kolejne wyjście w czwartek - ze znajomymi. 5km pogaduszek w tempie mocno spacerowym, w sumie wyszła przechadzka. Muszę chyba inaczej rozłożyć moje wybiegania, a czwartek potraktować czysto relaksacyjnie.
Niedziela. Wreszcie wyszło słońce, ale ... nadal wieje, mocno wieje. Wczoraj miał być kolejny etap wyścigu kolarskiego, ale po 2km z powodu pogody, organizatorzy imprezę odwołali, a w zasadzie przełożyli na następny dzień. Dzisiaj pogoda lepsza, ale mimo słońca, jest chłodno. Wiatr potęguje odczucie zimna. Niedziela Palmowa a w lesie ludzi jak na lekarstwo.
Przebiegłam swoje zaplanowane 10km w zasadzie w identycznym czasie jak poprzednio. Tylko średnie tętno było o 2 oczka wyższe. Cóż, trochę wiatru mimo wszystko się nałykałam, ale dałam radę. 1:15:05.
Równo rok temu miałam czas o 5 minut krótszy, z tego co pamiętałam.
Czym dalej w las, tym ze mną gorzej.
Traf chciał, że FB wyrzuciło wspomnienie równiutko z przed roku ... ku mojej radości - 10km w 1:19:59. Poza tym dane z tej niedzieli są nie do końca idealne, ponieważ nie zwróciłam uwagi, że zegarek na początku nie złapał GPSa.
Gonię to, co straciłam ...
W tym tygodniu pogoda była paskudna. W nocy przymrozki, w dzień wiatr, czasem deszcz i zimno, bardzo zimno. Wtorek sobie odpuściłam. Z resztą po niedzielnym wybieganiu zegarek pokazał mi, że powinnam 3 dni odpocząć, wiec posłusznym być trzeba...
Kolejne wyjście w czwartek - ze znajomymi. 5km pogaduszek w tempie mocno spacerowym, w sumie wyszła przechadzka. Muszę chyba inaczej rozłożyć moje wybiegania, a czwartek potraktować czysto relaksacyjnie.
Niedziela. Wreszcie wyszło słońce, ale ... nadal wieje, mocno wieje. Wczoraj miał być kolejny etap wyścigu kolarskiego, ale po 2km z powodu pogody, organizatorzy imprezę odwołali, a w zasadzie przełożyli na następny dzień. Dzisiaj pogoda lepsza, ale mimo słońca, jest chłodno. Wiatr potęguje odczucie zimna. Niedziela Palmowa a w lesie ludzi jak na lekarstwo.
Przebiegłam swoje zaplanowane 10km w zasadzie w identycznym czasie jak poprzednio. Tylko średnie tętno było o 2 oczka wyższe. Cóż, trochę wiatru mimo wszystko się nałykałam, ale dałam radę. 1:15:05.
Równo rok temu miałam czas o 5 minut krótszy, z tego co pamiętałam.
Czym dalej w las, tym ze mną gorzej.
Traf chciał, że FB wyrzuciło wspomnienie równiutko z przed roku ... ku mojej radości - 10km w 1:19:59. Poza tym dane z tej niedzieli są nie do końca idealne, ponieważ nie zwróciłam uwagi, że zegarek na początku nie złapał GPSa.
Gonię to, co straciłam ...
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Kolejny "pierwszy raz"
Słońce świeci, trochę wiatru i chwila wolnego, czyli ... korzystam z okazji i obieram kierunek - park.
Zegarek wyznaczył mi trening interwałowy. Ostatni raz w ten sposób biegałam podajże w październiku. Nie lubię tego treningu, bo jest dla mnie, mocno wymagający, ale ... dość przydatny.
4 minuty w 4-5 zakresie tętna i 3 minuty w 3 zakresie x 4, do tego rozgrzewka i schłodzenie.
Jak z 4 i 5 strefą w miarę mi dobrze idzie, tak z 3 jest masakra. To nic, będę próbowała dalej.
Lecę sobie z rozwianą grzywą i non stop brzęczącym na nadgarstku zegarkiem i nagle obok na rowerze pojawia się jakiś mężczyzna, a przed nim pedałuje około 5 letni chłopiec, jak się później okazało - wnuczek. Po chwili już rozmawiamy, on- jadąc, ja - biegnąc obok. Podczas tej pogawędki całkiem zapomniałam o zmęczeniu, moje myśli skupiły się na czymś zupełnie innym i biegło mi się zdecydowanie lżej, choć wcale nie tak wolniutko, gdyż akurat wypadł mi ten szybszy interwał. Fajne doświadczenie.
Pierwszy raz po przerwie zaliczyłam interwały i pierwszy raz, w ogóle, biegłam obok roweru.
Czas 45:10
Tempo 6:49
Tętno 168
Dystans 6,63km
Słońce świeci, trochę wiatru i chwila wolnego, czyli ... korzystam z okazji i obieram kierunek - park.
Zegarek wyznaczył mi trening interwałowy. Ostatni raz w ten sposób biegałam podajże w październiku. Nie lubię tego treningu, bo jest dla mnie, mocno wymagający, ale ... dość przydatny.
4 minuty w 4-5 zakresie tętna i 3 minuty w 3 zakresie x 4, do tego rozgrzewka i schłodzenie.
Jak z 4 i 5 strefą w miarę mi dobrze idzie, tak z 3 jest masakra. To nic, będę próbowała dalej.
Lecę sobie z rozwianą grzywą i non stop brzęczącym na nadgarstku zegarkiem i nagle obok na rowerze pojawia się jakiś mężczyzna, a przed nim pedałuje około 5 letni chłopiec, jak się później okazało - wnuczek. Po chwili już rozmawiamy, on- jadąc, ja - biegnąc obok. Podczas tej pogawędki całkiem zapomniałam o zmęczeniu, moje myśli skupiły się na czymś zupełnie innym i biegło mi się zdecydowanie lżej, choć wcale nie tak wolniutko, gdyż akurat wypadł mi ten szybszy interwał. Fajne doświadczenie.
Pierwszy raz po przerwie zaliczyłam interwały i pierwszy raz, w ogóle, biegłam obok roweru.
Czas 45:10
Tempo 6:49
Tętno 168
Dystans 6,63km
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Wielkanoc"
Święta to czas szaleństwa z miotłą, szmatą, dźwiganie ton jedzenia jakbyśmy mieli przygotować się na wojnę. Okna, podłogi, zamiatanie, odkurzanie.... ratunkuuuu. To jakieś wariactwo.
W ramach przedświątecznych przygotowań - poszłam pobiegać. W planie 40 minut w 3 zakresie tętna.
O tym trzecim zakresie, to od razu mogłam zapomnieć, ale ... ku mojej radości, całkiem ładnie zmieściłam się w czwartym. Na koniec tylko dodałam kilka przebieżek ... tak jak to robiłam wcześniej.
W ten sposób przebiegłam 5,91km w czasie 40:09, średnim tempie 06:48 i ze średnim tętnem 167
Jeden dzień odpoczynku i w sobotę... dyszka. Zamiast polecieć ze święconką, wysłałam innych, a sama obrałam kierunek - las. Zająca wielkanocnego nie było, jajek też nie znalazłam ( żadnych ) a ludzi mało, jak na wolny dzień. W zasadzie przyszli tylko posiadacze wielkich psów i ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy bardzo dobrze pilnowali swoich zwierzaków, aż byłam w szoku. Można? - Można!
Za dobrze ostatnio mi szło, więc w tym tygodniu zapominałam o witaminach a przed wyjściem, tak jak bywało wcześniej, nic oprócz wczesnego, skromnego śniadania nie zjadłam, choć była już pora obiadowa. Przypomniało mi się po drodze, kiedy poczułam ssanie w okolicach żołądka
Mogłam po drodze wejść do przydrożnego sklepu, ale przecież przez godzinę biegu, nie umrę.
Butelkę z wodą zostawiłam w aucie. Nie jest jeszcze tak ciepło, żebym musiała zabierać ją ze sobą.
Tiaaaa... od 5 km tak mi się pić chciało, że miałam ochotę złapać któremuś ze spacerowiczów to, co tam akurat pił i dać nogę.
Skutek?
Znów wylądowałam z głową " w krzakach" przy chwilowym tętnie ( max) 175.
Muszę pamiętać o jedzeniu i piciu, koniecznie.
Co fajnego z tego treningu? Przebiegłam tyle ile zaplanowałam i zaczynam powolutku panować nad tętnem, co zdaje się jest zasługą dwóch poprzednich treningów, a szczególnie tego z interwałami. Jeśli taka różnica jest po dwóch wyjściach według planu, to jestem ciekawa jak będzie to wyglądało po miesiącu czy dwóch w miarę trzymania się założeń.
Dzisiaj po lesie przebiegłam:
odległość: 10,03km
średnie tempo 7:28
czas 1:14:57
średnie tętno 164 ( tydzień temu 170)
running index 39 (poprzednio 37)
Teraz mogę zjeść porządny kawałek sernika
Święta to czas szaleństwa z miotłą, szmatą, dźwiganie ton jedzenia jakbyśmy mieli przygotować się na wojnę. Okna, podłogi, zamiatanie, odkurzanie.... ratunkuuuu. To jakieś wariactwo.
W ramach przedświątecznych przygotowań - poszłam pobiegać. W planie 40 minut w 3 zakresie tętna.
O tym trzecim zakresie, to od razu mogłam zapomnieć, ale ... ku mojej radości, całkiem ładnie zmieściłam się w czwartym. Na koniec tylko dodałam kilka przebieżek ... tak jak to robiłam wcześniej.
W ten sposób przebiegłam 5,91km w czasie 40:09, średnim tempie 06:48 i ze średnim tętnem 167
Jeden dzień odpoczynku i w sobotę... dyszka. Zamiast polecieć ze święconką, wysłałam innych, a sama obrałam kierunek - las. Zająca wielkanocnego nie było, jajek też nie znalazłam ( żadnych ) a ludzi mało, jak na wolny dzień. W zasadzie przyszli tylko posiadacze wielkich psów i ku mojemu zaskoczeniu, wszyscy bardzo dobrze pilnowali swoich zwierzaków, aż byłam w szoku. Można? - Można!
Za dobrze ostatnio mi szło, więc w tym tygodniu zapominałam o witaminach a przed wyjściem, tak jak bywało wcześniej, nic oprócz wczesnego, skromnego śniadania nie zjadłam, choć była już pora obiadowa. Przypomniało mi się po drodze, kiedy poczułam ssanie w okolicach żołądka
Mogłam po drodze wejść do przydrożnego sklepu, ale przecież przez godzinę biegu, nie umrę.
Butelkę z wodą zostawiłam w aucie. Nie jest jeszcze tak ciepło, żebym musiała zabierać ją ze sobą.
Tiaaaa... od 5 km tak mi się pić chciało, że miałam ochotę złapać któremuś ze spacerowiczów to, co tam akurat pił i dać nogę.
Skutek?
Znów wylądowałam z głową " w krzakach" przy chwilowym tętnie ( max) 175.
Muszę pamiętać o jedzeniu i piciu, koniecznie.
Co fajnego z tego treningu? Przebiegłam tyle ile zaplanowałam i zaczynam powolutku panować nad tętnem, co zdaje się jest zasługą dwóch poprzednich treningów, a szczególnie tego z interwałami. Jeśli taka różnica jest po dwóch wyjściach według planu, to jestem ciekawa jak będzie to wyglądało po miesiącu czy dwóch w miarę trzymania się założeń.
Dzisiaj po lesie przebiegłam:
odległość: 10,03km
średnie tempo 7:28
czas 1:14:57
średnie tętno 164 ( tydzień temu 170)
running index 39 (poprzednio 37)
Teraz mogę zjeść porządny kawałek sernika
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"... i po świętach"
Święta ledwo się zaczęły, to już się skończyły. Wtorkowy plan ustawiałam tak, żeby zrobić interwały, choć zegarek podpowiada 40 minut średniego biegu. Zazwyczaj zamieniam sobie plan wtorkowy z czwartkowym, ale dzisiaj zostawiłam tak jak jest. Od jakiegoś czasu straszą piaskiem saharyjskim i rzeczywiście mocno wiało. Zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens wychodzić na bieganie, ale jaką mam pewność, że w następnych dniach nie będzie gorzej?
Słońce świeciło, termometr w cieniu wskazał 18 stopni, a co mi tam, przecież wyjście na trening to nie "Bieg o złote runo", najwyżej wrócę lub pójdę na spacer.
Podjechałam na swoją starą ścieżkę Parkrunową. Podmuch wiatru omal nie wyrwał mi z ręki drzwi od auta. Ciekawie się zaczyna. Widzę kilku szaleńców na rowerach. No dobra, biegnę. Jakieś drobne gałązki leżące na drodze dodawały dreszczyku. Raz wiało, raz nie wiało ... i tak w kółko. Nie wszystkich ta pogoda wystraszyła, ale pomyleńców mnie podobnych w zasadzie nie było, jedna osóbka wyłamała się z tego ogółu i tak jak ja, leciała przed siebie nie wiadomo po co
Ku mojemu zdziwieniu ale i uciesze, wiatr nie wiał ( jak zawsze, obojętnie w którą stronę biegnę) mi w twarz, a ... w bok. Momentami zastanawiałam się czy jeszcze biegnę, czy już szybuję ponad trawnikiem. Trochę wyglądałam jak "zawiana", a nawet trochę bardziej niż trochę .
Czy ten wiatr nigdy nie może wiać w plecy? Biegnąc w jedną stronę walczyłam, żeby nie wylądować nosem w zaoranym polu, wracając bój toczyłam z przyciągającą mnie skarpą, tak więc: raz na lewo, raz ...na lewo a za moment bezwietrzna cisza. Miał być bieg ciągły, ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności kilku przebieżek, mimo, że się bałam, że szybka zmiana tempa może przynieść "dodatkowe atrakcje". Cóż, jak nie będę próbowała, tylko będę się bała, to zamiast biegania, mogę od razu zapisać się do sekcji szachowej.
Przebiegłam swoje:
Dystans 6,01km
Tempo 6:43
Tętno 162 (min 75, max 181)
Czas 40:20
P.S. Przed bieganiem pajda chleba z dżemem i woda z sokiem, a w kieszonce spodenek mały softflask z wodą z sokiem, który przydał się zaraz po biegu, kiedy jeszcze przez chwilę dość szybko maszerowałam. Niepożądanych efektów ubocznych, czyli lądowania głową w krzakach tym razem nie było.
Święta ledwo się zaczęły, to już się skończyły. Wtorkowy plan ustawiałam tak, żeby zrobić interwały, choć zegarek podpowiada 40 minut średniego biegu. Zazwyczaj zamieniam sobie plan wtorkowy z czwartkowym, ale dzisiaj zostawiłam tak jak jest. Od jakiegoś czasu straszą piaskiem saharyjskim i rzeczywiście mocno wiało. Zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens wychodzić na bieganie, ale jaką mam pewność, że w następnych dniach nie będzie gorzej?
Słońce świeciło, termometr w cieniu wskazał 18 stopni, a co mi tam, przecież wyjście na trening to nie "Bieg o złote runo", najwyżej wrócę lub pójdę na spacer.
Podjechałam na swoją starą ścieżkę Parkrunową. Podmuch wiatru omal nie wyrwał mi z ręki drzwi od auta. Ciekawie się zaczyna. Widzę kilku szaleńców na rowerach. No dobra, biegnę. Jakieś drobne gałązki leżące na drodze dodawały dreszczyku. Raz wiało, raz nie wiało ... i tak w kółko. Nie wszystkich ta pogoda wystraszyła, ale pomyleńców mnie podobnych w zasadzie nie było, jedna osóbka wyłamała się z tego ogółu i tak jak ja, leciała przed siebie nie wiadomo po co
Ku mojemu zdziwieniu ale i uciesze, wiatr nie wiał ( jak zawsze, obojętnie w którą stronę biegnę) mi w twarz, a ... w bok. Momentami zastanawiałam się czy jeszcze biegnę, czy już szybuję ponad trawnikiem. Trochę wyglądałam jak "zawiana", a nawet trochę bardziej niż trochę .
Czy ten wiatr nigdy nie może wiać w plecy? Biegnąc w jedną stronę walczyłam, żeby nie wylądować nosem w zaoranym polu, wracając bój toczyłam z przyciągającą mnie skarpą, tak więc: raz na lewo, raz ...na lewo a za moment bezwietrzna cisza. Miał być bieg ciągły, ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności kilku przebieżek, mimo, że się bałam, że szybka zmiana tempa może przynieść "dodatkowe atrakcje". Cóż, jak nie będę próbowała, tylko będę się bała, to zamiast biegania, mogę od razu zapisać się do sekcji szachowej.
Przebiegłam swoje:
Dystans 6,01km
Tempo 6:43
Tętno 162 (min 75, max 181)
Czas 40:20
P.S. Przed bieganiem pajda chleba z dżemem i woda z sokiem, a w kieszonce spodenek mały softflask z wodą z sokiem, który przydał się zaraz po biegu, kiedy jeszcze przez chwilę dość szybko maszerowałam. Niepożądanych efektów ubocznych, czyli lądowania głową w krzakach tym razem nie było.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Zapach wiosny"
Dzisiaj był upalny, jak na wiosnę, dzień. Termometr pokazał prawie 30 stopni w słońcu. Las czy park? W planach interwały i tym razem już niczego pozamieniać nie dam rady. Lepszy będzie park z asfaltową drogą, ale... dopiero pod wieczór, jak trochę się ochłodzi.
Jak na złość, termometr stał jak zaklęty. Mimo wszystko po 18.00 pojechałam do parku. Jak tylko otworzyłam drzwi auta, otoczył mnie cudny, delikatny , słodkawy zapach, który od czasu do czasu przybierał na sile. Biegnąc, co chwilę zanurzałam się w przecudownej woni kwitnących lilaków. W planach - 45 minut interwałów w 3 oraz 4i5 zakresie tętna.
Miałam ochotę usiąść na trawie i napawać się chwilą. Na ścieżce było dzisiaj tłoczno, jak na drodze szybkiego ruchu. Dominowały rowery we wszelkich odmianach. Musiałam bardzo uważać. W sumie wyszło:
Dystans 6,55km
czas 45:15
średnie tempo 6:54
średnie tętno: 167 ( min.99, max 180)
Bardzo trudno było przejść z biegu w 4-5 strefie tętna do 3, szczególnie, że naprawdę było gorąco.
Dzisiaj był upalny, jak na wiosnę, dzień. Termometr pokazał prawie 30 stopni w słońcu. Las czy park? W planach interwały i tym razem już niczego pozamieniać nie dam rady. Lepszy będzie park z asfaltową drogą, ale... dopiero pod wieczór, jak trochę się ochłodzi.
Jak na złość, termometr stał jak zaklęty. Mimo wszystko po 18.00 pojechałam do parku. Jak tylko otworzyłam drzwi auta, otoczył mnie cudny, delikatny , słodkawy zapach, który od czasu do czasu przybierał na sile. Biegnąc, co chwilę zanurzałam się w przecudownej woni kwitnących lilaków. W planach - 45 minut interwałów w 3 oraz 4i5 zakresie tętna.
Miałam ochotę usiąść na trawie i napawać się chwilą. Na ścieżce było dzisiaj tłoczno, jak na drodze szybkiego ruchu. Dominowały rowery we wszelkich odmianach. Musiałam bardzo uważać. W sumie wyszło:
Dystans 6,55km
czas 45:15
średnie tempo 6:54
średnie tętno: 167 ( min.99, max 180)
Bardzo trudno było przejść z biegu w 4-5 strefie tętna do 3, szczególnie, że naprawdę było gorąco.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Majówkę czas zacząć"
W niedzielę padało, choć nie, nie padało... lało przez cały dzień i noc. Odpuściłam.
Poniedziałek był zimny i wietrzny od rana, ale chociaż sucho było. Plan był taki, że kiedy tylko skończę pracę, ubiorę gacie i pobiegnę.
Wiatr ustał i przyjemnie ciepło się zrobiło. Jeszcze tylko skoczę do pobliskiego marketu i wreszcie będę miała czas dla siebie.
Czas i miałam, ale ... kiedy tylko stanęłam w drzwiach marketu ( tego z owadem) nagle zagrzmiało. Kilka kropel deszczu spadło mi na głowę. Nie ma na co czekać, trzeba szybkim krokiem wracać do domu.
Zanim doszłam, byłam już mokrusieńka. Kolejna atrakcja, leje i grzmi. Czekałam godzinę, dwie, trzy ... burza jakby stała w miejscu nie chcą się ani o centymetr ruszyć. Znowu plany poszły w las.
Wtorek, czas interwałów, bardzo ich nie lubię ( w sumie ok 7km), ...ale mam zaległe długie ( 10km) , czy jednak z czasem się wyrobię, czy mi się chce tak daleko lecieć ?
Nie chce mi się. Biegnę średnie , trzeci zakres tętna( jak zwykle pewnie polecę w czwartym), 30 minut, będzie tego jakieś 5km
Słońce świeci, asfalt grzeje, no dobra, lecę ...
Jeden kilometr, drugi, trzeci... no i mnie wyniosło. Tak patrzę przed siebie, a tam przejazd kolejowy. Do harcówki już rzut beretem. No ładnie, doleciałam nad zalew.
Miało być 5km i jest ... z tą różnicą, że w jedną stronę, cóż teraz jakoś trzeba wrócić do samochodu
W ten sposób przetruchtałam :
Dystans: 10,02km
Czas trwania 01:10:07
Średnie tempo 7:00
Średnie tętno: 169 ( min 89, max 177)
W czwartek znów pójdę pobiegać
W niedzielę padało, choć nie, nie padało... lało przez cały dzień i noc. Odpuściłam.
Poniedziałek był zimny i wietrzny od rana, ale chociaż sucho było. Plan był taki, że kiedy tylko skończę pracę, ubiorę gacie i pobiegnę.
Wiatr ustał i przyjemnie ciepło się zrobiło. Jeszcze tylko skoczę do pobliskiego marketu i wreszcie będę miała czas dla siebie.
Czas i miałam, ale ... kiedy tylko stanęłam w drzwiach marketu ( tego z owadem) nagle zagrzmiało. Kilka kropel deszczu spadło mi na głowę. Nie ma na co czekać, trzeba szybkim krokiem wracać do domu.
Zanim doszłam, byłam już mokrusieńka. Kolejna atrakcja, leje i grzmi. Czekałam godzinę, dwie, trzy ... burza jakby stała w miejscu nie chcą się ani o centymetr ruszyć. Znowu plany poszły w las.
Wtorek, czas interwałów, bardzo ich nie lubię ( w sumie ok 7km), ...ale mam zaległe długie ( 10km) , czy jednak z czasem się wyrobię, czy mi się chce tak daleko lecieć ?
Nie chce mi się. Biegnę średnie , trzeci zakres tętna( jak zwykle pewnie polecę w czwartym), 30 minut, będzie tego jakieś 5km
Słońce świeci, asfalt grzeje, no dobra, lecę ...
Jeden kilometr, drugi, trzeci... no i mnie wyniosło. Tak patrzę przed siebie, a tam przejazd kolejowy. Do harcówki już rzut beretem. No ładnie, doleciałam nad zalew.
Miało być 5km i jest ... z tą różnicą, że w jedną stronę, cóż teraz jakoś trzeba wrócić do samochodu
W ten sposób przetruchtałam :
Dystans: 10,02km
Czas trwania 01:10:07
Średnie tempo 7:00
Średnie tętno: 169 ( min 89, max 177)
W czwartek znów pójdę pobiegać
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Kolejne dni"
W czwartek nie mogłam się zdecydować gdzie się wybrać. Znów wiało. Na parkrunowej trasie zawsze wieje jeszcze bardziej, co raczej mnie nie zachęcało. W takim razie do lasu, tam powinno być spokojniej. Tak długo się zastanawiałam, że o mały włos nigdzie bym nie wyszła. Zaglądam na FB - wszyscy biegają, otwieram Endomondo, a tam same nowe treningi znajomych. Wstyd nie wyjść
Skończyło się na tym, że pobiegałam "wkoło śmietnika", czyli niedaleko domu. Z założenia miało być wolno i tak było. W zasadzie w jedną stronę jest prawie cały czas pod górę, za to w drugą, cudnie z górki. Z ciekawości spojrzałam na dane szczegółowe:
Czas trwania 40:38 ( zgodnie z planem)
Dystans: 6,02km
Średnie tętno 163
Średnie tempo: 6:45
W kilometrach wyglądało to tak:
1km - 7:28
2km - 6:45
3km - 6:42
4km - 6:55
5km - 6:37
6km - 6:08
Nienajgorzej, w zasadzie prawie cały czas szóstka z przodu.
Obciążenie treningowe - 16h.
Piątek. Czas wymyślić jakąś inną aktywność. Morsowania już nie ma, jakoś moczenie się w aquaparku do mnie nie przemawia, rower rdzewieje w piwnicy, ale ... pod ręką są rolki kupione w zeszłym roku. Ubrałam je w tamtym sezonie ze 2-3 razy i w sumie to było tyle. Nie zdążyłam się nauczyć na nich jeździć. Co by tutaj głupiego zrobić? Oczywiście, trzeba iść na rolki, podobno nigdy nie jest za późno na naukę
Założyłam na siebie wszelkie możliwe ochraniacze, na głowę wcisnęłam kask i do przodu. Co mi tam, wiem, że głupio wyglądam.
Jazda na wprost jakoś mi szła. Ku mojemu zdziwieniu, nawet pod małe wzniesienie dałam radę podjechać, ale już zjazdu nie zaryzykowałam. Wolałam zejść trawnikiem, ponieważ jeszcze z hamowaniem mam spore problemy. Teoretycznie wiem jak się to robi. Mam trzy sposoby do wyboru, tylko zastosowanie ich w praktyce na razie skutkuje "tańcem pingwina na szkle".
Na wszelki wypadek na plecy zarzuciłam malutki plecak z butami na zmianę w środku, bo gdyby mnie gdzieś tam wyniosło i nogi odmówiły by współpracy, nie mam ochoty na bosaka zasuwać do samochodu.
Jechałam wolniej niż biegam, ale najważniejsze, że nie wywinęłam orła, lecz przejechałam pierwsze w życiu 5km.
Zaglądam na koniec do podsumowania mojego heroicznego wysiłku, a tam dane:
Czas trwania: 36:31
Średnie tętno: 101
Średnia prędkość 8,2 km/h (7,19 min/km) - wolniej niż biegam
Obciążenie treningowe - uwaga !!! .... 3h
Ale się "zmęczyłam".
Polar mi ośwadczył: " Trening regeneracyjny. Najlepszy trening w okresie regeneracji. Lekkie ćwiczenia umożliwiają organizmowi dostosowanie się do treningów."
Sobota.
Obiecałam sobie ( i nie tylko sobie), że pójdę na Parkrun. Tylko dlaczego on jest tak wcześnie? Toż to środek nocy. Po czterech przespanych ( a raczej bardziej przemęczonych) godzinach jednak się podniosłam i wyszykowałam.
Na śniadanie chleb z dżemem, kubek herbaty i w drogę.
Tak jak mi radzono, nie za szybko. Biegłam sobie z kumpelą i gadałyśmy całą drogę. Żadnej z nas się nie spieszyło a tematy do obgadania same się znajdowały. Dziwnie fajnie mi się leciało, od czasu do czasu znajoma przypominała mi, żeby nie pędzić, bo i po co.
Spokojnie mogłabym jeszcze trochę tempo podkręcić, ale rzeczywiście, nie ma sensu wypluwać płuc, to nie wyścigi, a po prostu sympatyczne spotkanie ze znajomymi.
W podsumowaniu :
Dystans: 5km
Czas: 32:20
Tempo: 6:26
Średnie tętno: 166
Obciążenie treningowe
Umiarkowane, czas regeneracji 12h.
Dane obciążenia, mimo, że to tylko niemyśląca maszyna, bardzo ładnie się u mnie sprawdzają.
Z tego wniosek, że tak jak Kewi mówił, jutro mogę spróbować podreptać.
Z ciekawości znów zajrzałam w szczegółowe dane:
1km - 6:16
2km - 6:18
3km - 6:30
4km - 6:32
5km - 6:34
Może być, będzie lepiej.
W czwartek nie mogłam się zdecydować gdzie się wybrać. Znów wiało. Na parkrunowej trasie zawsze wieje jeszcze bardziej, co raczej mnie nie zachęcało. W takim razie do lasu, tam powinno być spokojniej. Tak długo się zastanawiałam, że o mały włos nigdzie bym nie wyszła. Zaglądam na FB - wszyscy biegają, otwieram Endomondo, a tam same nowe treningi znajomych. Wstyd nie wyjść
Skończyło się na tym, że pobiegałam "wkoło śmietnika", czyli niedaleko domu. Z założenia miało być wolno i tak było. W zasadzie w jedną stronę jest prawie cały czas pod górę, za to w drugą, cudnie z górki. Z ciekawości spojrzałam na dane szczegółowe:
Czas trwania 40:38 ( zgodnie z planem)
Dystans: 6,02km
Średnie tętno 163
Średnie tempo: 6:45
W kilometrach wyglądało to tak:
1km - 7:28
2km - 6:45
3km - 6:42
4km - 6:55
5km - 6:37
6km - 6:08
Nienajgorzej, w zasadzie prawie cały czas szóstka z przodu.
Obciążenie treningowe - 16h.
Piątek. Czas wymyślić jakąś inną aktywność. Morsowania już nie ma, jakoś moczenie się w aquaparku do mnie nie przemawia, rower rdzewieje w piwnicy, ale ... pod ręką są rolki kupione w zeszłym roku. Ubrałam je w tamtym sezonie ze 2-3 razy i w sumie to było tyle. Nie zdążyłam się nauczyć na nich jeździć. Co by tutaj głupiego zrobić? Oczywiście, trzeba iść na rolki, podobno nigdy nie jest za późno na naukę
Założyłam na siebie wszelkie możliwe ochraniacze, na głowę wcisnęłam kask i do przodu. Co mi tam, wiem, że głupio wyglądam.
Jazda na wprost jakoś mi szła. Ku mojemu zdziwieniu, nawet pod małe wzniesienie dałam radę podjechać, ale już zjazdu nie zaryzykowałam. Wolałam zejść trawnikiem, ponieważ jeszcze z hamowaniem mam spore problemy. Teoretycznie wiem jak się to robi. Mam trzy sposoby do wyboru, tylko zastosowanie ich w praktyce na razie skutkuje "tańcem pingwina na szkle".
Na wszelki wypadek na plecy zarzuciłam malutki plecak z butami na zmianę w środku, bo gdyby mnie gdzieś tam wyniosło i nogi odmówiły by współpracy, nie mam ochoty na bosaka zasuwać do samochodu.
Jechałam wolniej niż biegam, ale najważniejsze, że nie wywinęłam orła, lecz przejechałam pierwsze w życiu 5km.
Zaglądam na koniec do podsumowania mojego heroicznego wysiłku, a tam dane:
Czas trwania: 36:31
Średnie tętno: 101
Średnia prędkość 8,2 km/h (7,19 min/km) - wolniej niż biegam
Obciążenie treningowe - uwaga !!! .... 3h
Ale się "zmęczyłam".
Polar mi ośwadczył: " Trening regeneracyjny. Najlepszy trening w okresie regeneracji. Lekkie ćwiczenia umożliwiają organizmowi dostosowanie się do treningów."
Sobota.
Obiecałam sobie ( i nie tylko sobie), że pójdę na Parkrun. Tylko dlaczego on jest tak wcześnie? Toż to środek nocy. Po czterech przespanych ( a raczej bardziej przemęczonych) godzinach jednak się podniosłam i wyszykowałam.
Na śniadanie chleb z dżemem, kubek herbaty i w drogę.
Tak jak mi radzono, nie za szybko. Biegłam sobie z kumpelą i gadałyśmy całą drogę. Żadnej z nas się nie spieszyło a tematy do obgadania same się znajdowały. Dziwnie fajnie mi się leciało, od czasu do czasu znajoma przypominała mi, żeby nie pędzić, bo i po co.
Spokojnie mogłabym jeszcze trochę tempo podkręcić, ale rzeczywiście, nie ma sensu wypluwać płuc, to nie wyścigi, a po prostu sympatyczne spotkanie ze znajomymi.
W podsumowaniu :
Dystans: 5km
Czas: 32:20
Tempo: 6:26
Średnie tętno: 166
Obciążenie treningowe
Umiarkowane, czas regeneracji 12h.
Dane obciążenia, mimo, że to tylko niemyśląca maszyna, bardzo ładnie się u mnie sprawdzają.
Z tego wniosek, że tak jak Kewi mówił, jutro mogę spróbować podreptać.
Z ciekawości znów zajrzałam w szczegółowe dane:
1km - 6:16
2km - 6:18
3km - 6:30
4km - 6:32
5km - 6:34
Może być, będzie lepiej.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
" Koniec wolnego"
Majówka zbliża się ku końcowi. Ostatnie niedzielne wybieganie będzie uwieńczeniem tych wolnych dni. Od rana zimno. Pójdę pobiegać po obiedzie, to znaczy jakieś 2 godziny po obiedzie. Tym razem nie będę katowała się lasem, ponieważ jednak po wczorajszej piątce trochę uda czuję. I tak zakładałam że zaliczę asfalt. Okazuje się, że parkrunowa droga ciągnie się jeszcze dalej, wśród łąk i lasu. Obok niej wznosi się nasyp z torami. Przejeżdżają tamtędy pociągi, ale nie można mówić o nie wiadomo jakim ruchu a raczej o dodatkowej atrakcji.
Dzisiaj wolno. Albo przebiegnę, albo nie przebiegnę tej dychy. Mimo że słońce dość intensywnie świeci, to jednak po wczorajszym, wielogodzinnym deszczu, powietrze jest ostre. Ile przebiegnę, tyle przebiegnę. Nic na siłę.
Ponieważ ta asfaltowa dróżka rowerowa prowadzi z dala od ulicznego zaduchu pełnego spalin, to korzystają z niej wszyscy, którzy tylko ruchu zapragnęli zażyć. Jadą całe rodziny na rowerach czy rolkach, chodzą spacerowicze, biegają zapaleńcy. Czym dalej od parku, tym trasa spokojniejsza, bo i ludzi mniej.
Na początku całkiem przyjemnie było, aż do 7 km. Nagle pogoda się załamała i zaczęło potwornie wiać, jak to zawsze bywa, prosto w twarz. Nic nowego. Na 8 km miałam kryzys. Już chciałam odpuścić,nie miałam siły walczyć z przyrodą, a napór powietrza był paskudny.
Jeszcze 10m, jeszcze 20m... w sumie wstydu już nie ma. Na 9km wiatr zelżał. Dziwne to było. Dobiegłam, dycha moja.
Aaaa... k'woli uściślenia. Ścieżka ma 4,5km w jedną stronę. Później można wbiec w las. Poleciałam tam, ale tylko jakieś 500 metrów i zawróciłam, żeby na końcu nie biegać niepotrzebnie "wkoło trzepaka" nabijąc ostatnich metrów, a tak serio, to żeby nie latać wśród stada spacerowiczów snujących się po centralnym miejscu w parku.
Trochę to dziwne. Wydawało mi się, że cały czas biegnę w mniej więcej podobnym tempie, a tam, gdzie jest las ( czyli piąty kilometr), mimo, że droga ubita - tempo znacznie spadło, ale do rzeczy:
Czas trwania: 1:09:02
Dystans: 10, 05km
Średnie tętno 161
Średnie tempo: 6:53
Trening: Bardzo wymagający ( do niedawna wszystkie dyszki były Ekstremalne)
Obciążenie treningowe: 1d14h
Running Index ( cokolwiek to jest) 42 - Elita
1km - 7:01
2km - 6:48
3km - 6:59
4km - 6:58
5km - 7:21
6km - 6:46
7km - 6:44
8km - 6:47
9km - 6:49
10km - 6:35
Teraz do wtorku leżę i pachnę
Majówka zbliża się ku końcowi. Ostatnie niedzielne wybieganie będzie uwieńczeniem tych wolnych dni. Od rana zimno. Pójdę pobiegać po obiedzie, to znaczy jakieś 2 godziny po obiedzie. Tym razem nie będę katowała się lasem, ponieważ jednak po wczorajszej piątce trochę uda czuję. I tak zakładałam że zaliczę asfalt. Okazuje się, że parkrunowa droga ciągnie się jeszcze dalej, wśród łąk i lasu. Obok niej wznosi się nasyp z torami. Przejeżdżają tamtędy pociągi, ale nie można mówić o nie wiadomo jakim ruchu a raczej o dodatkowej atrakcji.
Dzisiaj wolno. Albo przebiegnę, albo nie przebiegnę tej dychy. Mimo że słońce dość intensywnie świeci, to jednak po wczorajszym, wielogodzinnym deszczu, powietrze jest ostre. Ile przebiegnę, tyle przebiegnę. Nic na siłę.
Ponieważ ta asfaltowa dróżka rowerowa prowadzi z dala od ulicznego zaduchu pełnego spalin, to korzystają z niej wszyscy, którzy tylko ruchu zapragnęli zażyć. Jadą całe rodziny na rowerach czy rolkach, chodzą spacerowicze, biegają zapaleńcy. Czym dalej od parku, tym trasa spokojniejsza, bo i ludzi mniej.
Na początku całkiem przyjemnie było, aż do 7 km. Nagle pogoda się załamała i zaczęło potwornie wiać, jak to zawsze bywa, prosto w twarz. Nic nowego. Na 8 km miałam kryzys. Już chciałam odpuścić,nie miałam siły walczyć z przyrodą, a napór powietrza był paskudny.
Jeszcze 10m, jeszcze 20m... w sumie wstydu już nie ma. Na 9km wiatr zelżał. Dziwne to było. Dobiegłam, dycha moja.
Aaaa... k'woli uściślenia. Ścieżka ma 4,5km w jedną stronę. Później można wbiec w las. Poleciałam tam, ale tylko jakieś 500 metrów i zawróciłam, żeby na końcu nie biegać niepotrzebnie "wkoło trzepaka" nabijąc ostatnich metrów, a tak serio, to żeby nie latać wśród stada spacerowiczów snujących się po centralnym miejscu w parku.
Trochę to dziwne. Wydawało mi się, że cały czas biegnę w mniej więcej podobnym tempie, a tam, gdzie jest las ( czyli piąty kilometr), mimo, że droga ubita - tempo znacznie spadło, ale do rzeczy:
Czas trwania: 1:09:02
Dystans: 10, 05km
Średnie tętno 161
Średnie tempo: 6:53
Trening: Bardzo wymagający ( do niedawna wszystkie dyszki były Ekstremalne)
Obciążenie treningowe: 1d14h
Running Index ( cokolwiek to jest) 42 - Elita
1km - 7:01
2km - 6:48
3km - 6:59
4km - 6:58
5km - 7:21
6km - 6:46
7km - 6:44
8km - 6:47
9km - 6:49
10km - 6:35
Teraz do wtorku leżę i pachnę
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Miałam biegać..."
Dzień zapowiadał się idealnie. Dzisiaj wyjątkowo szybko kończyłam i całe popołudnie miało być moje. Wreszcie nikt niczego ode mnie nie potrzebował, więc mogłam polecieć gdzie mnie oczy poniosą. Chłodno, ale słonecznie, lubię takie dni.
Ale, od początku ...
Rano wsiadłam do samochodu obierając znany sobie kierunek - praca. Powoli zbliżałam się do ronda. Ech, znów robi się korek. Jestem już tuż , tuż wolniutko podjeżdżając do "ulubionego" skrzyżowania o ruchu okrężnym, staję, i nagle ... silne szarpnięcie i huk.
Nie, tylko nie to ... ktoś z tyłu na mnie wjechał
Wyłączyłam silnik, w tym czasie gość zdążył już wyjść ze swojego auta i podszedł do mnie sprawdzając, czy wszystko ze mną w porządku. Zjechaliśmy na pobocze. Mężczyzna w mocno średnim wieku (więc nie podlotek, który ma zielono w głowie) przeprosił mnie i przyznał się, że to ewidentnie była jego wina. Nie wyhamował na czas. Obejrzeliśmy samochody, a właściwie to tylko mój. Prędkość była prawie żadna, ale uderzenie jednak poczułam.
Szczęście w nieszczęściu miałam tylko odcisk tablicy rejestracyjnej na tylnym zderzaku, który pewnie da się zmyć wodą z mydłem.
W tym drugim samochodzie chyba pękła ramka od rejestracji, bo fragment plastikowego zaczepu znalazłam.
Mimo, że naprawdę nic się nie stało, u mnie prawdopodobnie włączyła się pamięć z przed roku i zdenerwowanie dało o sobie znać. Ręce mi się trzęsły tak, że ledwo długopis mogłam utrzymać. Moja głupota, bo przecież i my, i samochody jesteśmy cali.
Nie mogłam jednak tego opanować.
Kiedy stres puszczał, zaczęłam się czuć, jakby mnie walec przejechał. Weszło tak potworne zmęczenie, że zamiast biegania, wróciłam i przespałam ponad 2 godziny. Dzisiaj odpuściłam. Plany wielkie, realizacji brak. Wiem, wiem, na stres podobno bieganie najlepsze, ale chyba przekroczyłam próg w którym zdenerwowanie przechodzi w wyczerpanie.
Dziś nie wyszło, oby do czwartku.
Dzień zapowiadał się idealnie. Dzisiaj wyjątkowo szybko kończyłam i całe popołudnie miało być moje. Wreszcie nikt niczego ode mnie nie potrzebował, więc mogłam polecieć gdzie mnie oczy poniosą. Chłodno, ale słonecznie, lubię takie dni.
Ale, od początku ...
Rano wsiadłam do samochodu obierając znany sobie kierunek - praca. Powoli zbliżałam się do ronda. Ech, znów robi się korek. Jestem już tuż , tuż wolniutko podjeżdżając do "ulubionego" skrzyżowania o ruchu okrężnym, staję, i nagle ... silne szarpnięcie i huk.
Nie, tylko nie to ... ktoś z tyłu na mnie wjechał
Wyłączyłam silnik, w tym czasie gość zdążył już wyjść ze swojego auta i podszedł do mnie sprawdzając, czy wszystko ze mną w porządku. Zjechaliśmy na pobocze. Mężczyzna w mocno średnim wieku (więc nie podlotek, który ma zielono w głowie) przeprosił mnie i przyznał się, że to ewidentnie była jego wina. Nie wyhamował na czas. Obejrzeliśmy samochody, a właściwie to tylko mój. Prędkość była prawie żadna, ale uderzenie jednak poczułam.
Szczęście w nieszczęściu miałam tylko odcisk tablicy rejestracyjnej na tylnym zderzaku, który pewnie da się zmyć wodą z mydłem.
W tym drugim samochodzie chyba pękła ramka od rejestracji, bo fragment plastikowego zaczepu znalazłam.
Mimo, że naprawdę nic się nie stało, u mnie prawdopodobnie włączyła się pamięć z przed roku i zdenerwowanie dało o sobie znać. Ręce mi się trzęsły tak, że ledwo długopis mogłam utrzymać. Moja głupota, bo przecież i my, i samochody jesteśmy cali.
Nie mogłam jednak tego opanować.
Kiedy stres puszczał, zaczęłam się czuć, jakby mnie walec przejechał. Weszło tak potworne zmęczenie, że zamiast biegania, wróciłam i przespałam ponad 2 godziny. Dzisiaj odpuściłam. Plany wielkie, realizacji brak. Wiem, wiem, na stres podobno bieganie najlepsze, ale chyba przekroczyłam próg w którym zdenerwowanie przechodzi w wyczerpanie.
Dziś nie wyszło, oby do czwartku.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Raz na prawo, raz na lewo, do przodu i w tył"
Tak w tym tygodniu wyglądało moje bieganie, dokładnie tam. W czwartek nigdzie nie wyszłam, bo stopień mojej motywacji był odwrotnie proporcjonalny do chęci L.B. ( dla niewtajemniczonych - Leżenia Bykiem).
Może i lepiej że tak się stało, bo na drugi dzień ...no właśnie....
W piątek okazało się, że sobotę rano zacznę parkrunem, po czym będę miała 2 godziny, żeby wrócić do domu, przebrać się, coś przegryźć i stawić się z numerem 18 na starcie III Charyratywnego Biegu Tulipanów ubrana w "firmową" koszulkę, jako jedna z czterech reprezentantów z naszej pracy.
Pięknie, dwa "biegania" w jeden dzień, na domiar złego, nie wiem o co chodzi, ale coś kiepsko się czuję, naprawdę na nic nie mam siły
Co by tu zrobić, żeby "wilk był syty i owca cała", czyli żeby zaliczyć obie imprezki i nie umrzeć po dordze?
Grzecznie stawiłam się na Parkrunie o 9.00. Nie było z nami niepełnosprawnych osób, bo szykowali się na Bieg Tulipanów, dlatego parkran był potwornie szybko. Poleciałam za wszystkimi i na drugim kilometrze już umierałam. Lecę wypluwając płuca, jako jedna z ostatnich i nagle dociera do mnie, że w zasadzie po co lecę? Ktoś mnie goni, czy ktoś mi za to płaci? Po jakiego grzyba tak się dręczę ( bo męczę, to byłoby zbyt delikatnie powiedziane). Zwolniłam, ale byłam już bardzo mocno zmęczona, więc ... zastosowałam piękną metodę Gallowaya. Świetnie to brzmi, zamiast powiedzieć, że wymiękłam i poszłam na spacer
Trochę biegu, trochę marszu. W pewnej chwili dołączyła do mnie kumpela, która też już miała dosyć i postanowiła zaliczyć spacer.
Mimo wszystko trochę głupio tak iść, więc rzuciłam propozycję, że podrepczemy, ale nie w tempie wszystkich innych, lecz własnym, czyli 6:30 wystarczy. To było to. Trzeba mi było od początku trzymać się tej prędkości, szczególnie, że wiedziałam, że siły muszę rozłożyć tak, żeby jeszcze na tę drugą imprezę przynajmniej dojść i wystartować
W podsumowaniu :
5km w 33:41
średnie tempo: 6:44
średnie tętno: 167
Biorąc pod uwagę, że sporo przemaszerowałam, nie jest źle.
III Charytatywny Bieg Tulipanów
W zeszłym roku podeszłam do niego bardzo ambitnie, tym razem postanowiłam potraktować go jako imprezę towarzyską.
Jego celem było zebranie funduszy na sprzęt rehabilitacyjno - sportowy dla ośrodka "Tulipan".
Zadanie polegało na pokonaniu pętli 2km w sposób dla każdego dostępny ( kijki, spacer, trucht, szuranie lub szaleńczy bieg). Tak krążyć można było dowolną ilość razy, byleby zmieścić się w 2 godzinach.
Niektórzy przespacerowali tylko jedno kółko, inni ambitnie pokonali w ten sposób trasę półmaratonu.
Założyłam sobie 2 kółka, ale w sumie wyszły trzy przy czym ... co zaczęłam biec, to okazało się, że ktoś chce zrobić ze mną fotkę, albo prosi mnie żebym to ja pstryknęła fotkę jemu. Co kółeczko, to postój przy wodopoju ( gorąco było), do tego chwila biegu ze znajomym niepełnosprawnym dzieckiem ( żeby to jednym ), pogaduchy z tymi na trasie i ...
6km zabrało mi 48:25
średnie tempo: 8:05
średnie tętno: 164 ( temperatura i wcześniejszy parkrun mimo wszystko zostawiły ślad)
Przy rejestracji trzeba było podać ilość pokonanych okrążeń, ale okazało się, że dzisiejszy Parkrun także można było wliczyć.
Cudownie.
W sumie w ten dzień preczłapałam 11km.
Przyszła niedziela. Hmmm, teoretycznie powinnam zrobić długie wybieganie, praktycznie to chyba... jestem zmęczona, dam sobie spokój, przecież mam ku temu powody, prawda? Do tego pada, wieje, oj to nie jest pogoda na wyjście ( nawet gdy padać przestało)
Zaglądam na FB a tam same fotki z mety... nawet mały synek znajomych brał udział w biegu dla dzieci.
Ubrałam gacie i poszłam biegać. Przez 5 km myślałam, że zejdę, mimo iż naprawdę nie pędziłam, miało być wolno i tak było. Postanowiłam zrobić 6km i dać spokój. Tyle wystarczy. Kiedy nie wiało, nie było źle, skręcałam więc w uliczkę z lewej strony, taką oddalającą od domu, jak zawiało, to obierałam kierunek - prawa strona - dom. Po przekroczeniu magicznej granicy 5km, nagle coś mi się w głowie przestawiło i bieganie zaczęło być fajne.
Na zegarku pokazało się 6km. To może jeszcze jeden. Przy siedmiu stwiedziłam, ze osiem ładniej wygląda, a jak już przebiegłam osiem, to grzechem byłoby nie dobić do 10.
W podsumowaniu:
dystans: 10,16km
czas: 1:13:01
średnie tętno: 161
średnie tempo: 7:11
Tak w tym tygodniu wyglądało moje bieganie, dokładnie tam. W czwartek nigdzie nie wyszłam, bo stopień mojej motywacji był odwrotnie proporcjonalny do chęci L.B. ( dla niewtajemniczonych - Leżenia Bykiem).
Może i lepiej że tak się stało, bo na drugi dzień ...no właśnie....
W piątek okazało się, że sobotę rano zacznę parkrunem, po czym będę miała 2 godziny, żeby wrócić do domu, przebrać się, coś przegryźć i stawić się z numerem 18 na starcie III Charyratywnego Biegu Tulipanów ubrana w "firmową" koszulkę, jako jedna z czterech reprezentantów z naszej pracy.
Pięknie, dwa "biegania" w jeden dzień, na domiar złego, nie wiem o co chodzi, ale coś kiepsko się czuję, naprawdę na nic nie mam siły
Co by tu zrobić, żeby "wilk był syty i owca cała", czyli żeby zaliczyć obie imprezki i nie umrzeć po dordze?
Grzecznie stawiłam się na Parkrunie o 9.00. Nie było z nami niepełnosprawnych osób, bo szykowali się na Bieg Tulipanów, dlatego parkran był potwornie szybko. Poleciałam za wszystkimi i na drugim kilometrze już umierałam. Lecę wypluwając płuca, jako jedna z ostatnich i nagle dociera do mnie, że w zasadzie po co lecę? Ktoś mnie goni, czy ktoś mi za to płaci? Po jakiego grzyba tak się dręczę ( bo męczę, to byłoby zbyt delikatnie powiedziane). Zwolniłam, ale byłam już bardzo mocno zmęczona, więc ... zastosowałam piękną metodę Gallowaya. Świetnie to brzmi, zamiast powiedzieć, że wymiękłam i poszłam na spacer
Trochę biegu, trochę marszu. W pewnej chwili dołączyła do mnie kumpela, która też już miała dosyć i postanowiła zaliczyć spacer.
Mimo wszystko trochę głupio tak iść, więc rzuciłam propozycję, że podrepczemy, ale nie w tempie wszystkich innych, lecz własnym, czyli 6:30 wystarczy. To było to. Trzeba mi było od początku trzymać się tej prędkości, szczególnie, że wiedziałam, że siły muszę rozłożyć tak, żeby jeszcze na tę drugą imprezę przynajmniej dojść i wystartować
W podsumowaniu :
5km w 33:41
średnie tempo: 6:44
średnie tętno: 167
Biorąc pod uwagę, że sporo przemaszerowałam, nie jest źle.
III Charytatywny Bieg Tulipanów
W zeszłym roku podeszłam do niego bardzo ambitnie, tym razem postanowiłam potraktować go jako imprezę towarzyską.
Jego celem było zebranie funduszy na sprzęt rehabilitacyjno - sportowy dla ośrodka "Tulipan".
Zadanie polegało na pokonaniu pętli 2km w sposób dla każdego dostępny ( kijki, spacer, trucht, szuranie lub szaleńczy bieg). Tak krążyć można było dowolną ilość razy, byleby zmieścić się w 2 godzinach.
Niektórzy przespacerowali tylko jedno kółko, inni ambitnie pokonali w ten sposób trasę półmaratonu.
Założyłam sobie 2 kółka, ale w sumie wyszły trzy przy czym ... co zaczęłam biec, to okazało się, że ktoś chce zrobić ze mną fotkę, albo prosi mnie żebym to ja pstryknęła fotkę jemu. Co kółeczko, to postój przy wodopoju ( gorąco było), do tego chwila biegu ze znajomym niepełnosprawnym dzieckiem ( żeby to jednym ), pogaduchy z tymi na trasie i ...
6km zabrało mi 48:25
średnie tempo: 8:05
średnie tętno: 164 ( temperatura i wcześniejszy parkrun mimo wszystko zostawiły ślad)
Przy rejestracji trzeba było podać ilość pokonanych okrążeń, ale okazało się, że dzisiejszy Parkrun także można było wliczyć.
Cudownie.
W sumie w ten dzień preczłapałam 11km.
Przyszła niedziela. Hmmm, teoretycznie powinnam zrobić długie wybieganie, praktycznie to chyba... jestem zmęczona, dam sobie spokój, przecież mam ku temu powody, prawda? Do tego pada, wieje, oj to nie jest pogoda na wyjście ( nawet gdy padać przestało)
Zaglądam na FB a tam same fotki z mety... nawet mały synek znajomych brał udział w biegu dla dzieci.
Ubrałam gacie i poszłam biegać. Przez 5 km myślałam, że zejdę, mimo iż naprawdę nie pędziłam, miało być wolno i tak było. Postanowiłam zrobić 6km i dać spokój. Tyle wystarczy. Kiedy nie wiało, nie było źle, skręcałam więc w uliczkę z lewej strony, taką oddalającą od domu, jak zawiało, to obierałam kierunek - prawa strona - dom. Po przekroczeniu magicznej granicy 5km, nagle coś mi się w głowie przestawiło i bieganie zaczęło być fajne.
Na zegarku pokazało się 6km. To może jeszcze jeden. Przy siedmiu stwiedziłam, ze osiem ładniej wygląda, a jak już przebiegłam osiem, to grzechem byłoby nie dobić do 10.
W podsumowaniu:
dystans: 10,16km
czas: 1:13:01
średnie tętno: 161
średnie tempo: 7:11
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Wstawaj, szkoda dnia"
W piątek miałam lenia. Postanowiłam, że sobotni Parkrun odpuszczę sobie. Czasem przecież można się wyspać, prawda?
Tiaaa... o 6:30 w sobotę oczy miałam już jak pięciozłotowki i z dłuższego spania - nici. Wstałam więc, ubrałam "gacie" biegowe i nagle ...dzwonek do drzwi. Otwieram niepewnie, bo komu się zebrało na wizyty przed ósmą rano?
W drzwiach pojawia się sąsiadka z bloku naprzeciwko z nadzieją w oczach. Jak tylko może, leci na Parkrun przejść się z kijkami. Kobietka słusznego wieku, więc czapki z głów dla niej, że jej się chce chcieć. Tego dnia jednak nikt z jej rodziny nie był w zasięgu "ręki" i nie miała jak się do parku dostać, więc w desperacji, zapukała do mnie.
To chyba jakieś zrządzenie losu, że jednak podniosłam się z łóżka wcześniej.
Na Parkrunie nic nowego. Postanowiłam zacząć traktować go czysto towarzysko i nie próbować pobijać rekordów, szczególnie, że coś mi znów organizm zaczął szwankować. Jak się zmęczyłam, zaczęłam sobie maszerować. W sumie miałam dwie przerwy, raz, bo rzeczywiście miałam już dość, a drugi raz, bo znajoma też już wysiadła i to był świetny moment na poplotkowanie sobie trochę, poza tym w tę sobotę było koszmarnie gorąco. Do mety jakoś dobiegłam, ale niezbyt interesował mnie czas. Nie sprawdziłam go, a tradycyjnie już, zapomniałam zatrzymać zegarek.
Przed południem przyszedł mail - 5 km pokonałam w 32:17, a to dobre ...
nierzadko więcej czasu zabierało mi całkowite przebiegniecie trasy.
Zegarek ( po odliczeniu czasu już za metą) wskazał 31:58...
tempo 6:24
tętno: 168
Hmmm, gdybym dwa razy nie przystanęła, to całkiem przyzwoicie trasa by wyglądała.
W niedzielę postanowiłam wyjść na swoja dyszkę.
Czekałam do wieczora, bo znów żar lał się z nieba. Niewiele to dało, ale cóż, postanowiłam nie czekać dłużej niż do 18.00 bo coś to niebo mi się nie podobało.
Zapiełam pas z buteleczkami, w kieszonkę wsunęłam telefon i pobiegłam. Ufff... przebiegłam dopiero kilometr, a mam wrażenie jakbym biegła już z pól godziny. Czym dalej, tym było gorzej. Przebiegam punkt z oznaczeniem 2,5km. Mam dość, ale nie odpuszczam, jeszcze taki kawał przede mną.
Przebiegam pod mostem kolejowym. Mijają mnie dwaj uśmiechnięci biegacze serdecznie pozdrawiając. Biegnę jeszcze kawałek i ... dość, trafiłam na "ściane", za nic nie mogę jej przebić. Wracam. Może uda się dobić do 5km. Nie mam siły, nogi nie niosą, głowa nie jest w stanie nad zmęczeniem zapanować. Na 5km wyłączam zegarek, dalej pójdę na spacer.
Korzystając z okazji robię jedną fotkę, drugą. Nagle słychać grzmot. Idzie burza. Pogoda zmienia się w mgnieniu oka. Z jednej strony niebo zrobiło się szaro-bure, z drugiej nadciągają czarne chmury przez które przebija się ostre, parzące słońce. Trzeba się spiąć i dość energicznie pomaszerować w stronę samochodu, bo nie wiadomo co się wydarzy a przede mną jakieś 2,5km jeszcze.
Nagle, kropla po kropli zaczęło padać. Krople były ogromne. Już po chwil zamieniły się w grad. Spacerowicze zdążyli się wcześniej ewakuować, ale rowerzyści zaczynają dzielić ze mną "dolę". Grad siecze po nogach. Co robić? Pod drzewo? Chwilę grupką tam postaliśmy dopóki te ok 0,5cm kulki gradu nie zmieniły się w deszcz. Drzewo nie jest dobrym miejscem w czasie burzy. Teoria mówi, że należy się od niego trzymać jak najdalej. Tylko w jaki sposób to zrobić, gdy uderzenia gradu są niczym uderzenia drobnymi kamieniami?
Gdy tylko grad zelżał, a zaczął lać deszcz, pobiegłam w stronę parkingu. Przede mną jeszcze 1,5km. Jestem ciekawa gdzie są ci biegacze, którzy mnie mijali, gdy postanowiłam zawrócić. Tam dalej były łąki i las. Nie było gdzie się schronić.
Parkowa ścieżka zaczęła przypominać rwący potok. Biegłam w wodzie po kostki. Po prawej stronie rosły topole, po lewej płynęła Prosna. Przez chwilę zastanowiłam się w co szybciej uderzy piorun, w wysokie drzewo, czy w wodę? Co z telefonem, słuchawkami i MP3? Czy pas ochroni telefon? Tamte sprzęty są wodoodporne, ale nie ulewoodporne.
Przede mną wiadukt. Wbiegam pod niego a tam ... wielka grupa ludzi z rowerami okupuje chodnik. Nie ma za bardzo gdzie stanąć. Przed nimi niczym rzeka przepływa woda poopadowa. Chwilę stoję, ale ile można. Do auta mam jakieś 200 metrów. Zeskakuję z chodnika i
wpadam po łydki do wody. Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie. Niczym poparzony kangur, pokicałam wodną dróżką, która na szczęście za chwile zaczęła się wznosić i mogłam stanąć na górce prowadzącej do upragnionego mojego autka.
Jeszcze kawałek, jeszcze kawałek ... Deszcze leje niemiłosiernie. Docieram wreszcie na parking, rzucam na fotel koc, matę antyszronową, którą miałam w bagażniku, siadam ... ufff
Muszę chwilę zaczekać, bo wycieraczki nie nadążają zbierać deszczu. Calutka jestem mokra, kapie ze mnie. Zaczyna mi się robić zimno, muszę jechać.
Ruszam... ulica prowadzi dość stromo pod górę. Staję na światłach, przede mną jedno auto, za mną też jedno. Zmienia się na zielone, chcę ruszyć, ale przy każdym naciśnięciu pedału, woda wylewała mi się z buta i noga ześlizgiwała. Auto mi zgasło i trochę się cofnęło.
Odpalam i próbuję drugi raz. Samochód jedzie w tył, koła się ślizgają po mokrym asfalcie. Zrobiło mi się gorąco, mokre ręce zjeżdżają z kierownicy, nogi się trzęsą ze stresu. Włączyłam światła awaryjne. Muszę odparować, niech ten z tyłu mnie wyminie.
Dosłownie za moment spróbowałam jeszcze raz podjechać, na spokojnie i tym razem udało się.
Wracając do domu przepłynęłam przez dwie ulice z sercem w gardle, czy na środku tego bajora nie zamokną mi jakieś przewody i nie utknę. Auta jechały pod prąd usiłując omijać najgłębsze części zalanej ulicy. Chwila drogi w miarę spokojnej i znów zanurzam się w wodę przed własnym blokiem. Wjeżdżam na parking, wyłączam stacyjkę i ... poczułam ogromną ulgę. Dojechałam bezpiecznie.
W oddali słyszę odgłosy jakiejś straży pożarnej czy innych tego typu służb. Jedzie samochód za samochodem.
Deszcz zaczyna ustawać. Przez ten moment zalało wiele ulic, studzienki wyglądały niczym gejzery, sporo piwnic podtopiło.
To było oberwanie chmury. Takiego crossu jeszcze nie miałam. W sumie zaliczyłam triathlon: bieg, pływanie i jazda ... samochodem Na szczęście telefon i cała reszta, przetrwały.
Podsumowanie:
dystans:5, 18km
czas: 36:06
tempo: 6:58
średnie tętno: 160
W piątek miałam lenia. Postanowiłam, że sobotni Parkrun odpuszczę sobie. Czasem przecież można się wyspać, prawda?
Tiaaa... o 6:30 w sobotę oczy miałam już jak pięciozłotowki i z dłuższego spania - nici. Wstałam więc, ubrałam "gacie" biegowe i nagle ...dzwonek do drzwi. Otwieram niepewnie, bo komu się zebrało na wizyty przed ósmą rano?
W drzwiach pojawia się sąsiadka z bloku naprzeciwko z nadzieją w oczach. Jak tylko może, leci na Parkrun przejść się z kijkami. Kobietka słusznego wieku, więc czapki z głów dla niej, że jej się chce chcieć. Tego dnia jednak nikt z jej rodziny nie był w zasięgu "ręki" i nie miała jak się do parku dostać, więc w desperacji, zapukała do mnie.
To chyba jakieś zrządzenie losu, że jednak podniosłam się z łóżka wcześniej.
Na Parkrunie nic nowego. Postanowiłam zacząć traktować go czysto towarzysko i nie próbować pobijać rekordów, szczególnie, że coś mi znów organizm zaczął szwankować. Jak się zmęczyłam, zaczęłam sobie maszerować. W sumie miałam dwie przerwy, raz, bo rzeczywiście miałam już dość, a drugi raz, bo znajoma też już wysiadła i to był świetny moment na poplotkowanie sobie trochę, poza tym w tę sobotę było koszmarnie gorąco. Do mety jakoś dobiegłam, ale niezbyt interesował mnie czas. Nie sprawdziłam go, a tradycyjnie już, zapomniałam zatrzymać zegarek.
Przed południem przyszedł mail - 5 km pokonałam w 32:17, a to dobre ...
nierzadko więcej czasu zabierało mi całkowite przebiegniecie trasy.
Zegarek ( po odliczeniu czasu już za metą) wskazał 31:58...
tempo 6:24
tętno: 168
Hmmm, gdybym dwa razy nie przystanęła, to całkiem przyzwoicie trasa by wyglądała.
W niedzielę postanowiłam wyjść na swoja dyszkę.
Czekałam do wieczora, bo znów żar lał się z nieba. Niewiele to dało, ale cóż, postanowiłam nie czekać dłużej niż do 18.00 bo coś to niebo mi się nie podobało.
Zapiełam pas z buteleczkami, w kieszonkę wsunęłam telefon i pobiegłam. Ufff... przebiegłam dopiero kilometr, a mam wrażenie jakbym biegła już z pól godziny. Czym dalej, tym było gorzej. Przebiegam punkt z oznaczeniem 2,5km. Mam dość, ale nie odpuszczam, jeszcze taki kawał przede mną.
Przebiegam pod mostem kolejowym. Mijają mnie dwaj uśmiechnięci biegacze serdecznie pozdrawiając. Biegnę jeszcze kawałek i ... dość, trafiłam na "ściane", za nic nie mogę jej przebić. Wracam. Może uda się dobić do 5km. Nie mam siły, nogi nie niosą, głowa nie jest w stanie nad zmęczeniem zapanować. Na 5km wyłączam zegarek, dalej pójdę na spacer.
Korzystając z okazji robię jedną fotkę, drugą. Nagle słychać grzmot. Idzie burza. Pogoda zmienia się w mgnieniu oka. Z jednej strony niebo zrobiło się szaro-bure, z drugiej nadciągają czarne chmury przez które przebija się ostre, parzące słońce. Trzeba się spiąć i dość energicznie pomaszerować w stronę samochodu, bo nie wiadomo co się wydarzy a przede mną jakieś 2,5km jeszcze.
Nagle, kropla po kropli zaczęło padać. Krople były ogromne. Już po chwil zamieniły się w grad. Spacerowicze zdążyli się wcześniej ewakuować, ale rowerzyści zaczynają dzielić ze mną "dolę". Grad siecze po nogach. Co robić? Pod drzewo? Chwilę grupką tam postaliśmy dopóki te ok 0,5cm kulki gradu nie zmieniły się w deszcz. Drzewo nie jest dobrym miejscem w czasie burzy. Teoria mówi, że należy się od niego trzymać jak najdalej. Tylko w jaki sposób to zrobić, gdy uderzenia gradu są niczym uderzenia drobnymi kamieniami?
Gdy tylko grad zelżał, a zaczął lać deszcz, pobiegłam w stronę parkingu. Przede mną jeszcze 1,5km. Jestem ciekawa gdzie są ci biegacze, którzy mnie mijali, gdy postanowiłam zawrócić. Tam dalej były łąki i las. Nie było gdzie się schronić.
Parkowa ścieżka zaczęła przypominać rwący potok. Biegłam w wodzie po kostki. Po prawej stronie rosły topole, po lewej płynęła Prosna. Przez chwilę zastanowiłam się w co szybciej uderzy piorun, w wysokie drzewo, czy w wodę? Co z telefonem, słuchawkami i MP3? Czy pas ochroni telefon? Tamte sprzęty są wodoodporne, ale nie ulewoodporne.
Przede mną wiadukt. Wbiegam pod niego a tam ... wielka grupa ludzi z rowerami okupuje chodnik. Nie ma za bardzo gdzie stanąć. Przed nimi niczym rzeka przepływa woda poopadowa. Chwilę stoję, ale ile można. Do auta mam jakieś 200 metrów. Zeskakuję z chodnika i
wpadam po łydki do wody. Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie. Niczym poparzony kangur, pokicałam wodną dróżką, która na szczęście za chwile zaczęła się wznosić i mogłam stanąć na górce prowadzącej do upragnionego mojego autka.
Jeszcze kawałek, jeszcze kawałek ... Deszcze leje niemiłosiernie. Docieram wreszcie na parking, rzucam na fotel koc, matę antyszronową, którą miałam w bagażniku, siadam ... ufff
Muszę chwilę zaczekać, bo wycieraczki nie nadążają zbierać deszczu. Calutka jestem mokra, kapie ze mnie. Zaczyna mi się robić zimno, muszę jechać.
Ruszam... ulica prowadzi dość stromo pod górę. Staję na światłach, przede mną jedno auto, za mną też jedno. Zmienia się na zielone, chcę ruszyć, ale przy każdym naciśnięciu pedału, woda wylewała mi się z buta i noga ześlizgiwała. Auto mi zgasło i trochę się cofnęło.
Odpalam i próbuję drugi raz. Samochód jedzie w tył, koła się ślizgają po mokrym asfalcie. Zrobiło mi się gorąco, mokre ręce zjeżdżają z kierownicy, nogi się trzęsą ze stresu. Włączyłam światła awaryjne. Muszę odparować, niech ten z tyłu mnie wyminie.
Dosłownie za moment spróbowałam jeszcze raz podjechać, na spokojnie i tym razem udało się.
Wracając do domu przepłynęłam przez dwie ulice z sercem w gardle, czy na środku tego bajora nie zamokną mi jakieś przewody i nie utknę. Auta jechały pod prąd usiłując omijać najgłębsze części zalanej ulicy. Chwila drogi w miarę spokojnej i znów zanurzam się w wodę przed własnym blokiem. Wjeżdżam na parking, wyłączam stacyjkę i ... poczułam ogromną ulgę. Dojechałam bezpiecznie.
W oddali słyszę odgłosy jakiejś straży pożarnej czy innych tego typu służb. Jedzie samochód za samochodem.
Deszcz zaczyna ustawać. Przez ten moment zalało wiele ulic, studzienki wyglądały niczym gejzery, sporo piwnic podtopiło.
To było oberwanie chmury. Takiego crossu jeszcze nie miałam. W sumie zaliczyłam triathlon: bieg, pływanie i jazda ... samochodem Na szczęście telefon i cała reszta, przetrwały.
Podsumowanie:
dystans:5, 18km
czas: 36:06
tempo: 6:58
średnie tętno: 160
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Parkrun"
Tydzień temu Parkrun poszedł mi całkiem gładko i przyzwoicie. Zapomniałam niestety włączyć zegarek na początku, więc dane są mocno średnie. Fakt, faktem, udało się zejść poniżej 32 minut, bodajże 31:45 wyszło. Reszta tygodnia wypadła bardzo blado. We wtorek lało i to mocno więc bieganie nie wypaliło, reszta tygodnia to siedzenie do późna w pracy lub w domu nad tym co do pracy przygotować trzeba i oczywiście bieganie po lekarzach ( oprócz tego jednego parapetru, na który mam już leki, to zdrowa jestem jak koń ). Po takim tygodniu wstyd byłoby się nie pokazać na Parkrunie, z resztą nawet do głowy mi to nie przyszło. Pogoda taka sobie, ciężkie chmury i parno. Pierwsza połowa trasy poszła jak z płatka, dawno tak dobrze mi się nie biegło, a i tempo przyzwoite. Niestety, na 3 km totalnie wszystko się posypało, jakby piorun strzelił. Totalny spadek sił, formy i wszystkiego co spaść mogło. Nie mam pojęcia co się stało. Nie szarpałam się jednak, poszłam na spacer. I pomyśleć, że tydzień temu leciutko sobie tę piątkę przebiegłam całą. Cóż ... chyba mój organizm działa jak barometr, gdy ma się na burzę, całkowicie odmawia współpracy. Dzisiejszy bieg był z zajączkami, ukończyłam go biegnąc razem z pacemakerem na 32:00. Zegar Parkrunowy wskazał, że 5km przebiegłam w 32:01.
Tradycyjnie, zapomniałam wyłączyć zegarek za metą. Niestety, znów wylądowałam z "głową w krzakach". Powoli oswajam ludzi, że taki jest mój finisz. Nic mi się nie dzieje, to tylko jakieś pół minuty, gdy potrzebuję miejsca na "poboczu" i dosłownie za moment wyglądam jakbym wcale nie biegła. Regeneruję się bardzo szybko. Cóż... pewnie jeszcze potrzebuję trochę czasu na odbudowanie braków.
Zegarek wyłaczyłam w połowie drogi do domu, gdy stałam na jednym z krzyżowań. Hmmm, zastanawiam się czy można edytować dane.
Pozbierałam , pozliczałam wszystkie cyferki i jeśli popatrzeć na zegarek, to wyszło:
dystans: 5km
średnie tempo: 6:23
czas: 31:54
średnie tętno: 172 (max 189)
Co do zegarka... po 1,5 roku użytkowania, rozpadł mi się pasek. Kupiłam, lecz jakiś zastępczy, oryginał jest na tyle drogi, że nie wiem, czy warto inwestować. Ciekawe ile wytrzyma?
Mam nadzieję, że jutro uda mi się zrobić spokojne 9km.
Tydzień temu Parkrun poszedł mi całkiem gładko i przyzwoicie. Zapomniałam niestety włączyć zegarek na początku, więc dane są mocno średnie. Fakt, faktem, udało się zejść poniżej 32 minut, bodajże 31:45 wyszło. Reszta tygodnia wypadła bardzo blado. We wtorek lało i to mocno więc bieganie nie wypaliło, reszta tygodnia to siedzenie do późna w pracy lub w domu nad tym co do pracy przygotować trzeba i oczywiście bieganie po lekarzach ( oprócz tego jednego parapetru, na który mam już leki, to zdrowa jestem jak koń ). Po takim tygodniu wstyd byłoby się nie pokazać na Parkrunie, z resztą nawet do głowy mi to nie przyszło. Pogoda taka sobie, ciężkie chmury i parno. Pierwsza połowa trasy poszła jak z płatka, dawno tak dobrze mi się nie biegło, a i tempo przyzwoite. Niestety, na 3 km totalnie wszystko się posypało, jakby piorun strzelił. Totalny spadek sił, formy i wszystkiego co spaść mogło. Nie mam pojęcia co się stało. Nie szarpałam się jednak, poszłam na spacer. I pomyśleć, że tydzień temu leciutko sobie tę piątkę przebiegłam całą. Cóż ... chyba mój organizm działa jak barometr, gdy ma się na burzę, całkowicie odmawia współpracy. Dzisiejszy bieg był z zajączkami, ukończyłam go biegnąc razem z pacemakerem na 32:00. Zegar Parkrunowy wskazał, że 5km przebiegłam w 32:01.
Tradycyjnie, zapomniałam wyłączyć zegarek za metą. Niestety, znów wylądowałam z "głową w krzakach". Powoli oswajam ludzi, że taki jest mój finisz. Nic mi się nie dzieje, to tylko jakieś pół minuty, gdy potrzebuję miejsca na "poboczu" i dosłownie za moment wyglądam jakbym wcale nie biegła. Regeneruję się bardzo szybko. Cóż... pewnie jeszcze potrzebuję trochę czasu na odbudowanie braków.
Zegarek wyłaczyłam w połowie drogi do domu, gdy stałam na jednym z krzyżowań. Hmmm, zastanawiam się czy można edytować dane.
Pozbierałam , pozliczałam wszystkie cyferki i jeśli popatrzeć na zegarek, to wyszło:
dystans: 5km
średnie tempo: 6:23
czas: 31:54
średnie tętno: 172 (max 189)
Co do zegarka... po 1,5 roku użytkowania, rozpadł mi się pasek. Kupiłam, lecz jakiś zastępczy, oryginał jest na tyle drogi, że nie wiem, czy warto inwestować. Ciekawe ile wytrzyma?
Mam nadzieję, że jutro uda mi się zrobić spokojne 9km.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 757
- Rejestracja: 04 lut 2018, 00:31
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
"Pogoda"
Te pogody to jakiś koszmar. Zimo wróóóóććććć.... Nie mam w zasadzie już z czego się rozebrać, bo musiałabym latać w stroju Ewy. Wtorek , tradycyjnie już musiał być "przebiegnięty". Żar z nieba się lał, a ja byłam umówiona na bieganie na 17.00. Razem z koleżanką postanowiłyśmy tym razem nie klepać asfaltu, bo ten aż się żarzył pod stopami, a "zaliczyć" pobliską, leśną trasę biegową. Tam też duchota, ale chociaż był cień. Zamiast 9km po betonie, przebiegłyśmy 5km między świerkami. Nogi za bardzo nieść nie chciały, więc zajęło nam to 40 minut w tempie, bodajże 8:03. W założeniu miałyśmy jedynie to, żeby trochę się rozruszać, a nie skatować, więc ani tempo, ani czas nie były dla nas ważne. Odhaczone
Następne pobieganie planowałam na czwartek. Jak zaplanowałam, tak i zrobiłam, zaczekałam tylko do 20.00, bo jakoś nie przepadam za podsmażaniem się w trakcie biegu. Niedługo jednak przed wyjściem zajrzałam do lodówki i ... skusił mnie jogurt do którego wsypałam garść borówek amerykańskich. Pyyyszne to było.
Kiedy słońce zaszło, wyszłam pobiegać "wkoło śmietnika", czyli bez dojazdu samochodem do trasy, bo na dalsze "spacerki" było jednak za późno.
Daleko nie ubiegłam. Po przeczłapaniu około 1,5 kilometra, żołądek przypomniał mi, że ten jogurt, to jednak głupi pomysł był....
Na palcach wracałam do domu modląc się, żebym dała radę.
Na szczęście się udało , ale czasu na drugie wyjście już nie miałam.
Sobota - warto parkrunem podsumować tydzień.
...i podsumowałam, zapominając wziąć ze sobą kodu uczestnika.
Mimo wszystko pobiegłam, bo przecież nie o cyferki czy lokaty tutaj chodzi. Poleciałam totalnie na luzie, bo po pierwsze znów było upalnie, a po drugie i tak nigdzie moja statystyka nie zawiśnie, oprócz mojego własnego zegarka, który ( tradycyjnie ) i tak zapomniałam na koniec zatrzymać.
Biegłam sama, ponieważ przede mną poleciała grupa biegających w normalnym tempie, za mną została gromadka zwolenników chlloutu, a za nimi sunęli jeszcze spacerowicze. Dwóch starszych panów biegnących kawałek przede mną, gdy zobaczyło moją samotną wędrówkę, zaczekało za mną i dalej pobiegliśmy już razem. Oni są szybsi, ale dostosowali swoje tempo do moich możliwości. To było przesympatyczne.
5km w 33:01 z tempem 6:36 - tak wskazał zegarek.
Fajny dzień
Te pogody to jakiś koszmar. Zimo wróóóóććććć.... Nie mam w zasadzie już z czego się rozebrać, bo musiałabym latać w stroju Ewy. Wtorek , tradycyjnie już musiał być "przebiegnięty". Żar z nieba się lał, a ja byłam umówiona na bieganie na 17.00. Razem z koleżanką postanowiłyśmy tym razem nie klepać asfaltu, bo ten aż się żarzył pod stopami, a "zaliczyć" pobliską, leśną trasę biegową. Tam też duchota, ale chociaż był cień. Zamiast 9km po betonie, przebiegłyśmy 5km między świerkami. Nogi za bardzo nieść nie chciały, więc zajęło nam to 40 minut w tempie, bodajże 8:03. W założeniu miałyśmy jedynie to, żeby trochę się rozruszać, a nie skatować, więc ani tempo, ani czas nie były dla nas ważne. Odhaczone
Następne pobieganie planowałam na czwartek. Jak zaplanowałam, tak i zrobiłam, zaczekałam tylko do 20.00, bo jakoś nie przepadam za podsmażaniem się w trakcie biegu. Niedługo jednak przed wyjściem zajrzałam do lodówki i ... skusił mnie jogurt do którego wsypałam garść borówek amerykańskich. Pyyyszne to było.
Kiedy słońce zaszło, wyszłam pobiegać "wkoło śmietnika", czyli bez dojazdu samochodem do trasy, bo na dalsze "spacerki" było jednak za późno.
Daleko nie ubiegłam. Po przeczłapaniu około 1,5 kilometra, żołądek przypomniał mi, że ten jogurt, to jednak głupi pomysł był....
Na palcach wracałam do domu modląc się, żebym dała radę.
Na szczęście się udało , ale czasu na drugie wyjście już nie miałam.
Sobota - warto parkrunem podsumować tydzień.
...i podsumowałam, zapominając wziąć ze sobą kodu uczestnika.
Mimo wszystko pobiegłam, bo przecież nie o cyferki czy lokaty tutaj chodzi. Poleciałam totalnie na luzie, bo po pierwsze znów było upalnie, a po drugie i tak nigdzie moja statystyka nie zawiśnie, oprócz mojego własnego zegarka, który ( tradycyjnie ) i tak zapomniałam na koniec zatrzymać.
Biegłam sama, ponieważ przede mną poleciała grupa biegających w normalnym tempie, za mną została gromadka zwolenników chlloutu, a za nimi sunęli jeszcze spacerowicze. Dwóch starszych panów biegnących kawałek przede mną, gdy zobaczyło moją samotną wędrówkę, zaczekało za mną i dalej pobiegliśmy już razem. Oni są szybsi, ale dostosowali swoje tempo do moich możliwości. To było przesympatyczne.
5km w 33:01 z tempem 6:36 - tak wskazał zegarek.
Fajny dzień