"Wstawaj, szkoda dnia"
W piątek miałam lenia. Postanowiłam, że sobotni Parkrun odpuszczę sobie. Czasem przecież można się wyspać, prawda?
Tiaaa... o 6:30 w sobotę oczy miałam już jak pięciozłotowki i z dłuższego spania - nici. Wstałam więc, ubrałam "gacie" biegowe i nagle ...dzwonek do drzwi. Otwieram niepewnie, bo komu się zebrało na wizyty przed ósmą rano?
W drzwiach pojawia się sąsiadka z bloku naprzeciwko z nadzieją w oczach. Jak tylko może, leci na Parkrun przejść się z kijkami. Kobietka słusznego wieku, więc czapki z głów dla niej, że jej się chce chcieć. Tego dnia jednak nikt z jej rodziny nie był w zasięgu "ręki" i nie miała jak się do parku dostać, więc w desperacji, zapukała do mnie.
To chyba jakieś zrządzenie losu, że jednak podniosłam się z łóżka wcześniej.
Na Parkrunie nic nowego. Postanowiłam zacząć traktować go czysto towarzysko i nie próbować pobijać rekordów, szczególnie, że coś mi znów organizm zaczął szwankować. Jak się zmęczyłam, zaczęłam sobie maszerować. W sumie miałam dwie przerwy, raz, bo rzeczywiście miałam już dość, a drugi raz, bo znajoma też już wysiadła i to był świetny moment na poplotkowanie sobie trochę, poza tym w tę sobotę było koszmarnie gorąco. Do mety jakoś dobiegłam, ale niezbyt interesował mnie czas. Nie sprawdziłam go, a tradycyjnie już, zapomniałam zatrzymać zegarek.
Przed południem przyszedł mail - 5 km pokonałam w 32:17, a to dobre ...
nierzadko więcej czasu zabierało mi całkowite przebiegniecie trasy.
Zegarek ( po odliczeniu czasu już za metą) wskazał 31:58...
tempo 6:24
tętno: 168
Hmmm, gdybym dwa razy nie przystanęła, to całkiem przyzwoicie trasa by wyglądała.
W niedzielę postanowiłam wyjść na swoja dyszkę.
Czekałam do wieczora, bo znów żar lał się z nieba. Niewiele to dało, ale cóż, postanowiłam nie czekać dłużej niż do 18.00 bo coś to niebo mi się nie podobało.
Zapiełam pas z buteleczkami, w kieszonkę wsunęłam telefon i pobiegłam. Ufff... przebiegłam dopiero kilometr, a mam wrażenie jakbym biegła już z pól godziny. Czym dalej, tym było gorzej. Przebiegam punkt z oznaczeniem 2,5km. Mam dość, ale nie odpuszczam, jeszcze taki kawał przede mną.
Przebiegam pod mostem kolejowym. Mijają mnie dwaj uśmiechnięci biegacze serdecznie pozdrawiając. Biegnę jeszcze kawałek i ... dość, trafiłam na "ściane", za nic nie mogę jej przebić. Wracam. Może uda się dobić do 5km. Nie mam siły, nogi nie niosą, głowa nie jest w stanie nad zmęczeniem zapanować. Na 5km wyłączam zegarek, dalej pójdę na spacer.
Korzystając z okazji robię jedną fotkę, drugą. Nagle słychać grzmot. Idzie burza. Pogoda zmienia się w mgnieniu oka. Z jednej strony niebo zrobiło się szaro-bure, z drugiej nadciągają czarne chmury przez które przebija się ostre, parzące słońce. Trzeba się spiąć i dość energicznie pomaszerować w stronę samochodu, bo nie wiadomo co się wydarzy a przede mną jakieś 2,5km jeszcze.
Nagle, kropla po kropli zaczęło padać. Krople były ogromne. Już po chwil zamieniły się w grad. Spacerowicze zdążyli się wcześniej ewakuować, ale rowerzyści zaczynają dzielić ze mną "dolę". Grad siecze po nogach. Co robić? Pod drzewo? Chwilę grupką tam postaliśmy dopóki te ok 0,5cm kulki gradu nie zmieniły się w deszcz. Drzewo nie jest dobrym miejscem w czasie burzy. Teoria mówi, że należy się od niego trzymać jak najdalej. Tylko w jaki sposób to zrobić, gdy uderzenia gradu są niczym uderzenia drobnymi kamieniami?
Gdy tylko grad zelżał, a zaczął lać deszcz, pobiegłam w stronę parkingu. Przede mną jeszcze 1,5km. Jestem ciekawa gdzie są ci biegacze, którzy mnie mijali, gdy postanowiłam zawrócić. Tam dalej były łąki i las. Nie było gdzie się schronić.
Parkowa ścieżka zaczęła przypominać rwący potok. Biegłam w wodzie po kostki. Po prawej stronie rosły topole, po lewej płynęła Prosna. Przez chwilę zastanowiłam się w co szybciej uderzy piorun, w wysokie drzewo, czy w wodę? Co z telefonem, słuchawkami i MP3? Czy pas ochroni telefon? Tamte sprzęty są wodoodporne, ale nie ulewoodporne.
Przede mną wiadukt. Wbiegam pod niego a tam ... wielka grupa ludzi z rowerami okupuje chodnik. Nie ma za bardzo gdzie stanąć. Przed nimi niczym rzeka przepływa woda poopadowa. Chwilę stoję, ale ile można. Do auta mam jakieś 200 metrów. Zeskakuję z chodnika i
wpadam po łydki do wody. Wszystkie pary oczu skierowane były na mnie. Niczym poparzony kangur, pokicałam wodną dróżką, która na szczęście za chwile zaczęła się wznosić i mogłam stanąć na górce prowadzącej do upragnionego mojego autka.
Jeszcze kawałek, jeszcze kawałek ... Deszcze leje niemiłosiernie. Docieram wreszcie na parking, rzucam na fotel koc, matę antyszronową, którą miałam w bagażniku, siadam ... ufff
Muszę chwilę zaczekać, bo wycieraczki nie nadążają zbierać deszczu. Calutka jestem mokra, kapie ze mnie. Zaczyna mi się robić zimno, muszę jechać.
Ruszam... ulica prowadzi dość stromo pod górę. Staję na światłach, przede mną jedno auto, za mną też jedno. Zmienia się na zielone, chcę ruszyć, ale przy każdym naciśnięciu pedału, woda wylewała mi się z buta i noga ześlizgiwała. Auto mi zgasło i trochę się cofnęło.
Odpalam i próbuję drugi raz. Samochód jedzie w tył, koła się ślizgają po mokrym asfalcie. Zrobiło mi się gorąco, mokre ręce zjeżdżają z kierownicy, nogi się trzęsą ze stresu. Włączyłam światła awaryjne. Muszę odparować, niech ten z tyłu mnie wyminie.
Dosłownie za moment spróbowałam jeszcze raz podjechać, na spokojnie i tym razem udało się.
Wracając do domu przepłynęłam przez dwie ulice z sercem w gardle, czy na środku tego bajora nie zamokną mi jakieś przewody i nie utknę. Auta jechały pod prąd usiłując omijać najgłębsze części zalanej ulicy. Chwila drogi w miarę spokojnej i znów zanurzam się w wodę przed własnym blokiem. Wjeżdżam na parking, wyłączam stacyjkę i ... poczułam ogromną ulgę. Dojechałam bezpiecznie.
W oddali słyszę odgłosy jakiejś straży pożarnej czy innych tego typu służb. Jedzie samochód za samochodem.
Deszcz zaczyna ustawać. Przez ten moment zalało wiele ulic, studzienki wyglądały niczym gejzery, sporo piwnic podtopiło.
To było oberwanie chmury. Takiego crossu jeszcze nie miałam. W sumie zaliczyłam triathlon: bieg, pływanie i jazda ... samochodem

Na szczęście telefon i cała reszta, przetrwały.
Podsumowanie:
dystans:5, 18km
czas: 36:06
tempo: 6:58
średnie tętno: 160