Sikor - no to do roboty...
Moderator: infernal
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Minely dwa tygodnie, czas cos napisac.
W pierwszym tygodniu po starcie byla czysta regeneracja
Nawet mialem sie ochote poruszac, ale leczylem rany. Co ciekawe najgorsze byly nie te po upadku (choc prawe kolano doskwieralo dosc dlugo), ale to przeciazenie (?) miesni przy lewej lopatce. Do prawej reki nie moglem wziac nawet niezbyt ciezkiej siatki, wstac z lozka bylo ciezko, przekrecic sie na drugi bok tez. Jadna na rowerze nie wchodzila w gre, a przez kolano bieganie, nawet bardzo lekkie tez nie.
W drugim tygodniu dopiero zaczalem treningu, w malej objetosci. W tak malej, ze wyszlo zero plywania i zero roweru (nic sie nie zgrywalo czasowo ani z jednym ani z drugim).
Na szczescie jest jeszcze bieganie i na tym sie skupilem
1. Pierwszy bieg: wtorek, 11.4km, 5:41min/km, sr. tetno 152.
Bieglo mi sie "ociezale", jeszcze czuc bylo zawody i tego sie jak najbardziej spodziewalem.
Ale prawde mowiac myslalem, ze bedzie gorzej.
2. W srode odpoczalem, ale pobieglem znowu w czwartek: 13.5km, 5:19min/km, sr. tetno 147, czyli sporo szybciej przy nizszym tetnie.
I ten bieg byl naprawde swietny. Na poczatku myslalem, ok, luz, pohamuj konie, bo pewnie po 5-6km bedzie reality check i potruchtasz do domu.
Ale tak nie bylo. Bylem w lekkim szoku, ale ok, taki dzien zdarza sie co jakis czas.
3. Rozochocony postanowilem wyjsc ponownie juz w piatek, a zeby bylo ciekawiej, to mialo byc krotko i dosc szybko.
Takie okoliczonsci swietnie pasowaly do tego, zeby w koncu wyjac z pudelka Vaporfly-e. Co wiecej pobieglem z synem, rzadka okazja.
Ta chuda cholera od poczatku mnie poganiala, tak ze od poczatku "lecielismy" tempem najpierw nieco ponad 5:00, a drugi km w 4:46.
Tutaj juz poczulem, ze regeneracja po biegu z poprzedniego dnia sie nie skonczyla. Od 3-go km juz bylo ciezko, szczegolnie nogi nie wykazywaly woli walki.
Na 3-im km utrzymalem jeszcze 4:53, ale Tymek swierdzil, ze musi zaliczyc "tojtoja", wiec odpalil i pobiegl do domu, wredby szczypiorek
4- km to juz 5:11 i dopiero na koniec sprezylem sie jeszcze i ostatni wszedl w 4:54. Te 5km wyrypalo mnie na maksa, ja pierdziu
Co ciekawe sr. tetno to tylko 149, ale nogi po prostu nie wyrabialy.
4. W sobote trening odpuscilem, bo Tymek mial zawody a wieczorem trzeba bylo jeszcze odwiezc zone na lotnisko. I dobrze, bo i tak sie troche nalazilem tego dnia.
W niedziele popoludniu namowilem jednak mlodszego syna na towarzyszenie mia na rowerze w czasie biegu.
Nie bylo juz goraco i wial calkiem mocny, ale przyjemny wiatr. Bieglo mi sie znowu znakomicie.
14km, 5:18min/km, sr. tetno 144 (:O). Tak dobrze chyba jeszcze w tym roku mi sie nie bieglo.
Kilometry 9 i 10 weszly bez napinki w 4:54 i 4:56, przy czym wczesniej kilka przebieglem w okolicach 5:05-10,
Bardzo jestem ciekaw nadchodzacego tygodnia. O ile sa to wciaz tempa dalekie od tego co bylo w erze BC, to jednak poczulem sie jakby mi sie przetkal gaznik.
Jezeli ten stan sie utrzyma w nadchodzacym czasie, to uznam, ze jestem na dobrej drodze
Podsumowujac ten tydzien: 4 biegi, 44km i 4h wysilku. TRIMP bardzo umiarkowany = 356.
W pierwszym tygodniu po starcie byla czysta regeneracja
Nawet mialem sie ochote poruszac, ale leczylem rany. Co ciekawe najgorsze byly nie te po upadku (choc prawe kolano doskwieralo dosc dlugo), ale to przeciazenie (?) miesni przy lewej lopatce. Do prawej reki nie moglem wziac nawet niezbyt ciezkiej siatki, wstac z lozka bylo ciezko, przekrecic sie na drugi bok tez. Jadna na rowerze nie wchodzila w gre, a przez kolano bieganie, nawet bardzo lekkie tez nie.
W drugim tygodniu dopiero zaczalem treningu, w malej objetosci. W tak malej, ze wyszlo zero plywania i zero roweru (nic sie nie zgrywalo czasowo ani z jednym ani z drugim).
Na szczescie jest jeszcze bieganie i na tym sie skupilem
1. Pierwszy bieg: wtorek, 11.4km, 5:41min/km, sr. tetno 152.
Bieglo mi sie "ociezale", jeszcze czuc bylo zawody i tego sie jak najbardziej spodziewalem.
Ale prawde mowiac myslalem, ze bedzie gorzej.
2. W srode odpoczalem, ale pobieglem znowu w czwartek: 13.5km, 5:19min/km, sr. tetno 147, czyli sporo szybciej przy nizszym tetnie.
I ten bieg byl naprawde swietny. Na poczatku myslalem, ok, luz, pohamuj konie, bo pewnie po 5-6km bedzie reality check i potruchtasz do domu.
Ale tak nie bylo. Bylem w lekkim szoku, ale ok, taki dzien zdarza sie co jakis czas.
3. Rozochocony postanowilem wyjsc ponownie juz w piatek, a zeby bylo ciekawiej, to mialo byc krotko i dosc szybko.
Takie okoliczonsci swietnie pasowaly do tego, zeby w koncu wyjac z pudelka Vaporfly-e. Co wiecej pobieglem z synem, rzadka okazja.
Ta chuda cholera od poczatku mnie poganiala, tak ze od poczatku "lecielismy" tempem najpierw nieco ponad 5:00, a drugi km w 4:46.
Tutaj juz poczulem, ze regeneracja po biegu z poprzedniego dnia sie nie skonczyla. Od 3-go km juz bylo ciezko, szczegolnie nogi nie wykazywaly woli walki.
Na 3-im km utrzymalem jeszcze 4:53, ale Tymek swierdzil, ze musi zaliczyc "tojtoja", wiec odpalil i pobiegl do domu, wredby szczypiorek
4- km to juz 5:11 i dopiero na koniec sprezylem sie jeszcze i ostatni wszedl w 4:54. Te 5km wyrypalo mnie na maksa, ja pierdziu
Co ciekawe sr. tetno to tylko 149, ale nogi po prostu nie wyrabialy.
4. W sobote trening odpuscilem, bo Tymek mial zawody a wieczorem trzeba bylo jeszcze odwiezc zone na lotnisko. I dobrze, bo i tak sie troche nalazilem tego dnia.
W niedziele popoludniu namowilem jednak mlodszego syna na towarzyszenie mia na rowerze w czasie biegu.
Nie bylo juz goraco i wial calkiem mocny, ale przyjemny wiatr. Bieglo mi sie znowu znakomicie.
14km, 5:18min/km, sr. tetno 144 (:O). Tak dobrze chyba jeszcze w tym roku mi sie nie bieglo.
Kilometry 9 i 10 weszly bez napinki w 4:54 i 4:56, przy czym wczesniej kilka przebieglem w okolicach 5:05-10,
Bardzo jestem ciekaw nadchodzacego tygodnia. O ile sa to wciaz tempa dalekie od tego co bylo w erze BC, to jednak poczulem sie jakby mi sie przetkal gaznik.
Jezeli ten stan sie utrzyma w nadchodzacym czasie, to uznam, ze jestem na dobrej drodze
Podsumowujac ten tydzien: 4 biegi, 44km i 4h wysilku. TRIMP bardzo umiarkowany = 356.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Nie chce mi sie pisac, ale tyle juz sie nie odzywalem, ze winienem jestem jakis update.
Trening idzie od czasu urlopu do dupy. Miejsce bylo piekne, ale nie wyobrazalem sobie, ze w Dolomitach nie da sie pobiegac (sic!).
Do tego mniej sie ruszalismy niz chcialem, dostep do basenu tez zaden. Krotko mowiac spory krok wstecz.
Jak wrocilem, to biegalo mi sie slabo i cala para poszla w "dojscie do siebie" niz robienie jakies formy.
Pogoda do tego siadla zupelnie, zrobilo sie zimno i co chwile lalo co mnie skutecznie zniechecalo do jezdzenia na rowerze
Krotko po powrocie moja zona z synami pojechala na tydzien do PL. Po dwoch dniach dostalem telefon, ze moj mlodszy lezy w szpitalu,
bo okazalo sie, ze ma cukrzyce (typu 1) i stabilizuja mu cukier, bo mial prawie 400 Musial tam zostac ponad tydzien zanim pozwolili mu wrocic do domu.
W miedzyczasie ten news mnie na tyle dobil, ze nie chcialo mi sie nawet myslec o treningu i jedyne na co sie zdobylem przez kilka dni to wyjscie na basen.
Ale to nie koniec dobrych wiesci. Kilka dni pozniej okazalo sie, ze moja tesciowa na nowotwor. Od jakiegos czasu zle sie miala i niestety po badaniach sie potwierdzilo.
Summa summarum priorytety mocno sie zamieszaly...
W efekcie najblizsze zawody spadly do rangi wycieczki krajoznawczej.
Oczywisice przesadzam, ale po kilku dniach walki ze soba i robieniu sobie wyrzutow zaakceptowalem fakt, zeby po prostu wystartowac i skupic sie na ciekawym doswiadczeniu, a nie wyniku.
Odpuscic zupelnie nie umiem, ale przynajmniej zeszlo ze mnie duzo cisnienia. Moze to i dobrze.
Zatem zamiast trenowac rzucilem sie w wir przygotowan sprzetowych, a tych troche sie uzbieralo.
I jako, ze nie mam o czym pisac jesli chodzi o trening, to skupie sie na tych i troche popisze... zaczynajac od jutra
Trening idzie od czasu urlopu do dupy. Miejsce bylo piekne, ale nie wyobrazalem sobie, ze w Dolomitach nie da sie pobiegac (sic!).
Do tego mniej sie ruszalismy niz chcialem, dostep do basenu tez zaden. Krotko mowiac spory krok wstecz.
Jak wrocilem, to biegalo mi sie slabo i cala para poszla w "dojscie do siebie" niz robienie jakies formy.
Pogoda do tego siadla zupelnie, zrobilo sie zimno i co chwile lalo co mnie skutecznie zniechecalo do jezdzenia na rowerze
Krotko po powrocie moja zona z synami pojechala na tydzien do PL. Po dwoch dniach dostalem telefon, ze moj mlodszy lezy w szpitalu,
bo okazalo sie, ze ma cukrzyce (typu 1) i stabilizuja mu cukier, bo mial prawie 400 Musial tam zostac ponad tydzien zanim pozwolili mu wrocic do domu.
W miedzyczasie ten news mnie na tyle dobil, ze nie chcialo mi sie nawet myslec o treningu i jedyne na co sie zdobylem przez kilka dni to wyjscie na basen.
Ale to nie koniec dobrych wiesci. Kilka dni pozniej okazalo sie, ze moja tesciowa na nowotwor. Od jakiegos czasu zle sie miala i niestety po badaniach sie potwierdzilo.
Summa summarum priorytety mocno sie zamieszaly...
W efekcie najblizsze zawody spadly do rangi wycieczki krajoznawczej.
Oczywisice przesadzam, ale po kilku dniach walki ze soba i robieniu sobie wyrzutow zaakceptowalem fakt, zeby po prostu wystartowac i skupic sie na ciekawym doswiadczeniu, a nie wyniku.
Odpuscic zupelnie nie umiem, ale przynajmniej zeszlo ze mnie duzo cisnienia. Moze to i dobrze.
Zatem zamiast trenowac rzucilem sie w wir przygotowan sprzetowych, a tych troche sie uzbieralo.
I jako, ze nie mam o czym pisac jesli chodzi o trening, to skupie sie na tych i troche popisze... zaczynajac od jutra
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Zeby nie bylo zupelnie nie na temat: wczoraj sie przebieglem.
Nieduzo, 8.6km, w tym wplotlem sobie na poczatku 2x500m szybciej na przerwie 500m. Potem jeszcze 2 szybsze kilometry.
BTW Jeszcze nie moge tego na pewno stwierdzic , ale wyglada na to, ze chyba powoli waga ruszyla w dol.
Byloby milo, bo to byla walka, ktora od poczatku roku przegrywam z kretesem
Odchodzac od tematu.
Po powrocie z urlopu zerknalem na strone moge ulubionego sklepu rowerowego i bam! Kask aero, na ktory poluje od miesiecy jest na skladzie.
Ostatnia sztuka, w kolorze, ktory chcialem. Nie zastanawiajac sie nad stanem konta zamowienie poszlo ekspresowo
Wczesniej zamowilem juz 2 inne, ale zaden z nich nie byl kompatybilny z moja czacha.
Cale szczescie, ze ten HJC moglem przymierzyc w zeszlym roku na targach Eurobike, wiec tym razem nie zamawialem w ciemno.
Moj wybor to HJC Adwatt 1.5
Druga zmiana sprzetowa, to to zmiana opon, bo po kilku latach nadszedl juz na to czas, a do tego w miedzyczasie pojawily sie nowe, super szybkie modele.
Moj wybor padl na Vittoria Corsa Speed G2.0 TLR. Nie najszybsze na rynku, ale w topowej trojce, za to zapewniajace przynajmniej minimum ochrony.
To sa opony, ktore moga byc uzywane bezdetkowo, ale na zawody preferuje jednak detki, oczywiscie latexowe.
c.d.n.
Nieduzo, 8.6km, w tym wplotlem sobie na poczatku 2x500m szybciej na przerwie 500m. Potem jeszcze 2 szybsze kilometry.
BTW Jeszcze nie moge tego na pewno stwierdzic , ale wyglada na to, ze chyba powoli waga ruszyla w dol.
Byloby milo, bo to byla walka, ktora od poczatku roku przegrywam z kretesem
Odchodzac od tematu.
Po powrocie z urlopu zerknalem na strone moge ulubionego sklepu rowerowego i bam! Kask aero, na ktory poluje od miesiecy jest na skladzie.
Ostatnia sztuka, w kolorze, ktory chcialem. Nie zastanawiajac sie nad stanem konta zamowienie poszlo ekspresowo
Wczesniej zamowilem juz 2 inne, ale zaden z nich nie byl kompatybilny z moja czacha.
Cale szczescie, ze ten HJC moglem przymierzyc w zeszlym roku na targach Eurobike, wiec tym razem nie zamawialem w ciemno.
Moj wybor to HJC Adwatt 1.5
Druga zmiana sprzetowa, to to zmiana opon, bo po kilku latach nadszedl juz na to czas, a do tego w miedzyczasie pojawily sie nowe, super szybkie modele.
Moj wybor padl na Vittoria Corsa Speed G2.0 TLR. Nie najszybsze na rynku, ale w topowej trojce, za to zapewniajace przynajmniej minimum ochrony.
To sa opony, ktore moga byc uzywane bezdetkowo, ale na zawody preferuje jednak detki, oczywiscie latexowe.
c.d.n.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Ajembak
Najpierw kilka slow o tym co wazne, czyli jak sprawdzil sie sprzet.
Krotko mowiac bardzo dobrze! Kask jest genialny, dobrze sie wentyluje, lekki, pole widzenia potezne, ani troche nie przysloniete, duzo miejsca przed twarza, nie ma wrazenia zamkniecia w puszczce, nie uciska na nos itd. Nie stwierdzilem zadnych wad. Jesli chodzi o opony to wszystko w jak najlepszym porzadku, trzymyla w zakretach jak trzeba, nie daly sie przebic mimo kilku naprawde nieprzyjemnych momentow (dziury, uskoki, ostre kanty).
Oprocz tego mialem do przetestowania jeszcze 2 nowinki, ktorymi nie udalo mi sie pochwalic przed startem ze wzgledu na brak czasu.
Juz jakis czas temu kupilem nowa nakladke aero (tzw. lemondke), bo do poprzedniej nie bylem w stanie znalesc innych, dluzszych i podgietych barow. Te plaskie niestety nie byly wygodne, do tego na krotkie. W sumie bez wielkich problem udalo mi sie je wymienic, co w samow sobie nie jest ofc problemem (4 sruby), ale to oznaczalo rowniez wymiane ciagow od przerzutek zarowno z przodu jak i z tylu, a tego jeszcze nie robilem. No i te przelaczniki biegow na koncu lemondki sa tez dla mnie nowoscia, bo uzywa sie ich teraz w zasadzie tylko w tri jeszcze. Jak je rozbieralem, to sie okazalo, ze bebechy lewy.prawy sie zupelnie roznia i ten bardziej skomplikowany mi sie zupelnie rozsypal, wiec wytezylem inzynierski umysl i po analizie i kilku probach udalo mi sie go zlozyc, uff
Ostatnia sprawa, to wlasnej roboty nakladka na tylne kolo zamieniajace je w dysk. Dwa wieczory na to poszly (bo pierwszy raz i nie uniknalem kilku bledow), ale z efektu jestem bardzo zadowolony.
Przed startem mialem tylko chwile w domu, zeby to wszystko przetestowac,, wiec troche ryzykowalem, ale ku mojemu zaskoczeniu wszystko zadzialalo jak trzeba
Co do samego startu, to wyjechalem zaraz po pracy w czwartek i bez wielkich problemow wieczorem dojechalem na miejsce.
Goraco bylo jak cholera, prawie 30 stopni, co o tej porze roku w NL sie nie zdarza. Co wiecej wiatr byl taki no, jakby od niechcenia.
Pomyslalem, ze jak w sobotge tak bedzie, to zapowiada sie interesujacy wyscig.
W piatek wybralem sie do centrum, gdzie wysluchalem pogadanki przedstartowej, co bylo wazne bo w tym roku bylo sporo zmian.
Potem odebralem pakiet startowy, pokrecilem sie po sklepikach tri (jestem uzalezniony od skarpetek Incylence, znowu 2 pary kupilem ).
Tym raze nie drdalem na piechote (jakies 3km w jedna strone) i postanowilem przetestowac nowy rower tri, oto on:
Pozycja moze niezbyt aero, ale siodelko wygodne i nie ma problemu z miejscem na prowiant i narzedzia
Tutaj rzut okiem na strefe mielenia rekami:
Rynek trajlonowy byl calkiem spory jak na Almere:
Czerwona brama to sredni dystans, a niebieska dla pelnego:
Koncowe metry, tuz przed finishem. Po lewej, za flagami widac na koncu pomost, z ktorego tym razem bedziemy startowac.
Sama strefe zmian przeniesiono z centrum do parku odleglego o 800-900m (bialy namiot widac z tylu).
A tutaj plywajacy las...
Po odebraniu pakietu startowego wrocilem do domu, zeby przygotowac worki i pojechac do strefy zrobic check-in.
W drodze do domu trafilem na budynek, ktory bardzo przypominal mi moj nowy kask
Potem zapakowalem worki na grzbiet, kask na leb i poturlalem sie do nowej strafy zmian...
Tak wyglada teraz koncowka plywania:
Brama po wyjsciu z wody jeszcze lezy, a chodnik juz lezy
Teraz musze znalesc swoj numer:
I odwiesic rower na racku.
Nie mam na razie wiecej zdjec ostatnich modyfikacji, wiec to musi wystarczyc: widac tylne kolo i nowa lemondke z zawinietymi do gory cuhwytami.
A tutaj nieszczesny autor w wersji zakuty leb:
c.d.n.
Najpierw kilka slow o tym co wazne, czyli jak sprawdzil sie sprzet.
Krotko mowiac bardzo dobrze! Kask jest genialny, dobrze sie wentyluje, lekki, pole widzenia potezne, ani troche nie przysloniete, duzo miejsca przed twarza, nie ma wrazenia zamkniecia w puszczce, nie uciska na nos itd. Nie stwierdzilem zadnych wad. Jesli chodzi o opony to wszystko w jak najlepszym porzadku, trzymyla w zakretach jak trzeba, nie daly sie przebic mimo kilku naprawde nieprzyjemnych momentow (dziury, uskoki, ostre kanty).
Oprocz tego mialem do przetestowania jeszcze 2 nowinki, ktorymi nie udalo mi sie pochwalic przed startem ze wzgledu na brak czasu.
Juz jakis czas temu kupilem nowa nakladke aero (tzw. lemondke), bo do poprzedniej nie bylem w stanie znalesc innych, dluzszych i podgietych barow. Te plaskie niestety nie byly wygodne, do tego na krotkie. W sumie bez wielkich problem udalo mi sie je wymienic, co w samow sobie nie jest ofc problemem (4 sruby), ale to oznaczalo rowniez wymiane ciagow od przerzutek zarowno z przodu jak i z tylu, a tego jeszcze nie robilem. No i te przelaczniki biegow na koncu lemondki sa tez dla mnie nowoscia, bo uzywa sie ich teraz w zasadzie tylko w tri jeszcze. Jak je rozbieralem, to sie okazalo, ze bebechy lewy.prawy sie zupelnie roznia i ten bardziej skomplikowany mi sie zupelnie rozsypal, wiec wytezylem inzynierski umysl i po analizie i kilku probach udalo mi sie go zlozyc, uff
Ostatnia sprawa, to wlasnej roboty nakladka na tylne kolo zamieniajace je w dysk. Dwa wieczory na to poszly (bo pierwszy raz i nie uniknalem kilku bledow), ale z efektu jestem bardzo zadowolony.
Przed startem mialem tylko chwile w domu, zeby to wszystko przetestowac,, wiec troche ryzykowalem, ale ku mojemu zaskoczeniu wszystko zadzialalo jak trzeba
Co do samego startu, to wyjechalem zaraz po pracy w czwartek i bez wielkich problemow wieczorem dojechalem na miejsce.
Goraco bylo jak cholera, prawie 30 stopni, co o tej porze roku w NL sie nie zdarza. Co wiecej wiatr byl taki no, jakby od niechcenia.
Pomyslalem, ze jak w sobotge tak bedzie, to zapowiada sie interesujacy wyscig.
W piatek wybralem sie do centrum, gdzie wysluchalem pogadanki przedstartowej, co bylo wazne bo w tym roku bylo sporo zmian.
Potem odebralem pakiet startowy, pokrecilem sie po sklepikach tri (jestem uzalezniony od skarpetek Incylence, znowu 2 pary kupilem ).
Tym raze nie drdalem na piechote (jakies 3km w jedna strone) i postanowilem przetestowac nowy rower tri, oto on:
Pozycja moze niezbyt aero, ale siodelko wygodne i nie ma problemu z miejscem na prowiant i narzedzia
Tutaj rzut okiem na strefe mielenia rekami:
Rynek trajlonowy byl calkiem spory jak na Almere:
Czerwona brama to sredni dystans, a niebieska dla pelnego:
Koncowe metry, tuz przed finishem. Po lewej, za flagami widac na koncu pomost, z ktorego tym razem bedziemy startowac.
Sama strefe zmian przeniesiono z centrum do parku odleglego o 800-900m (bialy namiot widac z tylu).
A tutaj plywajacy las...
Po odebraniu pakietu startowego wrocilem do domu, zeby przygotowac worki i pojechac do strefy zrobic check-in.
W drodze do domu trafilem na budynek, ktory bardzo przypominal mi moj nowy kask
Potem zapakowalem worki na grzbiet, kask na leb i poturlalem sie do nowej strafy zmian...
Tak wyglada teraz koncowka plywania:
Brama po wyjsciu z wody jeszcze lezy, a chodnik juz lezy
Teraz musze znalesc swoj numer:
I odwiesic rower na racku.
Nie mam na razie wiecej zdjec ostatnich modyfikacji, wiec to musi wystarczyc: widac tylne kolo i nowa lemondke z zawinietymi do gory cuhwytami.
A tutaj nieszczesny autor w wersji zakuty leb:
c.d.n.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Sobota, dzien startu.
Sredni dystans ma to do siebie, ze mozna sie przynajmniej "wyspac". Start jest dopiero o 9:40, a pelen dystans startuje 2 godziny wczesniej.
Nastawilem sobie budzik na 7-a i git. Rano spalem raczej niespokojnie, przewracalem sie z boku na bok (bylo goraco).
W pewnym momencie zyskalem nieco na swiadomosci i zerknalem bezwiednie na zagarek, a tu 7:30, FAK!
Nie bylo juz czasu na spokojne wejscie w dzien, bylo troche stresu, ale dotarlem na czas z wystarczajacym zapasem.
Poszedlem po worek rowerowy, zeby zamocowac buty na rowerze i tam tez zostawic kask.
Oprocze tego do koszyka za siodelkiem wetknalem butelke z zelem (jak zwykle wlasnej roboty).
Ostatnim elementem ukladanki bylo zamocowanie komputerka na lemondce.
Troche sie w domu nakombinowalem jak i gdzie najlepiej go przymocowac, zebym mogl odczytywac ekran w miare mozliwosci przy najmniejszym ruchu glowy/ciala, zeby jak najdluzej zostac w pozycji aero.
Taa, nastepny FAK! Wtedy zdalem sobie sprawe, ze kopmuterek zostal w domu. Wieczorem mialem go spakowac (przypomniales sobie ten moment), ale zajalem sie czyms innym i przepadlo...
No nic, na szczescie mialem Fenixa na rece, wiec w drodze do punktu startu przestawilem tylko kilka ustawien (ekrany danych na rower) i tyle, uff.
Rano bylo milo "chlodno", tzn. w ubrany na krotko sie nie pocilem. 8:30-9 wyszlo slonce w pelni zza chmur i zrobila sie solarnia.
Wiekszosc zaczela szukac cienia, ja tez, tym bardziej, ze niedlugo trzeba bedzie sie przebierac w pianke. Raz przezylem pol godziny w piance w sloncu i nie chcialem tego powtarzac.
Z jej zalozeniem i tak czekalismy do ostatniej chwili, ale jakies 10min, moze troche wiecej trzeba bylo odstac w grupie zanim przyszla nasza kolej.
W tym roku trasa plywania zostala troche zmieniona:
- ponownie plywanie przeciwnie do ruchu wskazowek zegara
- start w centrum, ale wyjscie oczywiscie przy nowej strefie zmian
- nie ma pelnej petli, wiec trzeba ja bylo wydluzyc, co zmienilo tez ksztalt samej petli.
Na ponizszym obrazku, dolna boja z lewej strony zostala "odczepiona" od tej zaraz obok i przeniesiona sporo w dol.
Zmienilo to znaczaco katy i musialem na nowo okreslic punkty orientacyjne na brzegu. Ostatniej prostej do wyjscia z wody nie moglem, bo nie mialem juz czasu tyrac sie na druha srtrona jeziora i probowac dotrzec do brzeu we wlasciwym miejscu. Tam powinno tez byc calkiem dobrze widac dmuchana brame koncowa, wiec to nie powinien byc problem.
Samo miejsce startu tez sie lekko zmienilo, zamiast schodzic do wody po metalowej konstrukcji (ktora teraz sluzy do wyjscia z wody), trzeba bylo skakac z pomostu.
Jak dla mnie bomba pomyslalem, ale okazalo sie, ze nie z konca (co by bylo sensowne IMO), tylko pod koniec z lewej strony, a poplynac trzeba w prawo.
Samo w sobie ok, ale przy takim kacie nie dalo sie biec i po prostu dobrze wskoczyc, bo wszystko bylo mokre i sliskie, a do tego wielu skakalo na zabe i nie zdarzyli odplynac zanim nastepna grupa osob zaczynala (puszczali 7 osob co 10s). Trzeba sie bylo zatrzymac i szukac miejsca do wskoczenia. No dobra, juz koncze pomarudzic
Plywanie bylo ok, ze dwa razy tylko lekko zbladzilem, tloku tez nie bylo, bo startowalem w pierwszej grupie. W zeszlym roku plywanie poszlo mi srednio i nawet nie bylem w stanie okreslic dlaczego. W tym roku forma nie byla zla, ale prze ferie prawie nie plywalem (3 treningi). Pod koniec czulem, ze brakowalo troche wytrzymalosci, ale tragedii nie bylo. Oficjalny czas 34:18, czyli 2 minuty szybciej niz rok wczesniej. Liczylem, ze uda sie <34, ale TCO jestem zadowolony.
Po wyjsciu z wody standardowo zegarek w zeby i sciagam pianke do pasa biegnac. Dobieg nie byl dlugi, ale czasu mi akurat wystarczylo
Trase dobrze sobie zapamietalem (dzien wczesniej poswiecilem na zapoznanie sie sporo czasu) i bez problemu dotarlem do swoich workow.
Pianka szybko w dol, do worka, czepek i okularki tez. Pasek z numerem startowym zalozony i biegne po rower.
Tutaj wszystko tez dobrze obcykane, rower odnajduje bez problemu, kask na leb, scigam rower i biegne.
Wsiadam na rower, prawa noga od razu w but (ten moj patent sie naprawde sprawdza), wskakuje, kilka ruchow i prawa noga juz calkowicie w bucie. Za chwile rowniez lewa, troche sie rozpedzam i zapinam rzepy, mozna jechac...
Pierwsza zmiana trwala 4:22, to jak na mnie bylo bardzo malo i wiecej niz 30s nie bylbym tu w stanie zaoszczedzic chocby nie wiem co.
No ale jestem na trasie rowerowej...
c.d.n
Sredni dystans ma to do siebie, ze mozna sie przynajmniej "wyspac". Start jest dopiero o 9:40, a pelen dystans startuje 2 godziny wczesniej.
Nastawilem sobie budzik na 7-a i git. Rano spalem raczej niespokojnie, przewracalem sie z boku na bok (bylo goraco).
W pewnym momencie zyskalem nieco na swiadomosci i zerknalem bezwiednie na zagarek, a tu 7:30, FAK!
Nie bylo juz czasu na spokojne wejscie w dzien, bylo troche stresu, ale dotarlem na czas z wystarczajacym zapasem.
Poszedlem po worek rowerowy, zeby zamocowac buty na rowerze i tam tez zostawic kask.
Oprocze tego do koszyka za siodelkiem wetknalem butelke z zelem (jak zwykle wlasnej roboty).
Ostatnim elementem ukladanki bylo zamocowanie komputerka na lemondce.
Troche sie w domu nakombinowalem jak i gdzie najlepiej go przymocowac, zebym mogl odczytywac ekran w miare mozliwosci przy najmniejszym ruchu glowy/ciala, zeby jak najdluzej zostac w pozycji aero.
Taa, nastepny FAK! Wtedy zdalem sobie sprawe, ze kopmuterek zostal w domu. Wieczorem mialem go spakowac (przypomniales sobie ten moment), ale zajalem sie czyms innym i przepadlo...
No nic, na szczescie mialem Fenixa na rece, wiec w drodze do punktu startu przestawilem tylko kilka ustawien (ekrany danych na rower) i tyle, uff.
Rano bylo milo "chlodno", tzn. w ubrany na krotko sie nie pocilem. 8:30-9 wyszlo slonce w pelni zza chmur i zrobila sie solarnia.
Wiekszosc zaczela szukac cienia, ja tez, tym bardziej, ze niedlugo trzeba bedzie sie przebierac w pianke. Raz przezylem pol godziny w piance w sloncu i nie chcialem tego powtarzac.
Z jej zalozeniem i tak czekalismy do ostatniej chwili, ale jakies 10min, moze troche wiecej trzeba bylo odstac w grupie zanim przyszla nasza kolej.
W tym roku trasa plywania zostala troche zmieniona:
- ponownie plywanie przeciwnie do ruchu wskazowek zegara
- start w centrum, ale wyjscie oczywiscie przy nowej strefie zmian
- nie ma pelnej petli, wiec trzeba ja bylo wydluzyc, co zmienilo tez ksztalt samej petli.
Na ponizszym obrazku, dolna boja z lewej strony zostala "odczepiona" od tej zaraz obok i przeniesiona sporo w dol.
Zmienilo to znaczaco katy i musialem na nowo okreslic punkty orientacyjne na brzegu. Ostatniej prostej do wyjscia z wody nie moglem, bo nie mialem juz czasu tyrac sie na druha srtrona jeziora i probowac dotrzec do brzeu we wlasciwym miejscu. Tam powinno tez byc calkiem dobrze widac dmuchana brame koncowa, wiec to nie powinien byc problem.
Samo miejsce startu tez sie lekko zmienilo, zamiast schodzic do wody po metalowej konstrukcji (ktora teraz sluzy do wyjscia z wody), trzeba bylo skakac z pomostu.
Jak dla mnie bomba pomyslalem, ale okazalo sie, ze nie z konca (co by bylo sensowne IMO), tylko pod koniec z lewej strony, a poplynac trzeba w prawo.
Samo w sobie ok, ale przy takim kacie nie dalo sie biec i po prostu dobrze wskoczyc, bo wszystko bylo mokre i sliskie, a do tego wielu skakalo na zabe i nie zdarzyli odplynac zanim nastepna grupa osob zaczynala (puszczali 7 osob co 10s). Trzeba sie bylo zatrzymac i szukac miejsca do wskoczenia. No dobra, juz koncze pomarudzic
Plywanie bylo ok, ze dwa razy tylko lekko zbladzilem, tloku tez nie bylo, bo startowalem w pierwszej grupie. W zeszlym roku plywanie poszlo mi srednio i nawet nie bylem w stanie okreslic dlaczego. W tym roku forma nie byla zla, ale prze ferie prawie nie plywalem (3 treningi). Pod koniec czulem, ze brakowalo troche wytrzymalosci, ale tragedii nie bylo. Oficjalny czas 34:18, czyli 2 minuty szybciej niz rok wczesniej. Liczylem, ze uda sie <34, ale TCO jestem zadowolony.
Po wyjsciu z wody standardowo zegarek w zeby i sciagam pianke do pasa biegnac. Dobieg nie byl dlugi, ale czasu mi akurat wystarczylo
Trase dobrze sobie zapamietalem (dzien wczesniej poswiecilem na zapoznanie sie sporo czasu) i bez problemu dotarlem do swoich workow.
Pianka szybko w dol, do worka, czepek i okularki tez. Pasek z numerem startowym zalozony i biegne po rower.
Tutaj wszystko tez dobrze obcykane, rower odnajduje bez problemu, kask na leb, scigam rower i biegne.
Wsiadam na rower, prawa noga od razu w but (ten moj patent sie naprawde sprawdza), wskakuje, kilka ruchow i prawa noga juz calkowicie w bucie. Za chwile rowniez lewa, troche sie rozpedzam i zapinam rzepy, mozna jechac...
Pierwsza zmiana trwala 4:22, to jak na mnie bylo bardzo malo i wiecej niz 30s nie bylbym tu w stanie zaoszczedzic chocby nie wiem co.
No ale jestem na trasie rowerowej...
c.d.n
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
No to jade...
Oto trasa w pelnej krasie:
Buty ok, piasku/kamykow nie czuje (we Frankfurcie maly palce lewej stopy sobie konkretnie obtarlem), kask sprawuje sie wysmienice.
Pole widzenia nie jest w ogole ograniczone, odglosy z zewnatrz tylko troche wytlumione, wentylacja bardzo dobra.
Najpierw jest 4km dojazd do glownej petli, tempo bardzo ok, szczegolnie jak na poczatek (34-36km/h).
Na moc na razie nie zerkalem za bardzo, bo poczatek zawsze jest troche "rwany" i moc mocno skacze gor-dol.^
Potem jakos lepiej nie bylo. Nie moglem wejsc na planowane waty, jak na chwile cisnalem mocniej, to zaraz wracalem na poziom nizej.
Zaczeli mnie doganiac mocni na rowerze i wyprzedzali z taka roznica predkosci jak nigdy wczesniej.
Warunki do jazdy byly wymarzone: cieplo i zero wiatru, naprawde zero, dziesiatki wiatrakow i zaden nawet nie drgnal.
Wtedy skumalem, ze cos jest nie tak, jechalem za wolno, czytaj moc byla duzo za slaba.
I tak w sumie bylo do konca. Do tego na 10-11km przed meta przy podjezdzie na ktorym wstalem, zahaczylem niestety przyciskiem LAP o podporke i zegarek zakonczyl jazde rowerowa i zaczal rejestrowac druga zmiane... Cofnac sie tego juz nie da, wiec jechalem do konca zupelnie na czuja, bez predkosci, bez informacji o mocy itd.
Teraz oczywiscie znam predkosc i czesciowo moc i widze, ze bylo zle: predkosc 30-32, waty jakies mierne 130-150.
Wedlug Garmina wyliczone przygotowanie wydolnościowe bylo takie jak i efekty: zaczelo sie od -12 (sic!), potem w pierszej polowie wzroslo do max. -6, by w drugiej polowie powoli spadac do -9.
Dla porownania srednia moc wyszla 163W, a w zeszlym roku bylo to 206W! To przepasc...
Co ciekawe ze wzgledu na bardziej aero sprzet i brak wiatru (w drugiej czesci czasem sie troche wiatru trafialo) srednia predkosc wyszla praktycznie taka sama.
Do mety dojechalem bez przygod, tym razem przed dismount-line zsiadlem z roweru "po staroswiecku", wiec sie nie wyrznalem, sukces!
Podreptalem do roacka, odwiesilem rower i potruchtalem dalej do namiotu. Ta zmiana tez poszla bardzo ok. Spieszylem sie powoli (slow is smooth, smooth is fast ).
Okulary, czapka, upycham zele w kieszonkach juz w ruchu oczywiscie.
Czas wyszedl ponad 6 minut, ale po wyjsciu z namiotu zaliczylem jeszcze wizyte w toalecie, wiec netto byloby ze 2 minut krocej
Zaraz mine poczatek trasy biegowej...
c.d.n.
Oto trasa w pelnej krasie:
Buty ok, piasku/kamykow nie czuje (we Frankfurcie maly palce lewej stopy sobie konkretnie obtarlem), kask sprawuje sie wysmienice.
Pole widzenia nie jest w ogole ograniczone, odglosy z zewnatrz tylko troche wytlumione, wentylacja bardzo dobra.
Najpierw jest 4km dojazd do glownej petli, tempo bardzo ok, szczegolnie jak na poczatek (34-36km/h).
Na moc na razie nie zerkalem za bardzo, bo poczatek zawsze jest troche "rwany" i moc mocno skacze gor-dol.^
Potem jakos lepiej nie bylo. Nie moglem wejsc na planowane waty, jak na chwile cisnalem mocniej, to zaraz wracalem na poziom nizej.
Zaczeli mnie doganiac mocni na rowerze i wyprzedzali z taka roznica predkosci jak nigdy wczesniej.
Warunki do jazdy byly wymarzone: cieplo i zero wiatru, naprawde zero, dziesiatki wiatrakow i zaden nawet nie drgnal.
Wtedy skumalem, ze cos jest nie tak, jechalem za wolno, czytaj moc byla duzo za slaba.
I tak w sumie bylo do konca. Do tego na 10-11km przed meta przy podjezdzie na ktorym wstalem, zahaczylem niestety przyciskiem LAP o podporke i zegarek zakonczyl jazde rowerowa i zaczal rejestrowac druga zmiane... Cofnac sie tego juz nie da, wiec jechalem do konca zupelnie na czuja, bez predkosci, bez informacji o mocy itd.
Teraz oczywiscie znam predkosc i czesciowo moc i widze, ze bylo zle: predkosc 30-32, waty jakies mierne 130-150.
Wedlug Garmina wyliczone przygotowanie wydolnościowe bylo takie jak i efekty: zaczelo sie od -12 (sic!), potem w pierszej polowie wzroslo do max. -6, by w drugiej polowie powoli spadac do -9.
Dla porownania srednia moc wyszla 163W, a w zeszlym roku bylo to 206W! To przepasc...
Co ciekawe ze wzgledu na bardziej aero sprzet i brak wiatru (w drugiej czesci czasem sie troche wiatru trafialo) srednia predkosc wyszla praktycznie taka sama.
Do mety dojechalem bez przygod, tym razem przed dismount-line zsiadlem z roweru "po staroswiecku", wiec sie nie wyrznalem, sukces!
Podreptalem do roacka, odwiesilem rower i potruchtalem dalej do namiotu. Ta zmiana tez poszla bardzo ok. Spieszylem sie powoli (slow is smooth, smooth is fast ).
Okulary, czapka, upycham zele w kieszonkach juz w ruchu oczywiscie.
Czas wyszedl ponad 6 minut, ale po wyjsciu z namiotu zaliczylem jeszcze wizyte w toalecie, wiec netto byloby ze 2 minut krocej
Zaraz mine poczatek trasy biegowej...
c.d.n.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
No to biegne...
Pierwszy km jakos poszedl, nawet zwolnilem, bo krecilem sie przy prawie 5:00min/km, drugi juz spokojniej, 5:30...
W miedzyczasie zaczal mi dokuczac (znowu! aaaaaa) skurcze przepony, nie byl straszny, ale musialem mocno zwolnic, zeby mnie zupelnie nie zatkal.
Na punkcie zywieniowym sie przeszedlem i tempo wyszlo 6:43. Skurcze opanowalem, wciaz byl, ale tak 3/5, wiec dalo sie biec.
Czasem probowalem troche szybciej, tak 5:45, potem zwalnialem jak bylo gorzej do 6-6:15.
Z kazdym kilometrem bylo jednak coraz ciezej i dotarla do mnie mysl, ze lepiej juz nie bedzie.
Na dlugo zanim jeszcze skonczylem pierwsza petle mialem ochote polzyc sie i pojsc spac.
W zyciu tak ze soba nie walczylem, zeby ukonczyc podjalem wiazaca dla siebie decyzje, zeby wewnetrzna spojnosc mnie motywowala dalej: na kazdym punkcie bede spokojnie szedl, ale za to poza nimi, chocby nie wiem co bde biegl. I to dalo mi jakas baze, ktorej sie trzymalem walczac ze wszechogarniajaca checia po prostu polozenia sie na trawie...
Trasa biegowa zostala rowniez w tym roku zmieniona. Sama idea biegania wokol jeziora pozostala, ale zamiast 3 petli po 7km, czesc trasy w srodku zostala wydluzona i zamiast biez prosto skrecala na polwysep i wyspe i dodala mnostwo zakretow. Mnie to nie odpowiadalo, przyzwyczailem sie do starej wersji.
Pogoda nadal byla bezwiekstrzna, do tego zrobilo sie maksymalnie goraco tego dnia: 31-32 stopnie. Almere, to nie Frankfurt i nie byli nomalnie przygotowani na takie temperatury. Co mogli, to w ostatniej chwili zorganizowali, ale:
- lodu nie bylo w ogole
- gabki tylko w jednam miejsu, na pierwszym kolku nie zauwazylem gdzie i dopiero na poczatku drugiego mialem swoja
- nie na wszystkich punktach byly misy z zimna woda
- bylo troche "prysznicow" po drodze, ale wiele z nich tylko lekko pryskaly, co nie dawalo zadnego realnego chlodzenia
- trasa jest bardzo nasloneczniona, cien jest tylko sporadycznie.
To na pewno tez byl przyczynek do tego jak mi sie bieglo, ale nie glowny. Nie wiem co sie dzialo, nie jadlem moze za duzo, ale na rowerze odzywialem sie.
Potem na biegu zjadlem swoj zel z kofeina (zero efektu) i potem na kazdym punkcie 3 kubki, czasem cztery, plus chlodzilem sie ile moglem.
Wszystko na nic, wloklem sie tylko sila woli. Tetno utrzymywalo sie w okolicach ~155, czyli dokladnie tak ja we wczesniejszych startach.
Mijalem juz nawet zawodnikow ze sredniego dystansu, ktorzy szli. Na drugiej petli udalo mi sie nawet wyprzedzic zawodniak elity: Andrew Starykowicza... bo szedl
Wiedzialem, ze jak zostana mi 2-3km, to juz bedzie z gorki, wizja finiszu zrobi swoje. I tak bylo. Na ostatnim kilometrze szpula... i wpadl w 6:04
Na ostatnich metrach spialem poslady, tetno wskoczylo >160 i wpadlem na linie mety. Zaraz za nia sie zachwialem, ale zlapalem pion. Osoby wspierajace sa w Almere naprawde super zaangazowane, zawsze pomocne. Jedna z nich zaraz do mnie doskoczyla, przytrzymala, zaczela sie dopytywac czy potrzeba mi czegos. Generalnie bylo ok, wiec milo podziekowalem. Jeszcze wskazala mi, ze za rogiem sa uruchomione prysznice, zeby sie schlodzic, co tez zrobilem. Po minucie bylo juz duzo lepiej. Fizycznie. Mentalnie bylem w szambie...
Zaraz za meta dostalem medal, troche sie napilem, odebralem koszulke, zjadlem 2 kawalki arbuza i poszedlem po worek z rzeczami na przebranie.
Na koniec zawitalem do bufetu, gdzie nalozylem sobie za duzo, ale jakos dalem rade wszystko pochlonac (dziecko kryzyzu nie zostawia nic na talerzu).
Wychodzac czulem sie juz dobrze. Zadziwiajaco dobrze. Po stromych schodach spokojnie zbieglem, miesnie nie dawaly specjalnie znaku zmeczenia.
Poszedlem zatem od razu do strefy zmian, zeby odebrac rower i pozostale worki.
Zapakowalem sie i pojechalem rowerem do domu.
Nastepnego dnia wstalem i miesnie troche czulem, ale niespecjalnie zmeczony bylem. Po pozniejszym sniadaniu zebralem sie i pojechalem do domu.
Konkretnych DOMS-ow spodziewalem sie jak zwykle drugiego dnia po starcie, ale nic takiego nie mialo miejsca.
Wieczorem wybralem sie na klubowy trening plywania i tam plywalo mi sie znakomicie.
Zachodzilem w glowe o co chodzi, ale nadal nie wiem....
Zy end.
Pierwszy km jakos poszedl, nawet zwolnilem, bo krecilem sie przy prawie 5:00min/km, drugi juz spokojniej, 5:30...
W miedzyczasie zaczal mi dokuczac (znowu! aaaaaa) skurcze przepony, nie byl straszny, ale musialem mocno zwolnic, zeby mnie zupelnie nie zatkal.
Na punkcie zywieniowym sie przeszedlem i tempo wyszlo 6:43. Skurcze opanowalem, wciaz byl, ale tak 3/5, wiec dalo sie biec.
Czasem probowalem troche szybciej, tak 5:45, potem zwalnialem jak bylo gorzej do 6-6:15.
Z kazdym kilometrem bylo jednak coraz ciezej i dotarla do mnie mysl, ze lepiej juz nie bedzie.
Na dlugo zanim jeszcze skonczylem pierwsza petle mialem ochote polzyc sie i pojsc spac.
W zyciu tak ze soba nie walczylem, zeby ukonczyc podjalem wiazaca dla siebie decyzje, zeby wewnetrzna spojnosc mnie motywowala dalej: na kazdym punkcie bede spokojnie szedl, ale za to poza nimi, chocby nie wiem co bde biegl. I to dalo mi jakas baze, ktorej sie trzymalem walczac ze wszechogarniajaca checia po prostu polozenia sie na trawie...
Trasa biegowa zostala rowniez w tym roku zmieniona. Sama idea biegania wokol jeziora pozostala, ale zamiast 3 petli po 7km, czesc trasy w srodku zostala wydluzona i zamiast biez prosto skrecala na polwysep i wyspe i dodala mnostwo zakretow. Mnie to nie odpowiadalo, przyzwyczailem sie do starej wersji.
Pogoda nadal byla bezwiekstrzna, do tego zrobilo sie maksymalnie goraco tego dnia: 31-32 stopnie. Almere, to nie Frankfurt i nie byli nomalnie przygotowani na takie temperatury. Co mogli, to w ostatniej chwili zorganizowali, ale:
- lodu nie bylo w ogole
- gabki tylko w jednam miejsu, na pierwszym kolku nie zauwazylem gdzie i dopiero na poczatku drugiego mialem swoja
- nie na wszystkich punktach byly misy z zimna woda
- bylo troche "prysznicow" po drodze, ale wiele z nich tylko lekko pryskaly, co nie dawalo zadnego realnego chlodzenia
- trasa jest bardzo nasloneczniona, cien jest tylko sporadycznie.
To na pewno tez byl przyczynek do tego jak mi sie bieglo, ale nie glowny. Nie wiem co sie dzialo, nie jadlem moze za duzo, ale na rowerze odzywialem sie.
Potem na biegu zjadlem swoj zel z kofeina (zero efektu) i potem na kazdym punkcie 3 kubki, czasem cztery, plus chlodzilem sie ile moglem.
Wszystko na nic, wloklem sie tylko sila woli. Tetno utrzymywalo sie w okolicach ~155, czyli dokladnie tak ja we wczesniejszych startach.
Mijalem juz nawet zawodnikow ze sredniego dystansu, ktorzy szli. Na drugiej petli udalo mi sie nawet wyprzedzic zawodniak elity: Andrew Starykowicza... bo szedl
Wiedzialem, ze jak zostana mi 2-3km, to juz bedzie z gorki, wizja finiszu zrobi swoje. I tak bylo. Na ostatnim kilometrze szpula... i wpadl w 6:04
Na ostatnich metrach spialem poslady, tetno wskoczylo >160 i wpadlem na linie mety. Zaraz za nia sie zachwialem, ale zlapalem pion. Osoby wspierajace sa w Almere naprawde super zaangazowane, zawsze pomocne. Jedna z nich zaraz do mnie doskoczyla, przytrzymala, zaczela sie dopytywac czy potrzeba mi czegos. Generalnie bylo ok, wiec milo podziekowalem. Jeszcze wskazala mi, ze za rogiem sa uruchomione prysznice, zeby sie schlodzic, co tez zrobilem. Po minucie bylo juz duzo lepiej. Fizycznie. Mentalnie bylem w szambie...
Zaraz za meta dostalem medal, troche sie napilem, odebralem koszulke, zjadlem 2 kawalki arbuza i poszedlem po worek z rzeczami na przebranie.
Na koniec zawitalem do bufetu, gdzie nalozylem sobie za duzo, ale jakos dalem rade wszystko pochlonac (dziecko kryzyzu nie zostawia nic na talerzu).
Wychodzac czulem sie juz dobrze. Zadziwiajaco dobrze. Po stromych schodach spokojnie zbieglem, miesnie nie dawaly specjalnie znaku zmeczenia.
Poszedlem zatem od razu do strefy zmian, zeby odebrac rower i pozostale worki.
Zapakowalem sie i pojechalem rowerem do domu.
Nastepnego dnia wstalem i miesnie troche czulem, ale niespecjalnie zmeczony bylem. Po pozniejszym sniadaniu zebralem sie i pojechalem do domu.
Konkretnych DOMS-ow spodziewalem sie jak zwykle drugiego dnia po starcie, ale nic takiego nie mialo miejsca.
Wieczorem wybralem sie na klubowy trening plywania i tam plywalo mi sie znakomicie.
Zachodzilem w glowe o co chodzi, ale nadal nie wiem....
Zy end.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Generalnie nie opisuje juz pojedynczych treningow, ale wczoraj stalo sie cos (dla mnie) niesamowitego, wiec sie podziele
Plan byl zrobic dosc krotki trening, ale bardziej intensywny, w kierunku vo2max, ktory wciaz bardzo kuleje.
Zdecydowalem sie na 5x550m/przerwa: najpierw chwila marszu + 450m bieg spokojny (nie trucht).
Przedtem rozgrzewka 3km biegu spokojnego.
Postanowilem dac druga szanse Vaporfly-om, ale tym razem wykorzystalem dodatkowe oczko na sznurowki i to byl strzal w dziesiatke.
Buty duzo lepiej trzymaly sie stopy i w zasadzie od poczatku zaczelo mi sie dobrze w nich biec.
Pierwszy km jak zawsze mocno zanizony (moze w koncu sie dorobie muli-banda) Garmin pokazal w 5:50 (bzdura).
Nastepne dwa, mimo, ze pod lekka gorke weszly w 5:17 i tutaj juz zaczalem sie czuc dziwnie, bo tetno oscylowalo w okolicach 145.
Zaczalem czuc, ze mam dobry dzien
1. Pierwsza 550-tka: nie chcialem przesadzic, wiec sie trzymalem w ryzach, poza tym dosc nierowno bieglem: wyszlo srednio jakos <4:30, tetno na koncu 164 czyli slabawo.
2. Drugie powtorzenie juz rowno: 4:10-4:12, tetno koncowe 166-167.
3. Trzecie wyszlo akurat pod gorke, wiec tempo 4:20, ale teno dobilo do 169, wiec wysilkowo bylo jak trzeba.
4. Czwarte akurat zahaczalo o nawrot, czyli pierwsza czesc pod gore (~4:35), a druga z gory (~3:50 ) -> takim tempem nie bieglem od poltora roku ani kawalka.
5. Ostatnie powtorzenie rowniutko w okolicach 4:05 (lekki spadek), tetno doszlo do 170.
Ostatni kilometr, to powrot do domu i mimo, ze po pofalowanej trasie w 4:48!
To byl najlepszy bieg treningowy od poltora roku:
- Garmin podbil mi vo2max z powrotem na 52 (po urlopie spadl na 51 i tak pozostal)
- srednia kadencja sie nie zmienila (164), ale GCT spadl, VO wzrosla, srednie tetno 146
- Runalyze ocenil efektywne vo2max na 51.5 (!), do tej pora dobre biegi nie przekraczaly 47-48, i to te dobre
Nie chce tutaj wyciagac jakichs daleko idacych wnioskow, ale dla mnie liczy sie tylko jeden aktualnie: organizm moze jednak troche wiecej, jest do tego zdolny.
I to jest dla mnie osobiscie bardzo dobra wiadomosc
Podobny trening vo2max bede robil w kazdym tygodniu i zobaczymy co to zmieni.
Mam nadzieje tylko, ze to wszystko nie jest zaleta tylko butow
Plan byl zrobic dosc krotki trening, ale bardziej intensywny, w kierunku vo2max, ktory wciaz bardzo kuleje.
Zdecydowalem sie na 5x550m/przerwa: najpierw chwila marszu + 450m bieg spokojny (nie trucht).
Przedtem rozgrzewka 3km biegu spokojnego.
Postanowilem dac druga szanse Vaporfly-om, ale tym razem wykorzystalem dodatkowe oczko na sznurowki i to byl strzal w dziesiatke.
Buty duzo lepiej trzymaly sie stopy i w zasadzie od poczatku zaczelo mi sie dobrze w nich biec.
Pierwszy km jak zawsze mocno zanizony (moze w koncu sie dorobie muli-banda) Garmin pokazal w 5:50 (bzdura).
Nastepne dwa, mimo, ze pod lekka gorke weszly w 5:17 i tutaj juz zaczalem sie czuc dziwnie, bo tetno oscylowalo w okolicach 145.
Zaczalem czuc, ze mam dobry dzien
1. Pierwsza 550-tka: nie chcialem przesadzic, wiec sie trzymalem w ryzach, poza tym dosc nierowno bieglem: wyszlo srednio jakos <4:30, tetno na koncu 164 czyli slabawo.
2. Drugie powtorzenie juz rowno: 4:10-4:12, tetno koncowe 166-167.
3. Trzecie wyszlo akurat pod gorke, wiec tempo 4:20, ale teno dobilo do 169, wiec wysilkowo bylo jak trzeba.
4. Czwarte akurat zahaczalo o nawrot, czyli pierwsza czesc pod gore (~4:35), a druga z gory (~3:50 ) -> takim tempem nie bieglem od poltora roku ani kawalka.
5. Ostatnie powtorzenie rowniutko w okolicach 4:05 (lekki spadek), tetno doszlo do 170.
Ostatni kilometr, to powrot do domu i mimo, ze po pofalowanej trasie w 4:48!
To byl najlepszy bieg treningowy od poltora roku:
- Garmin podbil mi vo2max z powrotem na 52 (po urlopie spadl na 51 i tak pozostal)
- srednia kadencja sie nie zmienila (164), ale GCT spadl, VO wzrosla, srednie tetno 146
- Runalyze ocenil efektywne vo2max na 51.5 (!), do tej pora dobre biegi nie przekraczaly 47-48, i to te dobre
Nie chce tutaj wyciagac jakichs daleko idacych wnioskow, ale dla mnie liczy sie tylko jeden aktualnie: organizm moze jednak troche wiecej, jest do tego zdolny.
I to jest dla mnie osobiscie bardzo dobra wiadomosc
Podobny trening vo2max bede robil w kazdym tygodniu i zobaczymy co to zmieni.
Mam nadzieje tylko, ze to wszystko nie jest zaleta tylko butow
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Ladna pogoda dzisiaj. Wahania cisnienia zmalaly, glowa mnie juz nie boli, wyszlo slonce, snieg wysechl i jest nawet +11-12!
Wracajac z synem od ortopedy nawet zachcialo mi sie pobiegac! Zadziwiajace
Nie to, zemy planowal pobiegac dzisiaj, ale zachcialo mim sie, a to juz cos!
Wracajac z synem od ortopedy nawet zachcialo mi sie pobiegac! Zadziwiajace
Nie to, zemy planowal pobiegac dzisiaj, ale zachcialo mim sie, a to juz cos!
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
To bylo szalony tydzien! 3 biegi, w sumie 22.5km, wow
Jak biegac powoli, to wygodnie. Wyciagnalem zatem w koncu z pudla Invincible 3.
Na razie przebieglem sie w nich 1 raz tylko, ale spodziewalem sie po nich wiecej, jesli chodzi o tlumienie...
Przy chodzeniu wrazenie jest jednak niezle. Moze po prostu w nich chodzic?
Jak biegac powoli, to wygodnie. Wyciagnalem zatem w koncu z pudla Invincible 3.
Na razie przebieglem sie w nich 1 raz tylko, ale spodziewalem sie po nich wiecej, jesli chodzi o tlumienie...
Przy chodzeniu wrazenie jest jednak niezle. Moze po prostu w nich chodzic?
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Minelo 2.5 miecha od ostatniego wpisu. No ladnie ten czas leci.
Ale nie dziwota, bo nie ma o czym pisac, a ile mozna tylko narzekac. Nawet mnie sie to nudzi...
Krotki update...
Plywanie i rower leza i kwicza. Sam nie wiem dlaczego, bo to w sumie te 2/3 przyjemniejsze i latwiejsze do wejscia po dlugiej przerwie (dla mnie) niz bieganie.
Bieganie jakos idzie, przy czym stawiam nacisk na "jakos". Progres jest, nawet w sumie zadowalajacy, szczegolnie biorac pod uwage slaba jakosc i liczbe/objetosc treningow.
Glowa caly czas nie funkcjonuje tak jak powinna, to jest duzy problem. Przez ta dluga przerwe wyszedlem z uzaleznienia i mam problemy z powroten do niego (sic!).
Drugi problem to koszmarna regeneracja. Jakbym sie nagle postarzal o 10 lat. Nie wiem z czego to wynika.
Zrobic bieg dzien po dniu jest praktycznie niemozliwe. Wdroze znowu walek i rozciaganie, zobaczymy czy to cos zmieni.
Trzeci problem, ktory mnie nie opuszcza, to waga. Za ch..a waga nie chce zejsc, w zasadzie nic. Zastanawiam sie, czy nie odtsawic jedzenia w ogole.
Najwyrazniej i tak zywie sie energia kosmiczna. Bedzie taniej i prosciej
Powoli zaczynam rozmyslac o tym, co bedzie na koniec pazdziernika, w czasie maratonu.
Plan na start jest bardzie prostu: dotrzec do mety, wszystkie legalne chwyty dozwolone.
No, moze nie wszystkie, Gallowaya wykluczam. Czolganie sie, lezenie, kustykanie, pelzanie na czworaka, przeklinanie, jeczenie itd, dozwolone i nawet zalecane. Galloway nie
Zamiast hasla "sky is the limit" przyswajam sobie haslo "cut-off time is the limit", bardzo praktyczne.
Moze tez jakas koszulke z haslem sobie wyfasuje, np. na plecach: "Nie biegniej za mna, bo nie zdarzysz!"
Ale nie dziwota, bo nie ma o czym pisac, a ile mozna tylko narzekac. Nawet mnie sie to nudzi...
Krotki update...
Plywanie i rower leza i kwicza. Sam nie wiem dlaczego, bo to w sumie te 2/3 przyjemniejsze i latwiejsze do wejscia po dlugiej przerwie (dla mnie) niz bieganie.
Bieganie jakos idzie, przy czym stawiam nacisk na "jakos". Progres jest, nawet w sumie zadowalajacy, szczegolnie biorac pod uwage slaba jakosc i liczbe/objetosc treningow.
Glowa caly czas nie funkcjonuje tak jak powinna, to jest duzy problem. Przez ta dluga przerwe wyszedlem z uzaleznienia i mam problemy z powroten do niego (sic!).
Drugi problem to koszmarna regeneracja. Jakbym sie nagle postarzal o 10 lat. Nie wiem z czego to wynika.
Zrobic bieg dzien po dniu jest praktycznie niemozliwe. Wdroze znowu walek i rozciaganie, zobaczymy czy to cos zmieni.
Trzeci problem, ktory mnie nie opuszcza, to waga. Za ch..a waga nie chce zejsc, w zasadzie nic. Zastanawiam sie, czy nie odtsawic jedzenia w ogole.
Najwyrazniej i tak zywie sie energia kosmiczna. Bedzie taniej i prosciej
Powoli zaczynam rozmyslac o tym, co bedzie na koniec pazdziernika, w czasie maratonu.
Plan na start jest bardzie prostu: dotrzec do mety, wszystkie legalne chwyty dozwolone.
No, moze nie wszystkie, Gallowaya wykluczam. Czolganie sie, lezenie, kustykanie, pelzanie na czworaka, przeklinanie, jeczenie itd, dozwolone i nawet zalecane. Galloway nie
Zamiast hasla "sky is the limit" przyswajam sobie haslo "cut-off time is the limit", bardzo praktyczne.
Moze tez jakas koszulke z haslem sobie wyfasuje, np. na plecach: "Nie biegniej za mna, bo nie zdarzysz!"
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Treningi jakos ida. Przynajmniej jesli chodzi o bieganie. Plywanie lezy zupelnie, a rower tylko rzadko jako dodatek.
Ale nacisk mial byc i jest na bieganie. Tutaj widac poprawe, tempo i wytrzymalosc rosna, tetno maleje.
Przede mna wciaz daleka droga, ale pryznajmniej widze jakas droge przed soba.
Jak juz wspominalem w tym roku jedyny start, to solo maraton pod koniec pazdziernika.
Celu zadnego ambitnego nie mam, po prostu w zdrowie dobrnac do mety.
Wczoraj, w czasie biegu, ni z tego ni z owego naszla mnie mysl, ze nie wiem w jakich butach pobiec.
W normalenj sytuacji zalozyl bym Alphy i git. Ale przy aktualnej wadze i tempach nie widze sensu.
Zaczalem robic sobie zatem liste i wyszlo mi, ze nie za bardzo mam dobrego kandydata, mimo sporej listy
Nabardziej z tych co mam pasuje tu Novablast. Z tym, ze chociaz ma wiecej pianki niz Noosa, to wcale tego nie czuje w czasie biegu.
Z drugiej strony kupowac nastepne buty (np. Noosa Tri 15), to chyba przegiecie. Kiedy ja to wszystko wybiegam?
TCO jakby ktos mial jakis pomysl na buty, ktore spelniaja moje wymagania i nie kosztuja nerki, to chetnie poczytam
Ale nacisk mial byc i jest na bieganie. Tutaj widac poprawe, tempo i wytrzymalosc rosna, tetno maleje.
Przede mna wciaz daleka droga, ale pryznajmniej widze jakas droge przed soba.
Jak juz wspominalem w tym roku jedyny start, to solo maraton pod koniec pazdziernika.
Celu zadnego ambitnego nie mam, po prostu w zdrowie dobrnac do mety.
Wczoraj, w czasie biegu, ni z tego ni z owego naszla mnie mysl, ze nie wiem w jakich butach pobiec.
W normalenj sytuacji zalozyl bym Alphy i git. Ale przy aktualnej wadze i tempach nie widze sensu.
Zaczalem robic sobie zatem liste i wyszlo mi, ze nie za bardzo mam dobrego kandydata, mimo sporej listy
- Alphafly, Tempo i Vaporfly -> nie na moje aktualne tempo
- Saucony Endorphin Speed 3 -> za malo sloniny
- Asics Novablas3 TR -> calkiem ok, ale ciut za malo miecha z przodu, poza tym bylyby ok
- Asics Noosa Tri 14 -> podobnie jak wyzej, fantastycznie wygodne, aktualnie moje ulubione, prawdopodobnie wersja 15 bylaby dobrym kandydatem (kilka mm wiecej pianki w stosunku do 14)
- Nike Invincible 3 - mozna by pomyslec, ze w sumie idealny kandydat, ALE: sa ciezkie jak cholera (to bym jeszcze przelknal), jednak upper nie jest wygodny, po prostu nie jest, jestem w nich w stanie przebiec kilkanascie km, ale ponad 20km to juz bym nie chcial
- Hoka Mach 4 - fantastycznie wygodny upper, jakw Noosa, ale bieglem juz w nich (w poprzedniej parze) i do 30km super, potem sie robi mordega troche
- NB Rebel 2 - za miekkie, przy mojej wadze dobijam je do gleby
Nabardziej z tych co mam pasuje tu Novablast. Z tym, ze chociaz ma wiecej pianki niz Noosa, to wcale tego nie czuje w czasie biegu.
Z drugiej strony kupowac nastepne buty (np. Noosa Tri 15), to chyba przegiecie. Kiedy ja to wszystko wybiegam?
TCO jakby ktos mial jakis pomysl na buty, ktore spelniaja moje wymagania i nie kosztuja nerki, to chetnie poczytam
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
O rany, znowu minal prawie miesiac zanim zebralem sie do pisania.
Bieganie idzie coraz lepiej, o dziwo plywanie tez (ale o tym pozniej)
Druga czesc lata bardzi mi sprzyjala jesli chodzi o pogode, duzo slonca i goraco, wiec duzo latwiej bylo mi sie zebrac na trening.
Glowa pracuje juz duzo lepiej, czesto nie moge sie doczekac treningu, nawyk w duzym stopniu jest ponownie wyksztalcony.
Co do samego biegania, to tempo wyraznie wzroslo, a tetno spadlo. Zarowno w trakcie biegu jak i spoczynkowe.
Najwieksza zmiana nastapila w momencie, gdy odeszly upaly (to oczywiste), ale jednoczesnie wprowadzilem (a w zasadzie moj lekarz) zmiane, ktora moim zdaniem miala rowniez duzy wplyw na skokowy wzrost formy. Od dawna wiedzialem, ze mam podwyzszone cisnienie krwi. Nic nowego, ale przy ostatnim badaniu okazalo sie, ze juz nie jest podwyzszone tylko calkiem wysokie
Krotko mowiac dostalem nakaz lykania pigul. Dostalem tabletki, ktore nie wplywaja negatywnie na wysilek (powiedzalem, ze innych nie wezme, lekarz sie usmial). Prawie natychmiast po rozpoczeniu pigulizacji cisnienie spadlo, a ja przestalem poznawac sie na treningu. Do tej pory najlepsze treningi Runalyze ocenial VO2max na 45-46, po pigulach pierwsze 2 treningi to 48, nastepny ponad 46. Czulem sie jak pegaz
Jestem bardzi ciekaw jak to bedzie dalej wygladalo. Czy to staly efekt czy tylko jakis krotkotrwaly wybryk, glownie spowodowany mocnym treningiem w upale.
BTW w ostatnich tygodniach regularnie krece sie w okolicach 50km/tydzien, w ostatnim wyszlo nawet 63, co mnie bardzo cieszy. Tak duzo nie biegalem juz ze 2 lata na pewno.
Plan na najblizsze tygodnie, to w tym lekko mniej (za to 2 razy wsiadlem juz na trenazer, zeby troche pokrecic), potem 2 mocne tygodnie, nastepnie zostanie juz tylko tapering do maratonu.
Wracajac do plywania. Po wakacjach ropoczely sie treningi w klubie i postanowilem regularnie chodzic, zeby sie wdrozyc i po maratonie ruszyc pelna para.
W ramach rozpoczecia poszedlem z mlodszym synem 2x na basen otwarty, zeby sie troche oplywac. Bylo dosc tragicznie jak mozna bylo przypuszczac.
Przez pierwsze kilka treningow czulem mocne braki, we wwszystkim: technika, wytrzymalosc, sila. Ale powoli zaczely sie pojawiac zmiany:
- sila zaczyna sie powoli odbudowywac, ale i tak szybciej niz myslalem
- braki w wytrzymalosci sa jak na razie najwieksze, ale czesciowo pojawi sie jako efekt uboczny, a na konkretny trening wytrzymalosciowy to i tak jeszcze nie czas (technika wazniejsza!)
- ku memu wielkiemu zaskoczeniu technika wraca blyskawicznie!
Na przedostatnim bodajze treningu (na otwartym basenie 50m), zrobilem 4x 50m mocno kraul na rekach, na krotkiej przerwie. I weszlo 3x 43s + 45s na koniec (wytrzymalosc!). To prawie jak za starych czasow. Wtedy bylem w stanie zrobic 8-10x 41-43s, ale teraz nie plynalem na pale, tylko wlasnie staralem sie trzymac technike, wiec efekt mnie ucieszyl strasznie.
Dlatgo tez, na ostatnim treningu w klubie (basen 25m), pod sam koniec zrobilem sobie moj ulbiony, krotki test, czyli 100m kraul na rekach. Liczylem po cichu, ze moge zblizyc sie do 1:30. Poplynalem znowu mocno, ale nie na max i staralem sie koncentrowac na technice. Zatrzymalem stoper, patrze, a tu 1:28! Happy bylem strasznie, bo moj testowy rekord all-time to 1:24, czyli 1s na jedna dlugosc basenu. Szok.
Potwierdza sie, ze pamiec miesniowa funkcjonuje u mnie wciaz bez zarzutu, to naprawde cieszy. Poprawianie techniki to mordega
Sezon 2025
Jak wspominalem, sezon 2024, to zero startow, nie liczac ofc maratonu na zakonczenie. Co do nastepnego sezonu, to postanowilem ruszyc z kopyta i postartowac dosc duzo. Niezaleznie od formy.
W planie mam przynajmniej ze 3 zawody tri oraz kilka startow biegowych, glownie 5/10km, zeby moc sie czesciej sprawdzic, ale moze cos dluzszego tez wpadnie. No i na koniec ofc maraton we Frankfurcie. To staly punkt programu.
zeby nie pozostal goloslownym, wczoraj zarejestrowalem sie na pierwsze tri: moje ulubione zawody na rogrzewke, czyli 5150 Ironman Kraichgau (dystans olimpijski).
Lada dzien dostane emalie z Early Acces do Challenge Almere i wtedy rowniez od razu sie zamelduje na sredni dystans. To bedzie we wrzesniu.
Z innymi zawodami tri musze na razie poczekac, bo moze uda sie zsynachronizowac z synem, to bysmy sobie razem gdzies wystartowali. Jutro konczy 16 lat i moze juz startowac w olimpijce i sprintach dla doroslych.
BTW od kiedy wyleczyl noge, w ostatnich miesiacach wzial sie powaznie do roboty i efekty juz widac. W najblizsza niedziele startuje na 5km w naszych lokalnych, osiedlowych zawodach i jestem bardzi ciekaw jak mu pojdzie. Ja jeszcze w tym roku odpuszczam, ale w przyszlym chcialbym znowu wystartowac.
Bieganie idzie coraz lepiej, o dziwo plywanie tez (ale o tym pozniej)
Druga czesc lata bardzi mi sprzyjala jesli chodzi o pogode, duzo slonca i goraco, wiec duzo latwiej bylo mi sie zebrac na trening.
Glowa pracuje juz duzo lepiej, czesto nie moge sie doczekac treningu, nawyk w duzym stopniu jest ponownie wyksztalcony.
Co do samego biegania, to tempo wyraznie wzroslo, a tetno spadlo. Zarowno w trakcie biegu jak i spoczynkowe.
Najwieksza zmiana nastapila w momencie, gdy odeszly upaly (to oczywiste), ale jednoczesnie wprowadzilem (a w zasadzie moj lekarz) zmiane, ktora moim zdaniem miala rowniez duzy wplyw na skokowy wzrost formy. Od dawna wiedzialem, ze mam podwyzszone cisnienie krwi. Nic nowego, ale przy ostatnim badaniu okazalo sie, ze juz nie jest podwyzszone tylko calkiem wysokie
Krotko mowiac dostalem nakaz lykania pigul. Dostalem tabletki, ktore nie wplywaja negatywnie na wysilek (powiedzalem, ze innych nie wezme, lekarz sie usmial). Prawie natychmiast po rozpoczeniu pigulizacji cisnienie spadlo, a ja przestalem poznawac sie na treningu. Do tej pory najlepsze treningi Runalyze ocenial VO2max na 45-46, po pigulach pierwsze 2 treningi to 48, nastepny ponad 46. Czulem sie jak pegaz
Jestem bardzi ciekaw jak to bedzie dalej wygladalo. Czy to staly efekt czy tylko jakis krotkotrwaly wybryk, glownie spowodowany mocnym treningiem w upale.
BTW w ostatnich tygodniach regularnie krece sie w okolicach 50km/tydzien, w ostatnim wyszlo nawet 63, co mnie bardzo cieszy. Tak duzo nie biegalem juz ze 2 lata na pewno.
Plan na najblizsze tygodnie, to w tym lekko mniej (za to 2 razy wsiadlem juz na trenazer, zeby troche pokrecic), potem 2 mocne tygodnie, nastepnie zostanie juz tylko tapering do maratonu.
Wracajac do plywania. Po wakacjach ropoczely sie treningi w klubie i postanowilem regularnie chodzic, zeby sie wdrozyc i po maratonie ruszyc pelna para.
W ramach rozpoczecia poszedlem z mlodszym synem 2x na basen otwarty, zeby sie troche oplywac. Bylo dosc tragicznie jak mozna bylo przypuszczac.
Przez pierwsze kilka treningow czulem mocne braki, we wwszystkim: technika, wytrzymalosc, sila. Ale powoli zaczely sie pojawiac zmiany:
- sila zaczyna sie powoli odbudowywac, ale i tak szybciej niz myslalem
- braki w wytrzymalosci sa jak na razie najwieksze, ale czesciowo pojawi sie jako efekt uboczny, a na konkretny trening wytrzymalosciowy to i tak jeszcze nie czas (technika wazniejsza!)
- ku memu wielkiemu zaskoczeniu technika wraca blyskawicznie!
Na przedostatnim bodajze treningu (na otwartym basenie 50m), zrobilem 4x 50m mocno kraul na rekach, na krotkiej przerwie. I weszlo 3x 43s + 45s na koniec (wytrzymalosc!). To prawie jak za starych czasow. Wtedy bylem w stanie zrobic 8-10x 41-43s, ale teraz nie plynalem na pale, tylko wlasnie staralem sie trzymac technike, wiec efekt mnie ucieszyl strasznie.
Dlatgo tez, na ostatnim treningu w klubie (basen 25m), pod sam koniec zrobilem sobie moj ulbiony, krotki test, czyli 100m kraul na rekach. Liczylem po cichu, ze moge zblizyc sie do 1:30. Poplynalem znowu mocno, ale nie na max i staralem sie koncentrowac na technice. Zatrzymalem stoper, patrze, a tu 1:28! Happy bylem strasznie, bo moj testowy rekord all-time to 1:24, czyli 1s na jedna dlugosc basenu. Szok.
Potwierdza sie, ze pamiec miesniowa funkcjonuje u mnie wciaz bez zarzutu, to naprawde cieszy. Poprawianie techniki to mordega
Sezon 2025
Jak wspominalem, sezon 2024, to zero startow, nie liczac ofc maratonu na zakonczenie. Co do nastepnego sezonu, to postanowilem ruszyc z kopyta i postartowac dosc duzo. Niezaleznie od formy.
W planie mam przynajmniej ze 3 zawody tri oraz kilka startow biegowych, glownie 5/10km, zeby moc sie czesciej sprawdzic, ale moze cos dluzszego tez wpadnie. No i na koniec ofc maraton we Frankfurcie. To staly punkt programu.
zeby nie pozostal goloslownym, wczoraj zarejestrowalem sie na pierwsze tri: moje ulubione zawody na rogrzewke, czyli 5150 Ironman Kraichgau (dystans olimpijski).
Lada dzien dostane emalie z Early Acces do Challenge Almere i wtedy rowniez od razu sie zamelduje na sredni dystans. To bedzie we wrzesniu.
Z innymi zawodami tri musze na razie poczekac, bo moze uda sie zsynachronizowac z synem, to bysmy sobie razem gdzies wystartowali. Jutro konczy 16 lat i moze juz startowac w olimpijce i sprintach dla doroslych.
BTW od kiedy wyleczyl noge, w ostatnich miesiacach wzial sie powaznie do roboty i efekty juz widac. W najblizsza niedziele startuje na 5km w naszych lokalnych, osiedlowych zawodach i jestem bardzi ciekaw jak mu pojdzie. Ja jeszcze w tym roku odpuszczam, ale w przyszlym chcialbym znowu wystartowac.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
Czas leci jakos dziwnie szybko...
Maraton juz za kilka dni, a ja nie wiem kiedy ten czas minal.
Szkoda, ze nie mam jeszcze ze 2 miesiecy, bo bym sie chyba nawet jakos zdolal do niego przygotowac.
Ostatnie tygodnie przelecialy niestety malo produktywnie, glownie zrywami.
Kilkudniowy wyjazd do rodziny w Holandii, teraz 5 dni w Porto, to nie byly dobre okresy trenowania
Ale jak sie nie ma..., to trzeba startowac z tym co jest.
Po "wnikliwej" analizie postepow wg Runalyze okazalo sie, ze jestem niby lepiej przygotowany niz w 2022 i 2023, co mnie z jednej strony cieszy i napiewa jakas mala nutka nadziei, ale z drugiej strony zupelnie tego nie czuje
Z pozytywow, to chociaz udalo sie zrzucic kilka (4-4.5) kg w ostatnich miesiacach. Zawsze to troche mniej balastu. Niewiele mniej, ale mniej
Pogoda zapowiada sie spoko, ciut zimno jak na moj gust (16 stopni w szczycie, 9 w nocy). Szkoda, ze bieg nie odbywa sie w sobote, bo ma byc 18 stopni, zupelnie sucho i w zasadzie bezwietrznie.
Przede mna jeszcze 2 wazne decyze przedstartowe:
- buty
- zywienie
- tempo.
A potem juz tylko dobiec...
Buty: zasadniczo jestem nastawiony na Noosa Tri 15, ale gdzies w glowie wciaz kolacze sie mysl "a moze jednak Alphy?" Zrobie chyba w nich jutrzejszy bieg i bede mial odpowiedz.
Zywienie: tutaj chyba zmienie mocno podejscie w tym wzgledzie, ze bede sie odzywial jak na dlugim dystansie w tri. Co mam na mysli? Czyli od poczatku zele i picie, a pod koniec pewnie juz tylko plyny (iso/woda). Nie laduje sie weglami jakos specjalnie mocno przed zawodami, wiec nie bede zalany pod korek. Poza tym, w pierwszej polowie wysilek bedzie jednak mniejszy, nieco mniej intensywny niz w drugiej czesci, wiec przyswajanie bedzie lzejsze/lepsze. Mam nadzieje, ze pozwoli mi to zachowac jak najwiecej zapasow wewnetrznych na druga czesc biegu, kiedy przyswajanie bedzie gorsze i checi na jedzenie tez mniej. Czy to sie sprawdzi? Zobaczymy. Jesli eksperymentowac, to nie w biegu po zyciowke przeciez, wiec wszystko pasuje.
Tempo: Tutaj mam najwiekszego zgryza w sumie. Jezeli jestem "niby" troche lepiej przygotowany niz w poprzednich dwich latach, to powinienem biec po 5:20, co wydaje mi sie stanowczo za szybko (odczucia z treningow). Ale z drugiej strony jestem zwierzeciem startowym i na trenigach z reguly mi nie szlo zbyt dobrze. Zerkajac na moje wszystkie starty maratonowe, to bieglem zawsze ze srednim tetnem 161 (raz chyba tylko 159). Biorac pod uwage dryf tetna i to, ze druga czesc jest po prostu ciezsza kombinuje sobie, zeby pierwsza polowke przebiec ze srednim tetnem nie wyzszym niz 155. I chyba na to sie nastawie. Oczywiscie piierwsze kilka km bedzie malo miarodajne, bede musial uwazac, zeby nie przestrzelic zarowno w gore jak i w dol.
Co do strategii, to ide o zaklad, ze bedzie to positive split, nie mam przygotowania na negatywa. Mozliwe, ze jezeli zalapie dzien konia, to wyjdzie bieg rowny, ale szczerze w to watpie. Grunt, zeby ten PS nie byl duzy, wtedy bede zadowolony.
Maraton juz za kilka dni, a ja nie wiem kiedy ten czas minal.
Szkoda, ze nie mam jeszcze ze 2 miesiecy, bo bym sie chyba nawet jakos zdolal do niego przygotowac.
Ostatnie tygodnie przelecialy niestety malo produktywnie, glownie zrywami.
Kilkudniowy wyjazd do rodziny w Holandii, teraz 5 dni w Porto, to nie byly dobre okresy trenowania
Ale jak sie nie ma..., to trzeba startowac z tym co jest.
Po "wnikliwej" analizie postepow wg Runalyze okazalo sie, ze jestem niby lepiej przygotowany niz w 2022 i 2023, co mnie z jednej strony cieszy i napiewa jakas mala nutka nadziei, ale z drugiej strony zupelnie tego nie czuje
Z pozytywow, to chociaz udalo sie zrzucic kilka (4-4.5) kg w ostatnich miesiacach. Zawsze to troche mniej balastu. Niewiele mniej, ale mniej
Pogoda zapowiada sie spoko, ciut zimno jak na moj gust (16 stopni w szczycie, 9 w nocy). Szkoda, ze bieg nie odbywa sie w sobote, bo ma byc 18 stopni, zupelnie sucho i w zasadzie bezwietrznie.
Przede mna jeszcze 2 wazne decyze przedstartowe:
- buty
- zywienie
- tempo.
A potem juz tylko dobiec...
Buty: zasadniczo jestem nastawiony na Noosa Tri 15, ale gdzies w glowie wciaz kolacze sie mysl "a moze jednak Alphy?" Zrobie chyba w nich jutrzejszy bieg i bede mial odpowiedz.
Zywienie: tutaj chyba zmienie mocno podejscie w tym wzgledzie, ze bede sie odzywial jak na dlugim dystansie w tri. Co mam na mysli? Czyli od poczatku zele i picie, a pod koniec pewnie juz tylko plyny (iso/woda). Nie laduje sie weglami jakos specjalnie mocno przed zawodami, wiec nie bede zalany pod korek. Poza tym, w pierwszej polowie wysilek bedzie jednak mniejszy, nieco mniej intensywny niz w drugiej czesci, wiec przyswajanie bedzie lzejsze/lepsze. Mam nadzieje, ze pozwoli mi to zachowac jak najwiecej zapasow wewnetrznych na druga czesc biegu, kiedy przyswajanie bedzie gorsze i checi na jedzenie tez mniej. Czy to sie sprawdzi? Zobaczymy. Jesli eksperymentowac, to nie w biegu po zyciowke przeciez, wiec wszystko pasuje.
Tempo: Tutaj mam najwiekszego zgryza w sumie. Jezeli jestem "niby" troche lepiej przygotowany niz w poprzednich dwich latach, to powinienem biec po 5:20, co wydaje mi sie stanowczo za szybko (odczucia z treningow). Ale z drugiej strony jestem zwierzeciem startowym i na trenigach z reguly mi nie szlo zbyt dobrze. Zerkajac na moje wszystkie starty maratonowe, to bieglem zawsze ze srednim tetnem 161 (raz chyba tylko 159). Biorac pod uwage dryf tetna i to, ze druga czesc jest po prostu ciezsza kombinuje sobie, zeby pierwsza polowke przebiec ze srednim tetnem nie wyzszym niz 155. I chyba na to sie nastawie. Oczywiscie piierwsze kilka km bedzie malo miarodajne, bede musial uwazac, zeby nie przestrzelic zarowno w gore jak i w dol.
Co do strategii, to ide o zaklad, ze bedzie to positive split, nie mam przygotowania na negatywa. Mozliwe, ze jezeli zalapie dzien konia, to wyjdzie bieg rowny, ale szczerze w to watpie. Grunt, zeby ten PS nie byl duzy, wtedy bede zadowolony.
- Sikor
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4978
- Rejestracja: 31 lip 2015, 15:36
- Życiówka na 10k: 40:35
- Życiówka w maratonie: 3:13:29
- Kontakt:
No i po zawodach
Kilka dni przed startem zdalem sobie sprawe, ze to bedzie moj jubileuszowy, 10-ty maraton (siodmy solo).
Niby nic wielkiego, zdalem sobie znowu sprawe jak tez czas leci.
Zaczne od konca, czyli wyniku: 3:52:19, miejsce 395/802 w grupie wiekowej AG50.
Czy jestem zadowolony? W sumie tak, chociaz nie skacze ze szczescia.
Nie trafilem w dobry dzien niestety. Od poczatku bieglo mi sie srednio, puls wariowal (nerwy), dopiero po paru km troche sie ustabilizowal.
Poza tym mentalnie tez slabo, zero startowego haju, raczej nerwy, niepewnosc, zwatpienie etc.
Do ~28 km ciagnalem dobrze, srednio 5:20-5:25. Wiedzialem, ze takiego tempa raczej nie dowioze, pozostawalo pytanie co bedzie dalej.
Zywienie zaczalem praktycznie od razu: zel tuz przed startem i potem co 5km, az do 30-ego, kiedy to przerzucilem sie na ISO.
Oprocz tego duzo pilem, na kazdym punkcie (co 2.5km od 10-go km bodajze), dopiero na ostatnich 4-5 odpuscilem.
Taki sposob zywienia sprawdzil sie bardzo dobrze, odpowiadal w zasadzie dokladnie temu jak zywie sie na dlugim dystansie w tri.
Wracajac do biegu, po 28-ym km tempo zaczelo lekko siadac i oscylowac miedzy 5:30 a 5:45. Tak bylo mniej wiecej do 5km przed koncem.
Potem zaczelo juz byc gorzej i trudzilem sie utrzymac tempo 5:50-5:55. Nie pamietam juz kiedy dokladnie, ale na tych ostatnich km zaczela wychodzic zbyt mala objetosc treningowa w sezonie.
Przepona zaczela odmawiac wspolpracy i musialem oddychac glownie klatka piersiowa, dwojki w nogach osiagnely stan przedskurczowy, lewy bark strasznie doskwieral, nie bylem w stanie utrzymac normalnie reki przez kilkaset metrow, zeby nie musiec go roluzniac, stopy tez mowily, ze juz maja dosyc, szczegolnie lewa.
Te ostatnie kilka km, to juz byla czysta udreka, ale glownie miesniowa, energii nie brakowalo, a tetno niestety pozostawalo wyraznie ponizej 160.
Niestety, bo to znaczy, ze moglem wykrzesac z siebie wiecej. Tutaj wyszlo na ile slaby mentalnie bylem tego dnia. Te ostatnie km bylem w stanie pobiec mocniej.
Tylko na ostatnim km udalo mi sie docisnac jeszcze na 5:37. I... meta.
Split wyszedl PS + 5-6min, czyli w sumie tak jak sie spodziewalem. Zaraz po zawodach myslalem, ze bylo gorzej.
Porownujac do innych startow pocovidowych, to bylo lepiej niz w 2022, zaraz po covidzie (3:57) i nieco gorzej niz rok temu (3:49).
Z tym, ze biorac pod uwage pol-roczna przerwe od treningow i przebiegi z tego sezonu (kwiecien 22km, maj 63, czerwiec 90, lipiec 118, serpien 220, wrzesien 193, pazdziernik 136+42 start), to musze na to spojrzec bardziej przychylnym okiem. Tym bardziej, ze w tym roku mialem mialem tez ~5kg wiecej do dzwigania.
Teraz pozostaje dobrze przepracowac zime, zgubic zbedne kg, odnalesc w sobie wole walki i wystartowac w przyszlym roku.
To akurat jest juz przypieczetowane, bo juz sie ofc zarejestrowalem
Tutaj kilkaset metrow przed meta:
Na koniec wejde jeszcze tylko na chwile w tryb dumnego taty
Tymek startowal ponownie w sztafecie, raze z kumplami z klubu. Tym razem biegl jako 3-ci, dystans 9.5km.
I calkiem niezle im poszlo! Z czasem 2:55:53 zajeli w generalce 14-te miejsce. Na 1480 sztafet
Kilka dni przed startem zdalem sobie sprawe, ze to bedzie moj jubileuszowy, 10-ty maraton (siodmy solo).
Niby nic wielkiego, zdalem sobie znowu sprawe jak tez czas leci.
Zaczne od konca, czyli wyniku: 3:52:19, miejsce 395/802 w grupie wiekowej AG50.
Czy jestem zadowolony? W sumie tak, chociaz nie skacze ze szczescia.
Nie trafilem w dobry dzien niestety. Od poczatku bieglo mi sie srednio, puls wariowal (nerwy), dopiero po paru km troche sie ustabilizowal.
Poza tym mentalnie tez slabo, zero startowego haju, raczej nerwy, niepewnosc, zwatpienie etc.
Do ~28 km ciagnalem dobrze, srednio 5:20-5:25. Wiedzialem, ze takiego tempa raczej nie dowioze, pozostawalo pytanie co bedzie dalej.
Zywienie zaczalem praktycznie od razu: zel tuz przed startem i potem co 5km, az do 30-ego, kiedy to przerzucilem sie na ISO.
Oprocz tego duzo pilem, na kazdym punkcie (co 2.5km od 10-go km bodajze), dopiero na ostatnich 4-5 odpuscilem.
Taki sposob zywienia sprawdzil sie bardzo dobrze, odpowiadal w zasadzie dokladnie temu jak zywie sie na dlugim dystansie w tri.
Wracajac do biegu, po 28-ym km tempo zaczelo lekko siadac i oscylowac miedzy 5:30 a 5:45. Tak bylo mniej wiecej do 5km przed koncem.
Potem zaczelo juz byc gorzej i trudzilem sie utrzymac tempo 5:50-5:55. Nie pamietam juz kiedy dokladnie, ale na tych ostatnich km zaczela wychodzic zbyt mala objetosc treningowa w sezonie.
Przepona zaczela odmawiac wspolpracy i musialem oddychac glownie klatka piersiowa, dwojki w nogach osiagnely stan przedskurczowy, lewy bark strasznie doskwieral, nie bylem w stanie utrzymac normalnie reki przez kilkaset metrow, zeby nie musiec go roluzniac, stopy tez mowily, ze juz maja dosyc, szczegolnie lewa.
Te ostatnie kilka km, to juz byla czysta udreka, ale glownie miesniowa, energii nie brakowalo, a tetno niestety pozostawalo wyraznie ponizej 160.
Niestety, bo to znaczy, ze moglem wykrzesac z siebie wiecej. Tutaj wyszlo na ile slaby mentalnie bylem tego dnia. Te ostatnie km bylem w stanie pobiec mocniej.
Tylko na ostatnim km udalo mi sie docisnac jeszcze na 5:37. I... meta.
Split wyszedl PS + 5-6min, czyli w sumie tak jak sie spodziewalem. Zaraz po zawodach myslalem, ze bylo gorzej.
Porownujac do innych startow pocovidowych, to bylo lepiej niz w 2022, zaraz po covidzie (3:57) i nieco gorzej niz rok temu (3:49).
Z tym, ze biorac pod uwage pol-roczna przerwe od treningow i przebiegi z tego sezonu (kwiecien 22km, maj 63, czerwiec 90, lipiec 118, serpien 220, wrzesien 193, pazdziernik 136+42 start), to musze na to spojrzec bardziej przychylnym okiem. Tym bardziej, ze w tym roku mialem mialem tez ~5kg wiecej do dzwigania.
Teraz pozostaje dobrze przepracowac zime, zgubic zbedne kg, odnalesc w sobie wole walki i wystartowac w przyszlym roku.
To akurat jest juz przypieczetowane, bo juz sie ofc zarejestrowalem
Tutaj kilkaset metrow przed meta:
Na koniec wejde jeszcze tylko na chwile w tryb dumnego taty
Tymek startowal ponownie w sztafecie, raze z kumplami z klubu. Tym razem biegl jako 3-ci, dystans 9.5km.
I calkiem niezle im poszlo! Z czasem 2:55:53 zajeli w generalce 14-te miejsce. Na 1480 sztafet