25 IV
12,5 e
26 IV
![Obrazek](http://www.bieganie.pl/img/blogi/blog_zawodyn.png)
Bieg Kosynierów 10 km - 37:58
Nie ukrywam, że sam rezultat jest nieco rozczarowujący. Nie zmienia to faktu, że był to jeden z moich najlepszych biegów. Byłem dobrze przygotowany i dałem z siebie 110%. Nie za bardzo wiem, co miałbym zrobić inaczej, gdybym startował jeszcze raz.
Na początku ogromne wyrazy uznania dla organizatorów. Pod każdym względem świetna impreza. Trzeci rok pod rząd jestem we Wrześni i nie mam dosyć
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Jak dla mnie idealna dyszka!
Podsumowanie całego cyklu skrobnę oddzielnie, po Swarzędzu, ale już teraz mogę zaznaczyć, że to właśnie Września była startem docelowym. Pod nią ułożyłem cały plan (zrealizowany naprawdę sumiennie). Dziś rano ważyłem mniej niż w czasie któregokolwiek wyścigu. Czułem się świetnie, miałem super nastawienie, chłodną głowę i do tego najwspanialszych kibiców - żonę, która dzielnie kibicowała i syna, który (jak donoszą zaufane źródła) kopał w czasie pierwszej pętli
Naprawdę trudno mi pisać relację z biegu z punktu widzenia porażki, bo swojego wyniku nie rozpatruję w tych kategoriach. Dla mnie to raczej sukces, ale dość cierpki.
Pierwszy kilometr trochę za szybko, ale z górki i na luzie. Potem ustabilizowałem tempo tracąc kilka sekund do zakładanej prędkości 3:45. Na pierwszej z dwóch pętli odcinek pod wiatr (~1,5 km) biegłem sam, wyprzedzając biegaczy, którzy przesadzili. Zdawałem sobie sprawę, że to ryzykowna taktyka, ale nie chciałem chować się za plecami wolniejszych biegaczy i oddawać bez walki szansy na życiówkę. Mimo dużej determinacji tempo sporo spadło. Czułem, że jest bardzo intensywnie. Znacznik 5-tego km minąłem w 18:59, czyli z czasem ledwie na złamanie 38'. Do tego zaczynała się druga pętla i wiedziałem, że walka z wiatrem będzie dużo trudniejsza. Międzyczasy przestały mi mówić cokolwiek, a ja przestałem zawracać sobie nimi głowę. Tuż przed długą prostą pod wiatr wyprzedził mnie chłopak i zerknął przez ramię. Mówię mu: "Pociągnij, potem Cię zmienię". Współpraca bardzo pomogła nam obu. Prowadziliśmy po równo i gdy byłem z przodu dawałem z siebie absolutnie wszystko, bo wiedziałem, że potem będę mógł odpocząć. Po zakręcie, na początku dziewiątego kilometra kolega już mi odszedł. Sam nie dałbym rady utrzymać takiego tempa pod wiatr. (Potem na mecie mnie znalazł i serdecznie podziękowaliśmy sobie za współpracę)
Biegłem już za wszystko co mam, a plan w mojej głowie nie zakładał próby utrzymania tempa na ostatnim kilometrze. Wiedziałem, że, jak podle bym się nie czuł, jestem w stanie przyspieszyć. Plan minimum to ostatni km 10s szybciej niż średnia. We Wrześni finisz jest bardzo szybki i byłem pewien, że jestem w stanie tak pobiec. Około 800 metrów przed metą objechał mnie zawodnik, który dodatkowo kapitalnie finiszował. Ja nie odpuszczałem i wpadłem na metę ~2 sekundy za nim z ostatnim km w 3:36 (Na tej trasie liczyłem na 3:33, ale to był naprawdę mój maks).
Nie próbuję szukać wymówek, po prostu rezultat jest całkowicie niewspółmierny do moich odczuć. Wiało dość mocno, tylko że zawsze coś tam wieje. Ja dałem z siebie wszystko i przybiegłem 18-ty (dwa lata temu czas 37:45 dawał 36. miejsce). Tak wysoko jeszcze nie byłem na takim biegu. Po prostu nie wierzę, że jestem szczuplejszy i lepszy na innych dystansach, a na dychę zostałem na poziomie z października 2014.
Tak czy inaczej moja brodata życiówka jak zaczarowana tkwi na poziomie 37:45 i być może, żeby ją poprawić, będę musiał włożyć dużo więcej pracy niż wydawało mi się trzy lata temu...
Teraz relaks, ale bez odpuszczania, bo 10 maja 10 km w Swarzędzu.