To ja może dla ożywienia wątku parę słów o Maratonie Gór Stołowych, kóry biegłem w ostatnią sobotę, a właściwie o moich wrażeniach.
Najpierw jednak mały background. To drugi start w MGS. W zeszłym roku biegłem po marnie przepracowanej zimie i wiośnie. W dużych bólach czas na mecie 5:37. W tym miała byc poprawa. Forma jest, no ok, była. W kwietniu. Potem nieudany Rzeźnik i lajtowy czerwiec - raptem przebiegnietych 140km, głównie rekreacyjnie. Teraz ze względu na ograniczenia urlopowe, najpierw tydzień hasania z rodziną po Kotlinie Kłodzkiej i na koniec MGS. Biegałem tylko w poniedziałek, reszta to bardziej i mniej intensywne chodzenie po górach.
Przed startem niemiła niespodzianka. Jak w zeszłym roku, chciałem żeby żona mnie podwiozła do Pasterki. Droga była zamknięta, ale wtedy puścili bez problemu. W tym roku nie puścili... Tym cudownym sposobem o 9:20 parkujemy w Karłowie i mam przed sobą 3 km rozgrzewki w drodze na start. Planowałem krótszą, biorąc pod uwagę czekające 46 km... Na starcie melduję się o 9:51. Od razu wchodzę w strefę startu, od przodu. Dzięki temu ustawiam sie bez problemu w jakiejs 6-7 linii. Chwila na złapanie odechu, coś tam rozciągam się w tłumie i w zasadzie zaraz start.
Początek mocny, gdzieś tam na łuku majaczy nawet z przodu czołówka biegu. Pierwsze podejście mocnym marszem, w dół się nie oszczędzam, ale bez szaleństw. Mimo to na zbiegu sporo osób wyprzedzam. Gdzies na 4 km zagaduje mnie jakis chłopak, pytając o wynik z zeszłego roku (biegłem w czerwonej koszulce z poprzedniego biegu). Mówię, dodaję też, że w tym roku mimo dłuższej trasy, chciałbym go lekko poprawić. Chłopak na to, że w takim razie będzie się mnie trzymał, bo chciałby jakies 5:30 i liczy na moje doświadczenie. I dodaje, że trenuje go Świerc. Lecimy bardzo sprawnie razem do 8 km. Biegnę szybko, wąska ścieżka nie daje szans na wyprzedzanie, cisnę za innymi, czując napieranie z tyłu. Ale czuję, że zaczynam sie gotować. Niedobrze...
Zwalniam. Kolega leci do przodu. Może sie jeszcze zobaczymy, myslę.
Przed pierwszym punktem wciągam żel. Na pukcie staję i na spokojnie piję dwa kubki wody. Drugi odcinek biegnę zdecydowanie spokojniej. Lekkie podbiegi biorę truchtem. Na zbiegach nogi juz nie niosą jak na początku. Do tego dostaję jakiejś kolki. Robię sie głodny, posilam się batonem - akurat zrobiło sie lekko pod górkę (początek niebieskiego szlaku, 14 km). Trochę luda mnie mija. Trudno, może jeszcze sie zobaczymy...
Przed drugim punktem wybiegamy na łąkę. Jest lekko pod górę. W zeszłym roku uderzało tam słońce, nie mogłem biec, dopadał kryzys. Teraz szału nie ma, ale całość elegancko ciagnę truchtem. Słońce nie grzeje, coś nawet kropi. Sporo osób maszeruje, to dodaje skrzydeł

Na punkcie znowu dwa kubki wody, woda na głowę, banan w rękę i na asfalt. Biegnę, ale rozpędzić się nie mogę. Tempo jakieś 6/km. Inni biegnący mnie wyprzedzają, ale wielu zaraz maszeruje. To ja ich mijam konsekwentnym biegusiem. Ci co nie przechodzą w marsz jednak mi odjeżdżają. Na zbiegu (jest długi) zaczynam się rozpędzać. Cos jakby drugi oddech. Mija półmetek, robi się konsekwentnie pod górę. Do tego zaczęło mocno palić słońce. Większość podbiegu truchtem. Zaczynam doganiać i wyprzedać. Podoba mi się

Mijam kolejnych i kolejnych. Wciągam batona i żel na jakimś bardziej stromym odcinku i napieram do Pasterki. Tam powinna czekac rodzinka. Jestem 10 minut wczesniej niż im mówiłem, ale są! Trzyminutowy postój przy Pasterce. Piję, uzupełniam bkłak, trochę żatruję z rodziną. Dwa banany w rękę i spokojnym marszem po łące zmierzam dalej. Potem jest masakryczne podejście pod Szczeliniec na tym dodanym kawałku. Ciężko, ale do przodu. kogos wyprzedzam, inny siedzi na kamieniu i odpoczywa. Na górze znowu rodzinka. Słychac odgłosy z mety. Mówię: I'll be back, i lecę w dół. W zasadzie to schodzę. Duże kamienie, korzenie, nie jestem w stanie się rozpędzić. Na szczęście zaraz sie to kończy i znowu biegusiem, lekko w dół po łące i w słońcu. Biegnę, ale robi się coraz ciężej. Bolą mnie plecy, nogi nie pozwalają na rozpędzenie się. Na zbiegu walę palcami w kamień i cudem łapię równowagę. Organizm daje w ten sposób sygnały, że jest zmęczony. Wreszcie cień i koniec zbiegu. Teraz będzie pod górę do Błędnych Skał. Czuję sie zmęczony, zaczynam iść. Wciągam kolejny żel. Mijam piechotą wioskę i biorę sie w garść. W zeszłym roku trochę to biegłem pod góre, to teraz tym bardziej dam radę. Zaczynam truchtać. Doganiam i mijam na asfalcie dwóch biegaczy. Skręcamy w las, robi się stromo. Idę mocno pod górę, mijam kolejnych. Potem taki fajny szuterek, lekko pod górę. Znowu biegnę, czuję się jak traktor. Wolno, ale konsekwentnie do przodu. Cały czas biegnę, mijam coraz więcej ludzi. Zwalniam przy tym koledze, co go Świerc trenuje. Nie wygląda dobrze, nie ma wody. Daje mu łyk od siebie i bieguiem dalej pod górę. Potem jeszcze troche po skałkach i korzeniach i oto są Błedne Skały. Piję, obmywam twarz, kark, woda na głowę i lece dalej. Kurde, pod górę miałem takie samo tempo jak teraz po płaskim. Nogi nie niosą, ale wciąż biegnę. Na Lisim Grzbiecie mam wrażenie, że w zeszłym roku miałem więcej werwy. Nie jestem w stanie sprawnie skakać po kamieniach. Zaczyna sie robic w dół do afaltu w Karłowie, a ja musze przejść do marszu! Daję odpocząć plecom i mięśniom brzucha. Nogi też są wdzięczne.
Po minucie stwierdzam, że nie ma co się opier...ć i trzeba biec. Sunę w dół. Jest wrescie asfalt. Tu też truchtem, ktoś mnie wyprzedza, ktoś kto może trochę biec po asfalcie, a nie człapać. Skręt na Szczeliniec, robi się pod górę. Biegnę. Mijam gościa, co mnie wyprzedził na asfalcie. Pod górę on nie może, a ja jak traktor. Chwila oddechu przed schodami i w górę. Rok temu umierałem tutaj, teraz łykam po dwa schodki. Jeszcze kogoś wyprzedzam (mijaliśmy się sporo od Błednych), sprint na koniec i jest zaraz już meta! Łapię dzieciaki za ręcę i bieniemy razem koło schroniska. Przed bramą mety dzieciaki uciekają w bok a ja wbiegam. 5:40:12. Jestem bardzo z siebie, z biegu i taktyki zadowolony! W sumie od Pasterki chyba ostatecznie nikt mnie nie wyprzedził, ja minąłem ponad 20 osób. Nie udało sie poprawić wyniku z zeszłego roku, ale mam poczucie bardzo dobrze przebiegniętego biegu.
Do poprawy - korpus. Plecy i brzuch. Ale ja nie lubię takich ćwiczeń, wolę pobiegać. Albo iść na rower
A sama impreza? Jak dla mnie rewelacja!